Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2014, 22:24   #2
Nightcrawler
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Część I
W mrok

Najemnik

No weź z naczelnikiem stacji się nie napijesz?

W sumie ziom - to nie jestem Ci w stanie powiedzieć nic więcej o tej akcji.
Wiem tyle, co gadał ten gówniarz, który przyszedł z Polis. Zarówno Ci postrzeleni braciszkowie od Exodusu jak i nasi Stalkerzy widzieli światło u wybrzeży San Francisco.
Może wiesz, a może nie - ale tamtejszy port, był swojego czasu największym i najbardziej ruchliwym portem na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych i ponoć w ogóle nie został zniszczony - bo na San Fran poleciały tylko głowice z bronią biologiczną.
Dlatego chłopaki z Polis się tak przejęli.
Chyba to głównie Cykada i ta cała Gildia Techników – no, bo sprawny statek to nie byle co – szczególnie tu na Zachodzie. Słyszałem, że na wschodzie, na Karaibach to mają tony pływającego sprzętu i tam każdy idiota ma swoją łajbę, ale jakoś nie kwapią się przypływać tutaj. Za daleka droga, a wody niespokojne.
Kto mógł, więc przypłynąć pytasz?
Kurwa nie wiem - może jakieś Aborygeny z Nowej Zelandii!
Ponoć Stalkersi wiedzą coś więcej. Ich szefu – Taran – to łebski gość i dużo siedział na zewnątrz. Jestem pewien, że on coś wie.

Ok, ale wiesz – w sumie nie o tym chciałem z Tobą pogadać. Nie będę się wtryniał, ale odkąd odszedł Bobby, a teraz Twój Stary – niech mu ziemią lekką będzie, to jakoś tak chujowo się tu w Douglas zrobiło.
Widzę, że Tobie też jest ciężko, więc może – wiesz no…
Wiem, że chciałeś odejść - więc może tak zahaczysz o stolice, co? Ponoć zależy im na ludziach, którzy przybyli z zewnątrz – trochę świata widzieli. Nasi – nawet Stalkerzy, rzadko po za L.A. się wypuszczają i jednak brakuje im doświadczenia w terenie.
…tam w Polis dobrze płacą. Dadzą sprzęt na wyjście i generalnie może, by się udało załatwić znowu prąd dla stacji – oni tam mają go w chuj. Wszyscy wiemy, że podłączyli się do jakiejś elektrowni na powierzchni i ją uruchomili. A my tu na agregacie długo nie pociągniemy. To, co Daniel zrobił byś to dla nas? O nic więcej nie proszę - tylko uratuj naszą stację...



Opuścił warsztat ojca i ruszył w drogę ciemnym tunelem zielonej linii.
Ostatni strażnicy stacji Douglas odprowadzili najemnika wzrokiem i zgasili lampę-szperacz wymontowaną z jakiegoś starego radiowozu. Jedyne światło, jakie im zostało pochodziło z tlącego się ogniska, które malowało upiorne cienie ich sylwetek na okrągłych ścianach korytarza.

Tuż za posterunkiem z „dziesiątego metra” kończyło się światło, a gęstniejący mrok płatał figle wyobraźni i zmysłom. Jego własne kroki odbijały się dziwnym echem wśród zamkniętych ścian tunelu. Całe szczęście, Daniel na odchodne dostał od naczelnika wysłużoną latarkę - jakimś cudem żadnej nie mógł znaleźć w ojcowskim warsztacie. Zapalił latarkę i ruszył przed siebie pewniejszym krokiem.

Przynajmniej nie musiał martwić się o to, że się zgubi – aż do Harbor ta część tuneli nie miała żadnych odgałęzień. Zresztą póki, co nie wybierał się tak daleko. By dotrzeć do lotniska musiał przejść tylko cztery kilometry i minąć dwie stacje.

Udało mu się spokojnie dotrzeć El segundo, gdzie banda cwaniaków prowadziła bar, kasyno i fabryczkę fajek z suszu grzybnego. Co prawda zakapiory na posterunku przy wejściu na stację chciały pobrać od niego myto, ale krótka wymiana poglądów pokazała po czyjej stronie jest siła argumentów i Najemnik ruszył dalej z wygranymi w pojedynku na rękę fajkami.

Po kolejnym kilometrze przywitano go w Mariposa.


Czyściutka i wypachniona Azjatka w prawie nowych ciuchach uśmiechnęła się do niego i mrugnęła umalowanym okiem. Powoli wyciągnęła lizaka z ust, musnęła go czubkiem języka i powiedziała:
- Witaj na stacji rozkoszy dzielny podróżniku. Czym Mariposa może Ci służyć mmm?- Zamruczała mrużąc oczy.
W stojącym za nią wagonie mignęła mu sylwetka roznegliżowanej mulatki tańczącej na jednej z rurek zamontowanych miedzy podłogą a sufitem.
Jej występ, z obleśnym uśmiechem na nalanej gębie, obserwował grubas w kitlu rozparty na siedzeniu przytwierdzonym do podłogi, chyba jeszcze przed apokalipsą. W głębi stacji z kolorowych namiotów dochodziły stłumione jęki, chichoty i westchnienia.

Zdecydowanie reszta podróży była już mniej interesująca po wizycie w najsłynniejszym i jedynym burdelu na zielonej nitce.

Aviation nic się nie zmieniło, odkąd był tu ostatni raz.
Posterunki, mimo, że niezbyt potrzebne, były ufortyfikowane worami z piachem i obsadzone zawsze, przez co najmniej dwóch rosłych chłopów w skafandrach ochronnych z cekaemem na trójnogu.
Na samym peronie było czysto i schludnie. Namioty były porozstawiane przy ścianach, tak by nikt nie zaskoczył stalkerów od tylca, chociaż oni ponoć nawet w tych skafandrach, więc jak to się w ogóle do nich dobierać.

Na środku stała niewielka buda "Knajpy u Wrony" oraz kilka straganów i warsztat rusznikarza. Tuż przy jedynym nie zablokowanym wyjściu na zewnątrz zbudowano posterunek z betonowymi separatorami, najwidoczniej ściągniętymi z jakiejś drogi ekspresowej. Za nimi czterech chłopa czuwało z ciężka bronią.

Tuż obok posterunku - był niewielki pokoik, w którym niegdyś sprzedawano bilety i udzielano informacji – teraz było to mieszkanie naczelnika stacji i głównego stalkera – Tarana. Za nim kilka pomieszczeń technicznych przerobiono na mieszkanka i składzik, które zajmowali najlepsi żołnierze w metrze oraz najbardziej wypasione gamble, jakie ściągano tu z powierzchni.

Jones omiótł wzrokiem cała stację i zatrzymał się, gdy zauważył kuriera z Polis. Młody dzieciak w garniturze, za dużym jak na jego wątłe gabaryty stał przed knajpą obok umundurowanego gliniarza.
Najemnik widywał już policjantów z metra, ale żaden z nich nie miał pełnego i tak odpicowanego munduru przedwojennego krawężnika.
~no no, ale reprezentacją przypierniczyli~
Daniel ruszył w stronę wycieczki ze stolicy. Szczególnie, że faceci stali przy ognisku, nad którym wisiał kociołek. W garze ewidentnie coś się gotowało i pachniało gulaszem.



Rewolwerowiec



Ciemność i duchota tuneli. Pisk szczurów.
Przygaszony wzrok nienawykły do światła słonecznego, wychudzone sylwetki.

Życie niby się toczy, niby dają sobie radę, jednak coś było nie tak w tym metrze. W jego mieszkańcach.
Wszechogarniająca rezygnacja – to chyba dostrzegł w ich oczach, i w odbiciu rdzawej cieczy wypełniających brudną szklankę, która przed nim stał. Sięgnął. Upił łyk.

Widział to już wcześniej w kopalniach FA - wśród górników skazanych na dożywocie – byli jak krety pod ziemią, oślepieni otumanieni światem na zewnątrz, jednak ospali i bez celu ryjący w ziemi, która ich odrzuca.
A może mu się zdawało.
W końcu – tu w Metrze pięknego niegdyś Los Angeles, paliły się pochodnie, a niektóre stacje miały nawet prąd. Powietrze było stęchłe, lecz przefiltrowane – zdrowe. Warzywa i grzyby marne – ale świeże, rosnące na żyznej, nieskażonej glebie. Dzieciaki ganiały za piłką. Ludzie handlowali, pili, kłamali, kradli – ale tak akurat było wszędzie gdzie pojawiał się człowiek. Nie było więc, na co narzekać.

Wychylił szklankę bimbru.

W tym właśnie problem. Ludzie zawsze na coś narzekali. A to, że 10 metrów za stacjami kończy się cywilizacja. A to, że na części z nich ludzie gnieżdżą się w zbutwiałych kartonach, śpią pokotem na marmurowej posadzce, i zdrapują ze ścian grzyba. A to zę Polis nie daje nic a zabiera wszystko – albo Komuchy – no wiadomo jak to lewaki.

Czym więc różni się przeciętna wiocha Zasranych stanów od tego tutaj?
Tym, że niby niebo nad głową zamiast stropu tunelu? A może, że w teorii można gdzieś się przenieść – będąc tam na zewnątrz?
Nie. Jedyna różnica jest taka, że ludzie, żyjący tu w tunelach wiedzą, że na powierzchni wcale nie ma nic lepszego. Po prostu to wiedzą, w przeciwieństwie do Gangerów z Detroit, którzy myślą, że mogą wszystko, w przeciwieństwie do Nowojorczyków, którzy uważają, że jeszcze wszystko da się naprawić, albo Red Necków, którzy są za głupi żeby zrozumieć, że wszystko pierdolnęło.

Ludzie w LA są świadomi szamba w jakim utonęły Stany, a tu przynajmniej mają już swój uporządkowany świat.
Mały zamknięty – świat na niby.
Tylko, że ten świat też się kończy…

Kolejny łyk.

Tak. Metro Los Angeles zbyt przypominało Geoffreyowi kopalnie z Appalachów. Chociaż ludzie tutaj uważali się za wolnych, bo nie mieli kajdan na rękach, to żyli w więzieniu. Chronieni przez warstwy ziemi i hermetyczne zapory. Bronieni przed światem zewnętrznym przez stalkerów, może mieli się lepiej niż reszta Zasranych Stanów. Jednak ich los był jedno torowy. W górę i w dół – po linii. Niebieska, czerwona… nie wschód –zachód, północ-południe czy na przełaj – góra dół. W metrze jest tylko do przodu – do tyłu ewentualnie w prawo i w lewo. Tak samo w sztolniach. Chociaż nie – tu nie wyryjesz nowej, własnej ścieżki.
Mieszkańcy tuneli nie mieli nad sobą bicza, ale nie mieli też, dokąd pójść.
Niby mogli - ale jaki był w tym sens. Stworzyli już tutaj coś wartościowego, jakąś namiastkę cywilizacji. Musieli, by chyba znaleźć eden by był sens się przenieść. Arka, o której nawijają Ci pieprznięci Exodyci musiałaby tu przypłynąć i ich zabrać. Ale póki, co nawet ona omijała Los Angeles. Zawinęła ponoć do San Fran. No i pojawił się problem. Dla nich – nie dla niego. BO oni nie chcą, boją się ruszyć dup z bezpiecznych tuneli i zapieprzać taki kawał wybrzeżem. Wolą wysłać stalkerów i tych co w ogóle widzieli powierzchnie. Dobrze, że przynajmniej płaca. Ten gość z Polis opłacił wszystkim kolejkę, tylko po to by go wysłuchali. Nieźle. Ale oni wypili, pomruczeli i popatrzyli wymownie na stalkerów. I na Geoffreya. No tak był z zewnątrz, a mało było tu przybyszy z powierzchni.
Skażenie biologiczne i radiologiczne wciąż dawało się tu mocno we znaki, cokolwiek walnęło w północno wschodnią część miasta nie chciało odpuścić, a życie w norze nie wszystkim się uśmiechało. Jakby ta nora nie była czysta, nieskażona, to jednak wciąż była dziura w ziemi. Tunel dla robaków. Nic tylko palnąć se w łeb…

Czekaj, czekaj…

- Kurwa – rzucił pod nosem rewolwerowiec spojrzał na mętny, czarny osad na dnie szklanki.
- Ej Wrona – rzucił w stronę barmana – mówiłeś że na czym pędzisz ten bimber
- No jak na czym - na grzybkach z zielonej nitki, a co?
- Ee to ja już chyba podziękuję..
- Jak se chcesz
– wychudły chłopak o kruczo czarnych włosach wystających spod włóczkowej czapki wrócił do ślinienia skręta i leniwej obserwacji dogorywających przy stolikach klientów.
- Pieprzony szaman, bimbru na grzybkach mu się zachciało – mruknął Rothman pod nosem i wytoczył się z baru na czystą płytę stacji lotniska, gdzie powoli zbierała się grupka mająca wyruszyć w drogę powrotną do Polis i dalej na zewnątrz.
Było ognicho, było żarcie i były gamble do zarobienia. Wystarczyło przejechać się zachodnim wybrzeżem – prosto do San Francisco.

Łatwizna…


Glina


Nic prostszego - przelecieć się z przydupasem filozofów po zielonej nitce i rozpuścić wici o dobrze płatnej robocie w Polis z opcją wyjścia na zewnątrz.
Tylko jeden mały szkopuł: to kategorycznie nie była robota dla niego!

Dlaczego, do chuja ktoś wypchnął go na to zadupie pełne farm, grzybiarzy i burdeli? Jak najdalej Polis. Czyżby Szeryf tak bardzo bał się reputacji starego Williamsa, że chciał pozbyć się jego syna?
Ale polityka nie bardzo go kręciła Johna. Bardziej martwił go fakt, że nie dali mu przyjrzeć się interesom tych gnojków w El segundo. Miał wielką ochotę przetrzepać tyłki tych śmiesznych mafiosów, ale rozkaz był akurat w tym względzie bardzo wyraźny. Chronić kuriera, pomagać mu w zebraniu ekipy i odprowadzić ich do Polis. Nie reagować na bieżące sprawy, chyba, że w wyraźnych wypadkach zagrożenia życia i zdrowia.
Niestety bubki z kasyna płaciły jakieś szczątkowe podatki, tak samo jak dziwki z Mariposy i w teorii nie łamali praw. Czuł jednak w kościach, że coś tam się działo.

Popatrzył znudzonym wzrokiem po stacji Stalkerów. Niby wszystko ładnie urządzone, spokój, posterunki – ktoś brzdękoli na gitarze, jednak w porównaniu z ludnym Polis – Aviation wydawało się ospałe. Wymarłe wręcz.
Stojący obok niego wymoczek w garniturku spojrzał do kociołka, w którym gotował gulasz i uśmiechnął się niepewnie pod rzadkim wąsem.


- Przyjdą - prawda? Nie chce wracać do Polis sam… e znaczy się tylko z Tobą. Dr Żarówa nakopie mi do tyłka jak wrócimy sami.

Ręka na tonfie drgnęła. Funkcjonariusz Williams miał ochotę sam nakopać do tyłka temu nie wydarzonemu dzieciakowi, który to popadał w depresje to znów w euforie trajkocząc o swojej i ich misji przez całą drogę ze Stolicy. Miał już dość dywagacji na temat tego, co mogło przypłynąć do San Fran, i egzystencjalnych jego przemyśleń.
Przez chwilę miał nadzieję, że napalony młodzik postanowi sam wybiec na powierzchnie i sprawdzić co też zawinęło do wybrzeża na północy. John już widział go mknącego w tym swoim białym garniturku przez ruiny L.A. – bez skafandra ochronnego, bez broni…
Glina uśmiechnął się pod nosem.
- A czyli też myślisz, że przyjdą – no to wspaniale, wspaniale. O ktoś wychodzi z baru – patrz na ten rewolwer. O a tam idzie ten brodacz, co go widzieliśmy w Douglas – kojarzysz ten, co wygląda jakby zjadł własnego owczarka niemieckiego.

Gliniarz odpiął pasek kabury zabezpieczającej pistolet…

Ona

- Muszę przyznać, że nie podoba mi się to Mała – Axel przysiadł na murku przed pokojem naczelnika, w którym dziewczyna czekała na Tarana. Przywódca Stalkerów spóźniał się.
Zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki, co prawda dawno zamarły w jednej pozycji, ale stary Komandos lubił na niego spoglądać, twierdził, że przypomina mu stare, dobre czasy.
21:35…
Zawsze przed wyjściem patrzył na ten zegar.
I żegnał się jak przed wizerunkiem Chrystusa na krzyżu.
- Nie bój nic – zaraz będzie. Coś jeszcze załatwiał na Wieży, dlatego się spóźni. – patrzył na nią przez otwarte drzwi z poważną miną. Po chwili ściągnął hełm z goglami noktowizyjnymi i przetarł dłonią zmęczona twarz.
- Tam na górze już niewiele zostało – mówił bardziej do siebie niż do niej. W połowie chowając się za ścianą lokum ich przywódcy. – Wszystko, co nadawało się do użytku już ściągnęliśmy z powierzchni. Do centrum nie ma się, co się zapuszczać. Tam wciąż za duża radiacja, a jeszcze teraz, kiedy wilki zniknęły… Ale przecież to wiesz. – Chrząknął
- Po prostu chciałbym iść z Wami wiesz? Mam takie, kurwa złe przeczucie. – Podrapał się po głowie jakby próbował odnaleźć to coś, co kłębiło mu się pod czaszką, wydobyć na światło dzienne – obejrzeć, ocenić.
Taki był Axel. Jeśli czegoś nie mógł zobaczyć, dotknąć…

„Nie ogarniam kuwety” lubił tak mówić, gdy działo się coś, czego nie rozumiał. A ostatnio często to powtarzał.
Taran chodzący na lotnisko. Sam. Axel nie ogarnia.
Maszyna, którą znaleźli w tunelach. Zaniki prądu… też nie rozumie, o co biega.
A teraz ta cała Arka – i to, że szef zgodził się wysłać tylko jednego Stalkera!
Jak to do cholery tylko jednego?!
Przecież to oni od zawsze wyłazili na zewnątrz. Od samego początku wydzierali z trupa tego miasta cokolwiek, co dało się użyć, przetworzyć.
To oni zdychali na zmutowane wirusy, dziwne choroby – lub tak po prostu, prozaicznie - z flakami wyrwanymi przez jakieś monstrum wykrwawiając się na beton.
To oni byli światkami zagłady i rozpadu Miasta Aniołów. To oni kłamali. Opowiadali bajki.

I co?
I 3. Zwiadowczy.
Chłoptasie Szeryfa. Pieseczki Polis.
I ona. Znudzona. Zmęczona?

- Będzie mi Cię brakować. – Axel wstał. – Uważaj na siebie…
Odwrócił się na pięcie i odszedł.

Gdzieś z peronu było słychać krzyki. Przestała grać muzyka. Świat zastygł w oczekiwaniu na eksplozje.
Zamiast tego do pokoju wszedł Taran. W pełnym kombinezonie ochronnym. Z maską luźno zwisającą na szyi.
Jego szare, zmęczone oblicze wyrażało niechęć.

- Dzięki, że poczekałaś – rzucił bez powitania.
Rozpiął kaftan i wyciągnął spod klapy kopertę. – Daj to Szeryfowi jak dotrzecie do Polis. Tylko nie zgub – ok? – spojrzał na zegar i zdjął maskę.
- I niech się udławi. To ja powinienem prowadzić te ekspedycję nie ten dzieciak Durand. Ja, Ty i moje chłopaki. – Usiadł na krześle i walnął pięścią w stół – To ja od lat prowadzę nasłuch, to moja kurwa, krwawica i jak mi się odwdzięczają. Jednego Stalkera, jednego… - zacisnął szczęki. – Myślą, że jestem za stary i nie kumam ich polityki, ale wiem, że Banx się mnie boi – za dobre mam układy z Jenifer, z Żarówą i Normanem… Mam prośbę Mała – obserwuj ludzi Szeryfa, jeśli zmienią trasę – oleją Arkę… Od tego wszystko zależy. To nasza jedyna szans rozumiesz – Nachylił się nad nią z ogniem w oczach. Dawno nie widziała go takiego i nawet nie była pewna czy widzi gniew, frustrację czy szaleństwo.
- Dobra dość pieprzenia! – komandos wyprostował się jak sprężyna i jednym wielkim krokiem znalazł się w drzwiach. Chodź poznać towarzyszy niedoli…
-Szefie – do Tarana dopadł jeden z młodszych Stalkerów – Chodźcie! Tam przed barem Wrony…
- Co? –
Huknął szef Stalkerów
- Szykuje się rozróba…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.

Ostatnio edytowane przez Nightcrawler : 03-03-2014 o 22:33.
Nightcrawler jest offline