Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2014, 23:58   #21
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Felipa stała w paraliżującym bezruchu, otoczona plątaniną czarnych jak smoła myśli i oskarżycielskich podszeptów.
"Nie powinnaś była wyjeżdżać. To po części twoja wina. Wujek ci ufał, liczył na ciebie. Ale Felipa potrafi tylko uciekać, z miejsca w miejsce, na ślepo. Sądziłaś, że co? Możesz żyć normalnie, hombre, rodzinny van, grille z sąsiadami i złoty labrador. Zmyłaś się niczego z wujkiem nie konsultując, nie żebrząc o jego błogosławieństwo a teraz on nie żyje... A dał ci wszystko co masz. Przygarnął cię kiedy nikt inny nie chciał. Zawdzięczasz mu wszystko i już nigdy nie spłacisz tego długu. "
Gapiła się w żeliwne cmentarne wrota ściskając w dłoni bukiet białych kalii. Znajomy głos docierał do niej jak zza grubej szyby, niewyraźny i zniekształcony i dopiero po chwili zarejestrowała obecność Hana.
Wsiadła do limuzyny ufnie, bez cienia oporów. Przez łzy wyszeptała jego imię by po chwili obejmować go z emfazą za szyję i przyciskać mokry policzek do jego policzka.
- Nie dociera jeszcze do mnie carino... Był nam jak padre. A my... nie zrobiliśmy nic... - musiał wyczuć ukryty w słowach wyrzut sumienia.
Objął ją także, nie mogąc zatrzymać tego prostego gestu. Zrobił to jednak krótko, jakby gwałtownie, po azjatycku. Zamknął drzwi, Brick został na zewnątrz, ale nie przeszkadzało mu to, póki pozostawali blisko.

Wreszcie go puściła, usiadła na przeciwko niknąc niemal na szerokiej skórzanej kanapie, wydawała się wyjątkowo drobna i bezradna.
- Wiesz, że nie opowiem się przeciwko tobie. Jestem z wami, z tobą i Jinem. Jestem z The Rustlers...

- Nie spodziewaliśmy się. Staliśmy się zbyt pewni. - warknął prawie, wściekłym tonem. Nie na nią. Może na siebie. W końcu on był ochroniarzem Li, a ton nie pozostawiał wątpliwości co do tego, czy wierzy w naturalną śmierć staruszka. - Wiem, Felipa. Jakbym myślał inaczej, nie byłoby mnie tu.
Limuzyna była duża, ale nie wielka. Podkreślała status, ale w razie czego nie utrudniała na przykład ucieczki, jak bywało z tymi długimi, pokracznymi pojazdami.
- Jin-Tieo jest za słaby. Zbyt bierny. Jest świetny w tym co robił. I tak powinno zostać. The Rustlers muszą działać. Wywrzeć zemstę, pokonać wrogów.

- Estoy de acuerdo por completo - pokiwała energicznie przyznając mu rację, przynajmniej częściową. - To nie do pomyślenia, że w ciągu połowy miesiąca zepchnięto nas do defensywy. Masz rację, śmierć wujka trzeba pomścić a Free Souls wyrugować z naszej dzielnicy, wyrwać z korzeniami. To nie przypadek. Śmierć bossa Rustlersów i ich pojawienie. Ten wewnętrzny rozłam jest im szalenie na rękę, hm? Na tyle, że uważam, że mogli być jego przyczyną. Sam też nie wierzysz w naturalne przyczyny zgonu, prawda? Wujek był na to za cwany, w normalnych okolicznościach pożyłby dłużej niż ja i ty. Ale stało się... Teraz jednak jeśli ty, Jin i Meatboy będziecie skakać sobie do gardeł to oni tylko skorzystają. Nie czas aby szarpać się o władzę i dzielić skórę na niedźwiedziu. Musicie współdziałać i dobrać się im do dupy, tak to widzę Han - zaczęła obszukiwać kieszenie płaszcza w poszukiwaniu papierosów.

Spojrzenie, którym ją obdarzył, mówiło wiele i nic. Odchylił się gwałtownie w tył, ruszał się nienaturalnie szybko co mogło zdradzać podskórne technologiczne wspomaganie.
- Jin się boi. Nie chce uderzyć niewinnych. A ja mówię, by zniszczyć wszystkich, którzy wystąpili przeciw nam. Meatboy. On nie słucha - wściekle potrząsnął głową. - Nie słucha. Chce rozkazywać. Wie, że wielu pójdzie za nim. Zdobył za dużo sławy, tam na granicach. Teraz to wychodzi. Ma mnie za tępego pacana - warknął. - The Rustlers przepadną, jeśli to on zostanie bossem.

Felipa tylko westchnęła. Ostatnie czego chciała to polityka podczas pogrzebu wujka Li. Ale nie dało się od tego uciec. Całą dzielnicę pogrąży wojna, czy jej się to podało czy nie. Pytanie brzmiało czy ona, Felipa, może jakoś załagodzić jej przebieg.
- Posłuchaj Han - nachyliła się i ujęła jego chłodną smukłą dłoń. - Jin nie jest tchórzem. Jest po prostu ostrożny. Był ci jak brat przez te wszystkie lata, nie obracaj się przeciwko niemu. Wierzę, że dojdziecie do porozumienia. A co do Meatboya... Pozwól mi z nim pomówić. Przekonam go, że wasza trójka musi się zjednoczyć, przynajmniej do czasu aż dzielnica znów nie będzie należała do The Rustlers. Każdy z was widzi zagrożenie ze strony Free Souls. A Blood Boys to dodatkowy cierń, który prędzej czy później wbije się wam z stopy. Powściągnijcie grę o tron, bo gdy jeden z was wykończy konkurencje może się zorientować, że nie ma już czym zarządzać.

Uspokoił się trochę. Ciężko powiedzieć, czy to jej spokojny głos, dłoń a może zmasowany atak jej nowiutkich wszczepów. Felipa potrafiła wpływać na ludzi i podsuwać im swoje sugestie aby brali je za własne.
- Nie chcę walczyć z Jin-Tieo. Ale ten Meatboy... - obnażył zęby w geście iście drapieżnego zwierza. - Zagryzłbym go, gdybym nie wiedział, że to przyniesie więcej szkody. On cię prawie nie zna. Co zdziałasz? Nikt z nas nie odda mu władzy, a jemu zależy na tym chyba bardziej niż na zjednoczeniu. Chce coś dla siebie.

- I coś mu obiecam. Przekonam. Wynegocjuję wam najlepsze warunki. Ale teraz ty i Jin musicie trzymać się razem. Osobno nic nie ugracie, dobrze wiesz. Zostawcie mi Meatboya ale obiecaj, że nie podniesiesz ręki na Jina. Jak pozbędziemy się Free Souls i ugruntujemy na powrót pozycję Rustlersów... wtedy jeszcze raz przemyślimy kwestię Meatboya. Ale na razie go potrzebujemy. Żadnej wewnętrznej wojny, bien? - oparła się wygodnie zarzucając szpilki od Jimmiego Choo na przeciwległą kanapę. Czuła zmęczenie i rozpierający smutek. Trąciła czubkiem buta jego udo. - Nie masz jakiegoś zioła? Do przypalenia? Coś lekkiego, ot, na skołowane nerwy?

Han nie był empatyczny, nie zmieniał świata na lepsze, ani nie służył jako wyrzut sumienia. Sięgnął pod marynarkę, wstrzymując się w pół ruchu.
- Nie powinniśmy. Li by tego nie chciał. Po pogrzebie.
Ponownie spojrzał w okno, miał minę człowieka, który wie, że mówiła prawdę lecz jednocześnie zupełnie nie wierzy, że to może wyjść.
- Nie zabronię ci z nim gadać. Ale uważaj. My jesteśmy rodziną, on tylko pracownikiem - miała wrażenie, że zęby zgrzytnęły.
Na parking podjeżdżały kolejne samochody. Wychodzili z nich ludzie, których kojarzyła lepiej lub mniej. Większość twarzy była znajoma, ale zaproszonych też nie było wielu.

- Que sea como quieras - przystała na jego sugestie. - Po ceremonii zapalimy, choć nie jestem pewna czy wszczepy filtrujące nie poskąpią mi chwili relaksu. Wpakowali we mnie mierda drogie wielofunkcyjne żelastwo żebym pozostała czysta jak łza - rozłożyła przepraszająco ręce aby wrócić zaraz do obracania złotego krążka na serdecznym palcu. - Chodźmy. I przywitaj się z Jinem, por favor.

Wyszedł, już bez słowa. Zwykle mówił najmniej jak się dało, nawet jak ponosiły go emocje potrafił się streszczać. Dziś w sumie był wyjątkowy dzień. Brick czekał w tym samym miejscu. Z jednego z samochodów wysiadał właśnie Jin-Tieo, podpierając się na czarnej rzeźbionej lasce zwieńczonej głową chińskiego smoka. Wymienił uścisk dłoni z Hanem, skinął Felipie. Nie padły żadne słowa, gdy przez bramę przejechało coś na kształt konwoju. Cztery czarne vany wywołały warknięcie Hana. Jin wytłumaczył.
- Meatboy i jego najwierniejsi ludzie jak sądzę. Nawet tu próbuje pokazać, że jest silny i się nie ugnie.

* * *

Muzyka

Bullet dotarł na ceremonię spóźniony. Ubrany po wojskowemu co mówiło wszem i wobec, że się na to specjalnie nie szykował, ot wpadł przelotem, prawie na pewno wyrywając się prosto z roboty. Mogłaby przysiąc, że pod obszerną kurtką ma spluwę, i to nie z kategorii tych kieszonkowych. Potężny Murzyn górował o wysokość głowy ponad tłumem przez który się przebijał niespecjalnie dbając o subtelność. Odszukał wśród żałobników Felipę, która stała pomiędzy Jinem i Hanem jak niewzruszone ogniwo spajające tą ich kruchą natenczas koalicję. Teraz jednak puściła Azjatów i rzuciła się w objęcia Bulleta niknąc w jego atletycznych ramionach. Przytulił ją mocno i pogładził po włosach a ona mogła wreszcie rozpłakać się bez hamulców.

Urna wylądowała we wnęce prostego cementowego muru. Podłogę pokrył dywan kwiatów i już było po wszystkim. Był człowiek i go nie ma. Została tylko pusta dziura gdzieś w środku i natłok wspomnień.

- Muszę wracać - Bullet nie chciał na siłę wyplątywać się z ramion Latynoski.
- Nie idź.
- Felipa...
Jego oblicze pozostało odlaną ze stali maską. Nie odszukała na niej ani śladu żalu czy sugestii łez. Ale i się ich nie spodziewała zobaczyć, co nie znaczyło, że Bullet nie przeżywał odejścia wujka. Znała go na tyle aby wiedzieć, że wszystko tłumi głęboko pod powierzchnią i jedyne chwile kiedy cały ten gnój wylewa się gwałtownie to niespokojne, pełne koszmarów noce.
- Bullet... Muszę o to zapytać. Słyszałam, że Free Souls rekrutują też wśród naszych, ludzi z dzielnicy. A ten cały woal tajemnicy, dziesięć patyków kary umownej... Co to za mierda zlecenie amigo?

- Prywatne - odpowiedział bez choćby mrugnięcia. - Tylko chronię. Nie mieszam się w syf związany z tymi nowymi. Nie stanę naprzeciwko Rustlersom. O ile nie zaatakują. Jeśli mój pracodawca powiązany jest z jakimiś Free Souls, to doskonale to ukrywa. I jak się tego dowiem, sam strzelę mu w łeb.

- Kim jest? Tak z ciekawości? - odkleiła się od niego dopiero za cmentarną bramą obserwując poruszenie przy limuzynach.

- To nieważne. Na imię ma Izaac. Mówiłem, nieważne - dodał widząc po jej minie, że to imię nic jej nie powiedziało.

- Nie podoba mi się to wszystko. Jak mam was chronić skoro nie wiem gdzie się podziewacie... - zabrzmiało to dziwnie zważając, że to ona sięgała Bulletowi do połowy ramienia. - Zobaczymy się wieczorem, dobrze? Już nie będę odwalała melodramatów, bezalkoholowo i na poważnie. Musimy do diabła znaleźć Waylanda... Zniknął z cholernie importante plikami. Żebym chociaż miała pewność czy go porwano czy sam się gdzieś zamelinował aby przeczekać.

Odpowiedział jej po swojemu, krótkim skinieniem.
- Małym chłopcem nie jest. Znajdziemy. Widział już to? - brodą wskazał na obrączkę. Płacili mu za spostrzegawczość, nie mógł nie dostrzec.

- Jeszcze nie - przygasła jeszcze bardziej. - Nie mów mu... Wiesz, że bywało z nami różnie, miałam wielu hombres... w między czasie. Ale zawsze do niego wracałam. Tym razem może też wrócę, nie ułożyło się jak w bajce.

Wróciły wspomnienia ostatniej kłótni z Waltersem, ostrych słów i demonstracyjnych gestów. Mówił poważne że, przylatuje wieczorem? Po co? Czy nie wyraził się jasno, nie potępił jej z kretesem, nazwał cholernym ćpunem, suką w rui, ignorantem, który za nic miał ich plany? Kazał jej wypieprzać z jego życia i to zrobiła. Czego jeszcze chciał? Widział tylko swoje racje, koniec swojego nosa i swojego fiuta, arrima tu prima. Felipie wiele można zarzucić ale nigdy nie porzuca rodziny. Tego nauczył ją wujek. Lojalności przez duże „L”.

- Nie mów mu - powtórzyła.
Bullet przejechał palcem po zaciśniętych ustach w uniwersalnym geście mówiącym, że będzie milczał.
Uściskała go ostatni raz, bardziej zdawkowo i już bez poprzedniej desperacji.
- Muszę wracać do Jina i Hana... - wytarła nadal wilgotne kąciki oczu. - Pamiętasz, jak byliśmy gnojkami też nie można ich było zostawić samych sobie. Han zaraz zaczynał się rządzić i panoszyć a Jin... Jin był cichy i skryty i nikt do końca nie był pewny co tak naprawdę myślał. Dzisiaj jest podobnie. Muszę mieć na nich oko. Muszę, bo nikt inny nie da rady.

Bardziej poczuła za plecami obecność Bricka niż go dostrzegła. Wujek by się uśmiał. Felipa dorobiła się swojego pierwszego osobistego ochroniarza.
- Zobaczymy się wieczorem w domu. Aaa, i pożyczyłam challengera.
- Tylko nie porysuj.
- Będę dbała jak o rodzone nino. Nim zwrócę wbiję się w bikini, podłączę szlauch ogrodowy i wypucuję na błysk – na chwilę się uśmiechnęła, dosyć wymuszenie. Jej wzrok osiadł na ogromnym Murzynie postury Bulleta. Meatboy.

Podeszła do niego podkręcając wszystkie swoje wrodzone i nabyte kobiece parametry do tego stopnia, że niemal poczuła spięcie przewodów.
- Hola... - a widząc niezrozumienia podkreślone krzywizną jego zaciśniętych szczęk dodała. - Felipa de Jesus.
- Nie znam cię – odparł cierpko, choć nie chciał lub nie potrafił ukryć zainteresowania.
- A może powinieneś – pokusiła się o pewny siebie ton. - Wybierasz się na stypę w Grand hotelu?
- Mhm.
- Chcę z tobą pomówić. Poświęcisz mi tam chwilę?
Zgodził się. Najpewniej kierowany zwykłą ludzką ciekawością. Odwróciła się na pięcie nim zdążył mienić zdanie zostawiając za sobą zapach wieczorowych perfum, posmak feromonów i nutę niedopowiedzenia.
Brick już czekał w wozie. Żółty dodge podpiął się z wdziękiem w ciąg czarnych limuzyn.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 22-02-2014 o 11:31.
liliel jest offline  
Stary 22-02-2014, 18:53   #22
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Dotarcie na piętro zajmowane przez ojca, zajęło jej więcej czasu niż można by przypuszczać, biorąc pod uwagę odległość jaką trzeba było do niego przemierzyć z poziomu garaży. Tym razem dopadły ją telefony z firm dekoratorskich, którym zleciła dokonanie niewielkich poprawek w nowym mieszkaniu. Nigdy wcześniej nie urządzała niczego i nie miała pojęcia ile czasu i energii wymaga takie przedsięwzięcie.
Zanim ruszyła dalej dotarł do niej raport od Aleksa. Kierując się do pokoju zajmowanego przez Nathana Ferricka, Ann przeglądała pobieżnie przesłane informacje. Na widok numeru telefonu Kenetha stanęła gwałtownie, przez co prawie spowodowała kolizję z idącym zaraz za nią ubranym w typowy mundurek C-T urzędnikiem. Kawa, którą niósł w granatowym kubku zachybotała gwałtownie i kilka kropel spłynęło na wyłożony wykładziną hol.
- Przepraszam – wypowiedziała grzecznościową formułkę, na chwilę odrywając się od lektury.
- Złe wieści? - Zapytał mężczyzna wyraźnie nie przejmując się rozlanym płynem z ciekawością spoglądając na dziewczynę. Był dość przystojny, wysoki, dobrze zbudowany i patrzył na nią z wyraźnym zaciekawieniem.
- Raczej zaskakujące – odpowiedziała machinalnie podejmując marsz i spoglądając ponownie na czytnik.
- No tak, nie każdy lubi niespodzianki. – Niezrażony zrównał z nią krok. – Zależy też jakie są. Jestem Tomas Atkins, a poznanie ładnej dziewczyny uważam za te z kategorii bardziej przyjemnych... - zawiesił nieznacznie głos i uśmiechnął się zachęcająco, czekając najwyraźniej najwyraźniej na reakcję dziewczyny.
Ann skinęła głową nie odrywając wzroku od analizowanych informacji odruchowo zapukała do pokoju ojca, a słysząc zaproszenie weszła do środka, nie miała więc okazji zobaczyć wyrazu rozczarowania na twarzy mężczyzny, który wzruszywszy ramionami poszedł dalej.

***


Biuro ojca zawalone było papierami, a on zapracowany jak zwykle. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały. Zaczekała aż zwróci na nią uwagę, a potem usiadła na twardym, niewygodnym krześle dla gości. Kiedyś, gdy była jeszcze dzieckiem zapytała go dlaczego nie zmienił go na wygodniejsze. Do dzisiaj pamiętała odpowiedź jaką jej dał: "Gdyby było wygodne gość by się rozsiadł i zawracał mi głowę, a tak po minucie ma dość i potrafi się streścić. Nie masz pojęcia jak potrafią się streszczać ludzie gdy maja do tego dobrą motywację."
Uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie:
- Kłopoty nie, najwyraźniej czeka mnie rozmowa, która może być... - zawahała się - różna. Na liście połączeń córki Tomkinsa jest Keneth Albright.
Na moment zamarł, przeszukując zakamarki swojej pamięci. Wreszcie wrócił do przeglądania dokumentów.
- Kojarzę. W takich przypadkach dobrze działa seria bezpośrednich pytań - nie powstrzymał się przed radą. - Masz w razie czego tego całego Shelbego.
Ann pokręciła głową:
- Nie, nie mogłabym tak go potraktować. Muszę to zrobić sama. Ten nowy jak na razie wydaje się całkiem spokojnym i rzeczowym człowiekiem. Kto go ocenił i zdecydował, że powinien mieć stoper?
- Ci sami co zwykle. Standardowa procedura - pułkownik odpowiedział nie unosząc wzroku. - Stracił odznakę, nie trafił tu pewnie wyłącznie z własnej woli, a jest świetnie obeznany z bronią. Takich ludzi się zabezpiecza na wypadek, gdyby im odbiło. Nie ja to wymyślałem.
- Mam nadzieję, że okaże się w porządku - Dziewczyna skinęła głową. - Poprosiłam o pomoc w tym zadaniu Remo, ale okazało się że ktoś go już do tego wcześniej oddelegował, bezpośrednio z C-T. Jak bliskim znajomy jest dla ciebie ten Tomkins?
- Poznałem go kiedyś, przypadkiem. Nawet raz czy dwa pracował dla mnie, gdy eksperymentowałem przy grze na giełdzie. Dopóki nie upewniłem się, że to nie dla mnie - uniósł wzrok, patrząc na nią. - Wydawał się bardzo porządnym człowiekiem, byłem na pogrzebie jego żony. Mimo pieniędzy nie umieli jej uratować. Słyszałem, że i on jest chory. Idealny przykład na to, że pieniądze szczęścia nie dają - skrzywił się.
- Wygląda na ciężko chorego. Myślę, że chciał przez ten proces wyrwać córkę z rąk sekty, a teraz całkowicie ją stracił. Dziwaczna metoda. Skoro miał pieniądze powinien zlecić jej porwanie i odizolowanie od świata na tak długo, aż nabierze rozumu. Skoro sekcie udało się ją urobić, powinno się i komu innemu. Nie chce mi się jednak wierzyć, że dobrowolnie wysadziła się w powietrze. Spotkałeś ją kiedyś?
- Raz czy dwa, ale nawet nie rozmawialiśmy. Normalna dziewczyna z dobrego domu, już wyrosła z nastoletnich fanaberii. Tacy ludzie jak on nie działają w ten sposób. Chciał by sekta upadła. To spec od finansów i w to uderzył. Wierzył, że córka sama zrozumie błąd. Podejrzewam, że zupełnie nie podejrzewał, że zrobi coś takiego. W sumie mu się nie dziwię, bo to dziwne, że inteligentne osoby są zdolne do takiej głupoty.

- Mam na ten temat swoją teorię. Zobaczymy czy się potwierdzi. Będę się zbierać. Jeśli dowiem się czegoś konkretnego dam ci znać. - Podniosła się z krzesła i uśmiechnęła do niego. - Chciałabym też zaprosić cię w sobotę z mamą i Davidem, byście zobaczyli jak się urządziłam. Wybierzcie dogodną dla was godzinę.
Skinął głową, co było zarówno pożegnaniem jak i zgodą na ostatnią kwestię. Znów był zajęty swoimi dokumentami, kreśląc coś długopisem. Komputera nie włączył.

***


Ann zjechała na niższe piętro i poszukała pustej budki do rozmów. Z pewnym wahaniem wybrała numer Kenetha. Nie rozstali się w przyjaznej atmosferze, a od czasu ich ostatniej rozmowy, żadne nie podjęło próby porozumienia.
- Halo? - odezwał się po kilku sygnałach.
- Cześć Keneth. Mówi Ann. - Odpowiedziała niepewnym głosem.
- Cześć - odpowiedział jej bezbarwnym tonem. - Dawno nie dzwoniłaś...
- Mogłabym powiedzieć to samo - powiedziała spokojnie. - Co u ciebie słychać?
- Nic nowego - odparł takim samym tonem. Powiedzieć, że rozmowa się nie kleiła, to było spore niedopowiedzenie. - Słuchaj, nie bardzo mam czas, by w czymś ci pomóc...
- Nie dzwonię byś coś dla mnie zrobił - powiedziała Ann. Nie czuła się dobrze podczas takich rozmów. Kiepsko jej wychodziły kontakty międzyludzkie. - Chciałam cię zapytać o Amandę Tomkins. - Wypaliła wprost wiedząc że kluczenie na nić i tak się nie zda.
Zapadła cisza, aż Ann zdążyła pomyśleć, że się rozłączył, lub coś przerwało połączenie. Gdy się odezwał, jego ton był jeszcze bardziej ponury.
- Dlaczego mnie chcesz o to pytać?
- Bo nadal uważam cię za przyjaciela, a Amanda zginęła w podejrzanych okolicznościach. - Odpowiedziała głosem, w którym dało się wyczuć nutę smutku.
- Zginęła za sprawę - powiedział, zanim ugryzł się w język. Ton miał przez chwilę raczej żarliwy. - Chociaż moim zdaniem na marne. Nic poza tymi przypuszczeniami i tak o tym nie wiem. Przecież nie dzwonisz po trzech miesiącach, by posłuchać o tym.... - połączenie zostało przerwane.
Słysząc ostatnie słowa Kenetha poczuła jak zimno pełznie jej po ciele. Szybko ponownie wykręciła jego numer:
- Są ostatnio jakieś problemy komunikacyjne. Ciągle przerywa połączenia. - Zaczęła mówić szybko gdy tylko odebrał - Bardzo chciałabym się z tobą spotkać. Porozmawiać.
Milczał. Kilka sekund, bardzo długich sekund.
- Nie wiem czy jestem już na to gotowy, Ann.
To bolało bardziej niż mogła przypuszczać:
- Keneth... - W jej głowie była dziwna pustka. - Może to przemyślisz? Jeśli masz wolny wieczór... idę dziś do znajomej. Tam zawsze są jakieś szalone imprezy...
- Raczej wątpię - odpowiedział podobnym tonem. - Wybacz. Znalazłem sobie.... inny cel. Za jakiś czas, gdy... za jakiś czas powinno być lepiej. Nie chcę przestać cię znać, ale... - zawahał. - To by było mocno niezręczne, teraz udawać, że jest po staremu.
Wydusił to wszystko z trudem.
- Nie chcę udawać, że jest po staremu i nigdy bym nie wymagała tego od ciebie. U mnie sporo się zmieniło. Myślę, że ja też się zmieniam... - Przerwała na chwilę, zawahała się, ale w końcu dodała szczerze - Martwię się. Nie chcę włączyć wiadomości i usłyszeć, że Keneth Albriht wysadził się w powietrze...
- Nie zamierzam - odpowiedział siląc się na pogodniejszy ton. - Chodzi o to by żyć i mierzyć się z przeciwnościami, a nie umrzeć. Dzięki za troskę - dodał jakby nie wierząc, że to o to chodziło.
Nie było sensu, by dalej go naciskać.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, albo chciał porozmawiać zadzwoń koniecznie. Gdybyś zmienił zdanie co do spotkania zadzwoń. Mam nadzieję, że zmienisz zdanie...
- Ok... dam znać... - rozłączył się, być może z ulgą.

Dziewczyna zamknęła oczy i westchnęła głęboko, opierając głowę na oparciu fotela. Jeszcze przez dłuższy czas po zakończeniu rozmowy, siedziała jeszcze w niewielkim, wygłuszonym pomieszczeniu, przystosowanym specjalnie do pracy w ciszy lub prowadzenia rozmów, próbując uporządkować fakty i przemyśleć różne warianty dalszego postępowania.
Zdecydowanie nie wyszła ta rozmowa. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Nigdy nie radziła sobie w kontaktach międzyludzkich, zwłaszcza kiedy trzeba było stąpać po cienkim lodzie, a ten pomiędzy nią a dawnym przyjacielem był wyjątkowo cienki. Naprawdę żałowała, że nie odezwała się wcześniej. Czy to była jej wina, że związał się z jakąś podejrzaną sektą? Zawsze wydawał się taki rozsądny, racjonalny. Dlaczego więc dał się omotać? „Zginęła za sprawę...” Jasne! Wielka, pieprzona bzdura! Nie wierzyła w to teraz jeszcze bardziej. Dlatego zdecydowanie nie mogła tak zostawić tej sprawy. Nawet gdyby po tym wszystkim Keneth już nigdy miał się do niej nie odezwać. Może i nie będzie miał więcej ochoty na nią spojrzeć, ale przynajmniej będzie żywy!
W końcu, gdy wstępny plan działania się skrystalizował, wstała automatycznie kierując się do biur zajmowanych przez wydział bezpieczeństwa elektronicznego. Szybko jednak zatrzymała się wyciągając ponownie holofon. Choć doskonale wiedziała gdzie to jest, nigdy jeszcze, od czasu poznania Remo, nie była w jego biurze. Znała budynek C-T i jego system zabezpieczeń wystarczająco dobrze, by zdawać sobie sprawę, że dostanie się tam było niemożliwe, bez odpowiedniej karty dostępu, a nie miała ochoty rozmawiać z sekretarką.
- Możemy się spotkać? - Zapytała gdy tylko uzyskała połączenie. Niestety odezwał się jedynie nagrany głos hakera: "Jestem na spotkaniu. Zostaw wiadomość." i sygnał oznaczający włączenie się trybu nagrywania:
- Kiedy skończysz odezwij się do mnie. - Powiedziała głosem, w którym można było wyczuć wyraźne napięcie, dość zaskakujące u zazwyczaj bardzo opanowanej Azjatki.
Musiała czymś się zając czekając na telefon. Równie dobrze mogło to być za pięć minut jak i za godzinę. Ponieważ potrzebowała nieco spokoju i wyciszenia, pojechała na piętro rekreacyjne i wybrała jedną z salek do medytacji i zarezerwowała ją na godzinę, blokując możliwość wejścia. Ustawiła odpowiednią muzykę, przyciemniła światło, a potem zdjęła buty i rozebrała się, pozostając jedynie w krótkim topie na cienkich ramiączkach oraz figach, przystąpiła do serii relaksacyjnych ćwiczeń Asany. Wewnętrzna harmonią, naruszona przez ostatnią rozmowę, była jej teraz wyjątkowo potrzebna.
 
Eleanor jest offline  
Stary 23-02-2014, 01:02   #23
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Terror House


Shelby roześmiał się gdy usłyszał pomysł Latynosa o zmianie specjalizacji. Własciwie to tak własnie było ale po prostu przyjemnie zobaczyć "na żywo" tego hałaśliwego i trochę chaotycznego szturmowca.

-A co przerabialiście tym razem? - spytał z zaciekawieniem któremu nie był się w stanie oprzeć wskazując na drzwi prowadzące na poligon. - I jak wam poszło? - dodał prawie od razu. Żałował jak jasna cholera, że nie może być tu teraz razem z nimi. Nawet robota szeregowego szturmana była w jego opinii lepsza niż to czym się teraz zajmował. No ale musiał najpierw rozwiązać sprawę by móc tu wrócić i pokazać tym gryzipiórkom, że roboty i cyborgi jednak nie są w stanie zastąpić prawdziwych ludzi, zwłaszcza gliniarzy.
- Serio myślisz, że was gdzieś wyślą? Dzisiaj w nocy? - po prostu nie mógł nie spytać. Miał nadzieję, że żadnemu z nich nic się nie stanie ale wiedział, że ryzyko jest nie do uniknięcia. Można je było jedynie zminimalizować a jego oddział nadawał się do tego doskonale.
- A chuj wie co oni chcą mi zmienić. Na razie mam się pobawić w detektywa. - rzekł James do starego druha z uśmiechem nieco jedynie podszytym irytacją.

Carlos na pierwsze kwestie kręcił głową. Nie żeby strasznie wzbraniał przed mówieniem. Widać było, że ta ich gadka to zgadywanie.
- Stary, nie mam zielonego pojęcia co z nami zrobią. Trenowaliśmy przeczesywanie bloków, ale to standardowy scenariusz. Chciałbym, kurwa, wiedzieć, czy ma jakiś związek z tym co może się wydarzyć. Coś się święci, to czuć. Odetchnął i być może nawet z ulgą przyjął zmianę tematu.


-Na pewno słyszałeś o tej młodej Tomkinsównie co się wysadziła w sądzie? No własnie tym mam się zająć. Sprawdzić co, kto i dlaczego. I w ogóle dorwać tego kto ją do tego namówił. Słyszałeś coś o Dzieciach Raajnesha? Prawdopodobnie oni za tym stoją, Co prawda to poszlaka w tej chwili ale dość silna i całkiem rozsądna jak dla mnie. Przydałoby mi się zobaczyć tę salę sądową, coś co zostało z ciała no i coś co można wygrzebać o tej sekcie. Zresztą, sam wiesz jak to u nas działa. - uśmiechnął się do niego.

- O tej lasce słyszałem, było w wiadomościach. O jakichś dzieciach ni chu chu. Kto by pomyślał, dowódca detektywem. Lupę już masz? - zażartował, klepiąc Shelbiego w ramię. - Skoro pracujesz dla garniturków, to nie mogą cię do tej sali podrzucić? Zdawało mi się, że wszystko mogą - wzruszył ramionami. - Wiesz jak nas traktują detektywi. Jak kawałek ściery, którą można pozamiatać. Zwłaszcza, gdy się coś zjebie. Nie tak łatwo się z nimi dogadać.


James chwilę przemyślał relachę byłego podwładnego a teraz po prostu kumpla. Właściwie to spodziewał się czegoś takiego. W końcu byli szturmowcami a nie detektywami. Jednak musiał od czegoś zacząć prawda?
- Widzisz Carlos, na co mi przyszło na stare lata? A pomyśl co ciebie czeka boś w końcu młodszy… - rzekł parodiując ton starego tetryka i klepiąc go przyjaźnie w ramię. W końcu te parę lat różnicy sprawiało, że byli właściwie rówieśnikami.
- Wiesz, może i mogą ale nie na moim szczeblu i nie teraz. Poza tym sprawdzają mnie. Wiesz, podczas rozmowy kwalifikacyjnej parka krawaciarzy gadała ze mną jak z jakimś małolatem więc powiedziałem im co o nich myślę. Więc doczepili mi metkę szajbusa i takie tam klimaty. Teraz jestem w teamie z następną parką i też mi patrzą na ręce. No ale generalnie mam im udowodnić, że prawdziwy glina jest lepsiejszy od superrobota. Bułka z masłem. - uśmiechnął się na koniec i lekceważąco machnął ręką. Carlos znał ten gest tak samo jak jego cały oddział. Zawsze przed akcją to robił trochę dla dodania otuchy a trochę jak talizman na szczęście.
-Hmm… A u nas z detektywów nie wiesz kto by się tym zajmował? Może ktoś od nas z koronera albo labów się załapał? - spytał kumpla o ich stary posterunek. W końcu sporo rzeczy było powiązanych między poszczególnymi komisariatami a może nawet i coś trafiło na jego stary komisariat. Wówczas tam mógłby spróbować pogadać z kimś kto jest znacznie bliżej sprawy. Wciąż miał jeszcze trochę kontaktów tu czy tam bo w końcu nie spędzał całego mundurowego życia w “Terror House”.

Carlos podrapał się po brodzie, robiąc przy okazji kilka krzywych min. Myślał. Wreszcie wzruszył ramionami.
- Nie interesowałem się tym za bardzo, ale mógłbyś spytać Ramona, wiesz, tego z dwudziestego posterunku. Wczoraj miał być w pubie, a nawet nie zadzwonił, że nie da rady. Zawsze tak ma, jak mu dadzą pilną robotę. Odpierdala mu, rzuca wszystko i siedzi przy tym ile wlezie. A jeśli nawet nie będzie wiedział to może skieruje na lepszy trop niż ja jestem w stanie. *



---



20-sty Komisariat NYPD



Gdy James znalazł się na komisariacie w który znał całkiem nieźle znów mu się nie udało przejść nie zauważenie przez niego. Wciąż okazywało się, że sporo ludzi go pamiętało i on pamiętał ich. Więc nawet jak zamienił z tym czy z tamtym tylka kilka zdań to trochę zajęło mu to czasu nim znalazł się przed biurem Ramona. A rozmawiał z ludźmi chętnie gdyż nadstawiał ucha kto co może wiedzieć nad sprawami które go interesowały. Tak na wszelki wypadek jakby jednak nie udało mu się osiągnąć co chce z Ramonem. Ludziom mówił, że przyszedł po trochę swoich szpargałów jakie pozostawił na miejscu co właściwie nawet prawdą było. W końcu już wracając zaszedł do bufetu gdzie zamówił sobie kawę. Miał farta bo natknął się na wychodzącego z niego detektywa zajmującego się sprawą Tomkinsów. Szybko dogonił go i wsiadł razem z nim do windy.

- Cześć Ramon. - rzekł do niego z uśmiechem i zamiast wyciągnięcia ręki stuknął się z nim kubkiem. - Słyszałem, że dostałeś sprawę młodej Tomkinsówny? Prawda to? - spytał pogodnie wciąż po cichu ciesząc się ze spotkania ze swoimi "antyterrorami" jak i powrotu w stare, znajome kąty. Wszystko to całkiem nieźle poprawiło mu humor.

Mężczyzna skrzywił się. Podejście Shelbiego chyba nie bardzo mu się spodobało, pokręcił głową.
- Nawet jeśli, nie mogę o tym gadać. Poza tym, "młodej Tomkinsówny"? Dziewczyna wysadziła się w powietrze, ludzie zginęli. Weź trochę szacunku okaż!

W duchu eksglina się skrzywił. Przez ten cały dobry humor zapomniał jaką cholerą potrafi być Ramon. Czuł się jednak trochę winny bo w sumie miał rację a zaczął gadkę jakby wciąż gadał z Carlosem albo Orlando.
- Wybacz stary, właśnie wróciłem z terror house i gadałem ze swoimi chłopakami ze starej paczki. Wiesz jak u nas jest. Masz rację, trochę może za bardzo się wczułem w stare nawyki. Znasz mnie przecież, jakby było po staremu i się dało to nas by wysłali by ją powstrzymać i może by nam się udało i nikt by nie zginął. To jak? Pogadamy sobie o tym? Jej ojciec mnie wynajął bym dorwał tych co ją do tego popchnęli. W sumie więc pracujemy nad tą samą sprawą. Ty masz swoje możliwości a ja swoje. Ty możesz wejść tam gdzie ja nie mogę i na odwrót. Możemy sobie obaj pomóc. Więc? - zmitygował się od razu. Zdawał sobie sprawę, że wszystko zależy od dobrej woli Ramona i od jego własnych zdolności dyplomatycznych. Niestety ani Ramon z dobrej woli w kwesti naruszania bezpieczeńśtwa dobra sprawy nie słynął ani on sam mistrzostw dyplomacji nigdy nie wygrał.

Ramon w pracy zwykle stawał się sztywniakiem. I służbistą. Ciężko było go wziąć pod włos, zagadać, czy robić ładne oczy, gdy było się facetem. Dlatego nie było dziwne, gdy znów pokręcił głową.
- Jej ojcu mówiliśmy to samo. To teraz sprawa policji, zrobimy wszystko najlepiej jak się da. Nie pracujesz już dla NYPD, James, mam rację? Więc niby gdzie masz dostęp do miejsc, do których ja nie mam? - jego mina jasno dawała do zrozumienia, że uważa to za bujdę.

- Ramon, daj spokój. Wiesz lepiej ode mnie o takich miejscach i osobach. Możesz mieć wszystko i wszędzie co chcesz. Jesli masz nakaz albo zezwolenie od przełożonych. Ile razy czekałeś wściekając się, że to właśnie teraz ci się te cholery wyślizgują a trzeba czekać na zezwolenie? Pewnie tyle samo co ja. Wiem świetnie jak to jest. I w to jest właśnie pole do popisu dla mnie. Znasz mnie przecież, nie jestem jakimś amatorem z ulicy. Wiesz kim jestem i na co mnie stać. Więc może nie jestem już mundurowym ale nadal co nieco mogę, zanm, wiem i potrafię. - szczerze mówiąc miał mieszane uczucia. Z jednej strony jako glina uważał, że Ramon właściwie dobrze robi, że tak chroni swoją sprawę, to wzbudzało zaufanie. Jednak z drugiej, jako człowieka po prostu go to wkurzało bo cholera dobro, dobrem ale trzeba być realistą no i czemu on tak musiał wszystkich wkurzać tym swoim sztywniactwem? Zrobił więc coś co zazwyczaj robił w podobnych sytuacjach: postawił na swoją determinację i upór. Chciał mieć pewność, że zrobi wszystko co tylko możliwe by rozwiązać sprawę ze swojej strony.

Winda otworzyła się i Ramon wyszedł, nie zerkając na Jamesa. Weszli do sekcji biurowej, zatłoczonej raczej, chociaż detektyw miał osobne biuro, które dzielił z dwoma czy trzema innymi. Obecnie nieobecnymi. Usiadł na krześle, dopiero wtedy odpowiadając.
- I wiem też, że jak ci zdradzę utajnione informacje ze śledztwa to stracę robotę - posłał mu wymowne spojrzenie. Odstawił kubek z kawą i przetarł dłońmi twarz. Wydawał się zmęczony. - Może udowodnisz, że coś możesz? Nasz lab ma ograniczone możliwości. Podesłałbym ci próbkę materiałów wybuchowych. To coś na kształt semtexu, ale bardziej zaawansowane. Mamy problem z… ustaleniem pochodzenia. Pomożesz - a wtedy spotkamy się na niezobowiązującej rozmowie. Co ty na to?


Gdy drzwi windy się otworzyły i Ramon bez słowa wyszedł przez jedną przeraźliwą sekundę uznał, że pokpił sprawę i detektyw go spławia. Jednak był zdeterminowany i ruszył za nim. Gdy ten milczał uznał to, że jednak jeszcze nie skończyli rozmowy. Gdy wspomniał coś o semtexie poczuł z powrotem wiatr w żaglach.
- Wiesz, że ja swoich nie wsypuję. Ale może być. Podeślij mi te ustrojstwo a ja zorientuję się co się da z tym zrobić.


- Tu nie chodzi o sypanie. Ktoś się dowie, że był przeciek, ktoś coś zasugeruje, pójdzie śledztwo… to typowy syf tutaj, z nowym burmistrzem mocno sprawdzają. - Ramon skinął głową. - Podeślę ci co znaleźliśmy.
Rozejrzał się, wyjął z szuflady jakąś małą torebkę i rzucił Jamesowi.
- Próbka, schowaj ją. Bez obaw, już po wybuchu, ale może ci się przyda. Odezwij się jak czegoś się dowiesz - dodał na zakończenie, uruchamiając komputer i dając tym samym znać, że rozmowa na tę chwilę jest zakończona.

Shelby przejął niedużą zwykła próbówkę z nie robiącym jakieś specjalne wrażenie drobinami proszku w środku. Schował je do kieszeni i uznał, że w sumie dobili niezłgeo dila. Przysługa za przysługę, info za info. Za ciemnymi okularami nawet powieka mu nie drgnęła. A w końcu większąść porządnych kontaktów z saperami i ich zabawkami miał własnie tutaj. No prócz tej niedużej półazjatki co ją poznał rano. Zdaje się, że C - T powinien mieć coś na tą okazję.
- Dobra, trzymaj się, odezwę się w swoim czasie. - pożegnał się krótko i opuścił biuro Ramona a potem i sam posterunek. Zerknął na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu do spotkania z pozostała dwójką.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 23-02-2014 o 12:05.
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-02-2014, 12:03   #24
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Muzyka

Okryty puchową kołdrą Bronx wyglądał jak brzydka panna młoda. Wciąż niepiękna, lecz rozpromieniona faktem, że ktoś ją pokochał i przez to na swój sposób urocza. Śnieżny makijaż maskował pryszcze śmietników, biały puder przykrył dziurawe chodniki. Na tle zimowej sukni billboardy i neonowe szyldy błyszczały jak biżuteria, zaś barwne korowody aut płynące ulicami były niczym krew, przywołująca rumieńce na policzki. Fraktale kolorowych tłumów rozkwitały jak kwiaty wokół stacji metra, wraz z każdym przyjazdem pociągu.

Ludzie byli powietrzem, którym oddychała dzielnica. Popołudniowy i poranny szczyt - wdech i wydech. Był to jednak słaby, płytki oddech astmatyka. Większość mieszkańców - przynajmniej formalnie bezrobotnych - nie opuszczała często Bronxu, wraz z nim pogrążając się w apatii. Po Sieci krążyły memy ze śmiesznymi ujęciami leżących w śmietnikach ćpunów lub samojebki aspirujących do gangsterki młodych murzynów robiących groźne miny, podpisane "Bronx to nie miejsce. To stan umysłu."
Jak w każdym żarcie, i w tym tkwiło ziarno prawdy. Nie wszystko dało się wytłumaczyć ubóstwem. Nie trzeba było w końcu dużo pieniędzy, by zadbać o ławki, trawniki i place zabaw, lub odmalować elewacje budynków. Sąsiedzkie inicjatywy należały jednak do rzadkości a jeśli ktoś coś sadził na opuszczonych posesjach to częściej konopie niż marchewkę. Ambicją dla większości zwykłych mieszkańców Bronxu było przeżycie do następnej marnej wypłaty lub (częściej) zasiłku, zaś nierealnym marzeniem zdobycie tylu Eurodolarów, by móc się stąd wynieść i nigdy nie wracać.

Mieszkający na korporacyjnych osiedlach, lub willach Staten Island znajomi z CT, dziwili się Mikowi, że się nie przeprowadził. Owszem, firma płaciła mu na tyle dobrze, by stać go było na mały domek w Levittown, w okolicy rodziców, lecz on nie wyobrażał sobie siebie na sielankowych przedmieściach. Czułby się co najmniej dziwnie wśród upper middle class, robiącej grill-party w ogródkach i szukającej rozrywki w galeriach handlowych. To jednak było głupie wytłumaczenie, bo nie brakowało miejsc, w których Mik wcale zbytnio by się nie wyróżniał. Technologicznych freaków wszędzie było teraz sporo. Manhattan był za drogi i zbyt zatłoczony, ale mógłby zamieszkać w jakimś miłej kamienicy w Queens lub korporacyjnym osiedlu dla staffu niższego szczebla na Brooklynie.
Właściwie wszystko było lepsze niż Bronx.
I właśnie dlatego Mik postanowił tam zostać. Czuł dziwną więź ze spękanymi murami, z tym światem gangów i prostytutek. Żywił trudną do wyjaśnienia sympatię dla wszystkich ćpunów i wykolejeńców.
Nie umiał tego opisać, lecz jego wybrakowana dusza zdawała się pasować do tej okaleczonej dzielnicy jak kawałek puzzli. To było jedyne miejsce, które mógł nazwać jednym ze słów-zaklęć ludzkości.
Domem.
Nawet jeśli był to Dom Zły.

***

Mik poczuł się urażony tym "wypierdalaj, ale już" i dał to po sobie poznać. Kojarzył gębę barmana, podobnie jak parę innych w klubie, lecz on sam mocno się zmienił w ciągu tych pięciu lat, które minęły od dnia, gdy ostatnio odwiedził "Meduzę". Faktycznie bardziej przypominał teraz "Bloodboya" niż dawnego siebie, długowłosego ćpuna-artystę.

- Mógłbyś być milszy dla faceta, co jebnął wam ten wykurwisty mural z logo Rustlersów przy wejściu. - Skrzywił się Maroldo. - Widzę, że wpadam nie w porę, key? Ale to ważne. Nie masz przypadkiem jej nowego numeru? Nie proszę, żebyś mi podawał, ale wysłał jej texta, z moim numerem i prośbą o kontakt.

- Nie jesteś już jednym z nas, ani nawet stąd - mina i wzrok barmana nie były może wrogie, ale na pewno stanowcze. - Co było to było. Dlatego nawet w ryj nie dostałeś. To jednak dobra rada była. Jej holo nie mam, wiadomość zostaw.

- Stąd będę zawsze. Ale jak się chce odstawić dragi, to lepiej trzymać się od ich źródła na dystans - uśmiechnął się Maroldo. - Ten mural jebłem za dwa giety mety, jeśli dobrze pamiętam. Co było to było. Dzięki - Mik wręczył rozmówcy przygotowaną wcześniej kartkę.

***

WOODLAWN CEMETARY

Rose nalegała, by nie rezygnowali z obserwacji Woodlawn i okazało się, że miała rację. Mik nie wyobrażał sobie „prywatnej ceremonii”, na wielkim publicznym cmentarzu, ale Rustlersi mieli inny pogląd na ten temat: po prostu opróżnili cały cmentarz z ludzi, uzyskując pożądaną prywatność.

Za dwadzieścia druga Yamato i Basri dostali wiadomość od Mika:
“Nawet nie próbujcie wchodzić na teren cmentarza, czekam w fast-foodzie na końcowej stacji kolei nadziemnej.”

Kiedy przybyli we wspomniane miejsce zastali cyborga jedzącego hamburgera przy plastikowym stoliku. Podsunął im zajumane wcześniej krzesełka. Znajdowali się bezpośrednio nad ulicą a stolik drgał, gdy podjeżdżały i ruszały pociągi, tak że Maroldo musiał przytrzymywać plastikowy kubek z kawą.
- Sorry, to najlepszy punkt obserwacyjny, jaki znalazłem - rzekł wzruszając ramionami i wskazując na brudną szybę, przez którą było widać bramę cmentarza, odległą o jakieś sto metrów. - W pobliżu nie ma żadnych wysokich budynków, głównie parki. Zresztą i Woodlawn, jak nazwa wskazuje, jest mocno zalesiony. Z cmentarza wyprosili wszystkich ludzi, czaicie? A to teren wielkości kilometr na dwa mniej więcej. Chłopcy naprawdę mają rozmach, jest ich tu chyba z setka. Wątpię by nam się udało zwyczajnie podejść do sami-wiecie-kogo, zresztą teraz to by nie było chyba zbyt uprzejme.
- Na takie imprezy trzeba dostać specjalne zaproszenie - powiedziała kobieta, wycierając kilkoma papierowymi serwetkami krzesło. - Zresztą oni nikogo nie zapraszali.
- Parę osób z poza gangu mogli zaprosić - odparł Mik i dodał z krzywym uśmiechem: - Ale raczej nikogo z CT. Jeśli moja znajoma nie odezwie się do wieczora, skontaktuję się z tym całym Lao, key? Chyba, że się nam nie śpieszy. Tak jeszcze pomyślałem, warto by wiedzieć, kim byli zamachowcy, którzy chcieli sprzątnąć pana J. Ponoć kilku poległo próbując. Tyle, że to chujowo żmudna robota, sprawdzanie pierdolonych kostnic. Nawet nie wiem jak się za to zabrać - Maroldo westchnął i upił łyk syntetycznej kawy.
Mówiąc, nie przestawał obserwować cmentarza. Przybliżając widok w cyberoku, wypatrywał bossów i Felipy.
- Mogliśmy poprosić o jakiś sprzęt do podsłuchu, nagrywania. Coś żeby móc ich nagrać, sfilmować - westchnęła Rose, kierując wzrok w stronę cmentarza. Oczywiście z tej odległości niewiele mogła zobaczyć. Ot sylwetki ludzi. Dlatego po chwili przeniosła swoje spojrzenie na towarzyszących jej mężczyzn.
- Taki sprzęt to ja mam - odpowiedział Mik. - Jeśli coś się zacznie dziać, będę nagrywać. Ale nawet dobry podsłuch kierunkowy z tej odległości, i przez ruchliwą przez ulicę nie zadziała. Jeśli bym znał dokładniej miejsce, podłożyłbym go wcześniej i teraz odbierał przez cyberaudio. O tak - Cyborg wyjął z kieszeni urządzenie przypominające pendriva, położył na stole i nakierował na siedzących na drugim końcu baru dwóch meneli. Ustawił filtrowanie dźwięków tła. Następnie podłączył słuchawki do jednej z wtyczek w czaszce i podał je Basri. Mogła teraz wyraźnie usłyszeć rozmowę:
<bzz>
- ...i mówił, że kurwa rozdają ten towar prawie za darmo.
- Chuja tam wierzę, nikt kurwa nic darmo nie daje, nawet twoja siora.
- A chuj szkodzi spróbować, kurwa, najwyżej się porzygasz. Pono trzyma dłużej od mety, a kosztuje jedną trzecią. No kurwa, weź. Masz na coś lepszego teraz?
- A chuj, kurwa. Nie wiem.
- No dawaj, kurwa. Bo sam, kurwa, pójdę.
- To kurwa spierdalaj.
<trzask>
Mik wyłączył podsłuch, uśmiechając się do Rose.
- O co byśmy mogli poprosić, to nadajniki GPS - powiedział. - Mogą się przydać.
- Ta twoja znajoma…da radę wprowadzić nas na stypę? - Yamato przyglądał się ludziom chodzącym po cmentarzu. - Moim zdaniem dobrze będzie choć zwrócić na siebie uwagę Jin-Tieo już dziś. Nawet, jeśli na dłuższą rozmowę nie będzie miał czasu. Tutaj raczej nie damy rady podejść do niego, zbyt wielu nerwowych i naćpanych gangersów.
- Na stypę raczej nie - pokręcił głową Maroldo. - To raczej prywatna uroczystość. Zresztą, skoro mamy być dyskretni, nie powinniśmy chyba zwracać na siebie uwagi wszystkich dookoła, nie? Konkurenci Jina też na pewno tam będą. Spróbuję umówić nas na dziś wieczór. Jeśli tym czasem będzie nam się nudzić, możemy zająć się namierzaniem źródła Odlotu. Ponoć sprzedają ten syf już na całym Bronxie, nawet na terenie Rustlersów, bardzo tanio. Postaram się znaleźć dilera, ale by go zgarnąć będzie potrzebne auto, którego nie boicie się ubrudzić. Ja wozu nie mam, jestem prawdziwym Nowojorczykiem, key? - Wyszczerzył się Mik. - Sorki. Możemy poprosić Alanka, żeby dał nam służbowego vana, a w nim od razu inne rzeczy, których potrzebujemy. Proponuję zrobić listę... - Mik oderwał się od rozmowy, by nagrać nowe zbliżenia rejestracji podjeżdżających na cmentarz pojazdów oraz wysiadających z nich ludzi. Nagrania przesyłał od razu na holo Basri i Yamato.
- Dokładnie to miałem na myśli, złapać kontakt. Może być przez pośredników. Rozumiem, że ta znajoma potrafi być dyskretna? – Zapytał na wszelki wypadek, ale Maroldo przecież był profesjonalistą. Yamato cały czas obserwował otoczenie. Gdybym chciał wykończyć szefostwo Rustlersów, będzie lepsza okazja niż dziś? Może nie tutaj na cmentarzu, otwarta przestrzeń, problem z precyzyjnym uderzeniem, ale na stypie? Idealny czas i miejsce.
- Taak – odezwał się po chwili. - Też już myślałem o Odlocie. Potrzebna jest próbka, ciekawi mnie skład i sposób produkcji. Pomysł z dealerem jest dobry, załatwienie sprzętu możecie zostawić mnie, nie powinno być z tym problemów. Laboratorium do przebadania próbek również dyskretnie zapewni C-T. Co do sprzętu, to nie jest to moje pole wiedzy eksperckiej, ale lokalizator lub rejestrator głosu jest wart spróbowania. Tylko raczej nie brał bym zaawansowanego sprzętu, tak by nie można było go połączyć z naszym pracodawcą, w razie sytuacji, kiedy go wykryją.
Cyborg słuchał, nie odwracając wzroku od okna wychodzącego na bramę cmentarza. Cały czas filmował i wywoławszy ekran holo porządkował nagrania, tworząc bazę danych twarzy Rustlersów i przyporządkowanych im pojazdów. Z powodu kiepskiej widoczności, niestety dość ubogą.
- Dickauer przecież mówił, że już przebadali to gówno na labie - rzekł Mik, nie patrząc na rozmówcę. - Musieli kupić przez podstawionego człowieka, trzeba zapytać. Nam pozostało tylko znaleźć wytwórnię. Co do sprzętu...lokalizator głosu? Czemu nie, cokolwiek to jest. Dorzuć do tego pięć samoprzylepnych nadajników GPS, skaner DNA, z tuzin granatów, zwykłych i EMP, paralizator i jakiś pistolecik z usypiaczem. Mikro-drony byłyby w pytę, ale nie wiem czy nam dadzą. Widziałem je raz, takie zdalnie sterowane pajączki. Kamerka, pluskwa i GPS w jednym. Wykurwiste. Możesz w sumie od razu zadzwonić do naszego szefa, nie ma co czekać. Ja chwilowo nie mogę, bo nagrywam, key?
- Może lepiej nie – powiedziała, wpatrując się stojący przed cyborgiem kubek. - Lepiej poczekać na konkrety. Gdy tylko pojawi się jeden z trzech głównych kandydatów to zacznij go proszę nagrywać dokładnie - zmieniła nagle temat.
- Dokładnie nie da rady - odparł Maroldo. - Widzę stąd tylko bramę i kawałek parkingu. Wszyscy idą potem w głąb cmentarza a tam musimy zdać się na satelitę. Mogę jedynie próbować obczaić bossów jak wysiadają i wsiadają do aut, ale nie wiem czy się uda, key? Rewelki nie będzie. Na przybliżeniu da się odczytać część rejestracji i rozpoznać niektóre twarze. Potem, jak będą jechać na stypę, poprosimy Dickauera, by śledził ich trasę z satelity i sami pojedziemy za nimi. W pewnej odległości. Nie ma co siedzieć im na zderzakach. Jak będą jechać całą kolumną, z pomocą satelity ciężko ich będzie zgubić. Przyjechaliście autami, co nie?
- Tak, samochodem - odparła Rose. - Chcesz za nimi pojechać i co dalej?
- Zobaczy się - Mik wzruszył ramionami. - Na pewno nie wpraszać się na stypę. Jakbym się miał gdzieś wpraszać to na wesele. Stypy są chujowe. Zobaczymy tylko czy coś się wydarzy.
- Dobrze - westchnęła ciężko kobieta.
- Tak zróbmy – rzekł Yamato. - Coś jeszcze może się wydarzyć i powinniśmy przy tym być. Twoja znajoma… jak głęboko siedzi w strukturach gangu?
- Dość głęboko - odparł cyborg. - Znała osobiście Li, mówiła mu per “wujku”. Jin był doradcą Li, więc jego też musi znać. Ok - przerwał na chwilę, skupiając się na obserwacji - opuszczają cmentarz. Jin ma ładną laskę, to znaczy do podpierania. Chyba z łbem smoka, dokładnie nie widzę. Jest i moja znajoma, gada z kimś, ale drzewo mi zasłania. Zaczynają wyjeżdżać. Zbierajmy się.
Maroldo wstał od stolika.
- Trzymajmy zdrowy dystans - rzekł - po wczorajszym Rustlersi mogą być nerwowi.
- Będziemy bardzo tu się wyróżniać, jeżeli pojedziemy moim wozem. - Odezwała się Rose. Było to stwierdzenie osoby najwyraźniej przekonanej o biedzie, brudzie i syfie w tej dzielnicy.
Mik nie odpowiedział, bo kierując się już ku wyjściu, łączył się właśnie z Dirkauerem.
- Czołem szefie. Możemy prosić o śledzenie z satelity tej kolumny limuzyn?
- Przekażę koordynatorom - odpowiedział Mikowi głos Alana.
- Dzięki. Przy okazji, zaraz prześlę listę potrzebnego sprzętu, key?
Cyborg rozłączył się i skoro tylko usiadł na tylnym siedzeniu samochodu zaczął pisać wiadomość:

“Potrzebny sprzęt:
Pięć samoprzylepnych nadajników GPS, skaner DNA, z tuzin granatów, zwykłych, hukowych i EMP, paralizator i jakiś pistolecik z usypiaczem. Mocna lina i kajdanki (lubimy sado-maso, key?) Jakiś elektroniczny wytrych. Zdalnie sterowane mikro-drony szpiegowskie typu Spider, jeśli dałoby radę. Yamato wspominał o lokalizatorze głosu: mamy coś takiego?
Do tego będziemy potrzebowali jakiegoś vana. Wiem, że firma ma takie, zarejestrowane na fikcyjne osoby. Ostatecznie możemy wynająć, ale przez wypożyczalnię będzie można nas wyśledzić.
Jeszcze pytanie: jak firma weszła w posiadanie próbki Odlotu? Jeśli kupiła przez podstawioną osobę, to chcielibyśmy namiar na tą osobę oraz na dilera. Musimy poznać też skład chemiczny oraz rozpoznane składniki i sprzęt laboratoryjny niezbędne do produkcji, wraz z informacją o tym, gdzie je można dostać (które hurtownie chemiczne np.).”

Mik wysłał wiadomość i rozparł się wygodnie na siedzeniu, obserwując na ekranie holo przemieszczający się wraz z kolumną Rustlersów obraz z satelity.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 23-02-2014 o 13:16.
Bounty jest offline  
Stary 23-02-2014, 14:45   #25
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Remo pojawił się w sali konferencyjnej jako pierwszy, dając znać na recepcji, by dwójkę pozostałych skierować do odpowiedniej sali. Wszedł do środka, rzucając marynarkę na jeden z foteli i opadając na drugi. Rozparł się wygodnie, wyprostował nogi i wyświetlił dwa holograficzne ekrany, odwracając tak, by widzieć wejście.
Rose i Kenji przyszli punktualnie.
- Rose Basri. - Powiedziała wyciągając rękę na powitanie uprzednio wieszając trzymany w ręku płaszcz na wieszaku. Rozpięła dobrze dopasowany biały żakiet i usiadła na przeciwko Murzyna zakładając nogę na nogę.
- Panie Remo, - Zaczęła spokojnym, przyjemnym dla ucha tonem. - tu ma pan listę rzeczy, które chcielibyśmy, żeby pan dla nas znalazł. - Mówiąc to przesłała mężczyźnie plik tekstowy.
1. Li, przywódca The Rustlers. Kto zlecił kremację??
2. Jin-Tieo. Kartoteki policyjne. Opinie biegłych sądowych i z zakładów karnych. Jakieś filmy z w/w instytucji.
3. Han, j.w.
4. MeatBoy, j.w.

- Pierwszy podpunkt najszybciej jak się da. Pozostałe są pilne również, ale dzień zwłoki nie zaszkodzi.

Kye przywitał ich krótkim skinieniem. Nie wstał. Przybrał minimalnie bardziej prostą sylwetkę, zniknęły ekrany. Basri zaatakowała go szybko jakimś tekstem, na który spojrzał przelotnie. Minę miał nieciekawą. Wtedy dopiero usiadł prosto.
- Wiadomo kim jestem, pozwolę sobie być na ty. To co widzę mogłaś mi wysłać na holo. - Przerwał na sekundę. - Dobrze jednak, że tu jesteśmy - nachylił się minimalnie do przodu. - Wspomniano mi, że mam zebrać informacje o gangach Bronxu. Przydałoby się, bym dowiedział się czegoś więcej. Nie mam czasu na błądzenie we mgle, a jakiś gorliwiec zakazał zwalania tej roboty na innych i przekazywania danych nieupoważnionym.
- Można było. - Odparła bez przekonania. - Ale oboje wiemy, że to zawodny sposób. Do tego niepewny i prowadzący do nieporozumień. Dlatego informacje o które proszę odbiorę również osobiście. - Zrobiła dłuższą przerwę, żeby napić się podanej kawy, a w zasadzie wyrobu kawopodobnego, gdyż na miano kawy to to nie zasługiwało.Nie wymagała od razu, żeby uraczono ją kopi luwaką ale postarać się bardziej mogli. Dodała jeszcze łyżeczkę cukru i trochę śmietanki, żeby dało się wypić. - Nam z kolei wspomniano, że w celu uzyskania dodatkowych informacji mamy się z tobą skontaktować. - Wypuściła głośno powietrze nosem i przywołała na twarz coś co na upartego mogło być uśmiechem gdyby nie kontekst i nieco sarkastyczny ton jej wypowiedzi. - Widzę jednak, że będziemy musieli podzielić się pracą i uzupełnić na wzajem. - Spoważniała nagle. - Na razie niewiele wiemy, a osoby obeznanej z Bronxem nie ma z nami. Mogę ci przesłać to co sami dostaliśmy, chociaż być może to ty jesteś tego autorem.

- Kenji Yamato - przedstawił się japończyk i skinął lekko głową. - Analizując sytuację gangów na Bronxie proszę zwrócić uwagę na Free Soul, wydają się wiedzieć zbyt wiele jak na gang uliczny. Możliwe wsparcia, kontakty. Podobno silna ekipa netrunnerów. Doskonała organizacja.
Yamato spojrzał przelotnie na zgaszony ekran. Interesujący symptom. Czy może przyzwyczajenie? Chronić swoje sekrety w każdej sytuacji. Uśmiechnął się lekko.
- I ten ich nowy syntetyk, rozweselacz. Cokolwiek co się da ustalić o jego pochodzeniu, czasie rozpoczęcia dystrybucji.
Zdawał sobie oczywiście sprawę że wyszczekuje polecenia, dlatego na końcu dodał już nieco bardziej ugodowo.
- Bardzo zależy nam na czasie, panie Remo.
- A mi bardzo zależy, żeby wieczorem rozwalić się w fotelu i napić zimnego whiskey z lodem, panie Yamato. - Haker odpowiedział spokojnie, patrząc tamtemu w oczy. - Jeśli mam być tylko panelem do wyszukiwania danych, proszę powiedzieć Dirkuaerowi, żeby zatrudnił jakiegoś stażystę.
Zabębnił palcami o blat, wracając do słów kobiety, znacznie lepiej wychowanej niż ten sztywniak z firmy.
- Cieszę się, że się rozumiemy. Wasza sprawa nie jest moim jedynym zajęciem, a niestety - sieć nie odpowie na pytania, dla których odpowiedzi nie ma. To wszystko o czym rozmawiamy nie rośnie na forach dyskusyjnych. Tam są plotki. Te już posiadam, te także pewnie już znacie. Plotki te na ten przykład lokalizują Odlot jako specyfik pojawiający się wyłącznie na Bronxie od dwóch miesięcy. Wiążą go z Free Souls. I teraz: pewne nie jest ani jedno, ani drugie. Czy takich danych szukacie?
Uśmiechnął się. Lubił swoją pracę, czy to ignorancja czy niewiedza, tłumaczył.
- Dziś rano zostałem poproszony o przeszukanie sieci pod kątem największych gangów Bronxu a także tego Odlotu. Ponawiam pytanie: po co? Zapewniam, że mam dostępy do większości tajnych danych, ale nie o to chodzi. Takimi ogólnikami dojdziemy donikąd. Jeśli chcecie konkrety, ja muszę wiedzieć w co uderzyć. Jestem ekspertem, nie mam czasu, aby przez całe dnie ściągać z sieci wszystkie wystąpienia słów kluczowych, aby uzyskać niepewne plotki. Muszę wiedzieć, kto może takie informacje posiadać. Nikt nigdzie nie napisał, że hakerzy to czarodzieje.
Oparł się ponownie na fotelu, zamawiając kawę. Mocną i ciemną. Potrzebował energii, sztuczna musiała chwilowo wystarczyć.

- To o jakie konkrety tak naprawdę chodzi?? - Zapytała wprost. - Ty nie jesteś czarodziejem, a ja w myślach czytać nie potrafię. I nie chcemy do tego marnować nawzajem swojego cennego czasu.
- Tak jak mówiłem - odpowiedział Remo, racząc się kawą, wygodnie oparty. - Muszę wiedzieć w co uderzyć. Osoba, organizacja, miejsce. Organizacja oficjalna, lub przynajmniej ze zlokalizowaną siedzibą. W chwili obecnej samo Free Souls w sieci się nie ogłasza, mówią o nich wyłącznie inni. A według klasyfikacji, są to plotki. "Nie ufaj zbytnio cytatom z internetu" jak powiadał George Washington. - uśmiechnął się do Rose. - Już poczyniłem pewne kroki. Dotarłem do kobiety o imieniu Deevon Teener, znalazłem numer jej obecnego wydawnictwa. Dziennikarka, pisała o gangach Bronxu i miała zaskakująco dokładne informacje. Dokładniejsze niż można wycisnąć z sieci. Tylko musicie odpowiednio zakręcić jej szefa, by do niej doprowadził, bo nie wiem gdzie jest teraz. Jeśli tą drogą nie będzie dało rady, spróbujemy inaczej. O Li poszukam bo tu cel jest właśnie konkretny, powinno to być zanotowane. Nie zdziwcie się, jeśli okaże się, że to jakiś jego bliski współpracownik lub rodzina. Łatwo podrobić. Na pozostałe kwestie jestem obecnie w stanie odpowiedzieć tylko plotkami.
- Zdziwiłabym się gdyby było inaczej. - Powiedziała Rose notując nazwisko dziennikarki. - Rozumiem, że pozostałe podpunkty z mojej listy są też do zrobienia?? - Mówiąc to podniosła wzrok studiując dokładnie twarz hakera
Yamato uśmiechnął się zimno.
- Problem polega na tym że oprócz zdawkowych informacji od Dirkauera, które zapewne można przy odrobinie cierpliwości znaleźć na guglach, to nie mamy wiele konkretów, prócz tych z listy Pani Basri. Myśleliśmy że Pan choć wskaże nam punkty które pomogą nam szukać dalej. Ale rozumiem, musimy zacząć z odwrotnej strony. Choćby ta dziennikarka. Nic więcej o narkotyku? W jakich kręgach można go kupić, po ile chodzi działka?

Rose popatrzyła z dezaprobatą na Japończyka, ale się nie odezwała. Spojrzała dyskretnie na zegarek w holofonie. Niedługo będę musieli kończyć tę całą pogaduszkę.
- Jest jeszcze coś. Część z tego co chciałabym wiedzieć ktoś od was już zrobił. Wystarczy tylko poszukać. Te dane też chętnie przejrzałabym.
Kye wzruszył ramionami, odpowiadając kobiecie spojrzeniem.
- To ludzie. O ludziach każdy zapytany ma inną opinię. Ja mogę podesłać co powie mi sieć, z adnotacją, że nie ręczę z prawdziwość tych informacji. O Odlocie trochę wiadomo, to znaczy znane są podstawy. Tylko Bronx, półdarmo, pilnują, by nie wyszło poza teren. Prześlę co będzie. Dostałem informację, że analitycy przekazali już intel. Ja mam zrobić tylko to, czego nie da się znaleźć standardowymi metodami. Dlatego jestem zdziwiony, że pytacie mnie o to wszystko, pragnąc głównie ogólników.
-Owszem, ludzie. A ja chcę wyrobić sobie o nich zdanie. A standardowe metody często są niewskazane i trzeba szukać innego sposobu. I ty jesteś tym sposobem. Po cichu, bez śladów.
- Po cichu i bez śladów, jeśli wiem gdzie uderzyć - powtórzył Remo niczym mantrę. - Nie ma dokładnej bazy danych z oceną psychologiczną, biografią i listą przyjaciół. Są wzmianki, nieliczne wzmianki. Ktoś, gdzieś, kiedyś. Połowa z nich jest błędna. W ten sposób idziesz w pułapkę, bo mogą udawać na pokaz. Z sieci mogę zebrać tylko wizytówkę. Potrzebna ci osoba, która ich poznała. Bezpośrednio i to w miarę dobrze. Posłuchała o nich w klubach pełnych karków z gangu. Deevon to taka osoba. Mogę poszukać innych, co mogą cokolwiek wiedzieć. Nie ma szans, by przeszukiwanie tysięcy zakamarków netu rozwiązało za was sprawę, sorry, to tak nie działa...
Urwał, wydając się słuchać czegoś w swojej głowie. Minę zrobił nieprzyjemną, jednym ruchem dopijając kawę.
- Wybaczcie, mamy incydent. Co będę miał, odeślę. Będziecie chcieli coś nowego, wiecie jak mnie złapać.
Wstał, dwa ekrany pojawiły się natychmiast, migając setkami linijek tekstu. Skierował się do wyjścia, Usłyszeli jeszcze następne słowa:
- Black, raport. Dobra, odetnij tę sekcję. Schodzę do siebie - zniknął za drzwiami.

***

“Naruszenie zabezpieczeń sekcji laboratorium.”
Nie zdarzało się to często, tylko ktoś z wielkimi jajami lub malutkim rozumkiem próbował wyrwać coś z przeogromnych trzewi korporacji. Inna korporacja lub prawdziwie szalona organizacja hodująca co najmniej kilku netrunnerów. Atak należało przeprowadzić starannie, zaplanować, prześledzić scenariusze. Zdobyć wtykę. Tak zrobiłby sam Remo, gdyby planował włamywać się do, na ten przykład, archiwów Umbrelli.
Wszedł do specjalnej windy dla najważniejszych ludzi C-T, jako jedynej sięgającej każdego piętra i poruszającej się z taką szybkością, że człowiekowi bebechy wywalały się na drugą stronę. I wracały na pierwszą, gdy już zaczynała hamować. W tym czasie podpiął się już do superkomputera. Zgodnie z protokołem sekcja laboratorium została odcięta od innych. Potem automat spróbował odciąć połączenie atakującemu, zamknąć w klatce i zresetować, wszystko po kolei. Kye przeskanował system, próbując się w pierwszej kolejności zorientować jakie podsekcje i w jaki sposób są atakowane.

Odłączanie nic nie dało, punkt styku, kilka punktów styku zostało dobrze zabezpieczonych. Na tyle solidnie, że automaty nic nie zdziałały. Całkowite odłączenie również - co mogło oznaczać, że podpięli się gdzieś bezpośrednio. Corp-Tech miał na tyle dużo różnych laboratoriów, że określenie dokładnego miejsca chwilowo stawało się niemożliwe. Rozrzucone placówki połączone zostały w całość i nadzorowane z głównego ośrodka. Odłączając je, odłączał także siebie i skazywał na pożarcie to miejsce, w które uderzono.
A uderzono nie w peryferia, lecz w samo jądro - bazy danych. Zewnętrzne ogniowe ściany albo ominięto, albo przełamano i teraz programy mające pochwycić i wydostać na zewnątrz dane wędrowały już głębiej. Dokładnego ich celu jeszcze haker nie poznał.

Dotarł już do siebie, usiadł na fotelu i ekranował całość, tworząc zamknięte pomieszczenie. Jego ludzie wiedzieli już doskonale co to oznacza, nikt się nie zbliży. Wokół wyprysło znikąd kilkanaście ekranów, tworząc półkole przed fotelem Remo, podpinającego się kablami pod całą tą aparaturę. Czarne ekrany wyświetlały tysiące linijek przesuwającego się białego i zielonego tekstu. Old school. W międzyczasie zdążył uruchomić dodatkowe firewalle we wszystkich lokalizacjach. Dla spowolnienia ataku i zatrzymania pozorowanych.
- Black, Harris. Namierzacie skąd pochodzi atak, skupcie się tylko na tym. Hamond, odcinaj ich.
To nie było wojsko, ludzie nie odpowiadali "tak jest", tym razem nikt też nie dyskutował. Wyglądało to poważnie. Firewalle padały jeden po drugim, ale i obrona gęstniała. To zatrzymało ogromną większość atakujących botów, pozostawiając jeden główny strumień, już podłączony do przepastnej bazy projektów badawczych.

Remo skupił się tylko na tym. Miał już jasność odnośnie kilku spraw. Skoro podłączyli się do bazy, należało skupić się na minimalizowaniu strat. Wykorzystując pełną moc i przepustowość korporacyjnej sieci, urywając wszelkie połączenia bazodanowe, które urwać mógł, zaczął kodować znajdujące się w środku dane i w tym samym momencie wynosić je dalej. Odzyskiwanie i stawianie na nowo całego burdelu zajmie trochę czasu, usprawiedliwienie do tych działań haker uważał, że miał.
Ostatecznie walkę wygrała moc obliczeniowa. Bazę wyrwało prawie z korzeniami, chociaż pewnym było, że przynajmniej część danych została zassana przez atakujących. Ci nie mieli już mocy i czasu, aby kontynuować atak. Połączenie zostało odcięte, co zameldował Hamond. Dalej się nie posunęli. Sprawność z jaką działano i brutalność z jaką przeprowadzono atak podsuwały dwa wnioski: zaatakowali netrunnerzy mający do wykorzystania potężny potencjał technologiczny o ogromnej mocy. Do czegoś takiego nie miał dostępu przeciętny zjadacz chleba.

Szef bezpieczeństwa wypuścił oddech, odłączając się. Ekrany zgasły. Pozostały tylko alarmowe połączenia. Otarł pot z twarzy. Ktoś kto mówi, że komputerowiec nie musi mieć kondycji, to strasznie się myli.
- Chcę mieć pełny raport tego co wyciekło. Załatajcie dziurę, przekażcie bazodawnocom, że muszą postawić znowu swoją zabawkę, w innym miejscu. Wyniki namierzania także chcę mieć.
Włączył osobiście pozostałe sekcje, zerknął na odczyty monitoringu. Upewniwszy się, że wszystko wraca do normy wstał i skierował najpierw do biura Huystona. Zawrócił w połowie drogi, zadowalając się wysłaniem mu wiadomości. Nie miał nastroju na oglądanie tej mordy.
"Nastąpił atak. Przypuszczalnie przez kreta w sekcji laboratoriów. Pełen raport wkrótce."

***

Zadzwonił około trzynastej, głos miał jeszcze odrobinę podekscytowany..
- Oddzwaniam. Co się stało?
- Jak zwykle wszystko się gmatwa tam gdzie się najmniej spodziewamy. - Sądząc po spokoju z jakim wypowiedziała te słowa, musiała już się opanować. - Wyczuwam jakieś problemy i u ciebie. Masz chwilę by się spotkać i porozmawiać?
- Jeśli szef nie postanowi znaleźć chwili na jakiś miły opierdol to mam. Lunch na 3 piętrze?
- Dobrze. Będę tam za dziesięć minut.

Kantyna na 3 piętrze C-T, jak większość pomieszczeń w tym budynku była zaprojektowana z stylu purystycznego modernizmu. Stal i szkło w połączeniu z bielą i czernią. W odróżnieniu jednak do tej znajdującej się na parterze podzielona była wysokie boksy, które umożliwiały spotykającym się tu osobom w miarę dużo intymności. Pewnie dlatego była lubiana przez osoby, które czas lunchu wykorzystywały na spotkania mniej lub bardziej biznesowe.
Kiedy Ann dotarła na miejsce Kye jeszcze nie było. Zajęła więc miejsce przy stoliku po drodze zgarniając z lady jakiś napój owocowy.
Haker dotarł na miejsce niedługo potem, zamawiając żarcie jeszcze w drodze, więc gdy siadał, miał już tacę z jedzeniem. W takich miejscach liczył się czas, nie piękne podanie. Usiadł naprzeciwko Ann. Wydawał się już całkowicie opanowany.
- Jedzenie poprawia humor, przełknij coś.
- Może później - Ann do końca opróżniła szklankę i odłożyła ja z boku. - Jeden z tych kontaktów z listy Aleksa to telefon do Kenetha. Zadzwoniłam do niego. Wygląda na to, że sam wdepnął w to gówno. Mam plan. - Wypaliła zanim Remo zdążył przełknąć to co żuł w ustach.
Uniósł brew, postanawiając się nie odzywać. Czekał aż będzie kontynuować, nie przerywając jedzenia.
- Porwiemy go - Powiedziała takim tonem jak gdyby mówiła o robieniu zakupów w delikatesach. - przesłuchamy, ty sprawdzisz jego komputer, a potem umieścimy w jakimś ośrodku w którym przywrócą mu rozum.

Przełknął spokojnie, spoglądając jej w oczy z nie w pełni ukrywanym rozbawieniem. Dłonią wykonywał kółka widelcem, na który pozostał nabity kawałek mięsa.
- A potem trafimy do więzienia, z wyrokiem za porwanie i kilka innych paragrafów, łącznie z tym zahaczającym o wolność wyznaniową - spoważniał. - Ann, rozumiem, że to twój przyjaciel. Jeśli trafił w pełni w szpony sekty, siłą go z niej nie wyciągniesz. Tylko upewnisz w tym, że to on ma rację i ugruntujesz w poglądach. Według tego co wyczytałem, ich doktryna jest niegroźna. Mają się tylko samodoskonalić i walczyć z urojonymi demonami w swoich głowach. Załatwimy to inaczej. Mam potencjalny adres ich siedziby - uruchomił ekran holofonu i podsunął jej na stoliku, wyświetlając wszystko to czego zdążył się dowiedzieć o sekcie.

Dziewczyna nie skomentowała racjonalnych słów Remo, bo jeśli miał inny pomysł można go było wykorzystać. W ostateczności zawsze można było wrócić do planu porwania.
Szybko zapoznała się z zawartością plików notując i przetwarzając zawarte w nich informacje:
- Bronx. To nas znowu sprowadza do Felipy. Wprawdzie wydaje się ostatnio mocno zajęta, ale może da nam kontakt na innego, fixera z tej dzielnicy.
Co jednak chcesz zrobić z tą wiedzą? Cholera - Znowu wróciła pamięcią do rozmowy z Kenethem - Jak inteligentny, rozsądny człowiek kwituje śmierć kogoś znajomego słowami: "Zginęła za sprawę" to nie jest dobrze!
- Wcale też nie znaczy, że sam zrobi coś podobnego - zauważył Kye pomiędzy kęsami. - Skoro mają siedzibę, należy ją znaleźć i odwiedzić. Tacy ludzie nie przyjmują w swoje szeregi kogokolwiek, szkoda, że nie mamy tej Felipy. Jej gadane byłoby na miejscu. Mogłaby się podać za pasjonatkę i w ten sposób czegoś dowiedzieć. Może Daniela? Uważam, że najwięcej wyciągniemy z chętnego do gadania członka sekty. Porwaniem nie zmusisz Kenetha do mówienia. No dobra, zmusisz, ale tym razem nie bardzo mamy dostęp do serum prawdy - skrzywił się, nie podobało mu się takie rozwiązanie. - Sekta istnieje od dawna, wcześniej się nie wysadzali. Idealnie byłoby mieć listę członków. Co również kieruje do siedziby. Może udałoby mi się podpiąć pod ich sieć. Warto także najpierw spotkać się z naszymi współpracownikami, tak jak się umawialiśmy.
- Mimo wszystko spróbuję spotkać się z Felipą. Może jest mocno narwana, ale na pewno lojalna i rozumie wartość przyjaźni. - Powiedziała Ann jednocześnie pisząc wiadomość tekstową na holofonie:
"Felipa wiem, że jesteś zalatana, ale bardzo zależy mi na spotkaniu. Jak najszybciej. Podaj miejsce i czas. Będę."

Odpowiedź nadeszła prawie natychmiast. „O 16 klub Meduza”
Popatrzyła na aktualny czas, a potem na hakera.
- To oznacza, że nie wyrobię się na spotkanie w Safe Haven. Nie ma sensu go przekładać i tak na razie nie mam nic więcej ponadto co już wiesz.
Zawahała się, nagle wyraźnie niepewna:
- Znajoma zaprosiła mnie dziś na imprezę, nie mogę się wymigać, bo może mi pomóc dowiedzieć się czegoś z akt koronera. Po za tym lubię ją. Niestety jak ją znam to będzie jakiś kolejny odlot. Czy... nie poszedłbyś tam ze mną?
- Dobra, sam się z nimi spotkam. Wszystkiego na raz nie zrobimy. Z tą Felipą to uważaj, przyjaciółki tak szybko się nie zdobywa. Jak się coś okaże sprzeczne z jej interesami to nawet nie mrugnie. Mam paranoję w takich sprawach - na ustach wykwitł mu kwaśny uśmiech. - Impreza ze studentami? - zaśmiał się. - Miałbym się przebrać za studenta informatyki? - rozbawiła go ta wizja. Propozycja wydawała trochę dziwić.
- O osiemnastej jest coś, co muszę załatwić. O której ta impreza?
- O dziewiętnastej, ale nic się nie stanie, jeśli się spóźnimy. Żadnego przebierania, wystarczy, że będziesz sobą. Nie mam pojęcia kogo tym razem zaprosi Lexi, to może być każdy. - Uśmiechnęła się do niego. - Wracając do poprzedniego tematu. Mam nadzieję, że nasza sprawa nie będzie kolidować z interesami Felipy. Zdaję sobie doskonale sprawę, że przy jej umiejętnościach interpersonalnych jestem szarym żuczkiem. Gdyby to jej pasowało schrupałaby mnie na przekąskę.
- Chrupanie skojarzyło mi się z bardzo ciekawą wizją - uniósł wzrok w górę, z rozmarzonym i rozbawionym wyrazem twarzy. Moment to trwało i wrócił do swojego posiłku. Już nie poruszali poważnych spraw.
Niedługo potem rozeszli się do swoich spraw. Remo czas przed spotkaniem zamierzał poświęcić na przejrzenie zebranych informacji o gangach i sprawdzeniu, czy ma jakieś plotki, których tak bardzo pragnęły nowe pupilki Alana. Tym razem też nie uniknie szefa. Potencjalni wrogowie zyskali coś, czego zyskać nie powinni i ktoś musi za to odpowiedzieć. Nawet jeśli winny był tylko świadomy lub nieświadomy kret.
 
Widz jest offline  
Stary 23-02-2014, 18:35   #26
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Yamato lubił komputerowców. Oszczędni w wysiłkach w tym dobrym znaczeniu. Jak zrobić to co należy, przy najmniejszym nakładzie pracy. Trochę więcej sobie obiecywał po spotkaniu z niemal legendą korporacyjnych magików, ale on niestety miał rację. Konkrety mogli otrzymać kiedy będą zadawać konkretne pytania, a tych na razie nie mieli bo wiedzieli niewiele. Zapisał sobie od razu nazwisko dziennikarki w holo.

Kiedy już wyszli od netrunnera, Yamato skinął tylko głową kiedy kobieta zaproponowała, że pojadą razem na spotkanie z Maroldo przy cmentarzu. Zaraz potem wyłączył się. Wyciągnął holo i już idąc na podziemny parking zaczął uruchamiać swoje kontakty, by załatwić kilka spraw. Na pierwszy rzut poszło „utajnienie” ich akt personalnych w korporacji. Mik miał rację lepiej zrobić to zawczasu, zanim gangersi obojętnie z której strony, wezmą ich na celownik i prześwietlą. Skontaktował się z Nancy i poprosił o tą przysługę. Gdyby oponowała jak ostatnio miał zamiar powołać się na Dirkauera i jego pełnomocnictwa oraz Teda Garnetta. Swoich nieoficjalnych źródeł w tak błahej sprawie nie zamierzał uruchamiać, w końcu to tylko "ukrycie" wpisów o ich przynależności do C-T i powiązań. Zmarszczył lekko brew na samo wspomnienie tego drugiego nazwiska, ale w końcu był szychą w dziale który właśnie zajmował się takimi sprawami.

Na drugi ogień poszło uzyskanie wszelkich medycznych danych ze szpitala w którym leczono Jin-Tieo. Stan zdrowia,pełna kartoteka, diagnostyka wszczepów. Musieli ją robić, prawda? Wszystko co dało się wyciągnąć, w szczególności prognoza na przyszłość, długotrwałość rehabilitacji. Może to też się przyda jako karta przetargowa w negocjacjach. Szczęściem Jin – Tieo trafił do szpitala należącego do grupy korporacyjnej, swoją drogą nic dziwnego skoro C-T oferowało najwyższy standard usług medycznych. Pociągnął za kilka sznurków by ściągnąć te dane jak najszybciej na swoje holo.
Wyszukał szybko namiary na redakcję, w której pracowała Deevon Teener i odnalazł jej służbowego maila. Zalogował się na swój korporacyjny adres kadrowy, włączył szyfrowanie i scrambler po czym wysłał krótką wiadomość.

"Witam Panią!
Bardzo zainteresowała mnie seria artykułów o Bronxie, które niedawno pani napisała. Myślę że miałbym dla pani kilka ciekawych informacji. Możemy się spotkać? Jestem do dyspozycji nawet jutro, proszę się nie wahać i zadzwonić."


Nie podał swoich danych, ale zostawił numer holo. Adres z którego wysłał wiadomość powinien ją zainteresować na tyle, że może znajdzie dla niego trochę czasu. Od razu wyszukał w sieci informacje na jej temat i zgrał wszystko w pamięć urządzenia. Będzie sporo rzeczy do przeglądnięcia wieczorem, po powrocie do domu. Sięgnąl do kieszeni i przez chwilę bawił się przekładając w palcach staromodną benzynową zapalniczkę.

Kolejny krok to wydobycie danych z labu na temat odlotu. Dirkauer mówił że przebadano próbki, Kenjiego interesowało wszystko co pomoże ustalić skład, sposób produkcji, konieczny do tego sprzęt, składniki. Być może z tego Kye coś wyciśnie więcej. Gdzie można produkować przemysłowe ilości, kto może mieć odpowiedni sprzęt, ludzi i know how by robić to tak że nadal pozostaje to tajemnicą. Może da się prześledzić zakupy półfabrykatów czy specyficznego sprzętu laboratoryjnego, przeanalizować rynek zatrudnienia specjalistów. Cokolwiek co da im jakiś trop.

Pochylił się nad wyświetlaczem, kiedy urządzenie zaczęło wibrować. Zerknął z ukosa na Basri , odwrócił się trochę na siedzeniu tak, by nie zauważyła jego pojaśniałego nagle wzroku. Otworzył połączenie.
- Tato! Pamiętasz? Nie zapomniałeś? Jutro o osiemnastej, ale na stadionie musimy być wcześniej... – oczy Takeshiego płonęły energią i podnieceniem. Uśmiechnął się kiedy zobaczył twarz ojca, bo Kenji kiedy rozmawiał z synem zawsze włączał wizję.
- Jasne, że nie zapomniałem smyku. Mama cię odwiezie, ja dołączę później. Za nic nie przegapiłbym meczu. Spuścicie lanie Młokosom, co?
- No pewnie! Trener mówi, że jeszcze trzy wygrane i będziemy mieć pewne miejsce w playoffach. Ale będziesz na pewno? Tato, obiecaj że będziesz!
Kenji uśmiechnął się lekko, odwracając do szyby, radość syna była zaraźliwa. Basri nie mogła tego dostrzec, ale uśmiech był szczery i sięgał również zimnych zwykle oczu. Rzadki widok.
- Pewnie że będę.
Takeshi odwrócił głowę do kogoś poza kadrem, obraz zatrząsł się chaotycznie.
- Dobrze, zaraz zapytam! – chłopiec odkrzyknął i znowu odwrócił się do kamery. – Mama się pyta kiedy wrócisz do domu. Widziałem jak robiła spaghetti, wrócisz dziś wcześniej niż zwykle, tato?
- Nie wiem, smyku. Jestem w pracy. – to przecież tłumaczyło wszystko, a Takeshi już nie raz słyszał tą odpowiedź. Posmutniał wyraźnie.
- Daj mamę na holo.
Chaos znowu zdominował wyświetlacz, bo Takeshi pobiegł do kuchni, wymachując rękami na wszystkie strony.
- Dzień dobry, Kenji. – twarz Naoko wypełniła obraz.. Głos mężczyzny i oczy od razu wychłodziły się, odwrócił się jeszcze bardziej do szyby. Niemal warknął szeptem kilka ostro akcentowanych zdań po japońsku. Rozłączył się nie czekając na odpowiedź. Zacisnął szczęki wpatrzony w brudną breję rozjeżdżaną kołami samochodów na asfalcie.

***

Nienawidził NY zimą. No dobrze, nienawidził NY kropka. Brudne, wielokolturowe miasto pełne ludzkich śmieci. Przyglądał się beznamiętnie gangersom na cmentarzu, kiedy już dołączyli do Maroldo. Do jedzenia w „barze” nic nie zamawiał pochłonięty obserwacją. Byli w sporym oddaleniu, a nie dysponował takimi wzmocnieniami jak cyborg. Ale swoją modą oceniał zorganizowanie, dowodzenie i taktykę wśród Rustlersów. Czuł niemal pod skórą że coś się wydarzy. Może nie tutaj, jeszcze nie teraz. Ale kawalkada samochodów opuszczająca cmentarz... Łatwy cel do chirurgicznego uderzenia. A przecież już nawet Mik wypatrzył Jin-Tieo. Może na stypie. A może jednak nic się nie wydarzy...

Do listy sprzętu Maroldo dodał jeszcze tylko miniaturową kamerę z mikrofonem na elastycznym wysięgniku. Może to i low tech, ale spidery w razie ich odkrycia każą się zastanawiać kto też się nimi posługiwał. A z uwagi na swoją cenę mogą naprowadzić na korporacyjny trop.
Kiedy wsiedli do samochodu i ruszyli, Yamato zaczął się zastanawiać nad strukturą gangu i wewnętrznymi rywalami Jina. Kusiło proste rozwiązanie w postaci eliminacji. Ryzyko rozpadu gangu i wojny, no wojenki w ich szeregach było spore. Muszą dowiedzieć się więcej o ich wzajemnych stosunkach i zależnościach. Dziennikarka lub znajoma Mika powinny być dobrymi źródłami. Mik był zajęty śledzeniem trasy „konwoju” na holo, Kenji poprawił odruchowo krawat, zacisnął węzeł. Próbował odgadywać miejsce docelowe, przyglądając się mapie dzielnicy i liście barów, restauracji, hotelów.
 
Harard jest offline  
Stary 23-02-2014, 22:20   #27
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ściany były chyba niegdyś zielone. Ciężko powiedzieć. Odrapane, okopcone i pokryte mozaiką graffiti. Czerwony dywan na korytarzu już nie przypominał ani dywanu, ani tego koloru. Raczej brudną, czarno-szarą ścierę w ciemnoczerwone plamy. W oknach czasem była szyba. Niekoniecznie cała. Pokryta kurzem i pajęczyną w rogu. Drewniane płyty, pleksi i czasem blacha zakrywały ubytki szkła w sporych ramach okien, mających wpuszczać optymistyczne promienie do domu mniej szczęszczącym się w państwie korporacyjnym. Zalatujący smrodek przytykał na początku, potem stawał sie znośniejszy. Kto niby miałby tu sprzątać, nie tylko śmierci lecz również szczyny, rzygi, rozlany alkohol i krew? I pomyśleć, że nadające się do rozbiórki budynki nie miały więcej jak dziesięć, piętnaście lat... I pomyśleć, że było tak, jak miało być. Obozy koncentracyjne były przeżytkiem historii. Zabierzesz rodzica, edukację i rozwojową pracę a zyskasz tanią siłę roboczą i rynek zbytu rzeczy, o których reszta narodu wie tylko ze słyszenia.

Włóczył nogami wspinając sie po schodach. Z pochyloną głową schodził z drogi każdemu w taki sam sposób jaki i oni mijali niego. Każdy pilnował swoich spraw. Zezując na drzwi upewnił sie, że właściwy numer. Zgadzało się. Ze środka dolatywały jęki i krzyki. Oparł się za rogiem o ścianę czekając na rozwój wydarzeń. Przynajmniej dziwka zrobi rekonesans. Wahał się czy wywarzyć drzwi czy wycofać i rozwalić wykonać robotę w bardziej sprzyjających okolicznościach. Zadrutowany dealer sam w sobie mógł sprawić problem. Dodatkowych dwóch gangerów nie było wcale na rękę. No i jeszcze przygodna dziwka do kompletu. Fuck. Trochę niepokoiły go beztroskie używanie sobie kolesi na dziewczynach. Odgłosy towarzyszące krzykom sugerowały, że kurwy robiły za worki treningowe. Wątpił w to, że prócz siniaków i zadrapań, coś bardziej przykrego je spotka. To był pewnie dla nich chleb powszedni, ale... Nie mógł oprzeć się podszeptowi sumienia, że to on zgotował im taki los. Że ta Foxie dostaje właśnie wpierdol przez niego. Niby nie za darmo i na dodatek dla dobra większego obrazu, który sie malował za kulisami... ale... Wciąż go trochę gryzło jak postąpił z Felipą, więc teraz czuł jakby to on sam okładał pięściami niewinne dziwki. Stał więc wtulony w załom ściany przy jakiejś rurze dającej odrobinę ciepła, gdy znowu zrobił sie ruch na klatce schodowej. Rezydenci tego pensjonatu dla wykolejeńców życiowych wschodzili na górę, schodzili. Nic dziwnego. Oczekiwać, że windy będą tu działały bez zarzutu było by przesadą.




Dziewczyny dostawały coraz większe wyciery a odgłosy zabawy z mety dealera przechodziły w ostrą jazdę. Tym rodeo zainteresował sie jeden z sąsiadów. Młody murzyn schodzący na dół wstąpił na piętro z klatki i doszedł do mieszkania Leona waląc pięściami w drzwi.

- Ej, dajcie trochę! - roześmiał się. - Dawno nie poruchałem!

Nie odpuszczał rąbania w lichą płytę, która sprawiała wrażenie takiej, co lada chwila może rozlecieć sie pod jego uderzeniami. Impreza w środku przycichła, ale tylko trochę.

- Za panienki trzeba zapłacić! - odezwał się głos ze środka.
- No wiesz co, staremu kumplowi? Daj chociaż raz zanurzyć! - roześmiał się.

Wreszcie drzwi otworzyły się.

Postanowił nie czekać. Nie do końca miał czas zastanowić się, czy była to dobra okazja sama w sobie, czy po prostu nie chciał, żeby jeszcze jedna czarna kutanga przyłączyła sie do gangbangu na Foxie, która jakby nie było stała sie jakąś tam jego teraz podopieczną. Może to było porównanie na wyrost, ale nawet pimp dba o swoje kurwy jak może. Zapewnił dziewczynę, ze ryzykować jej życiem nie będzie, to i porwaniem ani jej cipy, ani dupy, nie zamierzał.

- Dude, a będzie zniżka jak zamoczę trzy razy? - wyskoczył jak Filip z konopi z obleśną miną zza pleców wchodzącego sąsiadka.

Odwrócił się najpierw ten na zewnątrz, już robiąc krok do środka. A potem ten drugi, wychylając zza drzwi. Także czarny, a więc nie Leon. Ten pierwszy odepchnął Waltersa, krzywiąc się z obrzydzeniem. Odezwał się jednak półnagi odźwierny.

- Ej, wypierdalaj przybłędo! To prywatna impreza!

- Damn, dawg... – jęknął robiąc zawiedzione gesty rękoma i obrócił się na pięcie odprowadzony ostatnim pogardliwym spojrzeniem murzynów.

Aktywował zagłuszacz komunikacyjny a prawa ręka w kieszeni śmierdzącej kapoty odbezpieczyła gnata. Niemal natychmiast zawrócił się odbijając z obu nóg jak ze sprężyn. Z impetem uderzył barkiem w plecy wchodzącego. Pchnięty poleciał do przodu, złapany w pół kroku i zaskoczony. Wyłożył się na pysk, wydając z siebie krótki okrzyk. Niestety tylko lekko zahaczył drugiego, bo na wpół rozebrany murzyn wykręcił się, puszczając lecącego bokiem.

- Co jest do kur...

Fuck, zaklął w duchu. Kumpel Leona miał dostać w mazak drzwiami i złożyć się na korytarzu. Miał. Teraz trzeba było adaptować sie do sytuacji. Odźwierny musiał zobaczyć ruch. I chociaż Walters alias Daft był szybki, to nie aż tak szybki. Jeszcze wyciągając pistolet przyszpilił leżącego do podłogi i już celował w drugiego, gdy tamten na niego skoczył. Chciał go staranować. Zatoczyli się i upadli. Ed a.k.a Caleb leciał do parkietu pod spodem. W locie nacisnął spust faszerując czarnego brata ołowiem. Sekundę później przygniatało go już nieruchome, chyba martwe ciało. Zwalił z siebie trupa z obrzydzeniem. Nie dosyć, że goły, to jeszcze czarny i nie podmyty... Zabity przetoczył się po leżącym już w przedpokoju twarzą w kałuży krwi sąsiedzie z odstrzeloną potylicą. Nie był chwili do stracenia. Zerwał się na nogi zamykając wejściowe drzwi.

Na mecie cuchnęło. Syf, kiła i mogiła. Nawet karaluchy mogły czuć się tu niekomfortowo. Zdążył zobaczyć fragment pustego pokoju gościnnego przechodzącego w kuchnię. Nikogo tam nie zobaczył. W pokoju z przodu okrzyki się zmieniły. Jakiś facet skakał podciągając spodnie. Ktoś tam kopnął drzwi zamykając je z hukiem. A więc impreza była tylko w sypialni. Dwa zero dla Eda, ale choć gangsterzy nie do końca jeszcze wiedzieli co jest grane i pewnie latali z gołymi fujarami, to mieli potencjalnych zakładników i pradopodonie broń. Wychodziło na to, że Walters miał słabość nie tylko do kobiet po przejściach ale i zwykłych kurew.

Zerknął na nadgarstek. Czytnik lokalizacyjny Foxie sugerował jej obecność w sypialni. Naciągnął na twarz kominiarkę, która do tej pory była podwinięta udając zwykłą czapkę. Miało sie okazać czy zardzewiał przez te trzy miesiące wylegiwania się na plaży. Nigdy nie pchał się na zwarcia. Generalnie sprzątał na odległość. Tym razem miało być inaczej.

Drzwi ustąpiły po potężnym kopnięciu, już za pierwszym razem. Kucnął przy futrynie na korytarzu i wychyli się z wyciągniętym gnatem celując do środka. Nie padły żadne strzały w jego kierunku, więc musiał bez żadnego ułatwienia namierzyć położenie kolesi. Nie było to zbyt trudne, bo pokój nie był duży. Któraś z kobiet wrzasnęła, gdy goły facet chwycił ją za włosy i próbował zasłonić nią siebie. W drugiej ręce już miał broń. Nie zdążył jednak strzelić. Tłumik Waltersa wypluł cicho dwie kule. Trafiły pod rząd w okolicy serca zabijając na miejscu. Krew bryznęła na dziwkę, o innego koloru włosach, więc nie Foxie. Kierował już lufę na Leona, naciskając spust, ale wtedy tamten pokazał zastosowanie wszczepów. Był szybki niczym struś pędziwiatr. Zdecydowanie szybszy od ruchu ręki Eda, która zatrzymała sie naciskając spust ułamek sekundy za późno celując w miejsce, które już było pustym. Kula spudłowała. gdy tamten z nieludzką prędkością doskoczył do drzwi. Trzasnął nimi w Waltersa, który zdążył tylko zasłonić się barkiem. Szybki cios Leona odrzucił go w tył. Dealer doskoczył i złapał go za rękę z bronią. Uderzył nią o ścianę. Był zdecydowanie szybszy. I chyba nawet silniejszy. Fuck. Ot i killer nad killerami. Zajebał wszystkich, żeby teraz dać się ubić dla celu, dla którego tyle trudu sobie zadał idąc po trupach jego kamratów. Nic to. To jeszcze nie był koniec. Mogło być gorzej i właśnie wtedy w drugiej ręce Leona błysnęła stal. Już jakimś cudem miał cienki nóż, może kolejny wszczep. Geez. Sato nie kłamał. Leon był zadrutowany.

Walters miał w dłoni rękojeść noża tylko ułamek sekundy później, uderzając w przeciwnika. Stal trafiła w stal. Noże się zwarły, ale walka w ten sposób nie mogła obyć się bez obrażeń z obu stron. Ed ciął, ale tamten się rewanżował. Syknął z bólu. Pierwsze cięcie poszło po ramieniu, drugie weszło lekko w brzuch. Leon odskoczył, unikając pogłębienia rany. Daft także oberwał w ramię i bok. Przebiło kurtkę, ale rana była raczej powierzchowna. Snajper wyrwał wreszcie ramię z pistoletem i strzelił, trafiając w bark Leona, gdy tamten nurkował. Uderzył Eda raz jeszcze, co udało się odbić, ale tamten nie ustawał. Pchnął Eda na ścianę i skoczył do drugiego pokoju. Był praktycznie nagi, a Walters był za dobrym strzelcem, by mu się to udało wywinąć tym razem nawet dzięki szybkości. Wziął poprawkę na prędkość ruchomego celu. Trafił w głowę.

Nieznajoma dziwka siedziała na łóżku, okryta prześcieradłem, w wyraźnym szoku. Foxie zdążyła się już częściowo ubrać, chociaż rajstopy miała porwane.

Podszedł do kolei do każdego leżącego na ziemi gangstera i każdemu strzelił jeszcze raz w głowę stając tak, by rozprysk mózgów nie popaprał mu bardziej już i tak zajuszonego wdzianka. Żeby nikt nie miał wątpliwości, że to była egzekucja a nie napad rabunkowy. Obcinać Leonowi fiuta, by go wpakować trupowi w usta, nie miał najmniejszego zamiaru.

Trzymając sie za bok pozbierał holo facetów i zabrał również te z torebek dziwek.

- Nosem do ściany. – mruknął spokojnie lecz stanowczo do opatulonej prześcieradłem czarnej nastolatki z czerwonymi włosami. – Udawaj orgazm a wyjdziesz żywa.
- Ty chodź tutaj. – rozkazał Foxie.

Przegryzł prochy przeciwbólowe. Podał dziwce medyczny zszywacz. Zdjął śmierdzącą kapotę. Podciągnął koszulę i odkleił od ciała mokry podkoszulek. Sztuczna karnacja była na rękach, szyi i twarzy. Tors był zdecydowanie biały. Lepiej było dla Redhead, żeby nie była wścibska, zerkał cały czas na wciąż dochodzącą do siebie, wystraszoną prostytutkę. Jęczała lekko podskakując na tyłku imitując odgłosy rytmicznego seksu. Foxie zaś bez słowa zajęła się sprawnym opatrywaniem rany. Kiedy skończyła Caleb wstał. Schował w kieszeni komputer Leona. Ze spodni wyciągnął pasek naszpikowany elektroniką. Poprawił rękawiczki.

- Bierzcie ciuchy i zapraszam do salonu. – powiedział stając w korytarzu.

Dziwki usiadły na kanapie. Czerwonowłosa ubrała się. Zatknął z tyłu za spodnie całkiem niezłą broń gospodarza, którą znalazł w kuchni. Narkotyki walały się na wierzchu, jak to można sie było tego spodziewać na chacie dealera. Wysypał do zlewu i odkręcił kran. Przeszedł się po mieszkaniu zwracając uwagę na ukryte kamery. Pozbierał swoje łuski. Podpalił sypialnię i zamknął do niej drzwi. Wytarł klamki.

- Czego dzisiaj się nauczyliśmy? – zapytał dziewczyn prawie gotowy do wyjścia.

Popatrzyły po sobie wystraszone i nie bardzo wiedziały co powiedzieć. Foxie okazała sie całkiem niezłą aktorką. Chyba nawet pod ta tapetą była całkiem niebrzydka. Gdyby tylko nie fakt, że w gębie miała więcej fiutów niż on kanapek, mógłby nawet podejrzewać, że była na swój sposób śliczna. Kto wie. Może wyjdzie z tego bagna pewnego dnia i znajdzie sobie kogoś ciut normalniejszego.

Kucnął przed dziewczynami i zmieniwszy magazynek machnął bronią ponaglając udzielenie odpowiedzi.

- Dobrze udawać orgazm? – zapytała niepewnie nastolatka.
Foxie pokręciła głową z udawanym przestrachem bezradnie rozkładając ręce.
- Trzymamy się, kurwa, z daleka od Odlotu. – powiedział spokojnie
Wyraźnie artykulując każde słowo.
Patrzyły na niego i energicznie pokiwały głowami na zgodę.
- Powtórzcie.
- Trzymamy się z daleka od Odlotu? – zapytały retorycznie niemal jednocześnie, choć farbowana ruda wplotła również Waltersowy przecinek.
- Good job. – skwitował jakby chwalił psa po dobrze wykonanej sztuczce.

Dym sączył się spod drzwi sypialni jak dywan kładąc po parkiecie siwo-czarną chmurą.

Odrzucił dziwkom osobiste holofony ale z wyjętymi bateriami i cofając się opuścił metę. Zatrzymał jednak komunikator, który Foxie dostała od Sato. Zanim wyszedł na korytarz kominiarka była znowu czapką a na głowę naciągnął jeszcze kaptur.
Nie spiesząc się, żeby nie zwracać na siebie uwagi, wyszedł z budynku. Na alley zdjął kapotę i wywrócił na druga stronę. Była już czarną kurtką. Wsiadł do auta i podjechał na umówione z Foxie miejsce. Miała przyjść gdyby grunt palił sie jej pod nogami. Nie przyszła, więc chyba wszystko było okay. Spojrzał na wyświetlacz w kącie pola widzenia sztucznego oka. Zatrzymał odliczanie. Wszystko zajęło kwadrans. Pierwsze zlecenie i okazało się, że był rusty po trzymiesięcznym oliwieniu nie tych mięśni co trzeba.
Odjechał.




***





Po drodze kupił zgrzewkę piwa, trzy pizze, wino i prawdziwe kwiaty. Wynajął motel na obrzeżach Bronxu. Taki podrzędny, w którym nikt nie zadawał zbędnych pytań a kamery były atrapą na pokaz inspektorów ubezpieczeniowych.

Najpierw obejrzał rany. Mogła zostać blizna do kolekcji. Tym nie przejmował się. Ważnym było, że pchnięcie nie było głębokim na tyle, żeby uszkodzić narządy wewnętrzne. Chlast na ramieniu zagoi się jak na psie. Nie czuł objawów zakażenia, więc wszystko wskazywało na to, że ostrze Leona nie było zatrute żadnym świństwem. Wziął prysznic i na spokojnie wziął się za przeglądanie fantów z mety dealera uprzednio wymontowując z holofonów lokatory pozycyjne.

- Jestem. – wysłał Felipie wiadomość z adresem i numerem pokoju.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 23-02-2014 o 22:31. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 23-02-2014, 22:45   #28
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Spotkanie z poleconym przez Dirkauera wsparciem okazało się być konferencją dwóch mówiących różnymi językami stron. Fakt, że niezbyt dokładnie do owej konferencji się przygotowali, wcale nie umiejszał barku chęci współpracy z drugiej strony. A wewnętrzne gierki pracowników korporacji nie za bardzo interesowały panią Basri.
Ta ich dziwna konferencja została nagle przerwana.
Kye Remo wyszedł pospiesznie pozostawiając ich samych. Nie było sensu siedzieć w tym miejscu i kontemplować tego wszystkiego zwłaszcza, że mieli spotkać się z Maroldo.
Rose zaproponowała, że mogą pojechać razem.
Nie rozmawiali wcale. Jak na razie nie mieli o czym. Każde zajęte swoimi sprawami.
Azjatka wrzuciła w wyszukiwarkę nazwisko podane przez Remo. Chciała przeczytać te artykuły, o których haker mówił.
Nawet nie zauważyła, że są już na miejscu. Jeremy podał jej rękę pomagając wysiąść.
- Proszę pamiętać, że… - Zaczął tak by tylko ona go słyszała.
- Tak wiem. W razie czego nie dyskutować i słuchać poleceń. - Powiedziała poważnie.
- Nie, że to Bronx i że tu trwa wojna. Ale cieszę się, że pani pamięta.

***

Lokal nie należał do najgorszych. Chyba. Rose usiadła przy barze i z zamówiła kolorowego drinka. Niestety od razu pojawił się jakiś pożal-się-boże podrywać ze swoją tanią gadkę. Zignorował go. A przynajmniej próbowała, facet był jednak nieugięty. Prowadził monolog usiłując ją sobą zainteresować. Odetchnęła z ulgą gdy odszedł.
- … a dla pani jeszcze raz to samo. - Usłyszała po chwili obok siebie.
Barman postawił przed nią kolejnego drinka. Wściekła obróciła się w stronę stawiającego.
- Carlos?? - Odezwała się zdziwiona. W tym całym szumie nie rozpoznała jego głosu.
- Cześć Rose. - Uśmiechnął się sącząc swoje whiskey z lodem.
- Wiesz, jestem trochę zajęta. Czekam na…
- Wiem. Czekasz na mnie.
Zmierzyła Meksykanina wzrokiem
- Ooo.. Nie udawaj takiej oburzonej. Potrzebujesz mnie.
Już miała na końcu języka jakąś ciętą ripostę, ale ugryzła się w język. Zamiast tego podniosła się sięgając jednocześnie do torebki.
- Siadaj. - Załapał ją za rękę i pociągnął zmuszając by usiadła. - Musimy porozmawiać.
- Czy ten palant ci przeszkadza laleczko?? - To był z kolei jej niechciany adorator. Niestety wrócił.
- Spieprzaj. - Warknęła Rose jednocześnie wyrywając się z uścisku.
Nie oglądała się za siebie przepychając się do wyjścia. Była na siebie wściekła, że dała się podjeść de Artiga. Nawet nie sprawdziła z kim się umawia. Fakt, potrzebowała roboty, gdyż fundusze jej się powoli kończyły. Powinna być jednak nieco ostrożniejsza w doborze kontrahentów.
Trochę trwało nim odnalazła swoje auto. I chyba ze zdenerwowania nie mogła otworzyć drzwi.

Zaszedł ją z tyłu. Jedną ręką chwytając za gardło a drugą wykręcając jej rękę.
- Tak szybko uciekłaś, że nie zdążyłem zapytać cie o numer. - Przycisnął ją do samochodu.
Musiał wiedzieć co robi, gdyż ręka zaciśnięta wokół szyi nie tylko blokowała dopływ powietrza, ale i uniemożliwiała krzyk.
Nawet nie zareagowała, nie zdążyła gdy zwolnił blokadę ręki obracając ją o sto stopni i przykuwając ją do relingu jej własnego auta.
Zaczęła łapczywie łapać powietrze gdyż jedna ręka napastnika dosłownie miażdżyła jej krtań. Druga błądziła gdzieś po jej ubraniu, zresztą nie było to teraz istotne. Brak powietrza był jej głównym problemem.
- Nie będziesz się opierała, prawda. - Wydyszał do jej ucha wyraźnie zachęcony jej słabnącym oporem.
- Ależ owszem. - Usłyszała męski głos. Chwilę później opadła na kolana kaszlać i krztusząc się. Gdzieś nagle zniknął ucisk z jej gardła i ciało które ją boleśnie przyciskało do karoserii.
Gdzieś tam z boku trwała jakaś szarpanina. Ale i ta szybko ustała. A ona nadal kaszlała.
- Spokojnie - Usłyszała nad sobą.
Podniosłą przerażone oczy do góry. Nie był to wprawdzie napastnik, ale mogła wpaść z deszczu pod rynnę.
- Kurwa!! Rose!! - Tej samej chwili nadbiegł Carlos. Zdyszany patrzył chwilę na nią. - Kurwa!! Co ty wyprawiasz??
Nic nie odpowiedziała. Była zbyt zszokowany tym co się przed chwilą stało. De Artiga wypuścił z siebie całą masę bluzgów w obu znanych sobie językach. Tym czasem ten drugi mężczyzna uwolnił jej rękę.
- Gdzie masz kluczyki??. - Zapytał w końcu Meksykanin pomagając jej wstać. Podała mu jej bez oporu. - Jedź za mną Jeremy. - Rzucił je temu drugiemu.
Pomógł jej wsiąść do swojego auta. Ruszyli.
- Ty nie myślisz zupełnie. - Zaczął na nią krzyczeć. Jechali, więc nie mogła wysiąść. Ale nie pozostała mu dłużna.
- Ja nie myślę?? A kto wymyślił taki sposób komunikacji??
- Bo nie chciałaś ze mną rozmawiać.
- Dziwisz się?? Po tym wszystkim dziwisz się?? Spieprzyłeś sprawę i jeszcze na mnie zrzuciłeś winę.
- Kurwa!! Straciłem przez ciebie dużo kasy.
- Przeze mnie?? - Prychnęła urażona. - Przez mnie?? Przez swoją własną głupotę. Ale nie potrafisz się do tego przyznać. Ja też straciła dużo wtedy.
- A teraz nadarza się okazja do odrobienia tego. - Zatrzymał samochód na podjeździe. Pomógł wysiąść. Chwilę później obok zaparkowało jej auto.
- To Jeremy O'Meara. - Przedstawił mężczyznę, który ją uratował. - Tobie potrzebna ochrona. On szuka pracy. To część mojej propozycji.
- Wsadź se… - Już mu chciała nawrzucać. Powiedzieć co o nim sądzi o jego propozycji.
- Zamknij się i słuchaj. - Podniósł głos. Poskutkowało. Zamilkła.
- Nadarza się okazja nieźle zarobić.
- Co?? Zwykła dziwka ci już nie wystarczy??
- Rose. - Wycelował w nią palec ostrzegając tym samy, żeby nie przeciągała struny. - Dobrze wiemy, że z kasą u ciebie ostatnio krucho.
- Ciekawe komu to zawdzięczam.
- Więc dam ci szansę zrobić. - Puścił jej uwagę mimo uszu. - I opłacę przez jakiś czas ochroniarza. - Ruchem głowy wskazał na drugiego mężczyznę.
- Jest tylko jeden warunek. - Odezwał się O’Meara.
- Tak?? - Spytała z teatralnym zdziwieniem Rose.
- W razie czego nie dyskutuje pani i słucha poleceń. - Odarł.

***

Ceremonia pogrzebowa był krótka. Po niej uczestnicy zapakowali się do aut i ruszyli na stypę. A oni mieli jechać za nimi.
Mik wpakował się na tylne siedzenie Range Rovera nim jeszcze O’Meara wysiadł z wozu by otworzyć Rose drzwi. .
- Pojadę z przodu. - Machnęła tylko ręką i zajęła miejsce obok kierowcy.
- Jedziemy za nimi. - Wyjaśniła szoferowi. - Mik będzie cię kierował. - Powiedziała to głośno odwracając się do tyłu i spoglądając na cyborga.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 25-02-2014 o 19:23. Powód: Błędy
Efcia jest offline  
Stary 25-02-2014, 23:10   #29
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 15:03 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
New York City


(...)Szerzą się niepokoje na Bronxie, związane z wojną gangów. Walki starają się coraz brutalniejsze, zaledwie przed kilkoma godzinami wysadzono w powietrze warsztat samochodowy w samym centrum dzielnicy. Biuro burmistrza ogłosiło, że do dzielnicy skierowane zostaną dodatkowe jednostki i patrole, również milicji obywatelskiej - stowarzyszenia mieszkańców Nowego Jorku, który mogliby bronić siebie i własnych rodzin przed rozwijającą się przestępczością. Przypomnijmy, że w poprzednim tygodniu aresztowano dzięki współpracy obywateli między innymi Svena Jorgensterna, domniemanego przywódcę gangu "Bezsenne Anioły" terroryzującego Long Island, zarzuty postawiono także jego synowi(...)

Ekran zgasł, dając chwilę wytchnienia od sztucznie poważnej, idealnej twarzy prezentera. Problemy z komunikacją trwały, niektórzy twierdzili, że nawet się nasilały - może przez fakt, że rozłączane połączenia irytowały coraz bardziej. Poddana pewnie jakiejś setce zabiegów upiększających mordka wróciła.

(...)Z uwagi na wzmożoną przestępczość, burmistrz Resse Daniells ogłosił nowy przepis odnośnie broni i jednocześnie zwiększenie liczby i skuteczności działań policji. Całkowicie zabroniona staje się każda broń długa, zarówno noszenie jak i przechowywanie na terenie NYC. Również przepisy o broni krótkiej zostały zaostrzone, nie można jej nosić a posiadać jedynie przy posiadaniu odpowiedniego zezwolenia. Każdy posiadający broń, niezależnie od aktualnie posiadanego zezwolenia, musi złożyć do urzędu dokumenty, jeśli chce ją zatrzymać. Burmistrz zapowiedział konferencję na ten temat, jednakże dopiero po ustabilizowaniu się sytuacji z sygnałem. Sam przepis wchodzi od jutra, ale policja zapowiada, że na początku postara się być wyrozumiała, prosi jednak o zaprzestanie noszenia broni i jak najszybsze złożenie wniosków(...)


Daft

Oglądanie telewizji czy słuchanie radia autentycznie mogło spowodować rozstrój nerwowy. Nawet bezprzewodowe łączenie się z siecią rwało połączenia, ograniczając rozrywkę do czytania, zajmowania się czymś lokalnie albo po prostu piciem piwa. Marny motel, którego zapach przywodził na myśl bardzo stare czasy - i równie dawno niewymieniane meble - pozwalał się odrobinę zrelaksować i spróbować zapomnieć o ostrym bólu, rwącym szczególnie z rany z boku. Ze dwa pokoje dalej jakaś tirówka wyrabiała dniówkę, drąc się podobnie jak dwie poznane wcześniej tego dnia dziwki. Ściany były z czegoś mocniejszego od papieru, dźwięki szczęśliwie docierały do uszu mocno już stłumione.
Plotki rozchodziły się sprawnie, bo wkrótce otrzymał zakodowaną wiadomość, którą jego holofon od razu rozkodował, przedstawiając mu już w przystępnej formie.

Cytat:
Dobra robota. Daj znać, kiedy możesz przekazać przedmioty. Po wymianie otrzymasz przelew i następne zlecenie. Jeśli czegoś potrzebujesz przy tej okazji, listę prześlij na zwyczajowy numer.
Zdobyte na Leonie fanty nie prezentowały się jakoś niezwykle okazale, prócz pistoletu rzecz jasna. Błyszczał jak wypolerowany chrom, ze złotymi wstawkami - nie lakierowanymi, ale faktycznie złotymi. Do tego porządne wykonanie, broń wykonana na zlecenie. Na rękojeści znajdowały się inicjały G.J., pierwszym właścicielem zdawał się więc być ktoś zupełnie inny od Leona. Poza tym była to zwykła, funkcjonalna broń o dużym kalibrze i naładowana pociskami typu dum-dum, zabronionymi już dawno temu.
Przeznaczenie paska ciężej było odkryć, także i on był jednak rzeczą cenną i nietypową. Na dużej klamrze wygrawerowano niewielki symbol przedstawiający koło ze szprychami i wpisany w nie krzyż. Napisów nie było, dało się za to odpalić niewielką holo-konsolę, za pomocą której, metodą prób i błędów, odkrył funkcje tego czegoś. Niestety, pierwszą było namierzanie. Nadajnik GPS na pewno był połączony z holofonem Leona, ale czy z czymś jeszcze? Wystarczyło dotknąć odpowiednio, aby uruchomić sygnał alarmowy. Garota wysuwała się prawie niezauważalnie. Najważniejszym przeznaczeniem paska była zaś tarcza elektromagnetyczna, sądząc z wielkości baterii możliwej do zamontowania na pasku, raczej nikłej mocy. Spowolnić lub zatrzymać jeden pocisk mogła jednakże prawie na pewno.

Z komputerem niewiele mógł zrobić ze swoimi zdolnościami hakerskimi, które nieszczególnie posiadał. Dostęp był zablokowany hasłem, prośba o nie pojawiała się już na samym starcie, więc ta uliczka dla Dafta okazała się ślepa. Holofon odblokować było znacznie łatwiej i do większości funkcji snajper uzyskał dostęp. Mnóstwo wiadomości, numerów, zdjęć. Większość to nieistotne bzdury, ale kontakt odnośnie Odlotu nietrudno było określić. Miał go wpisanego jako "Kochaś" i sama nazwa nie mówiła nic, ale numer pozostawał numerem. Leon, mimo wszczepów, szczególnie uważnym człowiekiem nie był. Zbyt pewny siebie i arogancki, co także wyrażał wiadomościami drażniącymi potencjalnych kupców. Może to był powód, dla którego wybrano go celem. Caleb właśnie przeglądał całą historię jego życia, przynajmniej z mniej więcej roku. Jeśli komputer zawierał podobną ilość informacji, faktycznie mogło się to opłacić Miracle.

Dziwka umilkła wreszcie i zapanowała cisza, którą uatrakcyjniał wyłącznie stłumiony odgłos żyjącego miasta, zwyczajnego życia toczącego się tam za oknem, bardzo blisko i chwilowo - bardzo daleko jednocześnie.


Jesus

Brick pozostał cichy aż do momentu, gdy wyjechali z cmentarza, jadąc zaraz za pierwszymi samochodami kierującymi się na stypę. Część pojazdów odłączyło się od kolumny, zmierzając w swoją stronę. Większość pozostała.
- Miły gość, co? - zagadnął ponurym tonem. - Przyglądałem się otoczeniu. Większość tych co przywiózł ze sobą widziałem pierwszy raz. Ciekawe jak dawno działa na własną rękę, bez większej kontroli.
Oczywistym było, że mówi o Meatboy'u. Spojrzenie jakie posyłali sobie wszyscy ważni w The Rustlers dalekie były od miłości, chyba tylko osoba Wujka Li, nawet martwego, powstrzymała ich od skakania sobie do gardeł.
- Ze dwóch przyglądało się również tobie. Pozycję wybrałaś trochę zbyt bezpośrednią jak dla mnie. Ale jeden to bardziej wyglądał na zadurzonego - dodał minimalnie pogodniejszym tonem.
Myśli Felipy były w innym miejscu. Odebrała właśnie wiadomość od Waltersa. Na szczęście ochroniarz wcale nie liczył na odpowiedź. Zajmował własne myśli gadaniem potwierdzającym jego spostrzegawczość.

Wjechali na Westchester Avenue i latynoska już wiedziała dokąd zmierzają. El Pabellon De Oro od kilku co najmniej lat cieszyło się niezłą sławą wśród ludzi z gangu, zwłaszcza mający Azjatyckie korzenie. Kiedyś większa knajpa, teraz przerodziła się w wolnostojącą restaurację, nawiązującą wyglądem do starych chińskich domów i pałaców, z dwoma zakrzywionymi dachami i drewnianą elewacją - choć tylko na pokaz, bowiem metody budownicze były zdecydowanie nowoczesne i żelbeton został tylko przykryty pięknym wykończeniem. Podobno to sam Li dał pieniądze na porządny remont i wykończenie jej w ten sposób. W środku było podobnie, cały wystrój nawiązywał do chińskiej klasyki, chociaż zaopatrzonej w nowoczesne rozwiązania techniczne, ułatwiające życie gościom i obsłudze.
Zatrzymali się na parkingu obok budynku. Otoczenie zostało oczyszczone podobnie jak cmentarz, aczkolwiek tutaj ulic zamknąć się nie dało. Wszędzie jednak gdzie się rozejrzała, dostrzegała członków The Rustlers, zajmujących się pilnowaniem bezpieczeństwa tego spotkania.

Wystrój, w przeciwieństwie do pogrzebu - świeckiego, lecz bardzo "zachodniego" - przygotowano na styl Chiński. Dominowała biel. Na ścianach, stołach, wyposażeniu. Kolor żałoby jakże inny, lecz tradycyjny. Kilku niemłodych mężczyzn w równie białych, szerokich strojach, wygrywało wcale nie bardzo smutną, cichą melodię na bębenkach i dziwnym instrumencie smyczkowym. Stoły ustawiono w podkowę i nakryte już czekały na gości, których w środku znalazło się kilkudziesięciu.

Felipa szybko zauważyła, że dominują mężczyźni. Młodych kobiet, i to tak licząc poniżej czterdziestki, było może kilka. Część znała, część nie - zresztą tyczyło się to ogółu zebranej społeczności. Niektóre twarze widziała po raz pierwszy, zwykle odnosiło się to do ludzi Meatboya, którzy zasiedli blisko siebie i swojego bossa, na szczycie podkowy. Sami faceci. Prawie wszyscy czarni, kilku Meksykanów, żadnego Azjaty. Jin-Tieo bez wahania wybrał miejsce bliskie jednemu z krańców podkowy. Obok niego usiadło sporo starszych ludzi, z których wcale nie wszyscy bezpośrednio związani byli z The Rustlers. Niektórzy to tylko starzy znajomi Wujka Li. Han zawahał się, a potem chyba przypomniał sobie słowa Felipy, bo usiadł przy tej samej odnodze co Jin, chociaż trochę z drugiej jej strony. Tu właśnie znalazło się miejsce dla tych co latynoska znała najlepiej. Przy drugiej z odnóg zasiedli inni, głównie szefowie lub wysłannicy innych podległych lub współpracujących gangów. Kojarzyła większość. Black Dawgs. Bald Eagles. Turks. Valley Boys. Redwings. I kilka innych.


Basri, Maroldo, Yamato

Tymczasem trzyosobowa grupa śledziła to z wygodnych siedzeń Range Rovera, powoli przemierzającego ulice Bronxu. Wbrew przewidywaniom Rose, wóz ten nie wyróżniał się wcale bardzo od otoczenia. Wielu tutejszych mieszkańców, mimo wszechobecnej biedy i bezrobocia, najwyraźniej stać było na dobre bryki. Śnieg lekko prószył, nadając okolicy nawet przyjaznego wyrazu, choć oznaczało to także, że na nic zdawały się satelity. Mimo tego Alan dowiódł, że załatwić coś umie, bo mimo chmur mieli całkiem wyraźny obraz kolumny samochodów, jeden po drugim parkujących obok jakiegoś wolnostojącego budynku. Przejechali tamtędy kilka minut później. Szofer przyciemnił szyby, ale nie aż tak, by stali się od razu podejrzanymi i skręcił zanim dojechali bezpośrednio do El Pabellon De Oro, chińskiej restauracji, w której odbywała się stypa po śmierci Li. Główni członkowie The Rustlers siedzieli już w środku, ale na zewnątrz kręciło się mnóstwo innych, nie dopuszczających w pobliże budynku nikogo obcego i bezczelnie zaglądających do każdego z przejeżdżających pojazdów, choć tym razem bez zatrzymywania ich. Przekaz dawali i tak bardzo oczywisty.

W międzyczasie, jeżdżąc po okolicy i czekając czy coś się wydarzy, otrzymali nieliczne z informacji, o które zabiegali lub które sprawdzali. Alan nie zastanawiał się nad podesłaną listą zbyt długo, również komunikując się za pośrednictwem wiadomości.
"Myślę, że wszystko da się załatwić. Powiedzcie gdzie podstawić samochód, kod dostępu do niego prześlę na państwa holofony. Nie wiem co to lokalizator głosu, proszę o dokładniejszy opis urządzenia. Zostałem poinformowany, że nie ma możliwości skontaktowania się z osobą, od której mamy Odlot.".

O specyfiku informacje otrzymali zarówno z bazy danych CT jak i od Remo. Te pierwsze odnosiły się do badań, które już przeprowadzono, te drugie do występowania i całej reszty otoczki. I nie otrzymali z tego nic konkretnego, co zostawiłoby oczywisty trop. Z drugiej strony, jeśli tak łatwo mogłoby się go uzyskać, to wynajmowanie specjalistów pozbawione byłoby sensu. Odlot według ludzi z labu, był połączeniem nowoczesnego, syntetycznego extasy z prochami psychotropowymi. Zawierał także śladowe ilości lantanowców i czynnik X, będący wyzwalaczem dla mniej typowych zachowań, których jeszcze nie zbadano. Tu z kolei dopowiadał do haker, wspominając, że niektórzy po spożyciu robili bardzo dziwne rzeczy, nie pamiętając o nich później. Mogło się to wiązać z występującymi po spożyciu większej dawki halucynacjami. Co najmniej kilka osób zmarło po spożyciu. To wszystko razem nie dawało oczywistego tropu. Poszczególne składniki pozyskać można było w bardzo wielu miejscach. A tego najważniejszego, bo sądzono, że było coś jeszcze, nie odkryto lub nie potrafiono poprawnie zidentyfikować.

Remo dorzucił także informację o tym, że do spalenia ciała Li "przyznała" się kostnica z 1741 Colden Avenue, według której decyzję o spaleniu bez sekcji podjął Han Koi, złożył podpis i załatwił formalności. To było wszystko co dało się wyczytać z tego tropu. Podobnie niewiele przyszło do Yamato ze szpitala. Owszem, przeprowadzono operację. Ciężkie rany postrzałowe, użyto nanobotów do ratowania pacjenta. Za wszystko zapłaciła Felipa de Jesus, która co prawda nie pokwitowała, lecz wpisała ją lekarka prowadząca, Jacqueline Evans. Nie przeprowadzono dokładnego skanowania ciała, wykryto kilka drobnych ulepszeń i zmian. Nie udokumentowano ich, zaznaczając jedynie, że nie utrudniały operacji. Pacjenta wypisano tego samego dnia. Tyle. Zazwyczaj przykładano się bardziej, lecz i nie zawsze. To był szpital na Bronxie, mimo, że korporacyjny - to i tak przesiąknął klimatem dzielnicy.

Minęła piętnasta, gdy Mik zauważył na podglądzie tej części dzielnicy coś dziwnego. Od zachodu zbliżała się kolumna wozów. Wpierw ją zignorował, ale niedługo potem wjechała na Westchester Avenue, zwiększając prędkość. Zmierzali wyraźnie w kierunku restauracji, w której odbywała się stypa. W środku tego konwoju znajdowała się cysterna. Z przodu i z tyłu jechały po dwa vany, wyraźnie ubezpieczając ją, chociaż te dwa z przodu przepuściły wielki pojazd jak tylko znaleźli się na Westchester. Samochód Basri znajdował się o połowę bliżej do El Pabellon De Oro.
Jednakże jeśli chcieli zareagować, mieli bardzo mało czasu na zastanawianie się.


Jesus

Podano ciepły posiłek, zanim ludzie jeszcze zdążyli ochłonąć po pochówku. Bez żadnych wymysłów, chociaż z mocnym chińskim akcentem. Zupa pozostawiła ciepło w żołądku, które zapełniło żołądki. Wielu z obecnych tu ludzi bardzo rzadko lub wręcz w ogóle nie bywało w bardziej luksusowych restauracjach i obca im była pełna kultura przy stole. Powoli robiło się gwarno, lecz zanim nawet wszyscy skończyli, podniósł się Meatboy, prostując się na pełną swoją imponującą wysokość. Miało się wrażenie, że niczym żołnierz stoi na baczność. Uniósł dłoń, w której trzymał szklankę. Raczej nie z alkoholem. Kilka innych osób także wstało, w tym Han. Miny nie miał za wesołej, mocno zaciskając wargi. Jin-Tieo pozostawał niewzruszenie spokojny.
- Pożegnajmy toastem naszego wielkiego przywódcę - odezwał się murzyn, wnosząc toast. Wstali wszyscy, nawet dziadkowie wiekiem dorównujący zmarłemu. - Należą mu się wszelkie honory za to co dla nas zrobił.
Nie było z czym dyskutować, wszyscy temu przytaknęli. Niektórzy wypili podany alkohol, inni zadowolili się czymś bez procentów. Porucznik The Rustlers bynajmniej nie zamierzał na tym skończyć. Część osób usiadła, lecz inni stali, spodziewając się, że teraz coś się wydarzy. Nie mylili się.
- Każdy, kto mnie zna, wie doskonale, jak bardzo zależy mi na przyszłości nas wszystkich. Nie mamy obecnie czasu na politykę. Wypowiedziano nam wojnę. W każdej minucie giną nasi. To sprawia, że musimy stanąć silni i zjednoczeni. Niektórzy świetnie się sprawdzają podczas pokoju - jego wzrok wylądował na Jin-Tieo - ale teraz potrzebujemy żołnierzy. Wiecie doskonale, że potrafię ich poprowadzić…
Nie zdołał tego skończyć. Han parsknął i krzyknął głośniej od Meatboya.
- Dobrze wiesz, że nie ty jeden! Świetnie sprawujesz się z karabinem, ale do diabła, wiesz doskonale, że nie na tym polegała robota Li! I teraz ta…
- A ty niby to co jesteś? Ochroniarz, co zawiódł a teraz nagle…
- Panowie! - laska Jin-Tieo uderzyła o stół. Jakiś talerz się stłukł, inny spadł z brzękiem na podłogę. - To nie jest miejsce na te przepychanki…
- Miejsce jak każde inne, ale to CZAS na działanie… - Meatboy wcale nie zamierzał odpuścić. - Nie możemy niczego odkładać! Jeśli jesteście takimi miękkimi…
To nie mogło skończyć się dobrze. Bliźniacy służący za ochronę Jina trzymali ręce blisko broni, nawet Brick zbliżył się do Felipy, rozglądając się bardzo uważnie.


Remo

Nie mylił się. Gdy już wreszcie dotarł do "akwarium", Frank częściowo już wyżył się na kilku świeżakach. A i tak pary starczyło mu jeszcze na dobre pięć minut, w których opieprzał Remo i wszystkich innych za dopuszczenie do wycieku danych. Tłumaczyć i tak nie było sensu, lepiej przedstawić raport. Black i Harris zdołali zawęzić poszukiwanie sprawców do Bronxu i Harlemu. Ta pierwsza dzielnica była więc dosłownie na ustach wszystkich i nie zamierzała dać o sobie zapomnieć choćby na chwilę. To było jednak wszystko, czego się o nich dowiedzieli. Straty zaś dotyczyły czterech projektów. Dwóch nowinek technologicznych na arenie wszczepów, jednego odnośnie androida strażniczego i ostatniego, z najnowszą datą zarejestrowania, najbardziej ciekawego również dla hakera - Odlotu. W przypadku tego ostatniego to pożytek raczej marny, bowiem CT ponoć nie posiadało na ten temat jeszcze niczego wielce interesującego.
Za to jak przeszła Huystonowi pierwsza wściekłość, to przynajmniej przekazał Kye'owi ten sam raport, który Alan przesłał wynajętym ludziom.

Bez niego bowiem okazało się trudne sortowanie znalezionych informacji. Nikt z proszących go o intel nie podał nawet nazwy gangu, o który chodzi, co wcale pracy nie ułatwiało. Z wykorzystaniem krótkiej analizy poszło łatwiej. O ile sieć się nie myliła, ani Jin-Tieo, ani Han nie posiadali kartoteki policyjnej i nigdy oficjalnie nie byli notowani. Z Meatboyem sprawa miała się odrobinę inaczej. Sama ksywka nie prowadziła do konkretnego tropu, najpierw należało ją przekształcić w imię i nazwisko. Laron Hunt. Były żołnierz marynarki USA, 40 lat, medal za służbę i dyscyplinarka rok później. Najemnik przez chwilę, potem zdawało się już Meatboy. Faktycznie porucznik, uczestnik kilku mniejszych konfliktów zbrojnych. Według tych szczątków oceny, do których na szybko w stanie Remo był się dokopać, wydawało się, że wyleciał z wojska za ciągłe i czasami wręcz bezpośrednie nie zgadzanie się z przełożonymi.
Delikatnie mówiąc.
Więcej chwilowo nie miał czasu grzebać, jeśli chciał zdążyć na spotkanie.


Shelby

Wchodził już do Safe Haven, gdy zadzwoniła. Zwykle była regularna i nie robiła tego przed 20 grudnia, ale coś się zmieniło. Głos drżał, miała chrypę. Jakby płakała lub krzyczała. Do tego mówiła nieskładnie. Szybko. I krótko. Mimo tego miał wrażenie, że jego serce prawie stanęło.
- James… byłam nieostrożna… nie upilnowałam i poszedł z innymi chłopakami… i wtedy ktoś odkrył… - przerwała na moment, z jej ust wydobyło się coś na kształt szlochu. - Zabrali go James… zabrali naszego chłopca… chciałam ci zrobić niespodziankę i… i on teraz jest w Nowym Jorku… nawet nie wiem gdzie… Mieli biało-zielone logo, to chyba ta korporacja… Ja… ja chyba nie dam rady dotrzeć… znajdź go…
Połączenie się urwało i nie ponowiło. Jak zwykle dzwoniła z zastrzeżonego numeru. Żadnej szansy na oddzwonienie. O ile ktoś nie rozkodowałby tego. Mignął mu Remo, już siedzący przy stoliku.


Remo, Shelby

Safe Haven był klubem z tej wyższej półki. Umiejscowiony na trzecim piętrze wysokościowca, w centrum Manhattanu, odwiedzany był przez dużą ilość ludzi, także w środku dnia, kiedy odbywały się tu spotkania biznesowe. Uważany był za klub bezpieczny. Wszelkie kontakty zewnątrz były tu ucinane za pomocą zagłuszaczy potężnej mocy. Dało się wynająć osobne pomieszczenia bądź kabiny, całkowicie wytłumione i nawet blokujące klasyczne podsłuchy. Luksusowe wnętrze wykończone zostało drewnem i utrzymane w ciepłym, brązowym kolorze. Oni tych zabezpieczeń tak bardzo nie potrzebowali, ale firma stawiała, jak to wskazał Kye. Znalazł się stolik, zwykły, ale i tak oddalony dość znacznie od innych. Spokojna muzyka dodatkowo ograniczała zasięg głosu. Remo dotarł pierwszy, Shelby chwilę później. Daniela w swoim kostiumie pasowała tu chyba najlepiej, z gracją siadając na krześle. Zaczęła zaraz po tym, jak haker poinformował o nieobecności Ann.

Na stoliku wyświetliły się jakieś prawnicze na pierwszy rzut oka dokumenty.
- Dzięki Scottowi udało mi się uzyskać dostęp do wszystkich dokumentów - uśmiechnęła się słabo. - To całą treść oskarżenia, zebrane dowody i kilka innych drobiazgów. Tak jak nam powiedziano, cały proces był o malwersacje majątkowe, wyłudzenia i unikanie podatków. Akt oskarżenia miał trochę luk, nie jestem niestety prawniczką, by stwierdzić, kto miał większą szansę wygrać. Niewątpliwie chodziło o to, że nowi członkowie wpłacali pieniądze osobom z dłuższym stażem w Dzieciach Rajneesha. Świadkiem miała być oczywiście Amanda. I jeszcze jeden mężczyzna, Rick Bauer. Miał zeznawać przeciwko, jako osoba, która wpłacała pieniądze. Niestety poza tym są głównie numery kont bankowych, jedyną inną pewną osobą i głównym oskarżonym jest oczywiście Izaac White. Zerknęłam też okiem na transakcje Amandy, jeden z tych numerów faktycznie się zgadza, wpłacała pieniądze. Powołanie jej na świadka jak najbardziej miało sens. Teraz został Rick, o którym prawdę mówiąc nic obecnie nie wiem. Andrew Makaisson, to znaczy prawnik, ciągle znajduje się w śpiączce i podobno ma nikłe szanse na wyjście z tego. A czego panowie się dowiedzieli? - spytała, kończąc ten wygłaszany szybko i zgrabnie monolog.

Godzina 15:37 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Bronx



Ferrick

Jak zwykle postanowiła, że będzie wcześniej niż później. Spóźnienie się nie było w stylu uporządkowanej Ann, nie dopuszczającej do swojego świata losowych elementów częściej, niż to było absolutnie konieczne. Przebrana i gotowa psychicznie, umówmy się, że właśnie tak było, wezwała taksówkę, nie mając ochoty narażać własnego samochodu poprzez pozostawianie go w bardzo niepewnej dzielnicy. "Meduza" była pubem i nocnym klubem jednocześnie, umiejscowiona na środku Bronxu i zapewne terytorium The Rustlers. Gangu, handlującego narkotykami, płatnym seksem i bronią. Tego samego, z którego wywodziła się Felipa. Przyjazna i żywiołowa osoba. Nie należało zapominać skąd pochodzi, bowiem człowiek nagle mógł skończyć marnie.
Ferrick była jednakże przyjaciółką, prawda?
Prawda?!


Jadąc od strony Manhattanu miało się wrażenie, że zmienia się światy. Najpierw drapacze chmur zastąpiły równe, często ceglane budynki mieszkalne Harlemu, a niedługo potem coraz marniejsze bloki. Tak samo wysokie, często i wyższe, ale zaniedbane, pokryte wszechobecnym graffiti. Śmieci zalegały, bezrobotni, kolorowi ludzie przechadzali się bez celu, i wystawali w grupkach na rogach ulic, odprowadzając wzrokiem przejeżdżające samochody. Nie raz i nie dwa zobaczyła broń, chowaną mało skutecznie pod kurtkami i płaszczami. Tu nikt zdaje się nic sobie nie robił z dzisiejszego obwieszczenia burmistrza o zakazie.

Na jednej z takich właśnie ulic, przed jaskrawym neonem z nazwą "Meduza", wysadził ją kierowca, biorąc zapłatę i znikając czym prędzej. I tak nie każdy teraz przyjmował trasę w te miejsca. Prócz tutejszych, zerkających na nią mniej lub bardziej ciekawie, zobaczyła wóz straży pożarnej na końcu ulicy. Ten wybuch, o którym mówiono, wydarzył się chyba właśnie tu. Widziała wypalony szkielet parteru stojącego na rogu budynku.
Wysokie kamienice po obu stronach rzucały wieczny cień na ulice. Chmury pogłębiały jeszcze uczucie, a zbliżający się zmierzch sprawiał, że latarnie powinny się już palić. Chwilowo jednak świeciły się tylko neony, a zwłaszcza ten dominujący, należący do klubu, w którego stronę ruszyła.

Być może nie zwróciłaby na to uwagi, zwykle pogrążała się przecież we własnych myślach jeśli nie skupiała się na pracy, ale do odwrócenia się w stronę prawie zupełnie zaciemnionego zaułka tuż obok Meduzy, zmusił ją nagły, ostry dźwięk, przypominający bardzo reakcję chemiczną. Jeden z trzech stojących tam ludzi zaklął, z jego plecaka zaczęło się dymić. Drugi coś do niego głośno szeptał, ale trzeci spojrzał w stronę ulicy, dostrzegając wzrok Ann. Z zaskoczenia ocknął się szybko, zaczynając sięgać pod kurtkę.Wszyscy trzej mieli twarze zasłonięte chustami, a dym wydzielał charakterystyczny zapach. Uczyła się o tym całkiem niedawno.
Na zajęciach na ultranowoczesnych, niedozwolonych i niebezpiecznych chemicznych materiałach wybuchowych.
Tuż obok charakterystycznego, głośnego klubu, do którego zaraz miała wejść. Wojna trwała. I przybierała na sile.
 
Sekal jest offline  
Stary 01-03-2014, 18:39   #30
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Safe Haven nie wywoływało w nim żadnych emocji. Nie przywoływało wspomnień, które zakręciłyby łezką w oku czy zmusiły usta do małego uśmiechu. Odbył tu kilkanaście lub kilkadziesiąt spotkań z przeróżnymi ludźmi, tak samo ciesząc się jak i narzekając na wprowadzone tu zabezpieczenia i ograniczenia. Zadziwiająco dużo ludzi uznawało je za w pełni skuteczne. Coś takiego nie istniało, udowodniła to częściowo Felipa podszywając się za pracownicę. Więcej hakerowi do wydania osądu potrzeba nie było. Przyszedł trochę wcześniej, siadając na wygodnym krześle. Zanim zamówił, pojawił się Shelby i wyjechał z ratowaniem porwanego syna, z początkiem tyczącym się odszyfrowania zastrzeżonego numeru.
Współczuł mu, ale nie uważał, że to sprawa dla niego. Jeśli syn został porwany, gliny miały tu większe możliwości. James nie wyjaśnił niczego dokładniej. W tego typu "sprawy rodzinne" wolał się nie mieszać, o ile powód nie był dobry. Ani nie miał na to czasu, ani chęci do łamania prawa. Ostatnio za dużo patrzono mu na ręce i wolał unikać potknięć. Białas emocji nie ukrywał, kto go tam jednak wie. Za mało się znali.
Pojawiła się Daniela, wyrywając go z zamyślenia.

- Całkiem sporo dało się wyczytać z sieci - Remo przeszedł do konkretów równie sprawnie jak kobieta. Wyświetlił na stoliku większość tego, co udało mu się znaleźć o Dzieciach. - Najważniejsze wydają się: siedziba na Bronxie, którą musimy sprawdzić oraz uczelnia. Chciałbym również prześwietlić bliżej sylwetkę Izaaca White'a. Skoro był w szpitalu, to muszą tam przechowywać dane. Do diabła, gościa trzymali w śpiączce dziesięć lat, nie wierzę w cuda. Ann skojarzyła jeden z numerów, które uzyskaliśmy od Alexa. Na razie niewiele jesteśmy w stanie z tym zrobić, aczkolwiek ten kontakt może się jeszcze przydać. Imiona, które nam podesłano razem z numerami mogą być błędne. Być może po wstąpieniu do sekty dostają nowe - potarł policzek, wyginając wargi w cierpkim grymasie, przypominającym taki następujący po wgryzieniu się w cytrynę. - Porąbańcy.
- A więc trzeba by porozmawiać z tym Rickiem Bauerem. Jak na razie to chyba jedyny człowiek o jakim wiemy, że był wewnątrz sekty, powinien znać Amandę z tych czasów i ma na tyle… Hmm… Nietypowy umysł… Że nie uległ wpływom sekty a nawet postanowił wystąpić w sądzie przeciw nim. Zapewne więc odsetek ludzi którzy oparli się na jakimś etapie podobnie do niego jest większy ale o nich w tej chwili nie wiemy. Powinniśmy więc zacząć od niego. - zamilkł i skupił się na przeglądaniu danych jakie mieli o tym gościu. Miał nadzieję, że jakiś kontakt do niego w “papierach” był i farciarsko dla nich Rick nie ucierpiał zbytnio podczas wybuchu i nadawał się do zeznań. Sekcie mogła się nie podobać w końcu jego postawa i mogli chcieć coś z tym zrobić.

Daniela zastukała palcami o blat stolika. Jej wypielęgnowane, długie paznokcie wydały charakterystyczny dźwięk.
- Pozostałe tropy także powinniśmy sprawdzić. Najlepiej się podzielić. Trochę przeraza mnie wizja chodzenia po Bronxie podczas tych zamieszek i dopytywanie o siedzibę. Sprawdzę czy uda mi się jeszcze coś dowiedzieć o kontach bankowych i Ricku. Panie Shelby, możemy się udać do niego wspólnie, gdy znajdziemy adres. A co z miejscem zbrodni i śledztwem policyjnym? - spytała, patrząc na Jamesa.
Kye podążył za jej przykładem i jego spojrzenie także przesunęło się, z pewnym żalem, na Shelbego. Odezwał się jeszcze zanim były glina odpowiedział kobiecie.
- Ann pojechała właśnie do znajomej z Bronxu, może uda się jej załatwić nam przewodnika po tamtej okolicy. Ja być może zdążę jeszcze dzisiaj odwiedzić tę uczelnię, sprawdzę co uda mi się tam dowiedzieć.
- Ktoś z wewnątrz by nam bardzo pomógł, bo faktycznie dzielnica ostatnio jest bardzo… Hmm… Aktywna. Oczywiście likwidacja kolejnych posterunków w tej okolicy nie ma z tym absolutnie nic wspólnego. - pochwalił pomysł Ann i Remo ale nie zdołał nie powstrzymać się od kąśliwej uwagi na temat dzisiejszych czasów.
- Co do śledztwa to rozmawiałem z detektywem Ramonem prowadzącym tę sprawę. To bardzo dobry i sumienny detektyw, więc myślę, że śledztwo jest w dobrych rękach. Miejsce zbrodni jest w tej chwili niedostępne mimo wszystko. Pojawiła się opcja… Hmm… Szerszego dostępu do badanej sprawy, ale to potrwa i na pewno nie da się załatwić tego ani na wczoraj ani na dzisiaj. Takie rzeczy zajmują trochę czasu. - rzekł spokojnie zupełnie jakby zdawał standardowy gliniarski raport poszkodowanym.

Kobieta pokiwała głową na ich słowa, nie komentując ich w żaden inny sposób.
- W takim razie wypada się tylko zabrać do pracy. Zechce się pan ze mną jeszcze dziś przejść do Ricka, panie Shelby? Poprzez adwokatów spróbuję się dowiedzieć dokładnego adresu.
- Skoro na razie nic nie wiadomo z oficjalnego śledztwa, to trzeba podążyć własnym - Remo dopił wodę i wstał, płacąc firmową kartą i zamawiając fakturę na korporację. - Zbieram się, uczelniany rektorat pewnie nie jest otwarty zbyt długo. Następne spotkanie o tej samej porze, tutaj, jutro?
- Szczerze mówiąc nie mogę pani zapewnić swojej pełnej dyspozycyjności dzisiaj. Jeżeli będzie to możliwe to będę pani towarzyszył. Da mi pani znać jeśli złapie pani do niego kontakt. - rzekł po chwili zastanowienia z wyraźnym wahaniem w głosie. Podobnie jak Remo zaczął się zbierać do wyjścia uznając zebranie za zakończone.
- Dobrze, zadzwonię, gdy się czegoś dowiem - Daniela także wstała i pożegnała mężczyzn delikatnym uściskiem dłoni.

***

Pace University na dolnym Manhattanie sprawiało wrażenie miejsca starego, w mało pozytywnym tego słowa znaczeniu. Remo zdążył po drodze zerknąć na witrynę uniwersytetu i przejrzeć co o nim mówiła wikipedia. Na kolana go nie rzuciło, większość sam wiedział. Nowy York nie miał wielu słynnych uczelni, ta do nich się nie zaliczała. Podjechał na parking, wyszukując miejsce pośród wozów studentów i wykładowców, jednych i drugich najwyżej średniej klasy. Wysiadł i nie namyślając się ruszył do wejścia. Dopóki nie było trzeba, nie chciał kombinować. Potrzebował informacji oficjalnej, zaraz się okaże, czy w tym zasranym świecie można jeszcze dostać coś za darmo.

Wszedł do holu, mijając znudzonego strażnika. Wszędzie kręcili się młodzi ludzie, bez pudła studenci. W większości biali lub żółci, co sprawiało, że co jakiś czas ktoś się odwracał i patrzył na Remo, który sprawdził rozpiskę pięter, rektorat odnajdując na pierwszym, podobnie jak część dziekanatów i bibliotekę. Ten pierwszy zamierzał odwiedzić jako pierwszy, biblioteka musiała wymagać legitymacji.
Rektorat otwarty był do siedemnastej, żeby dostać się do środka wystarczyło odczekać w kolejce złożonej z dwóch młodzieńców, z których jeden wydawał się ekstremalnie nerwowy, pocierając spocone dłonie i rzucając spojrzeniami na boki. Po jego wyjściu Kye znalazł się w pomieszczeniu, usadawiając się przed nie za młodą, wyglądającą na zirytowaną kobietą, która uniosła wzrok po dobrych dziesięciu sekundach, mierząc murzyna badawczym spojrzeniem.
- W czym mogę pomóc? - miał wrażenie, że warknęła bardziej niż spytała.

Usiadł i czekał. Fajnie się było poczuć jak studenciak. Wyszczerzył się do sekretarki. Już spory czas po studiach czytał wywiad z taką kobitką. Twierdziła, że musi pozostać suką, bo inaczej studenci weszliby jej na głowę i nie dali żyć. Może miała rację, może nie, Remo za to już nie miał mleka pod nosem. Postanowił zachować spokój, chociaż druga część natury mówiła mu, że lepiej było dać w łapę jednemu ze studentów, żeby wypożyczył w bibliotece kopię tej pracy.
- Witam. Nazywam się Kye Remo i prowadzę dochodzenie w sprawie… nieszczęśliwego zdarzenia w sądzie, kiedy wysadziła się w nim młoda dziewczyna. Nie była absolwentką państwa uczelni, ale stała się członkiem grupy zwącej się "Dzieci Rajneesha". Osiem lat temu jeden z państwa absolwentów napisał pracę dyplomową o tym tytule, chciałbym się z nią zapoznać i poznać autora. To może być bardzo ważny dowód w śledztwie.

Kobieta nie na takich rzeczach zęby połamała. Nawet nie mrugnęła, wpatrując się w hakera.
- Jest pan z policji? - spytała z mało zachęcającym grymasem na twarzy.
- Nie, pracuję dla Corp Techu - Remo odpowiedział z tym samym profesjonalnym spokojem. Wyciągnął swój identyfikator. Wolał ten staromodny od holograficznych, bo ten mógł pokazać w taki sposób, aby patrzący widział wyłącznie zdjęcie, imię i nazwisko oraz "Kierownik Wydziału Bezpieczeństwa", gdy dalsze słowa w nazwie stawały się niepożądane. - Wydaje się, że finansujemy część projektów i wydziałów państwa uczelni? - spytał retorycznie. - A nie proszę także o żadne utajnione informacje, zgadza się?
Sekretarka już nie wyglądała jakby popsuł jej dzisiejszy dzień. Teraz usiłowała sprawić wrażenie, że zjebał jej doszczętnie cały tydzień albo i miesiąc. Spojrzała w bok, jakby szukając wsparcia u koleżanki, lecz ta ciągle zajęta była jakimś studentem. Wreszcie westchnęła.
- Proszę chwilę poczekać… - wstukała coś w klawiaturę, kliknęła w ekran i ze zmarszczką na czole coś odczytywała. - Mógłby pan przeliterować..?
Trwało to minutę lub dwie, wreszcie jej oblicze minimalnie się wypogodziło.
- Faktycznie, istnieje taka praca. Niestety zgodnie z prawem nie mogę jej udostępniać w całości, mogę przesłać część materiałów. Być może powinien pan po prostu skontaktować się z autorem. Artur West, robi u nas doktorat. Dziś już skończył, ale ma jutro zajęcia od ósmej do dwunastej, a po nich dwugodzinne okienko.
Uśmiechnęła się, co jednoznacznie oznaczało: "idź sobie wreszcie".

Nie zamierzał zabierać jej więcej czasu. Odebrał te materiały, które zechciała mu dać i zanotował imię i nazwisko autora pracy. Nie mówiło mu nic, nie pozostało nic innego jak tylko go odwiedzić. Wyszedł z rektoratu i skierował kroki do wyjścia. Jakiś pryszczaty wskazał go ręką, mówiąc coś podekscytowanym tonem. Do uszu murzyna dotarło tylko
- … to musi być on…!
- Kurwa - skomentował pod nosem i przyspieszył kroku. Dowiedział się tym samym, że mieli tu i kierunek informatyczny.
Wrócił do samochodu i wybrał numer Ann. O osiemnastej musiał być w Queens, miał jeszcze czas by zajechać do Bronxu.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 01-03-2014 o 19:33. Powód: Nie wiadomo dlaczego "kopię" zamieniła się na "kobietę"
Widz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172