Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2014, 13:08   #21
Mono
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Sjeler po otrzymaniu swoich instrukcji nie marnował ani chwili. Nie roztkliwiał się zbytnio podczas rozmowy z Młodzieńcem o imieniu Samael i niebieskim jegomościem Simonem. Choć ten pierwszy grabił sobie na tyle mocno, aby zasłużyć na małą nauczkę… cel był jednak ważniejszy i osobnik w pancerzu czyniąc swe kalkulacje postanowił tym razem odpuścić. Nie czekając dłużej wyruszył w kierunku wyznaczonego na odręcznej mapce punktu. Szedł lasem zostawiając kontrastowy duet mężczyzn przy karczmie. Narzucił szybkie tempo. Grzechocząc i skrzypiąc, co chwilę mówiąc coś sam do siebie w swojej ojczystej mowie, przypominającą miejscami trzeszczenie. Co i rusz śmiał się i złorzeczył. Jego zamknięta przyłbica tłumiła dźwięk i barwę jego głosu nadając jej pogłos. Musiał widocznie bardzo długo nie mieć kompana do rozmowy, albo zdziwaczeć. A może po prostu był szalony? Szedł tak swym sprężystym i dość nierównym krokiem nie bacząc na konfidencje.
Szedł pieszo, wiedział, że nie będzie pierwszą osobą, która dotrze na spotkanie, ale miał nadzieję, że nie będzie to rzutowało na wysokość wynagrodzenia. Zasadniczo nie wiedział czego ma dotyczyć zadanie, miał jednak szczerą nadzieję, że nie będzie musiał przekraczać, czy choćby zbliżać się do granicy swoich zasad. Nie miał zamiaru zabijać, a już w szczególności zabijać osoby niewinne. Zbyt wiele miał do tej pory wspólnego ze śmiercią, aby szachować kto jest godny i niegodny aby żyć, a już w całej pewności nie chciał być katem decydującym kto ma zginąć. Oczywiście nie miał zamiaru pozwolić, aby ktoś zakończył jego istnienie i jeśli będzie trzeba będzie się bronił, ale… w sumie tak do końca nie dbał o to. Był już znużony swoją egzystencją. Jego życie w tym miejscu było trudne i raczej nieciekawe. Ciągłe zbieranie okruchów wiedzy, ciągłe studia starych manuskryptów i ksiąg, ruin i tablic. Wszystko żeby, choć o trochę się przybliżyć do celu. Takie życie zdążyło go już zmęczyć. Bywał lekkomyślny, czasami nawet się odsłaniał, jednako nigdy nie przestawał kalkulować.

Czasami zastanawiał się, co takiego złego jest w śmierci… niebyt, brak bólu, brak rozterek, brak walki, brak pragnień i marzeń – to przecież nie jest takie złe. Prowadził często wielogodzinne dysputy o tym. Niektórzy stwierdzali, że śmierć jest lekarstwem na życie i ratunkiem, inni kurczowo łapali się każdej najmniejszej możliwości, aby żyć nawet, jeśli życie jest nędzne, jeszcze inni żyli dla kilku chwil dreszczyku emocji i uciechy. Właśnie na tym etapie zaczynał być sam Sjeler, który oprócz jedynego, słusznego celu, jaki sobie jeszcze niedawno obrał czuł coś na zasadzie podniecenia nową sytuacją. Stanął w swych badaniach w martwym punkcie i aby je kontynuować potrzebował pieniędzy i to dużych. Wyjście ze swej kryjówki było obarczone ryzykiem i nie gwarantowało powodzenia, ale jak to mawiali ludzie w jego stronach: „kto wybrzydza ten nie chędoży”. Wydał z siebie dźwięk, który prawdopodobnie miał zabrzmieć jak teatralne westchnienie, na myśl o starych czasach. W jego życiu coś zaczęło się dziać i nie wiedział dokąd to doprowadzi. Miał w swym umyślę wiele obrazów z dawnych lat o chwale, wpływach i fortunach, o dreszczyku emocji i adrenalinie. Tylko po co to jemu? Czasem lepiej jednak zostawić rozważania myślicielom i zająć się dotarciem na ostatnią prostą by osiągnąć cel.

Jeszcze będąc dość głęboko w lesie wyczuł muśnięcie magii. Wynurzył się z między drzew długo później. Widać było, iż nie skradał się i nie ukrywał. Swym przybyciem zrobił sporo hałasu.
- Zapomnieliście o mnie! – Bulgoczący, chrapliwy głos wydobył się z połyskującej w świetle ogniska, zamkniętej przyłbicy. - Panowie są zebrani, rozumiem, w tym samym celu co i ja… pracujecie Panowie na zlecenie, czy tak? - Prześlizgnął się wzrokiem po obecnych przy ognisku. Zaskrzypiał obracający hełm. Teraz widział dokładnie, iż na jednym z jegomości jest resztka aury magicznej. Z wielką dozą prawdopodobieństwa mocy iluzji. Nawet nie próbował zgadywać czemu, po prostu nie było mu to potrzebne, każdy może mieć swoje sekrety. Na miejscu tak jak podejrzewał było już kilka postaci. Jeszcze w stosunku do jednej miał dziwne, nieokreślone odczucia… widział też narwańca i niebieskiego spod karczmy. Ten pierwszy jak tylko zobaczył Sjelera zaczął swoje szydery:
- To zwiad Arkanijczyków? Jak go zarąbie dostanę premię?- Pytanie było retoryczne, prawdopodobnie miało być też żartem. Pancerny zauważył, że nie tylko jego on nie śmieszył. Cała reszcie także nie było do śmiechu. Wypowiedzi towarzyszył minimalny ruch głowy w stronę półnagiego, ubierającego się mężczyzny i osobnika spowitego do niedawna aurą magiczną. Barrow wychwycił ruch głowy i skierował się bezpośrednio do nich:
- W takim razie są też i nasi pracodawcy. Witam szanownych panów. - Ukłonił się lekko z charakterystycznym skrzypieniem. - Me imię to Tusenvis av Sjeler Barrow. - Wypowiedział to z dziwnym obcym i gardłowym akcentem. - Na usługi.
Wszedł w trakcie rozmowy, nikt nie przejął się jego deklaracją. Orczyca, głaskająca i ściskająca kota odezwała się w te słowa kontynuując:
- Ale dziewka będzie moja?
- Nie orczyco. Moim warunkiem jest by dziewka nie była ruszona. – Osobnik nazywany Samael’em powiedział to dość ostro. Dla Sjeler’a było miłym zaskoczeniem, że młodzian miał jakiekolwiek zasady. Część jego była zdumiona, niedowierzała inna starała się dociec, co też chce on zrobić z jakąś niewiadomą dziewką. A jeszcze inna prawie uwierzyła, że ma dobre intencje i chce ją obronić. Chciała, choć wiedziała, że nie można mu ufać.
- Widzę, że obecni tutaj znają już sprawę, niechybnie chciałbym i ja.- Barrow utkwił wzrok bezkierunkowo w stronę ogniska i całej zebranej tam drużyny.
Narwaniec wbił spojrzenie w jegomościa w zbroi. Po chwili postąpił dwa kroki w jego stronę. Wyraz twarzy nie był przyjacielski. Ewidentnie chciał z się z niego naigrywać.
- Z tego co wiem to obawiamy się Kwiatków, a ci lubią się otaczać innymi konserwami. A tu nam wylatuje konserwa…- Sjeler nie wiedział czemujedzenie kojarzy mu się z osobą w zbroi, musiało to być jakieś powiedzenie regionalne albo slangowe. Jednak zdecydowanie nie było to nic pozytywnego.
- Czyżbyś jednak chciał zagrać ze mną w kości młodzieńcze? - Hełm skrzypnął obracając się w stronę Samael’a. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
- Nie poluję na orki. Chyba, że mi płacą… Ale kośćmi idioty z chęcią…
- Pyskatyś młodzieńcze, jednak nie sprawy z tobą przyszedłem załatwiać, jak tylko załatwię sprawy z naszymi płatnikami, wrócę do ciebie –Barrow nie wytrzymał, ostatnie słowo zabrzmiało jego wszechsłyszalnym rozbawieniem. Przyłbica ponownie skierowała się w stronę nowych dla niego osób siedzących przy ognisku. - A więc panowie, co jest do zrobienia?
Młodzian wyciągnął miecz i skierował go w stronę Zbrojnego. Zaczynało się robić ciekawie. - Nie chłopaczku. Śmierdzisz mi kapusiem lub debilem. A debil dla naszej sprawy jest jeszcze gorszy od kapusia. Wypierdalaj!
Wyciągnięcie broni wywołało niewielkie poruszenie. Ktoś gwizdnął, kot miauknął, ktoś coś powiedział. Trwało to chwilę. Zbrojny nawet nie drgnął nieprzerwanie patrząc na swoich mocodawców. Miał teraz zamiar dowiedzieć się jakie są kolejne instrukcje. Narwany dzieciak był sprawą drugorzędną. Załatwi to później, choć wiedział, że nie może tak całkowicie niedoceniać agresora. Zachował czujność oczekując na odpowiedź. Cały czas mając w głowie myśli: „co to jest to wypierdalaj? Potrawa, kierunek albo miasto? Potrawa ani chybi…”.
W tak zwanym „między czasie”, na polanę dotarł przyświecający sobie kagankiem goblin. Po chwili wymiany grzeczności z jedną z osób rozmowę podjął jeden ze zleceniodawców - ciemnoskóry elf.
- Ja jadę! Jeśli chcecie się pozabijać, droga wolna. - Zwrócił się w kierunku barda.- Gotowy? To zbieramy się. Za parę chwil może się tu roić od cesarskich. Dla pozbawionych koni, wierzchowce czekają tam. - Wskazał ścianę lasu. - Zabierzcie Kota ze sobą.
Człowiek ubrany jak żołnierz zagaił jeszcze o zaliczkę i zaraz po tym pokaźnych rozmiarów mieszek wylądował na ziemi. Drow zaczął oddalać się w kierunku koni bez słowa dając wszystkim przykład, aby zrobili to samo. Kulał na prawą nogę. Sjeler zarejestrował, że Orczyca zabrała mieszek, jak będzie czas upomni się o swoją skromną zaliczkę.
- Rozumiem, że Wy-pracodawcy nie macie zamiaru oświecić nas, którzy dotarli dopiero teraz, w kwestiach zlecenia? Dobrze dowiem się w trasie, choć nie wiem przed czym tak chyżo uciekamy… - Obrócił się przyłbicą do Samaela. - Sprawy chcesz załatwiać teraz czy potem?
- Gorzej, niż zabierać wojsko z burdelu! Pakuj się na konia, bo zaraz zwali się nam na głowę rycerstwo. Oni mają tendencję wpadać i najpierw lać po gębach, a dopiero potem pytać, czy jesteś z tych “dobrych”, czy “złych”… resztę wyjaśnimy po drodze. – Pracodawca nie wytrzymał i dało się słyszeć jego rozdrażnienie powstałą sytuacją.
Zbrojny nie miał zamiaru być jakąś przeszkodą, nie miał zamiaru też od razu podpaść w końcu mogło się to skończyć brakiem zapłaty i kontynuacji angażu. Ruszył w kierunku koni rzucając jeszcze do Narwańca:
- W takim razie potem.
Sjeler widząc zapędy i temperament młodzieńca czujnie czekał na jego skryty i haniebny atak i się nie pomylił. Jak tylko Barrow się odwrócił tamten natarł. Reakcja i tym samym uderzenie było przewidziane. Opancerzony zgrabnie uchylił się pięknym półobrotem. Góra zbroi obróciła się nieznacznie i schyliła tak by ogromne ostrze ze swym impetem minęło miejsce, w którym jeszcze niedawno był hełm. Siła ataku przeniosła agresora bezpośrednio przed Sjeler’a, który teraz był w doskonałej sytuacji. Niedość, że miał przeciwnika przed sobą to jeszcze obróconego względem siebie… postanowił, że to nie czas załatwiać z młodzieńcem “ich spraw”. Jeszcze nie teraz, a przynajmniej nie do końca. Zdecydowanie śpieszyło się im stąd wyruszyć. Postanowił dać mu pstryczka w nos i przenieść to na inne pole, gdzieś gdzie będą mieli więcej czasu. Gdzieś gdzie nie będzie widma pogoni tych dziwnych rycerzy. Owym prztyczkiem w nos okazała się pięść wymierzona prosto w twarz…
Prosty był mocny i szybki, miał na celu tylko delikatne zamroczenie przeciwnika. Samael jednak okazał się także nie w ciemię bity i bardzo szybki. Poprzez wykonany odchył zdołał uniknąć większości impetu ciosu. Efektem tego Sjeler w zasadzie sięgnął celu "dotykając" niezbyt boleśnie przeciwnika. Samael odskoczył przyjmując pozycje obronną. Znieruchomiał, coś mu prawdopodobnie nie pasowało w zachowaniu rywala. Jego zamiarem było załatwić to w miły i szybki sposób, upokarzając go przez „odcięcie” jego świadomości uderzeniem płazem w hełm. Powinno wyjść, a nie wyszło. W końcu rzucił cały czas lustrując swego przeciwnika:
- Kto ciebie stworzył?
- Nikt. Narodziłem się jak każdy syn tej ziemi. – Sjeler nie drgnął praktycznie wcale poza opuszczeniem ręki wyciągniętej wcześniej do uderzenia. Stał teraz całkowicie prosto, bez żadnej pozy bojowej, po prostu stał.
- Nie jesteś tworem naturalnym. – Dociekał narwaniec widocznie niezaspokojony uzyskaną odpowiedzią.
- Nie wiem, co uważasz za naturalne i nic mnie nie obchodzi twoje zdanie na ten temat. Jestem naturalny jak wszystko inne. Narodziłem się jak wszystko, co jest. Istnieję i myślę za siebie, nie jestem niczyją pacynką, jeśli o to ci chodzi…- Pancerny przerwał na chwilę. Spojrzał na Samaela i mógł on dostrzec minimalny rozbłysk, coś jakby oczy delikatnie żarzące się w zamkniętej przyłbicy hełmu, a może było to tylko błyszczenie oczu? - jestem… istnieję! - Głos w zbroi zabrzmiał trochę jak wielogłos zmieszanych szeptów i głosów. Może to tylko wina tego egzotycznego, gardłowego akcentu? Tak, na pewno to było to…
- Określ się więc. Swoją przynależność rasową. – Młodzian nie ustępował.
Sjeler się zaśmiał w głos. Szczerze i głośno.
- Tego chłopcze nie wiem nawet ja sam. Jeśli już dowiedziałeś się wszystkiego, jedźmy już. Pracodawcy czekają.
- Nie ufam ci stworze. I jak tylko stracimy z karku twoich funfli wrócimy do tego.
- Jak wolisz, nie dbam o to.Barrow odwrócił się i skierował się swym spokojnym, delikatnie nierównym krokiem w kierunku koni. Wiedział, że nie może ufać narwańcowi, że nie zna dnia, ani godziny, w której tamten może chcieć się odegrać. Chyba zranił jego dumę. Wiedział, że musi na niego uważać jak na nikogo innego z tej grupy, bo widocznie Samael jest do niego uprzedzony. Jest młody, nieokrzesany, krew w nim buzuje. Za szybko wyciąga wnioski i za prędko daje sądy, a na pewno za pośpiesznie wyciąga ostrze z pochwy... ale nie jest głupi, raczej nie. Lepiej byłoby mieć go po swojej stronie niż być jego rywalem, no ale cóż, tak bywa, taka jest cena za chodzenie po tym świecie. Jak będzie czas to podejmą rękawice.
Wyciągnął rękę by uspokoić zlęknionego konia, następnie na niego wsiadł i podążył za wszystkimi.
 
Mono jest offline