Tarcza krasnoluda przyjmowała na siebie kolejne bełty. Ogrom pocisków jakie fruwały w powietrzu był nie do ogarnięcia. Co rusz jakiś zbłąkany wystrzał odbijał się o powierzchnię stalowego koła, najczęściej wybroniony przypadkiem podczas mordowania kolejnych małych pokrak. Topór świszczał w powietrzu. Odcięte kończyny walały się pod nogami, tryskająca z tętnic krew plamiła ten nijaki krajobraz nadając mu rożne odcienie czerwieni. Gdy niedobitki zaczęły uciekać w popłochu, brodacz jakby spochmurniał. Chociaż walka z jaszczuroczłekiem była dość męcząca to Yorn nawet się nie zasapał, a z jego skroni kapało więcej wrogiej juchy niż kropel potu. - Dopiero się rozgrzaliśmy, a wy już spierdalacie? – powiedział z grymasem. Oczekiwał że Agrad coś dopowie. Dorzuci coś dzieląc smutek z krasnoludzkim kamratem. Dopiero gdy to się nie stało, Yorn zauważył, że khazad leży w kałuży krwi trzymając się za rozwaloną grdykę.
Eldon był już przy krasnoludzie nim ten zdążył ogarnąć kiedy Agrad padł. Zaklęcie podziałało w takim stopniu, że energia przy skroniach wysuszyła zacieki z krwi. - Nie, to nie moja jucha. Chciałeś mnie tym pocieszyć bo oni sobie poszli, czy co? – Burknął krasnolud. - Dołączę do Ciebie za chwilę.
Yorn podniósł leżący na ziemi topór Agrada. Obadał go, sprawdzając w jakim jest stanie i z jakiego metalu został wykonany. Starł rękawicą krew z ostrza, zakrwawioną dłoń ścisnął w pięść. Gdy gnom skończył czary na swoim rasowo kuzynem, Yorn podszedł. Przyklękając wcisnął w ręce krasnoluda jego topór. - Trzymaj i nie puszczaj – rzekł po krasnoludzki. Agrad zacisnął ręce na trzonku. Yorn poklepał brodatego po ramieniu, wstał i poszedł na zwiad. Szybko dogonił kowala zostawiając Eldona za swoimi plecami. Poprawił tarczę, dobył broń. |