Chwała bogom za solidarność wysokich inaczej. Kurduplasty kompan podszedł, choć jak dla Dudy wyjątkowo nonszalancko i popisowo (taaak, Agrad znał takie truuudne słowa) zamachał ręką i jakoś cieplej na duszy się zrobiło. Jasny tunel już nie wzywał, matula z tatulem już nie wołali z oddali „chodź do nas wreszcie, co się będziesz kurwa tak męczył na tym łez padole!”. Krasnolud zamrugał oczami, ścisnął lekko rękę Netki, bo rozczuliła go troska dziewczyny. Ścisnął mocniej Słomkę w łapskach, którą podał mu Yorn. Skinął mu głową poważnie, zamrugał znowu... Blisko było tym razem. Duda nie miał w zwyczaju rozczulać się nad sobą bardziej niż statystyczny khazad, ale coś tam drgnęło w duszy na dole. Musi na popasie na dudach pograć, bo go melankolija zeżre razem z butami...
Tymczasem kompania wzięła się za pożyteczne rzeczy. Część poszła na zwiad, część wzięła się za przesłuchania. Duda długo wytrzeszczał oczy na konusa gadającego z jarszczurowatym trupem. Trupem! Czego to nie wymyślą... Tfu... zasrane magiki. Podszedł do więźnia jeszcze żywego i błysnął białkami oczu, po czym zademonstrował świeżą i zakrwawioną jeszcze bliznę na szyi dla lepszego efektu.
- Kiedy to było, zasrańcu? Kiedyście ich widzieli? |