Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-02-2014, 21:45   #19
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Dwójka poszukiwaczy przygód zatrzymała swe koni na granicy padającego światła. Ruszyła niespiesznie oraz nieskrycie w stronę ogniska przypatrując się drowowi. Kto wie, co jeden z tego mrocznego ludu może kombinować sam w głębi ciemnego lasu?

Samael przywiązał konia do drzewa i zatrzymał się w kręgu światła wyraźnie lustrując otoczenie, by w ostateczności spojrzenie swe zatrzymać na ciemnoskórym.
- A my jej szukamy. - młodszy z awanturników przemówił pierwszy z typowym dla siebie arkhańskim akcentem i bezczelnością w tonie - Czego potrzebujesz? Zgwałcić świat? Zniszczyć księżniczkę? Zarąbać pogoń którą ściągnąłeś tutaj swoimi liścikami? Chociaż sądząc po atencji jaka darzysz naszego towarzysza to może napaść na magazyn sardynek? W obu ostatnich przypadkach konieczny może okazać się otwieracz do puszek.
- Może? - Drow w żaden sposób nie zareagował na docinki. - Ale czy to ważne? Jeśli dobrze place?
- Znowu się widzimy Panie Kocie - rzekł Simon zdziwiony widokiem futrzaka. Jednak już po sekundzie wzrok swój skierował na czarnoskórego pracodawcę. Możliwe, że kocur był jego pupilem i ich spotkanie wcale, a wcale nie było przypadkowe. - Tak się losy szczęściem, bądź nie - czas to okaże - potoczyły, że przyszło nam szukać pracy w tę jakże piękną noc. I jak mniemam mamy do czynienia z naszym pracodawcą. Pozwól że się w takim razie przedstawię, choć CV przy sobie nie posiadam. Simon Petrikov, arche… - szturchnięty przez swego młodego towarzysza łokciem w żebro, zatrzymał się w pół słowa - Mag. Znaczy się czarodziej. Do usług. - skłonił się lekko ukrywając wśród białych kudłów brody grymas bólu wywołanego przyjacielskim zmitygowaniem.
- Laron Van Der Maiden. - Drow odpowiedział lekko, bardzo lekko i skinął głową.
- Samael. Zawodowy pogromca potworów. Tych dwunożnych i nie tylko. A teraz jak grzeczności mamy za sobą poprosimy szczegóły, niezależnie od nawiązania lub nie kontraktu gwarantujemy pełną dyskrecje. W wypadku gdy... rozwiązanie Twego problemu leży w naszej mocy przejdziemy do kwestii wynagrodzenia.
- Potrzebuje waszych umiejętności... hm... interpersonalnych. Na początek, mam pewne rachunki do wyrównania, potrzebuje Waszej pomocy.
- odrzekł im Laron ni jak nie wyjaśniając czym mieli by się parać najęci przez niego awanturnicy.
- Laronie... - Samael starał się być spokojny. Bardzo się starał. - Rozumiem ze nie wszystko możesz nam powiedzieć. Potrzebujemy jednak konkretów. Kto to? Nie na każdego podejmiemy się zlecenia ze względów... moralnych. Następnie gdzie się ten ktoś podziewa, jak wygląda czy ma obstawę i czy nas się spodziewa. Co mamy mu zrobić? Przyprawić rogi, połamać nogi, obciąć ręce czy zaszlachtować. I ile za to dostaniemy? Im mniej nam powiesz tym większa szansa na haczyk, a wraz z nią rośnie cena.
Simon niezbyt chętnie chciał słuchać o konieczności… zlikwidowania, nieważne kogo, będąc na usługach kogokolwiek. Wizja zabijania była mu niemiła. Jednak nie powiedział tego na głos. Bardziej przerażała go myśl, że jeśli ów drow znał choć trochę Samaela i Petrikova… to naprawdę nienawidził persony będącej celem. Albo persona była niezwykle kłopotliwa i potężna.
Choć wyrównać rachunki… niekoniecznie znaczyło kogoś eliminować. A, że Simon był człowiekiem wielkiej wiary w ludzi… miał wciąż nadzieję, że te rachunki znaczą zupełnie coś innego.
- Samael miał na myśli, że im mniej informacji nam powiesz, tym większa szansa na tak zwane haczyki, niespodziewane trudności. Bo swoją drogą im więcej “nam powiesz” ile wynosić będzie należności tym bardziej podejrzane owe zlecenie zdać się może. - dodał niebieski na chwilę zdejmując i przecierając swe szafirowe szkiełka. - Jednakowoż zauważyliśmy, że przynajmniej jeszcze jedna osoba została zaproszona na owo spotkanie. I jedynie brak konia w posiadaniu tego ekscentrycznego zbrojmistrza z zakapturzoną przyłbicą - delikatny uśmiech zakwitł mu na ustach - spowodował, że chwilowo go tu nie ma. Zatem, czy szersze wici posłałeś, i czy czasem Samaelu nie wypadało by poczekać na innych, by szanowny… szef - dodał z ostrożnością, jakby smakował słowa - nie strzępił swego języka kilkakrotnie? Skoro już przy tym jesteśmy, czy sprawa jest na tyle poważna, że trzeba angażować większe ilości zbrojnych i utalentowanych? I czy przypadkiem nie jest… na tyle niebezpieczna… że wymagać będziesz, jakkolwiek to brzmi, byśmy współdzielili nasz czas i doświadczenia z innymi przez ciebie wynajętymi?
- Czekanie może oznaczać ze przybędą inni chętni jak i element który inwigilował karczmę. Większość tam obecnych rzeczona mapkę by sprzedała za bezcen za nic maja honor najemniczy. A ja póki nie zawre kontraktu nie zamierzam chronić kogoś kto jest tylko potencjalnym pracodawca. - Wtrącił Samael, na co Simon wzruszył tylko ramionami, uznając większe doświadczenie w awanturniczym stylu życia swego młodszego przyjaciela.
Rozmawiający z nieznajomym, zauważyć mogli zbliżającą się do ogniska jeszcze jedną postać. Cichutko omijającą łamiące się patyczki, acz niekryjącą się z celem podróży i trzymanym w dłoni świstkiem papieru, na który najwyraźniej raz po raz spoglądała.
Młodszy z żywiołowego duetu chwilę przyglądał się nadchodzącej postaci. W końcu zaklaskał i rozłożył szeroko ręce.
- Jest i następna chętna. Czyli, żeby był wilk syty i owca cała to z chęcią usłyszę jakieś szczegóły bo dla przyjechania tutaj zrezygnowałem z kąpieli i nocy w towarzystwie jakiejś dziewki, której afekt można poddać negocjacjom.
- Prrr szalony - rozległo się wołanie. Po chwili, niezbyt zgrabnie, wjechał na polanę mężczyzna. Z wyraźną ulgą zeskoczył z swojego wierzchowca i podszedł bliżej ogniska. Ubrany był w znoszoną kurtkę 95 regimentu strzelców, brązowe spodnie i wysokie buty. Przy pasie wisiał bułat. Przystojną nawet twarz zaczęły pokrywać już zmarszczki, a we włosach widać było pasemka siwizny. - Dobry wieczór szanownemu towarzystwu. - zagadnął z uśmiechem - Nazywam się kapral Fred Harper. Czy pozwolicie waszmościowie, że przez chwilę przycupnę przy waszym ogniu?

W czasie szalonego wjazdu w scenę kaprala, szara niska postać zdążyła podejść na odległość rozświetlających polanę płomieni ogniska. Najwyraźniej gnana jakąś myślą o kulturze osobistej zdjęła kaptur. Każdemu kto chciałby spojrzeć, ukazało się wtedy zielone, łyse oblicze – pomijając oczywiście grubego czarnego warkocza, plecionego gdzieś od tyłu głowy. Nie jeden śmiałek, co bardziej obyty, dość mógł do wniosku, że ta tu, nie jest czystej krwi orczycą, gdyż wiele jej rys wyrażało ludzkie pokrewieństwo. Z zaciekawieniem obdarzyła bywalców ów miejsca spojrzeniem żółtych oczu. Najpierw tego, który narobił przed chwilą szumu. Później tego, który mówił coś o chętnych i dziewkach na noc. Uniosła lekko kącik ust ku górze.
- Cierpliwość jest cnotą. – odparła cicho, może do niego, może tak o do siebie? Wzrok zielonej zawędrował teraz na „ja pierdziele, Smerf, tylko dlaczego taki duży?” - zresztą, przez ułamek sekundy dokładnie coś w tym stylu wyrażając. By po chwili zjechać o wiele niżej – „Klakier?”- gdzie siedział Kot. Wtedy coś się zmieniło. Wyraz twarzy orczycy zdecydowanie pasował bardziej do wyrazów twarz większości kobiet, którym dane było spojrzeć na wyjątkowo słodkie (aż chciałoby się schrupać), roześmiane niemowlę. Zainteresowanie słodziakiem, najwyraźniej wprawiło ją w zapomnienie o jeszcze jednej postaci, której powinna się przyjrzeć.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline