Ałtyn do sali wieczernej wkroczywszy jakby w środek bitwy wpadła, tak tu rojno było. Goście nowi wedle obyczaju wymawiali się od gościny, gospodyni prośbą a grożbą do stołów, na których, jak się zarzekała, nic godnego tak szlachetnych person nie ma. Rzeczone stoły zaś uginały się pod ciężarem dzbanów, pucharów i półmisków. Służba zwijała się jak w ukropie. Po chwili drzwi się otworzyły, ukazując mości Wasilewskiego i panią Grzegorzewską, z nabożeństwa powracających. Pani Celina z wrodzoną godnością dołączyła do małżonki rusznikarza w dowodzeniu tym bałaganem, Ałtyn zaś wyłowiła z tłumu cudzoziemskiego oficjera, co jej na ratunek pospieszył. Ku niemu też ruszyła, ignorując Jana, rozdzierające serce i straszliwe miny jakieś strojącego. Teraz, gdy już wiedziała, że cały jest i zdrowy, była na niego zła. Miał ją chronić przed złem wszelakim, a w zwykłym tumulcie pogubił się. Zostawił ją, toteż postanowiła ukarać go nieprzystępnym milczeniem. - Panie Rossowski? Tak? Czym dobrze miano usłyszała? Dzięki waści stokrotne – Tyncia ujęła suknię w palce i dygnęła lekko przed szlachcicem. - Za ratunek i za własności mojej odzyskanie. Wie waści, kim byli owi niegodziwcy? Przyznać muszę, że niewiele w gorączce wydarzeń zobaczyłam i zapamiętałam. |