Wykidajło stał bezradnie zaciskając pięści kiedy wydarzenia działy się wokół niego. Mózgownica obudzona zamieszaniem wreszcie zaczęła pracować, drab pomrukiwał jak zwierz zwlekający się z barłogu, kiedy brał się za wysiłek intelektualny. Nieznośne uczucie bycia wykiwanym cisnęło się wszystkimi możliwymi drogami. Ale, hej!, kto by się przejmował? Krótka chwila poirytowania minęła i na twarzy Gunthera znowu zagościł beznamiętny, tępawy wyraz.
- Pies ich trącał. - kiwnął głową Leśnikowi dając znać, że przejdzie się z nim do lasu. Osiłek naciągnął kaptur opończy na łysą głowę.
Kiedy już nieco oddalili się w kierunku leśnego wykrotu Leuden odezwał się do myśliwego. Gdyby dalej spierał się z butnym dandysem, pewnie doszłoby do mordobicia, a tak jego zarzuty mógł usłyszeć tylko Hans i kępy paproci.
- Mnie to wygląda, jakby ktoś tę obitą pannę w nocy wziął i wychędożył za karczmą, a potem za to beknął i skończyło się sztywniakiem nad ranem. Diabli wiedzą kto komu za skórę zalazł, ale dandys to za trupem nie płakał. Na koniec szlachetka dał Łysemu w łapę za milczenie, bo pewnie łysol wszystkich zdybał. -
Pomilczeli chwilę, gdy Hans rozglądał się za wnykami.
- Długo jeszcze? - |