Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2014, 12:11   #107
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Podziemia, groty, jamy, jaskinie. Kopalnie, sztolnie, szyby, lochy, zapadliska, ruiny. W ogóle, różne takie dziury w ziemi, gdzie i ciemno jest, i zimno, i w ogóle nieprzyjemnie. Oprócz wyżej wymienionych cech, cisza była kolejną sprawą, która spajała je w jedną kategorię. Głucha cisza, którą raz na, zdawałoby się kwartał, bo w mroku czas jakoś dziwnie zwalniał i płynął ociężale, licząc się własnym, ustawionym dziwacznie zegarkiem, przerywała spadająca kropla, albo inny ambientowy detal.

Taka cisza była dla ocienionych trzewi Ziemi właściwą ścieżką dźwiękową i każde wtargnięcie w wystudiowany spokój bandy hałaśliwych powierzchniowców rwało bezgłośną melodię. I odbijało się między ścianami głębin dudniącym echem.

Tak, jak i teraz. Najpierw to były kroki, spokojne, żołnierskie, wpasowane w harmonijną nutę stałości. Potem śmiechy i gadki, następnie rozmowa, krzyki, wrzaski wreszcie, strzały i świsty, rąbnięcia i walnięcia, stęki i syki, krzyki, znów krzyki. A potem już tylko stęki. Znów stęki i jęczenia, cichsze i głośniejsze zawodzenia rannych. I początek przesłuchań. Przebudzenie cieni musiało kiedyś nastąpić. Ale tego, pieszczeni promykami słońca i żywieni wykwitami ziemi, turyści wiedzieć nie mogli. Nauka. Nauka miała przyjść z czasem.

- „Wie, gdzie poszła?” – syknął złowrogo Colbert, przyszpilając bezbronnego gada do wyżłobionego nacieku.

- „Gdzie ona poszła?” – zawtórował mu głos zza grobu. Głos chłodny, wietrzny, płynący gdzieś z dali, spoza wątłej istotki mieniącej się Księciem.

Danny

- „Nie patrz się po nich. Nic ci nie pomogą. Dla ciebie ich nie ma.” – Głos był czytelny, zrozumiały, iście nie gadzi. Choć chłodny, kryształowo czysty, to potwornie nieprzyjemny. Nie skrzekliwy, czy oślizgły, ale zimny. Tak bardzo zimny. TAK ZIMNY. – ”Oni nie widzą. Nawet pod nosem, pod twarzą samą, nie widzą. Są ślepi. Martwi na długo przed śmiercią.”

- „M-m-m… Miałeś odpowiadać na pytania! Na pytania, a nie… A nie gadać od rzeczy!” – zdenerwował się Danny. Dla dodania sobie animuszu nawet tupnął nogą. Liczył, że to może pomóc. Że wystraszy zjawę. Ale gdzie ona była? I gdzie on był? Gdzie był tak właściwie?

Poznawał… Poznawał gdzieś te zarysy. Tak, grota. Sylwetki kompanów w oddali, w krańcach pełgającego światła. Poza ciemną, lodowatą przestrzenią, w której klęczał. A kobold?

Leżał. Leżał tylko i kłapał paszczą, ślepia otwarte w przerażeniu, ale ciało nieruchome jak zmrożone pod lodową krą. I on też tak się czuł. Powietrze było chłodne, mgła wokół osadzała się szronem na gładzonej, przezroczystej powierzchni.

- „Wiedziałeś, że musisz tu przybyć. Nie mów o przygodach. Nie oszukuj się.” – Zjawa świsnęła gdzieś nad uchem, niewidzialna, a zarazem wszechobecna, zjeżyła włos na ciele karzełka. – ”Wiesz, że tu nie należysz. Ciągnie cię tam w głąb. Czujesz już ten zapach. Czujesz?”

Gnom przestraszył się, spróbował uciec od wizji, ale nawet nie potrafił. To była fizyczność, obecność. To nie mógł być majak. Z majaku mógłby się wyrwać, wybudzić, wyjść i trzasnąć drzwiami. A tu próbował nawet się oddalić, odejść od trupa, iść ku płomieniom latarni w grocie, gdzie koczowali kamraci. Na nic.

- ”Zapach trupiarni.” – Kontynuował głos. – ”Trupa. Śmierć, mogilna słodycz, wezwanie grobu. Jesteś już blisko. Nie opieraj się. Przecież nie wierzysz w przypadek? To miałby być przypadek? To mógłby być przypadek?”.

- ”Odejdź maro! Idź przecz!” – wrzasnął Książę i szarpnął się, jakby próbował wyswobodzić się z pęt, choć wokół była tylko chłodna, mleczna mgiełka mrozu.

- ”Sprowadzisz ich. Sprowadzisz ich wszystkich i zrozumiesz. Już nie będziesz się opierał.” – Mara zamajaczyła gdzieś na skraju spojrzenia, ale przestraszony wzrok niczego nie zarejestrował. Może i niczego takiego po prostu nie było. – ”Najtrudniej jest puścić się w otchłań. Puścić swój chwyt.”

- „Ale przecież ty nie trzymasz się już nawet palcem. Boisz się własnej natury?” – Głos dudnił, a uszy pulsowały bólem. – ”Boisz się samego siebie? Co cię tam trzyma, jeśli nawet teraz rozmawiasz z trupami? Jak to sobie tłumaczysz?”

Głos zahuczał, jak myśliwski róg, siłą samego dźwięku zwalając karła na lód.

- ”ZOBACZ! Zobacz, jak bliskie ci są te powłoki. Te worki mięsa i kości. Jak dobrze cię rozumieją!” – Huk wzbierał coraz mocniej. – ”Zobacz, jak ściekają w piasek, jak gniją i kruszeją w nicość. Zobacz, jak…”

- „DOŚĆ!” – wrzasnął Danny, świadom formującej się przed oczami wizji.

Wizji, której nie chciał zobaczyć. I leżał teraz między nimi. Między kompanami, worami krwi i mięcha, zespolonymi z nim nie przypadkiem, a przeznaczeniem. Zmierzającymi w głąb, tam, gdzie prowadził go trupi instynkt. Leżał i dyszał ciężko, pośród zdziwionych i rozbawionych spojrzeń reszty.

Kobold nie przemówił. Przemówił kto inny.

Marcel

- “Nie! Nie-nie! Nie rusz!” – jęczał wystraszony gad. – ”Mów, mów! Poszli, samica być. Dół, poszli. Dali jeść, broń, pójść.”

- „Kto?”

- „Szamanka. Poszli, wy. Wy, ludź. Dużo, oooo…” – Kobold spróbował pokazać, jak dużo, ale szpony Colberta nie pozostawiały pola do manewru. – ”Dali jeść trup. Dwa trup dali, broń, miecz. Pójść dół. Ooo, oo!”

- „Tam?”

- „O, oo! Tam, tam pójść! Tam źle, tam źle!” – Stworek miał mało rozbudowany tezaurus. Co poradzić. – ”Tam pójść, nie wróć. Nie wróć, źle. Źle, trup, trup, trup, trup, trup!”

- „E…” – Grunald, który wypuścił się na przód grupy zwrócił się z dali do kompanionów. – ”Ten karzełek, co w dupę dostał lezie dalej. Ślady są, można tropić.”

Krew, krwawiąca dość oszczędnie, ale zauważalnie, odmalowała kropkowany szlaczek wzdłuż całej groty, klucząc między stalaktytami i wiodąc dalej w głąb jaskiń. W czarną, wilgotną norę, w której iść trzeba było mocno pochylonym. A w przypadku Grunalda – wzrost nie zawsze błogosławieństwem – niemal na klęczkach…
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 28-02-2014 o 12:16.
Panicz jest offline