Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2014, 13:08   #21
 
Mono's Avatar
 
Reputacja: 1 Mono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwuMono jest godny podziwu
Sjeler po otrzymaniu swoich instrukcji nie marnował ani chwili. Nie roztkliwiał się zbytnio podczas rozmowy z Młodzieńcem o imieniu Samael i niebieskim jegomościem Simonem. Choć ten pierwszy grabił sobie na tyle mocno, aby zasłużyć na małą nauczkę… cel był jednak ważniejszy i osobnik w pancerzu czyniąc swe kalkulacje postanowił tym razem odpuścić. Nie czekając dłużej wyruszył w kierunku wyznaczonego na odręcznej mapce punktu. Szedł lasem zostawiając kontrastowy duet mężczyzn przy karczmie. Narzucił szybkie tempo. Grzechocząc i skrzypiąc, co chwilę mówiąc coś sam do siebie w swojej ojczystej mowie, przypominającą miejscami trzeszczenie. Co i rusz śmiał się i złorzeczył. Jego zamknięta przyłbica tłumiła dźwięk i barwę jego głosu nadając jej pogłos. Musiał widocznie bardzo długo nie mieć kompana do rozmowy, albo zdziwaczeć. A może po prostu był szalony? Szedł tak swym sprężystym i dość nierównym krokiem nie bacząc na konfidencje.
Szedł pieszo, wiedział, że nie będzie pierwszą osobą, która dotrze na spotkanie, ale miał nadzieję, że nie będzie to rzutowało na wysokość wynagrodzenia. Zasadniczo nie wiedział czego ma dotyczyć zadanie, miał jednak szczerą nadzieję, że nie będzie musiał przekraczać, czy choćby zbliżać się do granicy swoich zasad. Nie miał zamiaru zabijać, a już w szczególności zabijać osoby niewinne. Zbyt wiele miał do tej pory wspólnego ze śmiercią, aby szachować kto jest godny i niegodny aby żyć, a już w całej pewności nie chciał być katem decydującym kto ma zginąć. Oczywiście nie miał zamiaru pozwolić, aby ktoś zakończył jego istnienie i jeśli będzie trzeba będzie się bronił, ale… w sumie tak do końca nie dbał o to. Był już znużony swoją egzystencją. Jego życie w tym miejscu było trudne i raczej nieciekawe. Ciągłe zbieranie okruchów wiedzy, ciągłe studia starych manuskryptów i ksiąg, ruin i tablic. Wszystko żeby, choć o trochę się przybliżyć do celu. Takie życie zdążyło go już zmęczyć. Bywał lekkomyślny, czasami nawet się odsłaniał, jednako nigdy nie przestawał kalkulować.

Czasami zastanawiał się, co takiego złego jest w śmierci… niebyt, brak bólu, brak rozterek, brak walki, brak pragnień i marzeń – to przecież nie jest takie złe. Prowadził często wielogodzinne dysputy o tym. Niektórzy stwierdzali, że śmierć jest lekarstwem na życie i ratunkiem, inni kurczowo łapali się każdej najmniejszej możliwości, aby żyć nawet, jeśli życie jest nędzne, jeszcze inni żyli dla kilku chwil dreszczyku emocji i uciechy. Właśnie na tym etapie zaczynał być sam Sjeler, który oprócz jedynego, słusznego celu, jaki sobie jeszcze niedawno obrał czuł coś na zasadzie podniecenia nową sytuacją. Stanął w swych badaniach w martwym punkcie i aby je kontynuować potrzebował pieniędzy i to dużych. Wyjście ze swej kryjówki było obarczone ryzykiem i nie gwarantowało powodzenia, ale jak to mawiali ludzie w jego stronach: „kto wybrzydza ten nie chędoży”. Wydał z siebie dźwięk, który prawdopodobnie miał zabrzmieć jak teatralne westchnienie, na myśl o starych czasach. W jego życiu coś zaczęło się dziać i nie wiedział dokąd to doprowadzi. Miał w swym umyślę wiele obrazów z dawnych lat o chwale, wpływach i fortunach, o dreszczyku emocji i adrenalinie. Tylko po co to jemu? Czasem lepiej jednak zostawić rozważania myślicielom i zająć się dotarciem na ostatnią prostą by osiągnąć cel.

Jeszcze będąc dość głęboko w lesie wyczuł muśnięcie magii. Wynurzył się z między drzew długo później. Widać było, iż nie skradał się i nie ukrywał. Swym przybyciem zrobił sporo hałasu.
- Zapomnieliście o mnie! – Bulgoczący, chrapliwy głos wydobył się z połyskującej w świetle ogniska, zamkniętej przyłbicy. - Panowie są zebrani, rozumiem, w tym samym celu co i ja… pracujecie Panowie na zlecenie, czy tak? - Prześlizgnął się wzrokiem po obecnych przy ognisku. Zaskrzypiał obracający hełm. Teraz widział dokładnie, iż na jednym z jegomości jest resztka aury magicznej. Z wielką dozą prawdopodobieństwa mocy iluzji. Nawet nie próbował zgadywać czemu, po prostu nie było mu to potrzebne, każdy może mieć swoje sekrety. Na miejscu tak jak podejrzewał było już kilka postaci. Jeszcze w stosunku do jednej miał dziwne, nieokreślone odczucia… widział też narwańca i niebieskiego spod karczmy. Ten pierwszy jak tylko zobaczył Sjelera zaczął swoje szydery:
- To zwiad Arkanijczyków? Jak go zarąbie dostanę premię?- Pytanie było retoryczne, prawdopodobnie miało być też żartem. Pancerny zauważył, że nie tylko jego on nie śmieszył. Cała reszcie także nie było do śmiechu. Wypowiedzi towarzyszył minimalny ruch głowy w stronę półnagiego, ubierającego się mężczyzny i osobnika spowitego do niedawna aurą magiczną. Barrow wychwycił ruch głowy i skierował się bezpośrednio do nich:
- W takim razie są też i nasi pracodawcy. Witam szanownych panów. - Ukłonił się lekko z charakterystycznym skrzypieniem. - Me imię to Tusenvis av Sjeler Barrow. - Wypowiedział to z dziwnym obcym i gardłowym akcentem. - Na usługi.
Wszedł w trakcie rozmowy, nikt nie przejął się jego deklaracją. Orczyca, głaskająca i ściskająca kota odezwała się w te słowa kontynuując:
- Ale dziewka będzie moja?
- Nie orczyco. Moim warunkiem jest by dziewka nie była ruszona. – Osobnik nazywany Samael’em powiedział to dość ostro. Dla Sjeler’a było miłym zaskoczeniem, że młodzian miał jakiekolwiek zasady. Część jego była zdumiona, niedowierzała inna starała się dociec, co też chce on zrobić z jakąś niewiadomą dziewką. A jeszcze inna prawie uwierzyła, że ma dobre intencje i chce ją obronić. Chciała, choć wiedziała, że nie można mu ufać.
- Widzę, że obecni tutaj znają już sprawę, niechybnie chciałbym i ja.- Barrow utkwił wzrok bezkierunkowo w stronę ogniska i całej zebranej tam drużyny.
Narwaniec wbił spojrzenie w jegomościa w zbroi. Po chwili postąpił dwa kroki w jego stronę. Wyraz twarzy nie był przyjacielski. Ewidentnie chciał z się z niego naigrywać.
- Z tego co wiem to obawiamy się Kwiatków, a ci lubią się otaczać innymi konserwami. A tu nam wylatuje konserwa…- Sjeler nie wiedział czemujedzenie kojarzy mu się z osobą w zbroi, musiało to być jakieś powiedzenie regionalne albo slangowe. Jednak zdecydowanie nie było to nic pozytywnego.
- Czyżbyś jednak chciał zagrać ze mną w kości młodzieńcze? - Hełm skrzypnął obracając się w stronę Samael’a. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
- Nie poluję na orki. Chyba, że mi płacą… Ale kośćmi idioty z chęcią…
- Pyskatyś młodzieńcze, jednak nie sprawy z tobą przyszedłem załatwiać, jak tylko załatwię sprawy z naszymi płatnikami, wrócę do ciebie –Barrow nie wytrzymał, ostatnie słowo zabrzmiało jego wszechsłyszalnym rozbawieniem. Przyłbica ponownie skierowała się w stronę nowych dla niego osób siedzących przy ognisku. - A więc panowie, co jest do zrobienia?
Młodzian wyciągnął miecz i skierował go w stronę Zbrojnego. Zaczynało się robić ciekawie. - Nie chłopaczku. Śmierdzisz mi kapusiem lub debilem. A debil dla naszej sprawy jest jeszcze gorszy od kapusia. Wypierdalaj!
Wyciągnięcie broni wywołało niewielkie poruszenie. Ktoś gwizdnął, kot miauknął, ktoś coś powiedział. Trwało to chwilę. Zbrojny nawet nie drgnął nieprzerwanie patrząc na swoich mocodawców. Miał teraz zamiar dowiedzieć się jakie są kolejne instrukcje. Narwany dzieciak był sprawą drugorzędną. Załatwi to później, choć wiedział, że nie może tak całkowicie niedoceniać agresora. Zachował czujność oczekując na odpowiedź. Cały czas mając w głowie myśli: „co to jest to wypierdalaj? Potrawa, kierunek albo miasto? Potrawa ani chybi…”.
W tak zwanym „między czasie”, na polanę dotarł przyświecający sobie kagankiem goblin. Po chwili wymiany grzeczności z jedną z osób rozmowę podjął jeden ze zleceniodawców - ciemnoskóry elf.
- Ja jadę! Jeśli chcecie się pozabijać, droga wolna. - Zwrócił się w kierunku barda.- Gotowy? To zbieramy się. Za parę chwil może się tu roić od cesarskich. Dla pozbawionych koni, wierzchowce czekają tam. - Wskazał ścianę lasu. - Zabierzcie Kota ze sobą.
Człowiek ubrany jak żołnierz zagaił jeszcze o zaliczkę i zaraz po tym pokaźnych rozmiarów mieszek wylądował na ziemi. Drow zaczął oddalać się w kierunku koni bez słowa dając wszystkim przykład, aby zrobili to samo. Kulał na prawą nogę. Sjeler zarejestrował, że Orczyca zabrała mieszek, jak będzie czas upomni się o swoją skromną zaliczkę.
- Rozumiem, że Wy-pracodawcy nie macie zamiaru oświecić nas, którzy dotarli dopiero teraz, w kwestiach zlecenia? Dobrze dowiem się w trasie, choć nie wiem przed czym tak chyżo uciekamy… - Obrócił się przyłbicą do Samaela. - Sprawy chcesz załatwiać teraz czy potem?
- Gorzej, niż zabierać wojsko z burdelu! Pakuj się na konia, bo zaraz zwali się nam na głowę rycerstwo. Oni mają tendencję wpadać i najpierw lać po gębach, a dopiero potem pytać, czy jesteś z tych “dobrych”, czy “złych”… resztę wyjaśnimy po drodze. – Pracodawca nie wytrzymał i dało się słyszeć jego rozdrażnienie powstałą sytuacją.
Zbrojny nie miał zamiaru być jakąś przeszkodą, nie miał zamiaru też od razu podpaść w końcu mogło się to skończyć brakiem zapłaty i kontynuacji angażu. Ruszył w kierunku koni rzucając jeszcze do Narwańca:
- W takim razie potem.
Sjeler widząc zapędy i temperament młodzieńca czujnie czekał na jego skryty i haniebny atak i się nie pomylił. Jak tylko Barrow się odwrócił tamten natarł. Reakcja i tym samym uderzenie było przewidziane. Opancerzony zgrabnie uchylił się pięknym półobrotem. Góra zbroi obróciła się nieznacznie i schyliła tak by ogromne ostrze ze swym impetem minęło miejsce, w którym jeszcze niedawno był hełm. Siła ataku przeniosła agresora bezpośrednio przed Sjeler’a, który teraz był w doskonałej sytuacji. Niedość, że miał przeciwnika przed sobą to jeszcze obróconego względem siebie… postanowił, że to nie czas załatwiać z młodzieńcem “ich spraw”. Jeszcze nie teraz, a przynajmniej nie do końca. Zdecydowanie śpieszyło się im stąd wyruszyć. Postanowił dać mu pstryczka w nos i przenieść to na inne pole, gdzieś gdzie będą mieli więcej czasu. Gdzieś gdzie nie będzie widma pogoni tych dziwnych rycerzy. Owym prztyczkiem w nos okazała się pięść wymierzona prosto w twarz…
Prosty był mocny i szybki, miał na celu tylko delikatne zamroczenie przeciwnika. Samael jednak okazał się także nie w ciemię bity i bardzo szybki. Poprzez wykonany odchył zdołał uniknąć większości impetu ciosu. Efektem tego Sjeler w zasadzie sięgnął celu "dotykając" niezbyt boleśnie przeciwnika. Samael odskoczył przyjmując pozycje obronną. Znieruchomiał, coś mu prawdopodobnie nie pasowało w zachowaniu rywala. Jego zamiarem było załatwić to w miły i szybki sposób, upokarzając go przez „odcięcie” jego świadomości uderzeniem płazem w hełm. Powinno wyjść, a nie wyszło. W końcu rzucił cały czas lustrując swego przeciwnika:
- Kto ciebie stworzył?
- Nikt. Narodziłem się jak każdy syn tej ziemi. – Sjeler nie drgnął praktycznie wcale poza opuszczeniem ręki wyciągniętej wcześniej do uderzenia. Stał teraz całkowicie prosto, bez żadnej pozy bojowej, po prostu stał.
- Nie jesteś tworem naturalnym. – Dociekał narwaniec widocznie niezaspokojony uzyskaną odpowiedzią.
- Nie wiem, co uważasz za naturalne i nic mnie nie obchodzi twoje zdanie na ten temat. Jestem naturalny jak wszystko inne. Narodziłem się jak wszystko, co jest. Istnieję i myślę za siebie, nie jestem niczyją pacynką, jeśli o to ci chodzi…- Pancerny przerwał na chwilę. Spojrzał na Samaela i mógł on dostrzec minimalny rozbłysk, coś jakby oczy delikatnie żarzące się w zamkniętej przyłbicy hełmu, a może było to tylko błyszczenie oczu? - jestem… istnieję! - Głos w zbroi zabrzmiał trochę jak wielogłos zmieszanych szeptów i głosów. Może to tylko wina tego egzotycznego, gardłowego akcentu? Tak, na pewno to było to…
- Określ się więc. Swoją przynależność rasową. – Młodzian nie ustępował.
Sjeler się zaśmiał w głos. Szczerze i głośno.
- Tego chłopcze nie wiem nawet ja sam. Jeśli już dowiedziałeś się wszystkiego, jedźmy już. Pracodawcy czekają.
- Nie ufam ci stworze. I jak tylko stracimy z karku twoich funfli wrócimy do tego.
- Jak wolisz, nie dbam o to.Barrow odwrócił się i skierował się swym spokojnym, delikatnie nierównym krokiem w kierunku koni. Wiedział, że nie może ufać narwańcowi, że nie zna dnia, ani godziny, w której tamten może chcieć się odegrać. Chyba zranił jego dumę. Wiedział, że musi na niego uważać jak na nikogo innego z tej grupy, bo widocznie Samael jest do niego uprzedzony. Jest młody, nieokrzesany, krew w nim buzuje. Za szybko wyciąga wnioski i za prędko daje sądy, a na pewno za pośpiesznie wyciąga ostrze z pochwy... ale nie jest głupi, raczej nie. Lepiej byłoby mieć go po swojej stronie niż być jego rywalem, no ale cóż, tak bywa, taka jest cena za chodzenie po tym świecie. Jak będzie czas to podejmą rękawice.
Wyciągnął rękę by uspokoić zlęknionego konia, następnie na niego wsiadł i podążył za wszystkimi.
 
Mono jest offline  
Stary 02-03-2014, 14:46   #22
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Ishtar z niedowierzaniem patrzyła, jaki los bywa kapryśny, a jego tryby po raz kolejny chwytają wydarzenia i wypluwają je zupełnie zmienione. Zbrojni, pożar, lekkie spóźnienie zakończone obławą i jednocześnie szansa na zysk… może zapłaciliby za mapkę?

Szkoda, że się zdezaktualizuje zanim uporają się z pożarem.

I szkoda półorka, byłby z niego dobry niewolnik… a może nie szkoda? Takie dryblasy nie umierają łatwo, te kilka bełtów może nie wystarczyć. Dla pewności Ishtar skoncentrowała się na potencjalnym truchle i wysłała nitki kontrolującej magii, starając chwycić wolę półorka w kluczowych punktach, szukając, czy jeszcze jest co chwytać...

Nie dało rady. Po pierwsze dlatego, że kusznicy byli dobrze wyszkoleni. Precyzyjne trafienia spowodowały, że siły życiowe zielonoskórego wyparowały zeń dość szybko, po drugie gdzieś w okolicy był ktoś, kto dość wydatnie i skutecznie przeszkadzał Ci w przygotowaniu zaklęcia.

W takich chwilach jak ta żałowaliśmy, że nie poznaliśmy tajników nekromancji… A blokada mocy to wredna rzecz. Niecodzienna. Ciekawe czy jej źródłem jest ten, kto dowodził jeźdźcom? Bycie obcym ma swoje wady. Spytamy tych dwunogów, którzy wpadli jak śliwka w kompot razem z nami.

- Potrzebujemy informacji - celowo ominęliśmy zwyczajowe i absolutnie naturalne “żądamy” - Kim jest ten, który nas najechał i jakimi mocami włada? Pozwalamy, abyście udzielili nam informacji.

Powiedzieliśmy to w stronę Augustusa, Tilyel i Egharoda… choć wówczas nie wiedzieliśmy jeszcze, że tak się nazywają.

Augustus spojrzał na zbliżającą się osóbkę. Słysząc jej słowa, skrzywił się lekko. Najwyraźniej ostatnio miał szczęście do kobiet z olbrzymim ego… zerknął na mroczną elfkę. Ta przynajmniej nie miała tego irytującego tonu i maniery. Prychnął w odpowiedzi na pytanie. Jak gdyby mógł znać odpowiedź… znał ją, w tym konkretnym wypadku, ale nie miał zamiaru dzielić się nią z byle przejezdnymi.

- W tym świecie, by uzyskać coś tak cennego jak informacje potrzebna jest waluta. A ty jej nie proponujesz. - wiele można było o Augustusie, ale na pewno nie był filantropem. Zwłaszcza wobec kompletnych nieznajomych. Rzucił ponownie okiem na elfkę… no, prawie zawsze. Zawrócił konia, podjeżdżając do drowki, zatrzymując go tuż przy niej i mówiąc dość cicho by nie mogły usłyszeć go pozostałe osoby na dziedzińcu.

- Co powiesz? - zapytał - Z jednej strony to dla nas okazja by pozbyć się tamtego elfa, i postawić mur zbędnych rycerzyków pomiędzy nami a naszymi wrogami… - powiedział - Ale z drugiej strony mieszamy się w sprawy które nas nie dotyczą, a mogą sięgać wysoko. I mieć nieprzyjemne konsekwencje. - dodał, patrząc na nią uważnie. Ciagle ją testował, chciał wiedzieć jakie decyzje podejmuje pod napięciem… choć niekonieczne mogła to być ta o której on sam myślał. - Tyle samo zalet co i wad… Wolisz dziś polować, czy uciekać? - zapytał, a ona nie mogła mieć wątpliwości że on wolałby to pierwsze, słysząc jego ton. Gdyby zaś znała jego myśli, słyszałaby tylko głośny chichot z własnej głupoty.

(Ishtar wryło, jakby ją ktoś obuchem walnął. Czasem co prawda zdarzyło się że ktoś głupi lub potężny jej nie docenił, ale żeby aż tak zignorował? Gdyby kaptur był podniesiony, na pewno zobaczylibyście jej głupią minę)

- Zawróć i słuchaj potężnej Ishtar! Odwracając się od nas ignorujesz szansę stanięcia u naszego boku, gdy będziemy wyrąbywać sobie własny kawał tego świata od tych, którzy mają go teraz. To droga krwi i trupów, a na końcu jest moc dla mnie i moich sojuszników. Oto co oferujemy. Także i Tobie, Szara Damo, jeśli jesteś dość odważna i ambitna by mnie wesprzeć. I tobie nieznajomy też. - Tu odezwaliśmy się do Egharoda.

Elfka zatrzymała swoją klacz już nieco wcześniej, z zainteresowaniem przyglądając się nieudanej próbie ucieczki przed zbrojnymi. W ręce trzymała już łuk, lecz z oczywistych względów nie uniosła go do strzału. Jedną z zalet tej broni było to że póki z niego do nikogo nie mierzyła, póki w drugiej dłoni nie trzymała strzały gest ten nie był uważany za wrogi. Ot, właśnie tak często tą broń się nosiło.

Długie uszko dziewczyny aż nastroszyło się gdy doszły jej słowy Ishtar, jak określała się do tej pory nie znana jej osoba. Nie dość że akcent kobiety był inny niż tutejszych, że mówiła o sobie w liczbie mnogiej, to słowa brzmiały obłąkaniem. Tilyel nie odezwała się na razie, bo miała większe problemy niż jakaś nieznana wariatka. Pilnowała jej jednak kątem oka, bo z takimi nigdy nie wiadomo kiedy zaszlachtują Cię w imię czczonego przez nich niczym boga pędu bambusa.

Poszukiwania drowa były jej wybitnie nie na rękę, ponieważ sama była ciemną elfką. Gdyby przejrzeli to Ci zbrojni mogliby uznać że z nim trzyma. Tacy już byli ludzie z tego czego się nauczyła. Wierzyli w zabobony, bali się nocy i wszystkiego co nieznane. Gotowi nieopatrznie porwać się z motyką na słońce w imię swojej wiary czy lęków. Co stałoby się wtedy? Zapewne wzieli by ją na tortury i starali się wyłudzić informacje których nawet jakby chciała, nie ma.
Przez chwilę zaczynała wierzyć że słowa Augustusa nabierają sensu, nim usłyszała ostatnią jego teorię. Westchnęła cicho nad jego logiką, bo zaczęła obawiać się że to ona będzie musiała go niańczyć. Postanowiła mu tego jednak na razie nie wytykać.

Miała ważniejsze problemy, jak choćby drowie dokumenty u boku. Było pewne że ludzie nie będą w stanie ich odczytać, lecz nie zdziwiłaby się gdyby okazało się że chcą mimo to położyć na nich swoje blade łapska. Ucieczki nie było, nie miała wielu asów w rękawie lecz sytuacja zaczęła rozwijać się w taki sposób jakby miało jej się upiec. Wystarczyło tylko tak jak mówił Augustus trzymać się w milczeniu na drugim planie.

- Na sztuce wojny to Ty się nie znasz, prawda? - Zapytała Augustusa takim tonem że było niemal pewne że jest to retoryczne pytanie. Nawet jeśli akurat wojaka mogło zaboleć. - Zastanów się chwilę.. - Zaczęła gestykulować wolną, opiętą przez cienką rękawiczkę dłonią, a przypominając sobie jak łatwo było ją jeszcze niedawno podsłuchać postanowiła zmienić nieco swoją wypowiedź. - Poszukiwany jest inteligentnym, zaradnym i możliwe że potężnym przestępcą, a Ty pragniesz z nim konfliktu zanim czegokolwiek się o nim dowiesz? Nigdy nie walcz z wrogiem którego nie znasz. Do tego.. - Kobieta zachichotała cicho jakby wciąż bawiła ją decyzja Augustusa i przyłożyła swoją dłoń do serca. - Pragniesz wejść w usługi i przyjąć konflikty ludzi których nie znasz. Nie wiesz ani dla kogo miałbyś pracować, ani z kim walczyć. Niczym bezmyślne narzędzie. Robisz to dla pieniędzy? Dowiedz się ile płaci druga strona.. Poza tym co reprezentują sobą ci ludzie? Jak zdesperowani muszą być by szukać pomocy wśród obcych włóczęgów? Powiem Ci. Oni nie mają nic. Podczas gdy tamten spryciarz skutecznie planuje swoje posunięcia i ma gdzieś moralność, zasady… Ci tutaj liczą tylko na to że ktoś odwali za nich brudną robotę. O ile nie zginie, za co Ci nie zapłacą. Nie mam zamiaru wchodzić drogę drowowi, o którym nic nie wiem. To podłe istoty, uwierz mi... - Tu elfka jakby sama do siebie uśmiechnęła się kącikiem ust.

- Jest mądrość w twoich słowach, słyszymy ją. Ale z drugiej strony... Ci tutaj mają więcej oręża niż mózgu, drow odwrotnie. Dla nas to, na wykorzystaniu której ze stron wyjdziemy lepiej jest oczywiste. Tym bardziej, że przychylność tych tu możemy kupić od razu. I pojechać kupą na północ zgarnąć niedoszłego pracodawcę i kilku pechowców. Nawet nie będzie trzeba ryzykować przy tej liczbie żołdactwa. A potem... a potem się zobaczy. - Ishtar splotła ręce i uśmiechnęła się spod kaptura. - Trzeba tylko złapać dowódcę i kazać mu zebrać tą żałosną zbieraninę dwunogów do kupy.

- Droga wolna, nie będę Cię powstrzymywać.. - odparła głośniej, już wyraźnie ku Ishtar choć zdziwiło ją że usłyszała jej rozmowę z Augustusem. Widać miała dobry słuch. Tilyel była pewna że to właśnie nieznany jej drow ma przewagę. Poczynając od tego że to najeźdźcy musieli go szukać, a on mógł zastawiać pułapki. Tym, że w jej mniemaniu tylko zaradny drow, mógł pracować poza ich rodzimym, odległym domem. Poza ich wyspą. A kończąc poczuciem ludzkiej niezdarności, której to uczono jej za czasu dzieciństwa. Niespodziewanie, nawet mimo że wcześniej miała ją za wariatkę, zaskoczyła ją dalsza część wypowiedzi nieznajomej.

- Dwu… nogów? - Elfkę zatkało. - Kim Ty właściwie jesteś?
- Nie człowiekiem. I nie orkiem. Elfem też nie, skoro o tym mowa. Pochodzimy z prastarej rasy, ale po świecie dwunogów podróżujemy od kilku lat ledwie. Na mój rodzaj dwunogi polują, więc wybacz maskaradę. Nie mam ochoty robić za trofeum na tarczy jakiegoś potężnego poszukiwacza przygód.

- Na pewno nie rozważysz tej opcji? Drow ma przewagę owszem. Ale ta
nacja jest znana z przebiegłości, jest groźnym przeciwnikiem... ale chyba najgroźniejszy jest jako sojusznik. A ci tutaj są jak glina, surowy materiał, który można urobić do kształtu, jaki tylko sobie wymarzysz.

Dostaną mapkę, jeżeli udamy się tam natychmiast z nimi, może go dorwą. Wtedy będziemy mieli ich złoto i wdzięczność, a stąd już tylko krok do ograniczonego zaufania... i pola do snucia własnych planów. Z drowem by to nie przeszło. Dostałabyś złoto za zadanie. Lub sztylet.


Augustus, przysłuchując się przez moment, rozmowie dwóch kobiet, zaśmiał się krótko. Był wyraźnie rozbawiony.

- Przepraszam, przepraszam. - rzucił, dalej się uśmiechając - Gdybym wiedział że odrobina głupiego gadania tak rozwiąże ci język, spróbowałbym tego wcześniej. - jego uśmiech się poszerzył - Ale obiecuję poprawę, piękna pani. - skłonił się delikatnie w stronę elfki. - Ściganie mrocznego elfa, w rzeczy samej, jest złym pomysłem. - zaczął, spokojnym, rzeczowym tonem - Nie tylko wiemy niezwykle mało na temat jego… zdolności, wiemy że rekrutował w tej karczmie. “Osoby władające unikalnymi zdolnościami”, napisał. Nie wiemy ilu dokładnie się skusiło, a ilu do niego dotarło… ale stanowią oni kolejną niewiadomą, która może okazać śmiertelna dla nas. - wskazał dłonią w kierunku rycerstwa - Oni również… tylko dziesięciu, ale konno, i w pancerzach. I zdolności i czas reakcji wskazują na weteranów. To nie są tanie rzeczy… sugeruje to że są oni gwardią przyboczną kogoś znaczniejszego. Jako tacy, najprawdopodobniej mają pana, badź dowódcę w stosunku do którego są lojalni. To nie są ludzie których łatwo moglibyśmy wykorzystać. - parsknął śmiechem - Mało tego, jest ich zaledwie dziesięciu. Za mało by przeprowadzić obławę w tych okolicach. Zwłaszcza jeśli tamten mroczny jest tym kim myślę że jest. Biorąc pod uwagę że już go tu nie ma, prawdopodobnie spodziewał się pościgu. To zmniejsza szanse powodzenia jeszcze bardziej. I jest jeszcze coś… - wskazał dłonią na płonący budynek - Kto wystrzelił strzały, które tak wygodnie opóźniły pościg i rozproszyły uwagę rycerzy? Możliwe że drow, albo jego towarzysz… ale co jeśli nasi “przyjaciele” pomylili się w ocenie swoich przeciwników? Co jeśli posiadamy w tej jakiegoś nieznanego gracza? - pokręcił przecząco głową - Gdyby rycerzyków było pięćdziesięciu… ale nie ma. To jest czysty hazard, i nie mamy pewności czy znajdziemy się po stronie zwycięzców. Sugeruję żeby zignorować całą sprawę i odjechać. Istnieją lepsze sposoby na zdobycie pieniędzy… jak i potęgi. - uśmiechnął się pod nosem. - A sztuka wojny jest mi dobrze znana… tak samo jak i kilka innych. - rzucił z tym uśmiechem do elfki, podjeżdżając do niej bliżej. Nie chciał żeby Ishtar ich podsłuchała - Opuśćmy to miejsce póki skupieni są na karczmie. Nie mam ochoty odpowiadać na ich pytania. Chyba że chcesz zabrać ją ze sobą jako zwierzątko? - uniósł delikatnie brew.

- Po co? Mam już Ciebie. - stwierdziła cicho, ze złośliwością Tilyel. - Nie sądzę aby dali nam tak łatwo odjechać, poczekajmy aż sami wyruszą, a potem… - urwała, przypominając sobie że ktoś mógłby podsłuchiwać ich nawet gdy szepczą. Resztę swoich planów przedstawi mu gdy tylko wojsko i tajemnicza Ishtar odjadą. Uniosła głos tak by Ishtar słyszała.

- My podziękujemy. Przelewanie krwi i ryzyko to coś czego wolimy unikać na szlaku, chcemy wieść proste, spokojne życie. - Kłamstwo nie było wcale najgorsze mimo że wojak cały okuty był stalą a ona miała w ręce łuk. Mimo to mogła być łowczynią polującą na zwierzęta, a wojownik weteranem wojennym który zamierzał osiąść i się ustatkować. Opcji było wiele.

Augustus uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej słowa. Podobała mu się ich ironia.

- W rzeczy samej… podróżująca dziewczyna i jej wierny wilk. - mruknął pod nosem - A do spokojnego życia musimy zbudować sobie domek… - parsknął niemalże niezauważalnie. Tylko ktoś kto znał go od lat mógłby cokolwiek zauważyć. A nie było już takich osób na tym świecie. Nie można było wywnioskować co tak naprawdę myśli.

- W takim razie życzymy powodzenia. Nasza oferta jest dalej aktualna, gdyby nasze losy kiedyś jeszcze się skrzyżowały.

- Tak, tak. Potęga, władza nad światem, te rzeczy. Będziemy pamiętać. Jeśli najdą nas ciągoty do podbijania miniaturowych nacji. - odpowiedział, a jego ton był wyraźnie sarkastyczny. Biorąc pod uwagę co on widział w swoim życiu, Ishtar wyglądała niczym nic nieznaczący pyłek, a nie ktoś kto mógłby zdobyć dla siebie kawałek świata.

Poza tym, jego ambicje były o wiele większe.

Ishtar poszukała wzrokiem komenderującego wojskiem, które tak niespodziewanie ich zatrzymało pod karczmą i podeszła do niego.
Dowódca wykrzykiwał to na prawo, to na lewo obelgi i rozkazy, na twój widok nie zmieniając wyrazu twarzy krzyknął:

- Chcesz pracy i wynagrodzenia? To łap się za wiadro i pomóż ugasić ten syf!*

- Ten syf nie jest warty by na niego splunąć. A wewnątrz dawali wskazówki gdzie udać się do jakiegoś szemranego typa. Przy odrobinie szczęścia jeszcze go tam zastaniemy i będzie to ten, którego szukasz. Zostaw to pogorzelisko, i zbieraj ludzi. Jesteśmy pewni, że masz wystarczająco jaj i możliwości by wiedzieć co jest ważniejsze i by dopaść tego, czego chcesz - skłamała - jak go dostaniesz, pogadamy o nagrodzie dla nas… lub obustronnej wymianie nagród.

Mężczyzna spojrzał na Was jak na obłąkanych, zaraz potem powrócił do wydawania poleceń kompletnie nic nie robiąc sobie z tego co powiedzieliście.
Skoro nie udało się w sposób łatwiejszy, trzeba będzie inaczej, wielomyśl Ishtar wygenerowała taką teorię, a ona sama oddaliła się na północ nic nie robiąc sobie ani z parki, która pogardliwie potraktowała jej godność, ani z tego idioty, nie umiejącego dostrzec korzyści. Idąc drogą, oświetlaną jeszcze przez odległą łunę zatrzymała pierwszego samotnego jeźdźca - Jesteśmy zmęczeni, oddaj nam wierzchowca - wzmocniony mocą rozkaz powinien załatwić sprawę.
Załatwił. Rycerz zamrugał oczami, spojrzał na swojego władcę po czym sprawnie zsiadł z konia i oddal Wam lejce. Mieliście wierzchowca i wolna drogę, pytanie gdzie miały Cie ponieść kopyta.

Augustus podjechał bliżej do elfki, widząc że Ishtar się już oddaliła.

- Masz mnie? - zapytał z uniesioną brwią - Ale obróżki nie dam sobie założyć, od razu ostrzegam. - dodał ze śmiechem. Myśl że mógłby służyć komukolwiek była dla niego niezwykle zabawna. Choć… no, z pewnością potrafił sobie wyobrazić gorszy los niż to.

Maeva’inn spojrzała na Augustusa również unosząc wysoko brew, czego jednak nie mógł zobaczyć.

- A po co miałabym to robić? Już słuchasz moich poleceń.. - usta mrocznej wygięły się minimalnie, w skrytym uśmiechu.

- Więc tak to wygląda z twojej strony…- wyszeptał niemalże niesłyszalnie pod nosem - Miałaś jakiś plan, nieprawdaż? - dodał głośniej, dalej się uśmiechając. Wyglądało na to że uciekło z niego co nieco obecnego w nim od samego początku napięcia. Był dużo bardziej spokojny.

- Oczywiście.. ale powiedz mi, czemu tak ślepo za mną podążasz? Czemu mi
pomagasz?
- Elfka zerknęła przez moment na ich niedalekie towarzystwo, by znów wrócić spojrzeniem do Augustusa. Uniosła głowę na tyle że mimo zapadającej ciemności mógł dostrzec zarysy jej twarzy. Ruszyła, powoli krążąc konno dookoła niego raz w jedną, potem drugą stronę. Ciągle się mu przyglądając.

Augustus zastanawiał się przez moment nad odpowiedzią.

- Ślepo…? Nie robiłem niczego ślepo od lat… - potarł podbródek, ciągle się zastanawiając - Ponieważ jest to jakiś cel… - zaczął wyliczać - Ponieważ potrzebowałaś pomocy, a ja mogłem jej udzielić… - zaśmiał się krótko - Ponieważ obudziłem się dziś rano, i zrozumiałem że wygram albo umrę. A następnie postanowiłem cieszyć się pełnią życia. - spojrzał na nią intensywnie - A dlaczego ty podążasz za mną? - zapytał w odpowiedzi.

- Oczywiście. - zakpiła. - Nie masz pojęcia nawet kim jestem i bezinteresownie mi pomagasz, biorąc pod uwagę każde moje zdanie? Ufasz mi? - Ton mrocznej nieco się zmienił, zabrzmiał nieprzyjemnie. - Póki co podążamy za mną i dobrze o tym wiesz. A może nie? - sądząc po głosie zdała się jakaś spłoszona. Zatrzymała konia zaraz obok niego.

- Tyle pytań… - uśmiechnął się Augustus - Biorę pod uwagę każde twoje zdanie… Hmm. To będzie ponieważ do tej pory wykazałaś się inteligencją, a cenię inteligencję. Bezinteresownym też bym tego nie nazwał… - zmierzył ją dokładnie wzrokiem, co nie uszło jej uwadze. Wbrew pozorom zupełnie ją to zaskoczyło, bo wcześniej nie wydawał się jakkolwiek nią zainteresowany i już zaczęła nawet w to wierzyć. Jej koń zawiercił się niespokojnie.

- Aah… więc o to chodziło od początku… - rzekła sama do siebie, jakby rozwiązała właśnie zagadkę. Oblizała nerwowo usta i uniosła głos, marszcząc brwi. - Jeśli myślisz że jestem Ci to winna, to.. - urwała nagle i zamilkła pilnując Augustusa wzrokiem.

- To...? - zapytał spokojnie Augustus. Na tym etapie, był szczerze ciekaw jej odpowiedzi. Nie uczynił żadnych ruchów w jej stronę, tylko na nią patrzył. Przez moment w jego umyśle pojawiła się jej sylwetka, wygięta w łuk, oddychająca głęboko pod wpływem przyjemności którą jej sprawiał… skarcił się mentalnie za wybieganie zbyt daleko do przodu.

- To chrzań się. - Rzuciła równie ostrym tonem, lecz ciszej by nikt nie usłyszał.

- I właśnie dlatego cię lubię. - powiedział w odpowiedzi Augustus. Wyglądało na to że takiej dokładnie odpowiedzi się spodziewał. Biorąc wszystko pod uwagę, nie było to nic czego by się nie spodziewał. Był ciekaw jak szybko uda mu się zmienić to zachowanie... Kontynuował swoją wcześniejszą wypowiedź jak gdyby nigdy nic.

- Nie ufam nikomu, siebie wliczając. A podążamy, tak właściwie, za szlakiem, a nie za kimkolwiek - zakpił delikatnie - Czemu miałbym mieć jakiś szczególny powód? No… - zamruczał - W zasadzie jest jeden… - powiedział. Wiedział co przyszło jej do głowy po tych słowach.

- Nie prześpię się z Tobą. - Rzekła prawie przez zęby, wyraźnie wciąż dotknięta tym co odkryła.

- Nuda. - powiedział po prostu Augustus - Wyobraziłem sobie o ile bardziej ciekawa będzie moja podróż jeśli wezmę cię ze sobą… i przyznaję że jak do tej pory, nie rozczarowujesz. - uśmiechnął się szeroko w jej stronę. Do głowy przychodziło my tyle różnych sposobów na które posiadanie pięknej elfki przy boku mogło zabić nudę… Widział już jak zabijała. Był ciekaw czy w innych dziedzinach również posiadała taką… zwinność.

Taka odpowiedź zupełnie ją zaskoczyła, aż elfkę zatkało. Patrzyła się tylko bez słowa, aż po chwili zwróciła twarz gdzieś na bok, jakby w zamyśleniu.

- Nie prowokuj mnie bym zrzuciła Cię z konia i zaciągnęła między te płomienie. - elfka wskazała dłonią za siebie, w miejsce gdzie niedawno stała karczma. - To tyle w kwestii rozrywki…

- Och? Nie wyglądasz na osobę która odrzuciłaby użyteczne narzędzie z powodu takiej małej prowokacji… - rzucił do niej, uśmiechając się przekornie. Nie uważał się za jej narzędzie… nie większym stopniu niż ona była jego. - A walka ze śmiercią też może zostać uznana za rozrywkę… może powinien zacząć spisywać te moje mądrości? - zapytał się powietrza, pocierając brodę z zamyśleniem.

W czasie wymiany zdań podszedł do Was staruszek ubrany w mnisze szaty. Na nogach miał zaledwie sandały, głowę zaś łysą miał juz nie przez fakt, że ją golił… a ze włosy od wielu wiosen nie chciały na niej rosnąć. Jego twarz pobrużdżona była wieloma zmarszczkami, jedyna część ciała, która najwyraźniej sprawiała wrażenie działającej poprawnie to oczy.

- Darujcie memu panu. Skłonił się Wam delikatnie wyrażając szacunek. - Jest młody i nie wszystkie zasady dobrego wychowania wykorzystuje na co dzień. Na imię mam Viktor. A z nim... tu starzec wskazał dowodzącego oddziałem i aktualną akcję przeciw pożarową. ...Zgadzam się co do kilku spraw. Otóż faktycznie potrzeba nam osób wprawionych w walce z umiejętnościami innymi, niż te oferowane przez rębajłów. Gotowi jesteśmy za to zapłacić dobrą cenę… Co ryzykujecie?

- Śmierć. I wmieszanie się w sprawy dalece ponad nasze możliwości. - Uniósł delikatnie brew. - Ale żeby ród Arkhanusa poszukiwał pomocy na gościńcach… wojna aż tak bardzo w was uderzyła? - Zaśmiał się lekko, a jego postawa nieco się zmieniła. Wydawał się urosnąć w oczach, jego cechy nabrały więcej szlachetności - Co zakon róży chce mieć z nami do czynienia? - należało być bezpośrednim. Jeśli potrzebowali pomocy aż tak bardzo… mogli okazać się użytecznymi sojusznikami. Ich wpływy były znaczące… tak samo jak ich potęga i fortuna. Należało być ostrożnym z robieniem sobie wśród nich wrogów.

W elfce już zaczęło się coś gotować, gdy jej uwagę odwrócił nieznajomy starzec. Augustusowi się upiekło, bynajmniej na razie. Nie wiedziała kim jest mężczyzna starający się ich przekonać, a i ostrożność warto było zachować dlatego nie spoglądała w jego stronę trzymając się na swej klaczy nieco za Augustusem. Miała nadzieję że nikt jeszcze drowa w niej nie rozpoznał. Pojawiło się nowe rozwiązanie, nad którym w międzyczasie się zastanawiała.
- Na imię mi Lairiel.. - Powiedziała cicho, jak najkrócej by nie obnosić się swoim akcentem. Było to oczywiście kłamstwem, ale elfce wszystko jedno było jak będą się do niej zwracać. Ważne jednak wydawało się by nie używać tego samego imienia w różnych środowiskach. - Ile to “dobra cena”?
- Dobrej ceny nie wyraża się tylko moneta. Czasem to informacja, czasem schronienie, a czasem coś co dla jednego jest bezwartościowe, a dla innego ma wartość wyższą niż życie. Wymień swoja cenę, a ja postaram się ja zapłacić.... jeśli oczywiście Twoje umiejętności są coś warte. Mnich przeniósł wzrok na rycerza. - Ciekawe, ze kogoś biegłego w heraldyce i umnego w symbolice zdobień zakonnych na trakcie spotkaliśmy... zaiste ciekawe. Przykuliście państwo moja uwagę. Jestem zainteresowany współpracą.

Tilyel była w kropce. Nie wiedziała czego mogłaby chcieć. Problem był taki że w zasadzie jej ucieczka z rodzinnego miasta była bardzo spontaniczną sytuacją, nie zdążyła się przygotować i przestudiować ksiąg dotyczących królestwa. Kiedyś uczyła się polityki i ekonomii ludzkich włości, ale było ich tak wiele na całym kontynencie że przykładała się tylko po części. Miała swoje życie, które wydawało się ważniejsze. O co mogła prosić? O pieniądze? Nie wiedziała jaką wartość mają w tej krainie monety. O tytuł szlachecki? Nie wiedziała czy był jej potrzebny. O schronienie jak powiedział mężczyzna? Nonsens.. to potrafiła sprawić sobie sama, gdyby chciała. Przez chwile pomyślała nawet że przydałoby się jej troszkę ubrań z jej rodzimych stron, ale przecież nie chciała by wiedzieli że jest drowką. Najsensowniejszym co przyszło jej do głowy były kamienie szlachetne. Rubiny, ametysty, szafiry, diamenty, granat, onyks, opale i perły kusiły drowkę najbardziej gdyż jak sądziła najlepiej wyglądają na jej ciele. Jednak by wycenić swoją pracę musiała poznać więcej szczegółów, dlatego lekko pchnęła dłonią Augustusa w kierunku starca, jakby chcąc mu dać do zrozumienia że to on ma załatwiać tą sprawę. Opanowanie nie przyszło łatwo bo gdy już dotknęła pleców mężczyzny miała ochotę użyć nieco więcej siły..

Ostatecznie w kwestii zatrudnienia zabrnęła myślami troszkę za daleko, bo przecież miała zupełnie inne plany.

Informacje, moneta, schronienie… wszystko to było bezwartościowe dla Augustusa. Oczywiście, pieniądze zawsze były przydatne, ale można je było zarobić w mniej samobójczy sposób. Nie miał żadnej gwarancji że Róża pozostanie im przychylna… zwłaszcza biorąc pod uwagę jego przeszłość. A sam ród Arkhanusa nie wyszedł z wojny w najlepszej kondycji, biorąc pod uwagę sytuację… z drugiej strony, możliwe że była jedna rzecz warta wmieszania się...

Wtem, poczuł delikatne pchnięcie w plecy. Odwracając wzrok, zobaczył elfkę. Spojrzał na moment głęboko w jej rubinowe oczy… po czym wrócił z westchnięciem do Viktora. Wyglądało na to że główny ciężar tych negocjacji spadnie na niego. Szkoda… był ciekaw jak Tilyel poradziłaby sobie z uzyskaniem jak najlepszej ceny.

Zwykło się mówić że ludzie formowani są w ogniu. Augustus wierzył głęboko w tą zasadę, dobrze mu bowiem służyła. Możliwe że należało wskoczyć w te płomienie… był ciekaw czy zdoła pociągnąć drowkę za sobą. W końcu, pasowało mu jej towarzystwo… przynajmniej dopóty dopóki nie planowała mu wbić noża w plecy. A na to się nie zanosiło…co niezmiernie cieszyło Augustusa. Rzucił jeszcze raz okiem przez ramię, w jej kierunku, po czym zaczął mówić do staruszka.

- Nie oczekujesz że weźmiemy taką robotę w ciemno, prawda…? - zapytał retorycznie. Jego ton był rzeczowy, taki którego używał głównie do interesów. - Nie zapuścilibyście się tak daleko z taką małą ilością wojsk gdyby chodziło o sprawy oficjalne. Wynagrodzenie, wynagrodzeniem, ale wygląda to raczej nieciekawie jeśli chodzi o szanse powodzenia. - parsknął śmiechem, wskazując dłonią na palącą się gospodę i gaszących ją żołdaków - Twoi ludzie zajmują się takim oczywistym odwróceniem uwagi, zamiast ściganiem twojego celu. Ktokolwiek tam u was dowodzi, ma za miękkie serce na te okolice. - rzucił bezlitośnie.

Starzec spojrzał przez kilka chwil na swego rozmówcę. Taksując go wzrokiem, oceniając na ile jest w stanie zrozumieć, na ile może sobie pozwolić, na ile wprowadzić… na ile po prostu zostaniesz zrozumiany.

- Nie oceniaj tego młodego człowieka, po chwili jaką z nim spędziłeś. Wbrew pozorom to mądry człowiek, który sporo nauczył się na błędach swego ojca. To co robi teraz, jest niczym więcej jak naprawianiem błędów jakie w przeszłości popełnił Cesarz. Książę zdaje się rozumieć, że jego siła nie tkwi w bogactwie, a w poparciu jego ludu… i to stara się osiągnąć. A, że podróżuje bez obstawy? Zaufaj mi, jeśli zdarzyła się taka potrzeba, jesteśmy w stanie zdziałać sporo. Zdajesz się w jakiś sposób znajomy… czy Ty, lub ktoś z Twojej rodziny nie bywał przypadkiem na dworze? Przeniósł spojrzenie na Kobietę i uśmiechnął się, ciepło i bez złośliwości.- Młoda damo, zależy mi na współpracy z Wami. Dlaczego? Ponieważ bardzo zależy mi na pojmaniu Larona, a na ugaszenie ognia nie zawsze najlepsza jest woda… nieprawdaż?
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli

Ostatnio edytowane przez Darth : 03-03-2014 o 09:09.
Darth jest offline  
Stary 02-03-2014, 19:45   #23
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
Usta dziewczyny wygięły się w lekkiej niepewności. Poczuła jakby wdepnęła w quel’tal akhan.. jak w jej kraju nazywano podziemne pułapki zastawiane przez pewien gatunek groźnego pająka. Na myśl nie przychodził jej jednak żaden odpowiednik tych słów w ludzkiej mowie. Gdy o tym pomyślała, stwierdziła też że pająki które tu widziała były wręcz śmiesznymi, małymi karykaturami tych które do tej pory znała…

Myśl ta szybko uciekła, bo na wspominki nie było czasu.

Wędrowała z facetem który chciał jej.. i zdało się że od początku o to mu chodziło. Ludzka rasa była nieprzewidywalna. Tilyel uczyła się o tym, ale nie sądziła że aż tak to wygląda. Troszkę więc bała się tych niespodzianek, bo jak miała je zignorować po tym co ją spotkało? Po tym jak została przez nich pojmana, bita i gwałcona. Zdawało się że tylko w tym celu ją trzymano i nic innego ich nie interesowało. Chciałaby móc twierdzić że wie o nich wszystko i uwolnić całą swoją nienawiść. Nie mogła. Wciąż się uczyła i wciąż ją zaskakiwali.
To właśnie Augustus ją uwolnił, przerywając okropny koszmar który prawie złamał w niej ostatnie iskierki godności. Czemu jej pomógł ? Nie dała mu nic w zamian, nic nie obiecywała, ani nie wyglądało na to by ryzykowanie życia było tamtego dnia w jego interesie. Teraz widziała jak na nią patrzy.. jak oczy błądzą mu po niektórych miejscach, szybko uciekając gdy dostrzega jej wzrok. Zastanawiała się czemu nie wziął „tego” gdy była skrępowana, gdy nie mogła się sprzeciwić.

Mężczyźni tutaj, a ci którzy mieszkali w jej ojczyźnie byli zupełnie inni. Nie tylko pod względem wyglądu, ale i charakterem. Mimo całej swojej irytacji i obrzydzenia jakim chętnie obdarzała ludzką rasę gdzieś głęboko, z bólem musiała przyznać że ją fascynowali.
Miała dość nudnych, słabych psychicznie niewolników bo taką rolę pełniło większość drowich mężczyzn. Ludzie zdawali się być tacy pełni energii, śmiali.. i po prostu mieć charakter. Siła była tym co najbardziej doceniała drowia rasa. Siła nie fizyczna, a charakter i spryt, upór. Bo tylko silne jednostki były uważane za godne życia, reszta miała im służyć.
W jej ojczyźnie większość mężczyzn nie ośmieliłaby się nawet na dyskusje z kobietą. Póki co było w tym coś intrygującego. A fizycznie? Niektórzy, szczególnie ci zadbani i czyści przyciągali spojrzenie. Byli inni, nieco dziwni.. szczególnie te krótkie, płaskie uszy i jaskrawy kolor skóry. Nie wydawali się jednak aż tak atrakcyjni. Na pewno nie tak dla niej, jak ona dla nich. Chociaż gdy wspomniała barda z tawerny..

W każdym razie pierwszym problemem był sam Augustus, a raczej to co trzymał, lub próbował utrzymać w spodniach. Było to trochę zabawne, a trochę niepokojące. Tilyel wiedziała że będzie musiała jakoś ten problem rozwiązać, ale nie była jeszcze pewna jak. Przewodnik był jej zbyt potrzebny, a nie zaufałaby żadnemu innemu, nie po tym wszystkim.
Drugim problemem zdawał się napotkany drow. Niby zostawił ją i pozwolił odejść, a jednak był zbyt zainteresowany jej osobą by go zignorować, a teraz kiedy chcąc nie chcąc została wmieszana w tą sprawę. Będzie musiała uważać i podjąć dobrą decyzję gdy przyjdzie czas.
Ostatni szkopuł, czyli książęcy oddział i jakiś podejrzany starzec. Tilyel nie miała pojęcia jak działa ludzka polityka, nie aż tak szczegółowo. Jakim zagrożeniem mogłoby zaowocować sprzeciwienie się władzom kraju? Ludzie na służbie księciu nie wydawali się specjalnym zagrożeniem. Owszem mogli umieć walczyć lecz wydawane im rozkazy i to co usłyszała jakoś nie zabrzmiało dla niej profesjonalnie. Starzec zaś mógł być doradcą, albo.. albo czarodziejem. To ostatnie było szczególnie niebezpieczne bo jeśli tak, czy wiedział kim ona jest?

Drowka wolała pozostać nieco za Augustusem i dać mu rozmawiać w jej imieniu. Musiała wierzyć że nie wyniknie z tego nic pokroju jego wpadki w tawernie. Spięła się nieco bo zaufanie nie było jej mocną stroną. Nasłuchiwała gładząc nerwowo swoją klacz skórzaną powierzchnią jej rękawiczek. Zwierze chyba to lubiło, bo stało się spokojniejsze czego w tym momencie elfka zazdrościła pełnym sercem. Dłoń elfki niespodziewanie zatrzymała się gdy starzec skierował swe słowa ku niej. “Młoda damo”? Skąd ten mężczyzna mógł wiedzieć czy jej kaptur nie skrywa zmarszczek..? Oczywiście elfy ich nie miały, ale nawet jeśli domyślał się że należy do tej rasy po melodyjnej barwie głosu, to też nie wchodziło w grę. Nawet wiekowa elfka nie starzała się w typowy dla ludzi sposób. Wygląd czy melodyka niewiele się zmieniały… jedynie spojrzenie mające w sobie więcej doświadczenia i myśli które przynosiły mniej głupich pomysłów.
Przez chwilę rzuciła kątem oka w stronę starca. Tylko na moment nim odetchnęła z ulgą gdy jej towarzysz najwyraźniej domyślił się że powinien odciągnąć uwagę od jej osoby.

- Książe jest tutaj… - zdziwił się głośno Augustus… a następnie na jego twarz wpłynął uśmiech – Jest coś co ród Arkhanusa może mi dać w zamian za moje usługi… zwrot długu, można by powiedzieć. Prowadź do swojego pana, proszę. To sprawa którą muszę omówić z nim osobiście. - powiedział, a z całej jego sylwetki emanowała jakaś… pewność siebie? Widać było że przyzwyczajony był do kontaktów z wysoko urodzonymi, nawet tak wysoko jak ród samego władcy Cesarstwa.

- To nie będzie konieczne. – Odpowiedział Viktor i spojrzał w kierunku Księcia. Ten był odwrócony doń plecami, jednak pod wpływem spojrzenia starca, odwrócił się i podszedł sprawnym krokiem.

- Tak? - Spytał rzeczowo nowoprzybyły mężczyzna, okryty znacznie bardziej bogato.

- Książę… - skłonił się delikatnie Augustus – Z tego co zrozumiałem potrzebujecie pomocy. Jestem gotów ją zaofiarować… w zamian za zwrot mojej własności. - powiedział spokojnie i rzeczowo.

Elfka nadstawiła ucho żywo, zainteresowana nowinkami których to dowiaduje się o swoim towarzyszu i samym księciu. Niezwykłe było dla niej to że ktoś tak nieznaczący może rozmawiać z samym księciem. A może się myliła? Może Augustus jest kimś więcej? Uwadze drowki nie umknęło też to jak starzec przywołał mężczyznę samym spojrzeniem. Nie można było go lekceważyć.

- Czyli? - Głos księcia był chłodny, ale nie pozbawiony uczuć.

- W zachodnim skrzydle pałacu cesarskiego, w jednej z bibliotek, ukryte jest pomieszczenie. Nazwane zostało “Czarnym Emporium”. Jego zawartość należy do mnie. Chcę je odzyskać. - powiedział spokojnie Augustus.

- Zatem jesteś… oczywiście. Jeśli wiesz, o jego istnieniu musisz być. Mój ojciec obszedł się chłodno z Twoim rodem. Naprawię to. Wróć do służby, a wrócisz do łask cesarskich. Dobra wynikające z Twoich tytułów, a także te które otrzymasz w nagrodę zostaną Ci przekazane niezwłocznie po zakończeniu sprawy. Masz na to moje słowo. - Książe wystawił dłoń ozdobioną cesarskim pierścieniem.

- … Możesz pożałować tej decyzji. - powiedział Augustus – Tenebraes są mrokiem cesarstwa. Nie powinniśmy być używani lekko… choć podejrzewam że ród Arkhanusa nie może sobie pozwolić na oszczędność… - był delikatnie rozbawiony ale i zaniepokojony – Wojna uderzyła w nas aż tak bardzo…? - zapytał ponuro.

Książę smutno pokiwał głową.
- Bardzo, ale nie tylko o wojnę chodzi. Te raz wygrywaliśmy, a raz przegrywaliśmy. Tu chodzi o coś innego. Chodzi o zmianę w ludziach, w to jak patrzą teraz na Cesarza, jak patrzyli kiedyś. To, co zaczął Morkhot wraz ze swymi “ludźmi”, to był mały kamyczek. Teraz ruszyła lawina. Nie powstrzymamy tego. Dostosujemy się, albo zginiemy. Ale to temat na rozmowę przy jakimś pokaźnych rozmiarów naczyniu. - Nachmurzył się jeszcze bardziej. - Jakie informacje macie dla mnie?

„Rozmawiają jak równi sobie.. nic już z tego nie rozumiem.” – pomyślała Tilyel i zastrzygła uchem schowanym pod kapturem tak że jego płaszczyzna drgnęła zabawnie.

- Niewiele. Laron był tutaj, rekrutował najemników. Wygląda na to że opuścił to miejsce wkrótce przed waszym przybyciem… - powiedział Augustus, jak gdyby zastanawiając się na głos – Skąd wiedzieliście że tu będzie? - zapytał.

- Przed kilkoma dniami urządził krwawą łaźnię w jednej z pobliskich karczm. Od świadka zdarzenia dowiedzieliśmy się, że bard z którym najwyraźniej podróżuje zamierzał zatrzymać się właśnie tu… Powiedz, a był ktoś jeszcze? Ork? Elf o srebrzystej skórze?

- Było paru orków. Żadnego elfa o srebrzystej skórze, a przynajmniej nie na widoku… - coś go gryzło – Zostawiliście jakiś ludzi u tego świadka? - zapytał, całkowicie neutralnym tonem.

- Tak. Karczmy pilnują moi ludzie. Po cichu... Czy któryś z tych zielonoskórych miał czarne, pozbawione tęczówek oczy? Albo podróżował w zakonnym pancerzu z olbrzymich rozmiarów łukiem?

- Nie według moich obserwacji… - Augustus uniósł brew – Więcej wrogów stanu? - był szczerze zaciekawiony… nawet jeśli on sam również miał się czym martwić.

- Starzy znajomi sprzed wojny z nieumarłymi. To filary siatki wywiadowczej Morkhota. Razem z Laronem, Amadeuszem i kilkoma innymi. Mają tendencję do rekrutowania ludzi z miejscowego elementu, potem wykorzystują ich do kilku “akcji” i pozbywają się świadków. Czysto i bez angażu własnych sił. Wykańcza nas własny margines… Mają w tym pewne doświadczenie. Nasze rycerstwo rozwiązujące konflikty “na ubitej ziemi” było do pewnego momentu bezbronne. Ale uczymy się ….

- A co z innymi? Wiem personalnie że przeszli Cesarze wyznaczyli innym rodom podobne obowiązki do naszego… ale podejrzewam że liczebność odegrała tu rolę, hmm… - wymruczał – Nie próbowaliście dotykać Emporium na własną rękę mam nadzieję...? - zapytał, a w jego głosie pojawiły się niezwykle ostrożne nuty.

„Jakiego Emporium..?” – niespokojna myśl nie dawała elfce spokoju, a jej wzrok zatrzymał się ukradkiem na plecach Augustusa.

- Możesz być spokojny. Po Waszym khym… zniknięciu z dworu, biblioteka została zapieczętowana przez kapłanów Palladine. Nikt nie miał prawa tam wchodzić. Do teraz jak mniemam?

- Tak Viktorze. Do teraz. Cóż, może właśnie karta się odwróciła? Zobaczymy.
- Książę na chwilę się zamyślił. - Powiedz proszę jeszcze, czy drow rekrutował w karczmie? Może coś usłyszałeś? Dokąd mieli jechać? Co robić?

- Rekrutował… ludzi z wyjątkowymi zdolnościami, jak sam napisał. - Wzruszył ramionami – Robota wydała mi się dziwna, więc jej nie wziąłem. Szczegółów, niestety, nie znam. Nie spodziewałem się tak znacznej sprawy… - zamruczał pod nosem, delikatnie zakłopotany brakiem swojej użyteczności – A za zabezpieczenie Emporium dziękuję.

- Powiedzmy, że tyle mogłem z Viktorem zrobić. - urwał na moment – Jak to napisał?

- “Praca dla władających unikalnymi umiejętnościami. Zainteresowani proszeni o zostawienie sztuki złota posłańcowi” - rzucił Augustus z pamięci – Tyle napisał.

- Cóż to faktycznie niewiele. Nie traćmy wiary. Palladine na pewno podsunie nam, jak ich dopaść…

„Oczywiście.. bo bogowie nie mają lepszych rzeczy do roboty..” – zakpiła w myślach drowka.

- Kto wie… kto wie… - wyszeptał pod nosem Augustus. Nie byl tak bogobojny jak większość. Preferował siłę własnej stali.

- Dziś i tak więcej nie zrobimy. My zostaniemy na noc tu. Chłopcy ugaszą pożar, pomogą odgruzować to co zostanie, a potem zdrzemną się choć trochę. Rano zobaczymy co przyniesie świt. - Książe spojrzał chwilę też na skrytą pod peleryną elfkę, po czym skłonił się delikatnie i wraz z Viktorem odeszli do swych obowiązków.

Tilyel odpowiedziała również delikatnie się skłaniając, raczej symbolicznie bo przecież była konno. Nie wypadało ignorować księcia, nawet jeśli tak naprawdę nic dla niej nie znaczył.

Augustus odetchnął głęboko, jak gdyby z ulgą. Dookoła nich krzątali się wojacy, gasząc pożar, i powoli stawiając obozowisko. Wyglądało na to że książę lubił mieć choć minimum wygody, zaczęto bowiem rozbijać namioty.

- To raczej niezły początek… Lairiel. - rzucił z delikatnym uśmiechem do elfki. Może powinien jej powiedzieć że jeśli Książę przyjął jego pomoc, to z całą pewnością nie miał nic przeciwko niej? Po chwili zastanowienia stwierdził że zapewne i tak by mu nie uwierzyła. Nie winił jej. W tych czasach paranoja była zdrowym odruchem… w rozsądnych ilościach, oczywiście.

Elfka podjechała bliżej, zatrzymując się na równi z Augustusem. Najchętniej, gdyby nie zbroja, złapałaby go za fraki i okrzyczała, ale mogła sobie pozwolić tylko na szept by nikt jej nie słyszał. Przynajmniej tyle miał oleju w głowie by wymówić jej fałszywe imię, choć nie wiedziała czemu nawet to ją zirytowało.

- Niezły początek? - powtórzyła bez przekonania. – Niby czego? - Jej głos nie wróżył by była w dobrym nastroju.

- Jesteśmy żywi, mamy pracę, nie umrzemy z głodu, a na dodatek wygląda na to że książę jest dużo bardziej inteligentny od swojego ojca. - wyliczył spokojnie Augustus – W rzeczy samej, niezły początek. Jeśli nie zginiemy, oczywiście. - dodał, z delikatnym uśmiechem na ustach.

Tilyel jakby nieco zakłopotana rozejrzała się czy aby nikt ich nie obserwuje po czym zeszła z konia. Westchnęła nieco, trzymając go blisko.
- Oh, naprawdę dziękuję Ci więc że Twoja mowa nas nie zabiła… - urwała na moment bo gdy wspomniał o jedzeniu elfka poczuła się znów głodna, a miała powody. – Ja nie przyjęłam jeszcze żadnej pracy i jakoś niezbyt mnie przekonują te wasze “wyższe sfery” - rzekła tonem prawie jakby była obrażona. – Nie dowiedziałeś się niczego przydatnego, no może poza swoim interesem który trzymasz gdzieś za bramą pałacu, o “książę” - zakończyła kpiącym tonem.

Augustus westchnął, w odpowiedzi.
- Bardzo mi się podobają twoje wysokie wymagania… - mruknął, delikatnie zirytowany – Żyjesz dzięki mnie, jeździsz na moim koniu, a odkąd dotarliśmy do tej karczmy próbujesz mną manipulować w tak nieudolny sposób że jest to aż śmieszne. Czy okazanie choć odrobiny wdzięczności na moment by cię zabiło? - zapytał kpiąco – Miałem zażądać czego dokładnie? Może zamiast oczekiwać cudów, zdarzyłoby ci się choć jednego dokonać?

Elfka przestała go słuchać już gdzieś w momencie gdy skończył swoje drugie zdanie. Zagotowała się, bo to co usłyszała najwyraźniej dotknęło jej duszy.
- Wiesz co? Chrzań się.. nic od Ciebie nie potrzebuję. Żegnam. - Syknęła prawie, zluzowała swoją klacz i odwróciła się na palcach. Nie patrzyła co robi Augustus, szczerze ze złości tak rozgrzały jej się uszka że nawet nie trudziła się by uważać na ewentualny cios w plecy. Ściskając w dłoni łuk ruszyła w las przed siebie, a myśli miała dosłownie mordercze.

Wtem, doszedł ją głos mężczyzny.
- Przepraszam… nie powinienem ci tak tego wypominać. - powiedział, po czym westchnął – Choć jesteś wolna by odejść, nie sądzisz że dobrze byłoby wcześniej zjeść choć gorący posiłek? - zapytał, idąc parę kroków za nią. Nie wydawał się jej obawiać, mimo broni w jej dłoni.

Postać w pelerynie przystanęła nie odwracając się i uniosła na chwile wolną dłoń do twarzy. Przez chwilę milczała, pochłonięta swoimi myślami którymi się nie podzieliła. Coś w niej pękło. Gdy przypomniał jej o gwałcie, gdy potraktował ją jak nic, prawie tak samo jak Ci którzy ją skrzywdzili. Ból tego czego nie mogła cofnąć, wciąż świeżych wspomnień, tego jak odebrano jej godność, jak nieudana okazała się jej desperacka próba przetrwania, złamał ją. Poczuła tą samą słabość, niemoc jak wtedy gdy klęczała przywiązana do pala robiąc za atrakcje bandy idiotów. Wstydziła się tego nie mniej jak łez które spływały jej po twarzy.


- Udław się.. - rzekła w końcu jakoś tak gorzko.

- Jest to niebezpieczeństwo które jestem w stanie podjąć w zamian za zjedzenie czegoś ciepłego - zaśmiał się cicho, po czym spoważniał momentalnie – Nie lubisz polegać na innych… jest to sentyment który podzielam. Ale takie życie ma więcej wad niż zalet. Uwierz mi.

Humor mężczyzny ani troszkę jej się nie udzielił. Sprawa była dla niej zbyt poważna by jakkolwiek ją to tknęło. Miała ochotę wytknąć mu kilka rzeczy, ale odpuściła. Po prostu ruszyła dalej przed siebie. Mogła sobie poradzić sama, nie wysłuchując jaka to jest beznadziejna od faceta dla którego była tylko ciekawostką którą chciał przelecieć. Nie rozumiał jak trudno jej jest w tym obcym dla niej świecie.

Usłyszała jego kroki tuż obok siebie. Gdy się odwróciła zobaczyła go w odległości mniejszej niż pół metra. Zarówno jego wzrok i jak i twarz były niezwykle poważne. Bardziej niż kiedykolwiek, w czasie jej krótkiej znajomości. Złapała za sztylet pod peleryną.

- Tilyel… - z racji tego że byli już daleko od obozowiska i nikt nie mógł ich podsłuchać użył jej prawdziwego imienia – Jesteś silną kobietą. Prawdopodobnie najsilniejszą jaką spotkałem. I zapewne nie potrzebujesz mojej pomocy. Niemniej jednak… chciałbym abyś ją przyjęła. Czy to zrobisz zależy tylko i wyłącznie od ciebie. - powiedział. Zarówno z jego postawy jak i tonu wynikało że jest całkowicie poważny.

Było na tyle ciemno że nie widział jej twarzy, ani emocji. Przez chwilę obawiała się że będzie chciał się jej pozbyć jak innych którzy wcześniej z nim podróżowali, dlatego dłoń wciąż trzymała rękojeści sztyletu. Augustus usłyszał tylko krótkie pociągnięcie nosem, a jej kaptur zwrócił się w innym kierunku. Milczała.

Mężczyzna podszedł do niej bliżej, w pełni gotów na cios. Bez słowa położył jej dłoń na ramieniu… a następnie przytulił ją, zaskakująco delikatnie, mimo zbroi którą ciągle miał na sobie. – Nie mam zamiaru cię skrzywdzić… ani do niczego zmuszać.

Drowka nie powstrzymała go w żaden sposób, choć mógł wyczuć że jest dość spięta. Zupełnie jakby nie wiedziała co ma ten gest znaczyć. Czuł też jej szybki, nierówny oddech, cała drżała, a po chwili znów pociągnęła nosem. Dłoń zaciśnięta na rękojeści sztyletu nie chciała puścić mimo że nie czuła już potrzeby jego trzymania. Nie widział tego, ale wiedział już że elfka płakała.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu, Augustus nie miał nic do powiedzenia. Trzymał ją tylko delikatnie, gładząc jej plecy, i starając się choć trochę zmniejszyć napięcie które w niej wyczuwał z pomocą tego dotyku.

Wciąż była zła za to co powiedział. Wciąż miała mieszane uczucia, ale była za słaba by cokolwiek z tym zrobić. Przez chwilę przez myśl przeszło jej że byłaby to doskonała okazja by go zabić, a konającemu jeszcze coś wypomnieć. Kopnąć. Splunąć z nienawiścią jak splunęła na tych których ją krzywdzili, gdy leżeli już martwi.


Szybko jednak odegnała to uczucie i zdjęła dłoń ze sztyletu. Coraz bardziej się uspokajała, a wtulona, w jego objęciach zaczynała czuć nieswojo. Nie przywykła do tego, do okazywania uczuć i fizycznej bliskości z obcą jej rasą, osobą. Wiedziała że była słaba, ale nawet nie mogła sobie tego wypominać bo to co przeszła odcisnęło na niej swoje piętno. Delikatne elfie dłonie ostrożnie odsunęły go nieco, tak że mogła się z tego objęcia wyswobodzić. Unikała jego spojrzenia, bo choć on nie mógł jej ujrzeć nie chciała wiedzieć co skrywają w tym momencie jego oczy. Podniosła z ziemi swój łuk. Nawet nie zauważyła kiedy wypadł z jej rąk. Augustus usłyszał jeszcze jedno drżące westchnienie nim elfka stojąca obok zdjęła z głowy kaptur i chyba zaczęła przecierać załzawioną twarz. Nie widział wyraźnie nic poza jej śnieżnobiałymi włosami. Te, w słabym, przesłoniętym koronami drzew nocnym świetle zdawały się mniej połyskujące i jaskrawe, a jednak wciąż błyszczały w ciemności niczym gwiazdka na niebie.

On z kolei był zdziwiony że ujawniła mu swoją tak wrażliwą stronę, nawet jeśli było to tylko na moment. Zauważył również że czuła się nieswojo w jego ramionach. Możliwe że był to pierwszy raz od dłuższego czasu kiedy ktoś okazał jej w jakiś sposób swoją bliskość. Z jakiegoś powodu zasmuciło to Augustusa. W tym świetle, wydała mu się ona jakby… wypalona. Możliwe że to skojarzenie nasunął mu widok jej włosów. Drgnął delikatnie, słysząc jej westchnięcie. Przez moment miał ochotę znów ją przytulić, ale powstrzymał się szybko. Uznał że teraz, bardziej spokojna, mogła nie docenić tego gestu. Co nie przeszkadzało… że czuł się dobrze. Po raz pierwszy od lat, czuł że osiągnął coś poza mordowaniem i swoją pracą. Miał ochotę pomóc tej kobiecie, ponieważ czuł, w jakiś sposób, że nawet taki mały gest dobroci z jego strony pomoże zachować mu zmysły w nadchodzących dniach. Była to dla niego przyjemna odmiana, co przyznawał patrząc w zaskakująco delikatny sposób na Tilyel.

Chwilę przeciągała się ta cisza i o czymkolwiek myślał Augustus, drowka musiała chociaż trochę poukładać sobie w głowie rozbiegane myśli. Gdzieś w duchu cieszyło ją że to wszystko miało miejsce w nocy. Że nie można było zobaczyć na jej twarzy tych słonych dowodów jej słabości. Nie wiedziała na ile chce żyjąc tutaj wciąż trzymać się drowich nauk i zasad. Poznawanie sposobu życia innych ras było ciekawe, choć w tym niefortunnym wypadku bardziej koniecznością niż jej zachcianką. Nie wiedziała co myśleć o Augustusie. Nie dość że trudno było jej zrozumieć ludzkie motywacje to jeszcze mężczyzna nie pomagał jej się rozszyfrować. Uniosła wzrok i zapatrzyła się w jego oczy. Wiedziała że on sam niewiele widzi więc nie bała się w nie zajrzeć. Nie bała się że skradnie przy okazji jakąś jej myśl czy emocje. Może chciałaby porozmawiać o słowach które padły wcześniej? - zastanowiła się na moment, ale zrezygnowała. Fakt że tak odsłoniła przed nim swoje wnętrze był krępujący, bo pokazała mu jakiś ze swoich czułych punktów i być może w kolejnym przypływie złości właśnie tam uderzy? Cisza między nimi nie pomagała.

- Więc.. co w zasadzie możemy zjeść? - Zapytała miękko i nieśmiało, uciekając od tematu wydarzeń sprzed chwili.

- Planowałem przeszukać obóz księcia, wykorzystać to co znajdę. Możliwe że mają nawet świeże mięso które można by upiec… - rozmarzył się na moment –[i] Nie masz nic przeciwko mięsiwu, mam nadzieję?[i] - zapytał z delikatnie uniesioną brwią. Zaskoczyła go nieco tym pytaniem, ale najwyraźniej powoli wracała do siebie, co go cieszyło.
- Nie.. - Westchnęła z lekkim rozbawieniem tym pytaniem. Ludzie tak mało o nich wiedzieli. – My - drowy, jak nas nazywacie nie jemy dużo mięsa, ale nie znaczy to że nie jemy go zupełnie. Tak więc.. spróbuję, mam nadzieję że mi to nie zaszkodzi. - tu troszkę się skrępowała bo rzeczywiście jeśli jadłaby coś pierwszy raz szanse na to były dość spore. Nałożyła ponownie kaptur, przez chwilę wsuwając za niego rękę by podrapać swoje długie ucho.

- Moje jedzenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło, piękna pani. - skłonił się Augustus, delikatnie – Powinni już założyć obóz… miło będzie przespać się pod dachem, nawet płóciennym. - westchnął – Zwłaszcza że pewnie nie będzie za dużo okazji w przyszłości… - zamruczał pod nosem, delikatnie marudnym tonem.

- Zgoda więc, ale trzymajmy się od nich z daleka. Nie śpieszno mi poznawać kolejnych ludzi.. - powiedziała niechętnym tonem i zerknęła na niego. Skinęła głową na zachętę i ruszyła w stronę obozu. Zupełnie zapomniała że w tej ciemności Augustus mógł to przeoczyć, w końcu dla niej widok był lepszy niż za dnia. Śpieszyło jej się, bo miała już dość tej dziwnej atmosfery która między nimi się utworzyła i burczało w brzuchu.

- Czuję się nieswojo, obozując wraz z nimi… - przyznał się jej szczerze, podążając za nią – Przynależę do ciemności, nie do światła. To… - wskazał dłonią dookoła siebie – o wiele bardziej mi odpowiada. Nawet jeśli nie mam oczu elfa… - dodał, delikatnie rozbawiony.

- Ty do ciemności? - Elfka roześmiała się głośno. – Potknąłbyś się o pierwszy wystający niewinnie korzeń. - wyjątkowo niespodziewanie zdała się tętnić energią i dobrym nastrojem. Musiała puścić wszystko w niepamięć, inaczej słabość wróciłaby.

- Metaforycznie, moja droga, metaforycznie. - wymruczał w odpowiedzi – Wolę widzieć gdzie idę, szczerze powiedziawszy. - powiedział, wyczuwając przeszkody bardziej na instynkt, niż faktycznie je widząc.

- Co znaczy “Metaforycznie”? - Zapytała zupełnie nie przypominając sobie by uczyła się tego ludzkiego słówka.

- W przenośni. - odpowiedział krótko – Aczkolwiek dosłowna ciemność też jest użyteczna. Zwłaszcza gdy jeden człowiek walczy przeciw wielu… - wyglądał jak gdyby rozważał gdzie pójść z tą myślą.

- Ah, chyba wiem o czym mówisz.. – odpowiedziała cicho, a pod nosem próbując powtórzyć zasłyszane, nowe słówko.

Niemniej, podążył za nią. Siedzenie samemu po lasach, zwłaszcza w tych okolicach, stanowczo było niebezpieczne. Czaiły się tam watahy wilków… jak i gorszych stworów, jak wiedział z doświadczenia.

Gdy weszli na polanę, ich oczom ukazał się raczej przyjazny widok. Kilka namiotów, ustawionych w pewnej odległości od siebie, z jednym skrajnym. Karczma również została już ugaszona; widocznie nie było ich dłużej niż kilka chwil. Widząc ich powrót, jeden z żołdaków podszedł do nich ostrożnie. Najwyraźniej nie do końca był pewny czego miał się spodziewać. – Ustawiliśmy dla was, i dla waszej towarzyszki namiot na skraju obozu, mój panie. Książę powiedział że zapewne będziecie woleli trzymać się na uboczu… - patrzył tylko na Augustusa, niemalże nie zwracając uwagi na elfkę. Gdy mężczyzna uniósł swój wzrok w jego kierunku, strażnik przełknął nerwowo, cofając się o krok. Augustus pokręcił z zażenowaniem głową, widząc jego reakcję – To będzie wszystko. - powiedział tylko, zbywając go ruchem dłoni.

Ludzki obóz z punktu widzenia drowki wyglądał jednak zupełnie inaczej. Rozpalone ogniska niczym latarnie morskie rzucały się w oczy, a skąpe warty i strażnicy którzy chyba w tych ciemnościach bardziej pilnowali „na słuch” aż prosili się o cios z ciemności. To było żałosne. Tilyel wciąż nie mogła pojąć w jaki sposób ludzka kultura zdominowała kontynent. Chyba rzeczywiście plotki mówiące że jedynie ich wysoka płodność i nieskończona liczebność mogły pasować do tego co zobaczyła. Nocowanie w tym obozie aż prosiło się o śmierć z rąk agentów tamtego drowa. Tilyel westchnęła. Nie miała ochoty ciągle uciekać i się chować. Spojrzała na Augustusa na którego twarzy nie dostrzegła żadnego zażenowania.

- Nie wiem czy obozowanie razem z nimi będzie bezpieczne… mój panie. – Dodała kpiąco, złośliwym tonem. Stawiając zgrabnie kroczki ciekawa namiotu wyrwała nieco do przodu.

- Zasłużyłem sobie na to, prawda? - zapytał retorycznie – Za bardzo się mnie boją by zrobić coś głupiego. - zaśmiał się pod nosem.

- Laie, usstan tlun sokoya zhaunus nind ph'tahta - Powiedziała ciszej, bardziej do siebie co zabrzmiało znów jej kpiącym tonem i roześmiała się.

Augustus szedł we wskazanym przez niego kierunku za elfką, obserwując ją i jej entuzjazm z uśmiechem. – Obawiam się że takie reakcje staną się powszechne… - zamruczał, rozbawiony. Wyglądało na to że zachowanie strażnika kompletnie mu nie przeszkadzało. Namiot, co ciekawe w kolorach srebra i czerni, faktycznie stał na uboczu. Przed nim płonęło niewielkie ognisko, a cienie tańczyły dookoła nich w rytm płomieni. Ich wierzchowce były przywiązane niedaleko.

Tilyel zerknęła jeszcze przez ramię na Augustusa po czym zgrabnie przemykając obok ogniska pochyliła się wsadzając głowę do wnętrza namiotu. Cóż, luksusów tu nie było, ale jakieś resztki komfortu na pewno dawał. Nie licząc faktu że gdyby ktoś chciał ich śmierci bardziej ułatwić zamachu już się nie dało. Uniosła się, wyciągając głowę z wnętrza i poprawiając kaptur odwróciła w stronę “jaśnie pana”.

- Cóż.. prosto, ale schludnie. Powinno wystarczyć. Szkoda że tylko jeden.. - westchnęła cicho i rozejrzała się krótko, siadając przed ogniskiem. Jego ciepło czuła nawet przez rękawiczki i jej skórzane spodnie. Cofnęła się nieco bo zaczęło robić się trochę za gorąco. Po chwili uniosła wzrok na Augustusa. – Więc co masz zamiar przyrządzić?

Ten zaś uniósł dwa płaty mięsa, wyraźnie dziczyzny, nabite na rożen, ciągle jeszcze surowe, które najwyraźniej zwędził gdzieś po drodze do namiotu. Westchnął – Nie będzie tak dobre jak gdybym miał czas przygotować je porządnie, ale… w dalszym ciągu lepsze niż to co proponowali nam w gospodzie. Ale najpierw… potrzymaj na moment. - wręczył jej rożen, sam zaś podszedł do swojego wierzchowca. Pogrzebał w swoich jukach, po momencie wyjmując jakiegoś rodzaju szczelne, drewniane pudełko.

Elfka niuchnęła noskiem mięso i cierpliwie czekała. Chciała być pozytywnej myśli. Naprawdę się starała.

Wrócił do niej, kładąc pudełko na boku, i zaczął zdejmować swoje rękawice. Gdy skończył, otworzył pudełko, i odebrał od niej rożen. Doszedł ją intensywny zapach. – Przyprawy. - powiedział, zaczynając nacierać mięso zawartością jednej z przegródek – Moje własne mieszanki. Dobre jedzenie to jeden z niewielu luksusów na które sobie pozwalam. - zaśmiał się cicho pod nosem, kontynuując pracę, a elfka oddała mu rożen. Przez krótki moment, nim zdążył zauważyć jej oczy nieufnie zmierzyły zawartość pudełka. Zawsze uważała na to co je, bo wiedziała jak łatwo jest kogoś otruć. To co wyjął wyglądało i pachniało jednak niegroźnie.

- Też lubię dobrze zjeść. Powinieneś zobaczyć kiedyś co to jest prawdziwa.. mm “karczma”. - Dziewczyna wstała i przesiadła się troszkę dalej od ogniska. Myślami wspominała bogate drowie przybytki. Ekskluzywne lokale gdzie kobiety mogły dobrze zjeść obsługiwane przez przystojnych, oddanych służących. To przypomniało jej o domie. Odczepiła od pasa swój futerał i starannie wyjęła zeń jakiś pergamin, wczytując się w jego zawartość.

Augustus spojrzał na nią z ciekawością. Było tyle pytań które chciał zadać… Zastanawiał się jak dużo uda mu się dowiedzieć zanim ona przestanie odpowiadać. Postanowił jednak zacząć od tego które było w tym momencie najbardziej interesujące.

- Dlaczego tutaj jesteś, Tilyel? - zapytał, szczerze ciekaw odpowiedzi. Jego motywacja była jasna. Nie przestawał pracować na ich wieczornym posiłkiem. Uniósł delikatnie dłoń – Nie zrozum mnie źle. Twoja obecność mi nie przeszkadza… a nawet jest przyjemna... - rzucił w jej stronę krótkie, acz intensywne spojrzenie – Ale… nie wydajesz się mieć celu. - powiedział po prostu. Faktycznie, z jego perspektywy brakowało jej pewnego ognia… była zbyt ostrożna, zbyt pogrążona w paranoi… Choć może to dało się jeszcze zmienić...

Czerwone oczy elfki uniosły się ku niemu znad rozłożonych zwojów i przez chwilę zapatrzyły w milczeniu jakby zastanawiała się co chce mu odpowiedzieć lub czy w ogóle na odpowiedź zasługuje. Spojrzenie to miało zupełnie inny charakter niż jeszcze przed chwilą, było poważne.

- Dlaczego o to pytasz? Sam nie chciałeś mi o sobie opowiadać. - stwierdziła krótko, zwijając ostrożnie dokumenty i wsuwając do tuby. – Mam swój cel, możesz być tego pewien.

- Ponieważ mamy odrobinę czasu dla siebie, a piękna elfka jest dużo bardziej ciekawa niż ludzki najemnik? - zapytał z uniesioną delikatnie brwią.

Kobieta fuknęła cicho pod nosem. – Tanie gierki..

Zbrojny wydawał się być poważny, choć jednocześnie odrobinę rozbawiony.
- Przyznaję że byłem nieco oschły w moim wcześniejszym traktowaniu… a zatem, proponuję handel. Ja odpowiem na twoje pytania, a ty odpowiesz na moje. A w tym czasie przygotuje nam się kolacja… - odpowiedział, badając mięso z uwagą – Wygląda na to że czosnek jest nieco zwietrzały… odrobinę więcej… - rzucił jak gdyby do siebie, choć nie mogła mieć wątpliwości że poświęca jej większość swojej uwagi.

- Nie! - Wyciągnęła dłoń jakby chciała go zatrzymać, ale zawahała się i zatrzymała ją. – Nie mam ochoty na czosnek, zabije wszelki smak, nie mówiąc już o zapachu z ust..

- Nie jestem amatorem, kochanie. Wiem co robię… w tej konkretnej mieszance to dodatek… - spojrzał krytycznie na mięso – Ale biorąc pod uwagę że masz zapewne bardziej wrażliwy smak ode mnie… niech zostanie jak jest. Poświęcę się dla ciebie… - zaśmiał się cicho pod nosem, po czym obrócił się wyraźniej w jej stronę.

Choć Tilyel tego nie skomentowała, nie uszło jej uwadze jak zaczął się zachowywać. Kilka prostych, rzuconych od tak komplementów nie zrobiło na niej wrażenia, ale nie wytknęła mu tego. Niech wierzy że to cokolwiek daje.

- Jeśli nie będziemy sobie w stanie zaufać w obozie, to jak będziemy mogli to zrobić na polu bitwy? - zapytał retorycznie.

- Chyba nie myślisz że Ci zaufam..? Nie oczekuje też że ty zaufasz mi.. tylko naiwni i słabi wierzą w innych. - rzekła dość sucho, troszkę jakby recytowała słowa drowiej przysięgi czy czegoś takiego.

- Piękne słowa… w tych czasach paranoja jest niezwykle popularna. I przydatna. Ale… - powiedział – Czasem może przynieść więcej szkody niż pożytku.

- To co Ty nazwiesz paranoją ja określę wieloletnim doświadczeniem i nabytą wraz z nim wiedzą. Sam pomagasz mi, a nic o mnie nie wiesz. Mogłam Cię zabić już wiele razy, na wiele sposobów. Chcesz mi ufać? Czemu miałbyś wierzyć choć w jedno moje słowo, tak samo jak i ja Tobie? - Elfka mówiła miękkim, spokojnym głosem.

- Ponieważ alternatywą jest nieustanne patrzenie sobie na ręce, martwienie się czy nie wbijemy sobie nawzajem noży w plecy… Człowiek może mieć tylko pewną liczbę wrogów. Jeśli będziemy podejrzewać wszystkich, w końcu skończymy martwi, bo nie będzie mieć kto pilnować naszych pleców. - odpowiedział, równie cichym spokojnym głosem.

- Może człowiek.. a.. ale nie drow! - uniosła się nieco jakby jego teoria ją poruszyła.

- Jeśli naprawdę w to wierzysz, nigdy byś ze mną nie pojechała… - wskazał błąd w jej rozumowaniu

- Może lubię ryzyko? - spojrzała nieco w bok, jakby chciała wykpić jego argument.

- To co szkodzi zaryzykować trochę bardziej? - zapytał z ciekawością w odpowiedzi Augustus. – Może powinnaś...

Elfka zachichotała cicho, chowając tubę za siebie.

- Jesteś równie ciekawski co ja.. i tak samo brakuje Ci cierpliwości i subtelności by wziąć co chcesz nie dając od siebie nic… - uciekła na chwilę myślami gdzieś daleko. – Kiedyś popełniłam ten błąd i pozwoliłam sobie rozbudzić pewne emocje... Musisz pamiętać że inni tylko na to czekają. Lepiej jest wykształcić w sobie nieczułość.

- Nieostrożność, zaufanie… niekiedy łatwo można pomylić te dwa. - potrząsnął głową, jak gdyby pozbywając się niechcianych myśli – Rozumiem co masz na myśli… niemniej ważnym jest by czasem ryzykować choć odrobinę… inaczej, jaki jest sens życia? Tylko przeżycie? W takim wypadku nasi wrogowie już wygrali, bo udało im się nas przemienić w zwłoki, które noszą tylko pewne znamiona życia. - odpowiedział poważnie.

- Mów sobie co chcesz… Dla mnie przetrwanie nie jest żadnym powodem by czuć się gorszą. Wiele razy w naszej historii ktoś uciekał tylko po to by kiedyś wrócić i dokonać zemsty lub.. W każdym razie metody działania są dowolne, byle skutek odniosły. Pośpiech to domena ludzi i waszego strachu przed śmiercią. - stwierdziła zerkając badawczo po nim.

- Nie twierdzę że przetrwanie jest czymś złym… i znam wartość zemsty. Możliwe że lepiej niż myślisz. - powiedział, po czym zaśmiał się cicho – Możemy zginąć każdego dnia, Tilyel. Nie ma sensu odmawiać sobie przyjemności na każdym kroku. I dla ścisłości, Tenebraes nie mają strachu przed śmiercią.

- A jednak.. najwięksi mistrzowie mojej rasy przetrwali wieki właśnie dzięki powściągliwości i ostrożności. Inaczej oddajemy swoje życie w ręce ślepego losu. - elfka podciągnęła kolana wyżej, obejmując je delikatnie dłońmi w zamyśleniu.

- I byłabyś zadowolona z takiego życia? - zapytał Augustus delikatnie, przenosząc się z mięsem nad ogień – Wieczność ostrożności, podejrzliwości, mordowania się nawzajem na podstawie podejrzeń?

- Nie wiem, ja.. - zająkała się. – Właśnie tak do tej pory żyłam.. prawie.. Teraz to bez znaczenia. - zmarszczyła brwi nieco bo choć znała drowie zasady nigdy nie była za dobra w ich przestrzeganiu.

- Więc może spróbowałabyś mojej drogi, zamiast ich? - zapytał – Moja również jest z tradycjami… służyła mojemu rodowi od tysięcy lat. - dodał, a następnie uśmiechnął się szeroko – A jeśli ci się nie spodoba, zawsze możesz wrócić do starych dróg, i zacząć mnie dźgać. - zaśmiał się cicho pod nosem, obracając mięso.

- Jak będziesz mnie tak ciągle do tego prowokował to w końcu to zrobię tylko po to byś się wreszcie zamknął. - zaśmiała się obracając swoje myśli w żart, choć przecież byłaby do tego zdolna.

- Zalecam wrobienie w to kogoś innego. Powiedziano mi że na moim zabójcy spocznie klątwa. - zaśmiał się w odpowiedzi, choć można było w tej wesołości wyczuć nutę goryczy – Choć kto wie, może mój tragiczny los stopi lód otaczający twe serce… będzie ci mnie żal. - odwrócił głowę w jej stronę, uśmiechając się przekornie. Cieszył się że choć trochę się rozluźniła.

- Wątpię.. moje sumienie jest bardzo wybredne. - Odpowiedziała także patrząc mu w oczy. Wydawała się troszkę bardziej otwarta, choć i niepewna. – Jednej rzeczy nie rozumiem.. - zaczęła. – Czemu ciągle próbujesz?

- Bo leży to w mojej mocy, i już dawno zdecydowałem się żyć pełnią życia. A poza tym… nie dałaś mi żadnego powodu by nie. - odpowiedział. Spojrzał krytycznie na mięso, które od jakiegoś czasu obracał – Niemalże gotowe… - wymruczał pod nosem. Mogła wyczuć jego cudowny zapach, przemieszany z ziołami.

Jego śmiałość była niesamowita, ale.. zauważyła że za każdym razem gdy podejmował taki temat nagle umykał zmieniając go na szykowaną przez niego kolację. Czyżby bał się usłyszeć jej odpowiedzi? Elfkę trapiło jednak coś ważniejszego.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 03-03-2014 o 02:23.
Kata jest offline  
Stary 02-03-2014, 19:45   #24
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację
- Powiesz mi więc czym jest to “Czarne Emporium”? - zapytała trochę nieswojo, opierając brodę na kolanach.

- “Czarne Emporium”... - wymruczał Augustus – “Czarne Emporium” jest jednym ze źródeł potęgi rodu Tenebraes. - powiedział w końcu – To moje dziedzictwo. Jeśli pragniesz szczegółów, mogę ci je dać, muszę cię jednak ostrzec… ta wiedza może okazać się niebezpieczna. Lub nie. Trudno powiedzieć na tym etapie. - powiedział, odrobinę rozbawiony.

- Niewiedza zawsze jest gorsza. - stwierdziła krótko bo miała zamiar wydrzeć mu tą tajemnice choćby siłą. Brzuszek wywierał jednak na niej już równą presję. Uniosła palec wskazując na rożen. – Chyba już gotowe, prawda?

- Zależy czy wolisz mocno czy średnio przypieczone… ale wygląda na gotowe. - odpowiedział. Uniósł rożen znad ognia, kierując go delikatnie w jej stronę. Uśmiechał się. Nie mogła tego wiedzieć, ale właśnie bardzo udało się jej go zadowolić swoją odpowiedzią. – “Czarne Emporium” jest najpotężniejszym repozytorium wiedzy Nekromantycznej w Cesartwie. Tenebraes zostali wybrani by jej strzec i, w najgorszych sytuacjach, z niej korzystać. - odpowiedział – Uważaj, gorące. - dodał delikatnie.

- Magia? W dodatku śmierci? To chyba zbyt ryzykowne.. Zresztą skorzystać z niej mogłyby tylko czarodziejki.. - urwała i ujęła w ręce jego podarek. – Dziękuję. - Szepnęła i z cichym westchnieniem położyła się na boku, podpierając na łokciu jednej ręki. Drugą uniosła w lekkim zamyśleniu rożen i wydęła policzki, dmuchając na mięso.

- Zdajesz sobie sprawę że Nekromanci w znaczącej większości byli mężczyznami? - zapytał w odpowiedzi z uniesioną brwią – Magia śmierci, czarna magia… to tylko nazwy, nadane przez maluczkich ze strachu. - wzruszył ramionami – Potęga jest potęgą, nie ważne skąd pochodzi… a zawsze zapewnia jedno: Bezpieczeństwo. - powiedział delikatnym głosem.

- W moim kraju mężczyźni są sługami lub niewolnikami.. w większości. Tak więc wybacz, ale magia jest domeną kobiet. Bynajmniej w moich stronach. - urwała na moment. – Nie mam ochoty rozmawiać o magii.. na prawdę nigdy mnie do niej nie ciągnęło.

- Rodzinna pasja, wybacz. - uśmiechnął się przepraszająco – Tak samo jak gotowanie. Do obu mam talent… jak również kilka innych. - spojrzał na nią z ciekawością – A do czego ciągnęło ciebie, hmm? - zamruczał pod nosem, obserwując ją.

- Do nowości... Lubiłam poznawać to co innych nie ciekawiło. Chciałam kiedyś takiej podróży, ale.. nieco inaczej ją sobie wyobrażałam. Dalej było stawianie sobie celu i jego osiąganie, przełamywanie własnych barier i dążenie do doskonałości. Ale najbardziej… chyba… - zawahała się i umilkła. – Chyba czas kończyć tą rozmowę. - dodała miękko gdy doszło do niej że za dużo już mu o sobie powiedziała.

- Ciekawość nie da mi zasnąć… - nachylił się delikatnie w jej kierunku – Co jest twoją największą pasją, Tilyel? - zamruczał z zaciekawieniem, patrząc jej w oczy. Podobało mu się to co mówiła. Z każdym momentem wyglądała na coraz bardziej interesująca.

Elfka przez moment tylko na niego zerknęła, jakby zakłopotana.
- I dobrze, ktoś musi stać na warcie.. - dodała z delikatnym, złośliwym uśmiechem i ostrożnie zaczęła obgryzać mięsko z rożna.

- Ach, nie wierzyłem kiedy mówiono mi o okrucieństwie mrocznych elfów… - rzucił z udawanym przestrachem. Również zaczął jeść. Mięso było ciągle więcej niż ciepłe. – Choć z drugiej strony… ciekawie będzie odkryć tę tajemnicę… - dodał, uśmiechając się przekornie w jej stronę.

Zmierzyła go dość surowym spojrzeniem, które mówiło mu że “nie dla psa kiełbasa”, a może poczuła się skrępowana tym jakim ciepłem zaczął ją obdarzać?

- Lepiej idź odkryć trochę drewna na opał, nim ogień nam zgaśnie.. mm? - spojrzała pytająco, wciąż zajadając się z apetytem. Chociaż nie powiedziała mu tego, widać było że jej smakowało, lub była aż tak głodna.

Augustus uśmiechnął się w odpowiedzi, patrząc gdzieś w mrok.
- Właśnie po to mamy strażników obozowych. - powiedział, delikatnie rozbawiony – Najwyraźnie ktoś już o tym pomyślał. Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo… - zaśmiał się cicho.

- Tak tutaj nazywacie niewolników? - urwała by dodać za chwilę. – Skąd pomysł że staram się Ciebie pozbyć?

- Różnica jest taka że tych nie trzeba do niczego zmuszać. Mają po prostu silne poczucie obowiązku. - powiedział, a potem uśmiechnął się do niej – Więc jednak lubisz moje towarzystwo, hmm? - zamruczał, zadowolony.

- Oczywiście. Dzięki temu mogę pośmiać się z Twoich głupkowatych uśmiechów i ideologii jak u bobasa. Jeśli pytasz o moje zdanie to masz zadatki na dworskiego pajaca… - rzuciła jakby nigdy nic, obserwując go kątem oka.

- Okrutna… - wyszeptał pod nosem, rozbawiony – Z drugiej strony, poprawiłem ci humor, więc nie zawiodłem całkowicie. - dodał, zaskakująco optymistycznym tonem – Zakładam zatem, ponieważ zapewniam ci rozrywkę, że dalej będziesz mi towarzyszyć? - Zapytał z ciekawością.

- To trudne pytanie.. o tej “szczodrej” pracy dla księcia porozmawiamy jutro. Dziś mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. - Wstała, otrzepując ubranie z leśnej ściółki i z dłonią na biodrze uniosła na niego spojrzenie. – Wrócę za jakiś czas..

- Z chęcią bym ci potowarzyszył, ale nie mam oczu elfa… - stwierdził Augustus – Powiedziałbym żebyś uważała, ale przypomniałem sobie z kim rozmawiam… - dodał, rozbawiony, po czym westchnął – Ja również mam kilka rzeczy które chcę przemyśleć… - dodał jeszcze, zamyślony.

- Z kobietą która dała się pojmać bandzie nieudaczników.. - urwała na moment, zmieniając temat. – Potrzebuję trochę intymności.

- Nie mam nic przeciwko… - zamruczał Augustus, miękko. – Ale będę oczekiwać cię z powrotem… - dodał, równie delikatnie.

Elfka uniosła swój łuk i stanęła w gotowości do drogi. Uśmiechnęła się delikatnie w jego stronę. – Jak wrócę będziesz już spał. - stwierdziła. – Dziękuję za posiłek.

Odwróciła się do niego plecami idąc nieco wolniej, wyraźnie zamyślona, aż w końcu ruszyła w las bez oporu znikając w jego ciemności jakby wróciła do swego domu…


***



Gdy tylko oddaliła się wystarczająco daleko by Augustus już jej nie widział, wzrok dziewczyny obiegł tajemniczy, śpiący las. Niby zdążyła już do niego przywyknąć, ale wciąż wydawał się taki inny od tego z jej wysp. Chociaż widziała doskonale w ciemności, to podczas nocy barwy zatracały się nico nadając okolicy przygnębiający charakter. Widziała nieznane jej rośliny, słyszała odgłosy obcych jej zwierząt i bała się ich troszkę, bo zawsze boimy się tego co nieznane. Zdjęła kaptur który teraz był jej zbędny, ograniczając tylko widok. Drobne stópki elfki zerwały się jakby gnane wiatrem prowadząc jej sylwetkę dalej w głębie puszczy. Może ten las był jej obcy, ale wiedziała na co patrzeć i posiadała wiedzę która kierowała ją do celu. Szukała rzeki, a długie, smukłe uszy nasłuchiwały wytrwale szumu wody.
Odkąd odzyskała wolność wciąż miała wrażenie że jest brudna od ludzkiego smrodu. Potu.. i innych rzeczy o których nie chciała myśleć. Nie wiedziała na ile to jej paranoja, a na ile prawda. Dawniej pachniała subtelnymi perfumami. Kochała ich zapach. Dziś, jako uciekinierka nie mogła pozwolić sobie na takie luksusy. Chciała wierzyć że kąpiel wszystko załatwi. Że pomoże zapomnieć o tym co się stało, poczuć się znów atrakcyjną i lekką, zrzucając brzemię wstydu.

Augustus po części miał rację. Tilyel nie wiedziała jak ma ponownie ułożyć sobie życie. Wiedziała za to że do domu szybko nie wróci. Była skazana na ten obcy świat i musiała się nauczyć w nim żyć. Elfie ucho drgnęło słysząc delikatny szum wody, a jednak coś potrafiła. Na jej twarzy rozkwitł delikatny uśmiech gdy mijała kolejne leśne krzewy i porośnięte mchem przewrócone konary. Zrobiła jeszcze trzy kroki i odskoczyła przerażona. Zamarła. Naprzeciw niej poruszyło się coś, pusząc groźnie i obnażając swoje ostre kolce. Serce podskoczyło jej do gardła, tak że z trudem złapała oddech, a dłoń powoli sięgała strzały. W jednej chwili zapomniała o wszystkich swoich problemach. Potwór zdawał się nie reagować, ale elfka nigdzie nie widziała jego oczu. Uciekać? Strzelać? Co miała robić? Nigdy nie widziała takiego stworzenia… Było małe, ale to nie miało znaczenia. Mogło być jadowite. Cholera wie.


Bardzo powoli Tilyel umieściła strzałę na cięciwę łuku i z drżacą w niepewności wargą zaczęła ją naciągać mierząc do „bestii”.

„Albo Ty, albo ja”

Strzała pognała prędko i precyzyjnie, kończąc żywot nieszczęsnego jeża. Drowka jednak wciąż patrzyła się nieufnie, nie widząc czy potwór tylko udaje… czy wciąż może ukąsić? Dla pewności obeszła go ostrożnie, zostawiając strzałę w ciele. Szkoda było ryzykować życia dla jednej strzały, nawet jeśli była to jedna z jej najlepszych strzał…

- Pełno dziwnych tu stworzeń.. – Wyszeptała idąc już bardzo ostrożnie. Nigdy nie wiadomo czy dziwna spotkana przez nią istota nie żyje w stadach albo gniazdach. Postanowiła zapytać o to później Augustusa.

Nie musiała daleko odchodzić by dojść do niewielkiej leśnej rzeczki. Okolica w przeciwieństwie do samego lasu wydawała się niegroźna. Nie było tu żadnych dziwnych zwierząt. Tylko cichy szelest liści i pluskot wody. Ta nie była zbyt głęboka, ale wystarczająco nawet by popływać. Być może nadawała się nawet do picia, ale Tilyel wolała nie ryzykować jeśli w obozie miała pewną wodę. Usiadła zaraz obok pięknej błyszczącej delikatnie tafli wody. Chciała zerknąć czy nic groźnego nie widać na dnie, ale zobaczyła coś innego. Swoje odbicie. Widziała przestraszone oczy i koryta łez na policzkach. Jeden z nich wciąż był nieco opuchnięty, a gdy go dotknęła nieco bolał. Zdjęła rękawiczki i zanurzyła dłonie w wodzie. Była chłodna, tak jak się spodziewała i tak samo orzeźwiająca, gdy opłukała nią twarz. Przyniosła ze sobą więcej. Jakąś ulgę której było jej tak potrzeba. Drowka uniosła się, siedząc i obserwując niezmiennie płynącą rzekę. Myślała o tym co dalej z tym całym księciem i jej towarzyszem.

Jej wcale nie zależało na pracy dla księcia.. ale Augustus zdawał się podjąć już decyzje. Jaki miała wybór? Trzeba było zacząć współpracę, choćby na pokaz. Nie miała bowiem w planach naprawdę w czymkolwiek pomagać księciu. Póki co chciała zebrać nieco więcej informacji o obu ze stron, a potem kto wie. Może wyda kłopotliwego następcę tronu jej rodakowi. O ile będzie to opłacalne. O ile będzie, może nawet zrobi więcej. Nawet jeśli miałoby to pokrzyżować plany Augustusa.

Elfka zamyśliła się, wspominając go. Pewnie powinna go zabić, szczególnie odkąd odkryła mu w emocjach część swojej duszy. Nie wierzyła w jego bajki o klątwach które miałyby spaść na jego zabójcę. Sądziła że powiedział to w strachu do którego bał się przyznać. Czemu jeszcze tego nie zrobiła? Nie wiedziała. Może coś w nim polubiła. Ciężko było to stwierdzić bo wciąż czuła potrzebę by był przy niej, zupełnie dla niej niezrozumiałą. Jednocześnie Augustus miał tyle wad że nie miała ku temu argumentów. Może bała się zostać tu sama? Była to jakaś z możliwości.

Chcąc nie chcąc zarumieniła się, bo myśl o samotności przypomniała jej wilcze spojrzenie którym powiódł po jej ciele. Miał cudowne oczy i był przystojny, ale nie potrafiła sobie wyobrazić siebie z nim. Wiedziała że czeka na nią w namiocie.. może powrót tam nie byłby dobrym pomysłem? To wciąż było za wcześnie, za wcześnie by mógł się o nią starać. Jeśli kiedykolwiek był w ogóle dobry moment..
Chciała za to poznać go lepiej, była ciekawa. Nawet bardzo.

Delikatne dłonie ciemnej elfki powiodły po skórzanych klamerkach jej ubrania rozpinając je w zamyśleniu, a myśli które przyszły jej do głowy były dość krępujące i niezrozumiałe. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim podobało jej się to jak ją podrywał, nawet jeśli wychodziło mu to strasznie nieudolnie. Było w tym coś zabawnego, a poza tym sprawiało że czuła się wciąż atrakcyjną kobietą.

Jej paluszki zwinnie rozwiązywały kolejne splecione rzemienie, aż w końcu ściągnęła z siebie ten subtelny, skórzany „pancerz”. Zrzuciła śpiesznie pelerynę wraz z kołczanem. Jeszcze troszkę gimnastyki.. Powiodła wzrokiem dookoła upewniając się że jest sama i westchnęła cicho, czując jak wilgotne, delikatne powietrze podrażniło jej nagie piersi. Uśmiechnęła się, nie zrażona gęsią skórką i tylko szybciej wstała ściągając z siebie resztę ubrań. Żałowała że nie będzie to ciepła kąpiel, najlepiej z masażem. Brakowało jej tak wiele wygód, ale niczego innego ostatnio bardziej nie pragnęła.
Po zgrabnej łydce ześlizgnęły się nieśmiało zmyślne, koronkowe majteczki porzucone w tyle razem z wszelkim wstydem. Woda była zimna, zimniejsza niż się spodziewała. Gdy tylko zanurzyła w niej stopę odebrało jej oddech, a uszka uniosły się nieznacznie. Westchnęła głośno drżącym głosem i wywijając oczami, bo przecież to nie była najgorsza część ciała do zanurzenia w zimnej wodzie… Nie minęła chwila, a leśną ciszę przerwał jej głośny, piskliwy jęk. Poniósł się dość mocno co troszkę ją zaniepokoiło. Podskoczyła jeszcze kilka razy w lekkim szoku.. to przypomniało jej gdy jeszcze na swojej wyspie, głęboko pod ziemią brała kąpiel w jaskiniowych wodnych oczkach.


To było jakieś trzydzieści lat temu, gdy włosy miała jeszcze tak długie że sięgały jej za pośladki. Teraz miała znacznie krótsze które nie dość że praktyczniejsze, podobały jej się bardziej. Nachyliła się i z oddaniem zajęła ich pielęgnacją...


***

Zimna kąpiel na tyle ją rozbudziła że Tilyel nim zrobiła się senna przygotowała jeszcze truciznę z naturalnych, dostępnych w lesie środków. Nie miała jeszcze żadnych konkretnych planów, ale wychodziła z założenia że dwie uncje trucizny lepsze były niż jej brak. Wróciła do obozu zadowolona i zmęczona. Niby wcześniej planowała tu nie wracać, wyspać się gdzieś gdzie będzie bezpieczniej. Jednak nie miała już do tego głowy. Nawet mimo tego że dyskretne ominięcie książęcych wartowników nie było żadnym wyzwaniem. Zdawali się równie śpiący co ona.
Nie było jej długo i tak jak sądziła Augustus zdążył już zasnąć. Odpowiadało jej to. Rozwiesiła jeszcze przed namiotem swoją pelerynę, która posłużyła jej wcześniej za ręcznik. Weszła do środka i położyła odwrócona plecami do śpiącego obok mężczyzny. Kraina snów porwała ją w swe objęcia prawie w tej samej chwili…


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 03-03-2014 o 08:28.
Kata jest offline  
Stary 02-03-2014, 20:37   #25
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
[laurka] Z buziaczkami dla najfaniejszego MG

Epizod pierwszy
W którym każdy wybiera swą ścieżkę
Znikąd pojawia się miska sardynek
I zostaje utworzona Drużyna Kota



Niektórzy by podróżować potrzebują różnorakich środków transportu. Wiadomo, najszybciej poruszali się ci, którzy mieli konie, nieco dłużej podróż zajmowała tym którzy musieli na wyznaczone miejsce spotkania dotrzeć pieszo. Natomiast ja… mam swoje kocie sposoby by być od nich jeszcze szybszym. Jakie? - zapewne chcielibyście zapytać. Niestety, odpowiedź na to pytanie odarłaby mnie z cząstki mojej tajemniczości, a do tego nie możemy wszakże dopuścić, nieprawdaż? Dlatego, mój drogi czytelniku musi ci wystarczyć zapewnienie że prędzej czy później wyjaśnię tą zagadkę. Do tego czasu musisz jednak pozostać cierpliwym

Wracając jednak do spotkania z przyszłym pracodawcą, ciekawiło mnie kto też zamiast kapturów wybiera na ukrycie swej tożsamości iluzję. Jest to uzasadnione gdy ktoś obawia się o swe życie i nie chce zjawiać się osobiście tworząc zamiast tego miraż,którego wszakże zranić się nie da. Jeszcze bardziej ciekawiło mnie jak ten drow, o ile oczywiście nie była to tylko maska za którą skrywał swe prawdziwe oblicze, zareaguje na moją skromną osobę. Dlatego na polanę wkroczyłem dumnie, z wysoko uniesionym ogonem który miał oznajmiać światu ,,patrzcie, jaki jestem wspaniały”. Na słowa czarnoskórego zareagowałem również po kociemu

- Miau? - zapytałem z rasowym akcentem, charakterystycznym bardziej dla kotów salonowych niż dachowców. Oczywiście tak nieskomplikowane istoty jak dwunogi wszelkiej maści nie rozróżniały subtelnych zmian w kocim głosie, jednak nie oznaczało to że mogłem sobie pozwolić na zaniedbanie. Pierwsze wrażenie przy zawieraniu umowy o pracę było wszakże kluczowe

Drow uśmiechnął się na modłę na jaką tylko ta rasa potrafi się uśmiechać. Nie to, żeby jakoś strasznie, po prostu po drow’iemu. Co prawda ja osobiście mógłbym go sporo nauczyć o tym jak się uśmiechać, jednak to nie był ani czas, ani miejsce na to. Mój prawdziwy uśmiech bardzo często powodował że dwunogi takie jak ten ciemnoskóry nagle zapominały o całej pewności siebie, o całej tej jakże mrocznej i zuej otoczce jaką prostaczkowie wybudowali wokół stereotypowego przedstawiciela rasy ciemnych elfów. Jednakże jak już mówiłem ten ukrywający się za iluzją osobnik miał być pracodawcą drużyny której łaskawie postanowiłem przewodzić, nie było więc sensu już na wstępie zrażać go do swojej skromnej osoby. Zwłaszcza, że w końcu chciałem uchodzić tylko za miły, futrzasty dodatek do wesołej gromadki. Sam ciemnoskóry nie komentował specjalnie mojego przybycia, gdy jednak na polanie pojawił się Samael drow odezwał się do mnie

- Nie uważasz, ze rola irytującego w tej drużynie jest już zajęta?

Nie uznałem za konieczne odpowiadać, zwłaszcza że już znalazłem sobie wygodne miejsce przy ogniu gdzie usiadłem podwijając ogon przed przednie łapy. Jedyną reakcję z mej strony był błysk ślepi i delikatny uśmiech niezbyt pasujący do mojej kociej mordki. W końcu jak miałem wytłumaczyć temu głupcowi jak bardzo się myli? Czy naprawdę ktoś Taki Jak On uważał że osoba mojego pokroju ograniczy swój udział tylko do irytującego zachowania i cynicznych komentarzy na temat głupoty innych, jakkolwiek by ona nie była zajmująca? Niektórzy muszą zrozumieć że sam fakt posiadania mocy nie implikuje do szafowania nią, wręcz przeciwnie. Zamierzam mieć swój wpływ na tą opowieść, jednak nie jako jej główna oś jak to czasem bywało, tylko jako tak mała, z pozoru nieistotna rzecz jak języczek u wagi. Jesteście moi mili wystarczająco inteligentni, by zrozumieć o co mi chodzi


- Nieważne zresztą… on w razie czego może być tym drugim. Choć to intrygujące. Ktoś mi podobny w końcu po tej samej stronie barykady… przynajmniej pozornie...nie? ponownie odezwała się iluzja drowa wskazując mi miejsce które jeszcze przed chwilą było puste a na którym teraz na ładnej miseczce leżało kilka świeżych sardynek. Ponownie pokazałem klasę nie komentując pomyłki. Kimkolwiek mój rozmówca był, domyślałem się że musi być w pobliżu. Kontrolowanie iluzji która ma uchodzić za realnie istniejącą osobę nie była łatwa, zwłaszcza że niedługo będzie musiała reagować w naturalny sposób na swoich rozmówców, gdy tylko tu przybędą. Przywołanie tego poczęstunku tylko utwierdziło mnie w moich podejrzeniach. Jeżeli ten osobnik myślał, że będzie w stanie mnie w ten sposób przekupić… to miał cholerną rację. Zachowałem jednak swą godność, podchodząc do miski tak jakbym kompletnie nie był zainteresowany jej zawartością po czym delikatnie skrzywiłem się na widok sardynek. To nie tak, że akurat miałem na nie ochotę, nawet nie ważcie się tak pomyśleć, po prostu uznałem że nie mogę pozwolić by poczęstunek się marnował. Tylko i wyłącznie z tego powodu zdecydowałem się je zjeść
- Smacznego… Iluzoryczna postać popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się jakoś tak dziwnie. Drapieżnie. No cóż moi mili, pamiętacie co wspominałem wcześniej o tym że to ja mógłbym uczyć drowy jak w uśmiechu ukryć prawdziwą groźbę? Uśmiech którym obdarzyłem iluzję różnił się od poprzedniego. Tym razem bowiem uśmiechnąłem się dosłownie od ucha do ucha, tak jak żaden inny kot nie potrafił. Również po raz pierwszy od przybycia do karczmy odezwałem się, tym razem bezczelnie cytując

- Czy nie miewają czasem drowy na koty ochoty? I czy czasem na drowy nie miewają koty ochoty?

Iluzorystyczny obraz zachichotał, jednak jego oczy były tak samo zimne jak i wcześniej. Gdyby ten wzrok mógł zabijać, zapewne padłbym trupem… jednak prawdę mówiąc przywykłem do takich spojrzeń. Stanowczo wolałem je od tych przepełnionych strachem lub czcią, bo i takie często się zdarzały. Tutaj znowu mógłbym skomentować jak bardzo straszny dla kogoś takiego jak ja był drow, ale prawdę mówiąc nie lubię się powtarzać. Miałem jednak pewność, ze rozmówca szczerze docenił dowcip.

To co się działo później moi drodzy nie było już tak ciekawe. Ot, przy ognisku pojawiały się kolejne osoby, toczyły się rozmowy, jednakże nie było w tym nic istotnego dla mojej opowieści. Jeśli jesteście tym zainteresowani to nie wątpię że pozostali członkowie nowo utworzonej drużyny zapytani z chęcią opowiedzą wam jak przebiegło spotkanie, oczywiście z własnej perspektywy. Jedynym moim zdaniem zasługującym na wzmiankę wydarzeniem było spotkanie zielonoskórej, Nhyan Luthain z plemienia złotego węża. O pozostałych wybranych do Drużyny Kota miałem już wyrobioną opinię. Co z tego, że opartą w większości na pierwszym wrażeniu, niepełną i zapewne krzywdzącą - ważne, że miałem. Nhyan natomiast była dziką kartą, osobą o której na chwilę obecną niewiele mogłem powiedzieć. Nie byłbym jednak sobą gdybym to tak po prostu pozostawił. Kocham wszelkiego rodzaju tajemnice, a rozwiązanie tej miało mi umilić początek naszej wyprawy. Zapewne z relacji innych wiecie że naturalnym dla mnie jest obwąchiwanie rąk osób które mnie zainteresują? Podobny gest można zobaczyć u innych kotów, jednak w ich wypadku jest to po prostu naśladownictwo, pusty gest który nie pomaga w niczym poza łatwiejszym zidentyfikowaniem osoby po jej zapachu. Ja potrafię się dowiedzieć podczas tego prostego rytułału znacznie więcej, jednakże większość informacji zgodnie ze swym zwyczajem zachowam dla siebie. Czy podzielę się jakąkolwiek wiedzą o zielonoskórej? W sumie czemu by nie

Widzicie, dłonie potrafią o osobie powiedzieć naprawdę wiele, jeśli wie się na co zwracać uwagę. Oczywiście, każdy głupiec który spojrzy na spracowane, poznaczone bliznami dłonie zdoła zgadnąć że nie należą one do świątynnego pisarza który całe swe życie spędził na kopiowaniu manuskryptów. Rozumiecie co mam na myśli, nieprawdaż? Otóż zdziwić was zatem może że dłonie Nhyan pasowały bardziej do ludzkiej szlachcianki niż do zielonoskórej najemniczki. Nie dość, że nie nosiły śladu pracy czy zniekształceń charakterystycznych dla wszystkich parających się wojaczką to nie posiadały nawet zgrubień które powstałyby gdyby często korzystała ze swojego łuku. Był więc to kolejny znak że Nhyan nie jest zwykłą najemniczką, albo że dopiero zaczyna swoją pracę w tym fachu. Kim zatem była zielonoskóra? To opowieść na inną okazję, nie wiadomo również czy to ja będę jej narratorem...
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 03-03-2014, 19:15   #26
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ech... Życie najemnika jest ciężkie. O pracę ciężko no bo mało kto wszem i wobec ogłasza "potrzebuję bandy morderczych sukinkotów do zabicia kogoś!". Ludzie (i inne humanoidy) źle to przyjmują, potem miejscowi stróże prawa zadają takiemu pracodawcy masę niefajnych pytań. Często końcowym jest "masz jakieś ostatnie życzenie?". Płaca często kiepska, szczególnie odkąd wojna się skończyła i rębajłów jest więcej niż zleceń. Dużo wykonawców oznacza spadek cen. Oczywiście był to stan przejściowy. Gdy dwie strony wynajmowały najemników niektórzy odchodzili z tego zawodu. Właściwie to odchodzili z grona żywych. Zdrowa konkurencja. Właśnie, przeżywalność w tym zawodzie nie była zbyt wysoka. Aby temu zaradzić trzeba było robić... różne rzeczy co odbijało się na prestiżu. I potem musieliśmy słuchać takich komentarzy jak "najemnik zabije za złoto ale nie da się zabić" czy "najemnicy są honorowi lub doświadczeni, nie ma doświadczonych honorowych najemników". Co ciekawe słyszałem o wyjątku potwierdzającym regułę. Koleś ponoć nazywał się Kaspar i walczył po różnych stronach, był stary (jak na standardy zawodu w którym w każdej robocie ryzykujesz życie), doświadczony i honorowy (w ten dziwny pokręcony sposób). I martwy. Dał się zabić za złoto. Ale przeżył. Nie pytajcie...
Poganiałem właśnie konia do galopu zabijając czas rozmyśleniami o legendach swojego fachu i zasadach ekonomii nim rządzących. Skłamałbym jednak by to było jedyne co zaprzątało mój umysł.

Pierwszym był Pan Zakuty Łeb. Nie był człowiekiem. Śmierdział mi konstruktem. Czymś sztucznie stworzonym by wykonać z góry założony cel. Myślącym narzędziem. Nie znosiłem tałatajstwa i najchętniej je rozwalałem w drobny mak. Uraz z dzieciństwa. Nie pytajcie. Ten konkretnie śmierdział mi Czerwoną Różą czyli moimi rodakami. Kolejny uraz z dzieciństwa. Tak, miałem je ciężkie jak każdy bogaty szczyl. Oczywiście nie fair by było jakbym za samo podejrzenie go zniszczył. Naprawdę. Ale kontrolne ucięcie obu kolan (czy co tam miał) dla potencjalnego szpiega było kuszące. Gdyby nie fakt, że rozwalenie go zajęłoby mi czas i kazało tłumaczyć się miłośnikom kwiatków zrobiłbym to. Cóż... Resztki mojego instynktu samozachowawczego zadziałały. Dlatego teraz próbowałem dogonić drowa i kontynuować rozmowę z wszystkimi zainteresowanymi w bardziej spokojnych warunkach.

Kolejną nurtującą mnie sprawą było to w co się pakowałem. Właśnie negocjowałem robotę z socjopatycznym, psychopatycznym i ogólnie pokręconym przedstawicielem siatki Morkothu przeciwko Arkanii. Tak, pochodziłem z Arkanii. Nie, nie przez to było mi źle. Jak dla mnie całe cesarstwo możnaby spalić a ziemię posolić. W sumie to sam z chęcią bym to zrobił ale ilekroć o tym wspominałem Simon albo się denerwował albo brał to za żart. Martwiło mnie, że narażenie się dla kwiatków mogło sprawić, że świat stawał się bardzo mały. A żeby nie był za mały trzeba było stać się przydupasem Morkotha. Nie lubiłem być czyimś przydupasem. Obojętnie króla, cesarza czy boga. Szczególnie z akceptacją władzy tych ostatnich zawsze miałem problemy. Dlatego też nie nosiłem zbroi. Zbyt przyciągała pioruny.

Tak wesoło rozmyślając pędziłem przez ciemny las, przytulony do końskiej grzywy unikałem nisko wiszących gałęzi. Na miejscu chciałem pogadać z drowem. Nie podobało mi się tylko jedno. Przeczucie, że się i tak wpakuje w tę kabałę, mimo, że jako jedyny chyba zdawałem sobie sprawę z jej rozmachu. Kiedy nauczysz się unikać kłopotów Samaelu?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 03-03-2014, 21:46   #27
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
***
Każde z nas jest egoistą. Człowiek, ork, elf czy krasnolud zawsze na pierwszym planie stawia siebie. Nie ważne czy z sobą związana jest kasa, urok osobisty, wrodzona skromność czy chwalebna zagłada. Każdy. Pytanie czy, bycie egoistą jest złe?
Czy fakt, iż chce się dla siebie dobrze powoduje, że jest się złą istotą? Kiedy zaciera się ta granica pomiędzy normalnością, a skrajnym egocentryzmem?
Czy ktoś, kto krzywdzi innych by być szczęśliwym zasługuje na potępienie? Czy ktoś kto krzywdzi siebie by uszczęśliwić innych również? A jak dogodzić wszystkim? I czy już się taki urodził?

***

Kot, Taki, Samael, Fred, Simon, Sjeler, Nhyan

Otrzymaliście ogrom informacji w bardzo węzłowatej formie. Praca, pieniądze, podpalenie, morderstwo, ewentualny gwałt (punkt z „*” dla zainteresowanych). W zasadzie nic skomplikowanego, nic co by przerastało Wasze kwalifikacje. Na pierwszy rzut oka widać było, że każde z Was z niejednego garnka jadło. Za wyjątkiem kota, wszyscy najpierw rzucaliście się do gardła… dopiero potem w oczy. Co więc było zaskakującego w tym zadaniu?
Absolutnie nic. Drow wraz z bardem byli małomówni. Podali Wam jedynie najpotrzebniejsze informacje i to niechętnie. Nie bardzo chcieli odpowiadać na pytania, nie bardzo chcieli udzielać szczegółowych informacji. Krzywo patrzyli na co bardziej dociekliwych… fakt jednak, kasę dawali. Żadne z Was nie doszło do wniosku, że mogą chcieć Was w tej materii oszukać. Czy w jakiejś innej? Ot choćby otruć Was żelazem, czy poczęstować kulą ognia… tego pewni być nie mogliście. Ale czy w tych trudnych czasach ktoś mógł być?
Gdy wsiedliście na konie i opuszczaliście polanę Waszego spotkania, na przedzie kolumny ustawił się Amadeusz. Zawczasu ubrał się w łachy przytaszczone przez drowa. Grajek okazał się zaskakująco dobrym jeźdźcem i powodował wierzchowcem jedynie przy użyciu nóg. Mimo otaczającego Was mroku, w jakiś ekwilibrystyczny sposób zdołał dobrać się do swej gitary. Cichutko zaczął na niej brzdąkać melodie.
Kent Carlevi - Dire Straits Money For Nothing - YouTube
Po jej usłyszeniu w Waszych sercach zaczynał gościć spokój. Ogarniało Was przekonanie, że dobrze uczyniliście wiążąc się z tymi istotami, że zapłata będzie godziwa, robota prosta… a już za dni parę z pełnymi sakiewkami udacie się do oberży gdzie czeka na Was wino i śpiew.
Stawkę zamknął natomiast drow, który nim odjechał z polany został jeszcze przez chwil parę omiatając ją wzrokiem… jakby na pożegnanie. Za tą rasą ciężko było nadążyć i mimo, iż ciemne elfy były istotami wywodzącymi się z pod ziemi… to jednak były to elfy. Człowiek, ork czy goblin nie mógł się dziwić, że Laron pozostał na polance i ogląda sobie kwiatki… one już tak po prostu miały! Korożercy jedni!

Kot, Simon, Sjeler
Poczuliście delikatne ukłucie na granicy świadomości. Ktoś w Waszej okolicy cisnął zaklęcie. Nie było ono potężne, nie zdawało się Wam bezpośrednio zagrażać, mieliście jednak świadomość że gdzieś, ktoś, coś… cisnął.

Kot, Taki, Samael, Fred, Simon, Sjeler, Nhyan
Wiedzeni przez barda i ubezpieczani przez drowa, bezpieczni niczym w matczynym łonie udaliście się w nieznane, ku przygodzie.

Ishtar
Spotkanie z kibolami miejscowego FC okazało się być nader interesujące. Chłopaki wznosili liczne okrzyki, jedni pacyfistyczne inni wręcz przeciwnie. Większość z nich okraszona była łaciną… w wydaniu podwórkowym. Najczęściej powtarzanym słowem była „qrwa”, a mnogość „jej” odmiany nawet najbardziej doświadczoną w tym fachu przyprawiła by o zakłopotanie.
Idealni kandydaci na niewolników!
Zaklęcie wyszło perfekcyjnie. Było trudne, było skąp likowane, ale przecież nie po to studiowaliście Sztukę, żeby tacy półgłówkowie mogli w jakiś sposób się Wam oprzeć. Co to, to nie.
Demonstracja naraz ucichła, twarze myślą nie skalane zwróciły się w Waszą stronę oczekując rozkazów. Dumni z siebie zatarliście ręce. Pierwsi niewolnicy! Oni przetrą szlaki dla tych, którzy już nie pod wpływem magii, a porażeni Waszym majestatem, przyjdą sami i wielbić będą Was na równi z Bogami.

Naraz jednak półgłówki zaczęły migać swymi kaprawymi oczkami, a wy poczuliście że nici zaklęcia rozplątują się. Nie użyto tu kontr zaklęcia. To ciśnięte przez Was po prostu z jakiegoś nie znanego Wam powodu nagle zaczęło tracić swą moc.
Zaskoczeni takim obrotem sprawy staliście przez chwil parę przypatrując się jak jeden z „główno dowodzących” całym „oddziałem” (zapewne z uwagi na najdłuższy szalik… w lipcu…) zbiera ekipę i odchodzą krzycząc kogo to oni nienawidzą i komu zrobią jesień średniowiecza.
Spostrzegliście, iż na kamieniu stojącym przy trakcie siedział starzec. Szary płaszcz spływał mu kaskadami od ramion, aż po kostki. Na stopach miał sandały, w dłoni kawałek kostura a na głowie kapelusz. Wyglądał by jak najprawdziwszy mag, gdyby nie drobna przypadłość czyniąca zen jego karykaturę. Otóż kapelusz, spełniające wszelkie standardy mody czarodziejów z założenia winien być wysoki, stożkowato zakończony. W tym konkretnym przypadki stożek był złamany i figlarnie wisiał sobie odchylony do tyłu.
Starzec pykał w najlepsze fajkę nic nie robiąc sobie z przechodzących ludzi. Naraz spojrzał na Was, włożył fajkę do ust, przytrzymał zębami a prawą dłonią zaczął „pstrykać”… jakby starając sobie coś przypomnieć….

Kot, Taki, Samael, Fred, Simon, Sjeler, Nhyan
Podróż wcale nie trwała długo. Jak się okazało po zaledwie godzinie dotarliście do miejsca docelowego. Karczma była piętrowym, wolnostojącym budynkiem. Jedynym w okolicy, stojącym niczym wartownik u rozstaju dróg. Dalsze zabudowania wioski znajdowały się w niewielkiej odległości. Karczma jednak z uwagi na charakter prowadzonego interesu stała trochę na uboczu. Uciążliwość klienteli musiała być mniejsza.
A tej było całkiem sporo. Plus powyższego rozwiązania gwarantował Wam anonimowość. Minusem natomiast była całkiem duża ilość potencjalnych ofiar przypadkowych. A nie mieliście płacone ekstra od każdego dodatkowego trupa.
Karczma była pełna ludzi.
- O karczma! Stwierdził z pewnym rozbawieniem w głosie Laron, gdy ostatni dojechał na skraj lasu, gdzie ścieżka przechodziła na polane i kilkadziesiąt metrów dalej łączyła się z traktem. - Spalcie ją! Drow wymienił spojrzenia z Amadeuszem i obaj mężczyźni uśmiechnęli się przez zęby.

Kot
Ponieważ siedziałeś wtulony w ponętne kobiece kształty, nie musiałeś przejmować się prowadzeniem wierzchowca i takie tam. Miałeś sporo czasu na przypatrywanie się okolicy. Twe bystre, elfickie niemal oko dostrzegło po przeciwnej stronie polany jakiś ruch. Gdy wytężyłeś wzrok dostrzegłeś istotę, której rozmiarami nie można było pomylić z niczym innym. Mimo, iż przykucnięty ork miał dobre dwa metry wzrostu. W pozycji poziomej trzymał łuk. Wielki łuk.

Simon, Sjeler
Nie od razu, jednak po paru chwilach wyczuliście, że wokolo karczmy jest rozstawione coś na podobieństwo alarmu magicznego. Ten był postawiony nieudolnie. Jakby przez adepta Sztuki.

Fred
Na dachu budynku ktoś siedział. Jeszcze Was nie dostrzegł, natomiast ewidentnie musiała to być czujka. Koleś trzymał coś na kolanach. Mogła to być kusza, mógł być jakiś rodzaj sztucera.

Samael, Taki, Nhyan
Przed samą karczmą było ludno. Nie dało się jednak nie zauważyć dwóch zbrojnych stojących w przejściu. Wyglądali na dobrze i co ważniejsze jednolicie wyposażonych. Każde z Was niejednokrotnie widziało wykidajłów. Rzadko kiedy mieli oni jednolite uniformy.

Tilyel, Augustus
Ułożyliście się na swych legowiskach pełni nadziei na kilka godzin zbawiennego snu. Namiot, leżanka były przyjemną odmianą i namiastką cywilizacji od której oboje tak bardzo odwykliście.
Nie dane Wam było jednak spać spokojnie. Minęły może dwie godziny nocne, gdy do Waszych uszu dotarł sygnał alarmowy. Trębacz urwał go niespodziewanie. Gdy wyszliście z namiotu jasnym stało się dlaczego. Strzała stercząca z jego gardła powodowała właśnie, że krew wraz z życiem uciekała zeń z każdym skurczem mięśnia sercowego.
Viktor wraz z Księciem szybko organizowali obronę, nie bardzo zdając sobie sprawę przez kogo zostali najechani.
Wkrótce wszystko się wyjaśniło.
Zgrupowanie orków, rzuciło się na obóz.
A Wy mieliście dosłownie dwie minuty aby przygotować się na spotkanie z przeznaczeniem.
ORK by vandalocomics on deviantART
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 04-03-2014, 06:04   #28
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
"Nie ma gorszego połączenia niż broń, głupota i strach.
Wszystkiego najgorszego można się wówczas spodziewać."

COOO!

Kto śmie wchodzić w paradę Ishtar?
...
Znowu?
...


Wstrząs przyszedł szybko i przeszedł szybko - nietrudno jest otrząsnąć się z niego gdy ma się kilkanaście umysłów i zawsze kilkoro z nas będzie na tyle przytomnych by kąsaniami, szturchańcami i wściekłymi sykami ocucić resztę. I tak się stało.

- Myślisz, starcze, że uda Ci się pokrzyżować nasze plany? Myślisz, że jeżeli przeszkodziłeś mi w zdobyciu niewolników metodą bezwysiłkową, którą lubimy najbardziej to przeszkodziłeś nam całkowicie? Nie doceniasz nas. Patrz i podziwiaj.

Lekkim krokiem skierowaliśmy naszą zieloną, smukłą sylwetkę w kierunku improwizowanej sceny, gubiąc po drodze habit, za to zastępując go szalikiem, zabranym po drodze leżącemu na ziemi ochlejusowi. Odziani w zmysłową zieleń i szalik z napisem "Brody Brodziska" wpadliśmy na chyboczące się deski, objęliśmy w zmysłowy sposób typowy dla zalotów dwunogów gapiącego się na nas DJ-Śpiewaka oraz - korzystając z jego oszołomienia - pożyczyliśmy tubę.
A potem wystarczyło krótkie hasło
- Daj czadu!

Należy bowiem dodać, że nie zapomnieliśmy, że część z nas przypadkiem okazała się fanami głupiej muzyki. Stłamszona mniejszość dostała swoją szansę. I nie zmarnowała jej!

My Brodzianie wiemy jak się gałą napierdala,
lubimy tak wykopać, by słychać było z dala .
To jest ta gorąca krew! To jest nasz brodziański zew!
My Brodzianie wiemy jak użyć mowy ciała.
Wiemy jak sfaulować by się sprawa nie wydała.
To jest ta brodziańska krew! To jest ten talent i wdzięk !

Byliśmy pod wrażeniem. Wygląda na to, że to kilkoro z nas, tych pożal się Ishtar fanów mózyki (tak, "mózyki"!) w tajemnicy założyło kapelę. Nie wiemy jak się im to udało pod okiem większości, ale mieli gotowy jakiś utworek, który chyba na prędce modyfikowali.
Zdolni. Postanowiliśmy im pomóc dodając kilka efektów akustyczno wizualnych. Tajemnicę kapeli rozwiąże nasza wewnętrzna służba bezpieczeństwa (WSBI).


Mamy to, czego nie ma nikt inny.
Cenimy ten naturalny dar.
Wódeczka lepsza niż winy i giny.
Najlepsze u nas, cokolwiek byś chciał.
cho cho łał !!!!!
My na swoiskim boisku chowani,
Zbudowani jak stalowy tur.
Nie ma lepszych od Brody Brodziany,
Choćbyś szukał od morza, do gór!

To, co nasze jest najlepsze jest, bo nasze jest! ( to! ),
To, co nasze jest najlepsze, jest to nasze, wiesz?! ( to! )
To, co nasze jest najlepsze jest, bo nasze jest! ( to! )
To, co nasze jest najlepsze, jest to nasze, wiesz?! ( to! )

Dodamy jeszcze seksownego pytona w barwach klubu, w końcu czemu nie?


I znów kilka fajerwerków... pomyślałby kto, nie wiedzieliśmy, że te drobne iskierki od tarcia sub-przestrzeni do czegokolwiek się przydadzą, a tu proszę.
Łyso Ci Dziadku?

W Brodach mamy to, czego nie ma nikt inny,
Zjeżdżają do nas z wielu świata stron.
Tu dobra Piłka i dobre dziewczyny,
Brody Brodziska wpierdolą jak GROM!.

A nasi Gracze nie mają kompleksów,
Bo nie mają powodów ich mieć.
I usłyszcie groźbę naszych ultrasów
Chcesz wpierdol, to pojedź na wieś!

My Brodzianie wiemy jak się gałą napierdala,
lubimy tak wykopać, by słychać było z dala .
To jest ta gorąca krew! To jest nasz brodziański zew!
My Brodzianie wiemy jak użyć mowy ciała.
Wiemy jak sfaulować by się sprawa nie wydała.
To jest ta brodziańska krew! To jest ten talent i wdzięk !

My wiemy jak!
Mmm, my wiemy jaaak, ooo!
Haha, ooo, my wiemy jak!



No, na końcu dodaliśmy istną faerię świateł, fajerwerków i innych takich. Spójrzcie na te rumiane, wykrzywione, kochane gęby, podniesione ręce. Kochają nas! I nawet nie trzeba było wkręcać się świdrem kontroli w ich głowy.


Yeeeeeach!
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 04-03-2014 o 06:13.
TomaszJ jest offline  
Stary 20-03-2014, 00:13   #29
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Taki nie był zadowolony z jazdy na kopytnym zwierzęciu. Trzęsło, cisnęło, wrzynało się i trzeba było cały czas się trzymać. Całe szczęcie nie trwało to długo, a kilometrówka zleciała. Rozmowy, konwenanse. Nigdy nie był w tym dobry. Co proszę? A jakże. Witam. Tak, oczywiście. Nie dziękuje. Żegnam…
a spierrr… Na konwenanse trzeba sobie zasłużyć do cholery.

A tu zgraja przypadkowych obdartusów, ubranych w najlepsze swoje łachy, zebrana do kupy (dosłownie i w przenośni), by gdzieś coś zdziałać dla byle błyskotek. Za kufer srebra połowa dała by się wychędożyć. Druga połowa za połowę kufra. Co się z tym światem stało? Kiedyś ważne były idee. Cele ważne były. Może dlatego, że to nie Ziemie Zielone? Może. W końcu brak cywilizowanych rozwiązań w Cesarstwie może powodować degenerację ludności. Tak, z pewnością może.

W co się w ogóle pakuje? Spojrzał ukradkiem na barda i drowa. W czym rzecz? Ciężko było się nie domyśleć, że to albo jakaś podpucha z tą karczmą, albo sprawdzian. Bo przecież do spalenie karczmy, za kilka złamanych srebrników, chętnych można znaleźć praktycznie w każdej osadzie. W samej karczmie właściwie. Po co więc takim zawadiakom jak Amadeus i Laron grupka złożona z nikogo? Z tego co się dało zaobserwować, to członkowie grupy byli zróżnicowani na tyle, że mogli być szpiegami, złodziejami, zabójcami z każdej możliwej frakcji i nacji o jakich Taki słyszał. I o jakich nie słyszał.

Orczyca z kotem, para magów, (sic!) zakuta pała, siakiś żołdak, maruder pewnie. Gdzie te czasy, gdy działało się w zielonym składzie?

Taki pokręcił głową. Magowie. Magia. Nie rozumiał jej. Wielu rzeczy nie rozumiał. Miał jednak plan. Zrozumieć wszystko. Magia jest po prostu alchemią, której nikt nie próbuje pojąć. Taki dziwił się, że ci ludzie nie chcą tego zmienić. Zamiast odtwarzać coś, co ktoś, kiedyś wymyślił i im pokazał, mogli by skonstruować coś własnego. Taki potrafił Tworzyć. Tworzyć przez ogromne “T”. Czy to nie stawiało szarego goblina wyżej niż wszystkich magów, czarodziejów i wróżki razem wziętych? Jedni potrzebowali przedmiotów, inni tylko machnąć paluchem. Ale żeby zrobić coś extra, coś co jeszcze nikt nie wymyślił, trzeba mieć nieprzeciętnie lotny umysł. I do tego zdolność pojmowania istoty rzeczy. Niechybnie szary goblin taką zdolność posiadał. I nie zamierzał owijać w bawełnę. Ci wszyscy magowie, to jedynie iluzjoniści tylko. Prawdziwe tworzenie niesłychanych rzeczy mógłby im dopiero pokazać.

Jechał chwilę zadowolony ze swojego toku rozumowania. Gdyby nie to, że głowa trzęsła się mu od chodu zwierzęcia, na którym jechał, to by pokiwał nią z zachwytu nad sobą. Czasami trzeba zniżyć się do poziomu pomniejszych ras i wymienić kilka zdań by umysł wrócił na właściwy sobie tor. Tak, duma Takiego rozpierała.

Chwilę później dojechali do karczmy, którą mają obrócić w perzynę. Będzie zapewne na co popatrzeć.

- Taki, jeśli pozwolisz – dotarło do Goblina. To Simon, mag w koronie. Najwyraźniej chciał by zeszli z konia. Goblin ześlizgnął się płynnym ruchem i stanął obok konia nie będąc pewnym czy chce pójść w ślady co po niektórych i udać się do karczmy. Skoro mają ją spalić, to poco jakieś podchody?

Złapał zatem za uzdę konia, który niepewnie chrapnął coś w swoim końskim języku. Z drugiej strony podszedł młody koniuszy i szarpnął konia w stronę stajni, niewielkiego budynku nieopodal karczmy. A dokładniej niewielkiego wypełnionego sianem budynku nieopodal karczmy.

- Panniee, - wieśniaki zawsze reagują na takie honory wypięta klatą i dumną miną. – ludno tutaj u wass. – Taki próbował wyrażać się najpospoliciej jak się dało.

Koniuszy wyprostował się, wciągnął brzuszysko, jakby dwadzieścia kilo sadła wyparowało w tej właśnie chwili.
- Jaki ja tam pan. Koniami się zajmuje. A karczma oblegana jako zawsze. Tu zwyczajowo ludno. Kilka dni temu to było dopiero ludno. Samoj nie mogłem obrobić. Musiałem tatka z domu ściągać. Staruch jeden nic innego nie robi jak tylko gra z bękartami stryja Kazika.

- Kunie ładne. – Taki miał gdzieś, co najmniej, co robią tatki czy inne bachory.

Dwadzieścia kilo wróciło jak z bata trzasnął.
- A no ładne. Ten tutaj to mu mości Kraśnika ze wschodnich ziem. Tylko on hoduje takie kasztany. Ten tutaj szary…

Taki przewrócił oczami. Stanął trochę z boku oglądając co i jak. Niestety same siano, łajno i deski. A i konie rzecz jasna. Gdyby to podpalić, to nikła szansa by karczma też by się zajęła. Co tu wymyślić?

- Jak mój pan… – Taki przerwał wywód koniuszemu. Chwilę myślał. Dobrze, że mnie ten niebieski nie słyszy teraz. – Jak, zdecyduje się zostać w karczmie na noc, to można się tu gdzieś w śród siana założyć?

- Założyć? Położyć, znaczy? A jasne. Tamoj drabina, na górze świeże siano zwiezione.

- Rozejrzę się. – Rzucił oschle goblin. Miał już dosyć tego bęcwała. Nic istotnego nie był wstanie Takiemu powiedzieć. Obrócił by się i wszedł na górę gdyby gdzieś tam przed nim, a za plecami parobka, nie mignęła zielona postać. Zielona postać z pochodnią.


Co do cholery?...

Chwilę później zaczęło być wiadome co się dzieje. Ogień ogarnął poziom klepiska całkiem szybko, ale i tak prawdziwego impetu nabrał gdy dotarł do piętra. Tam właśnie gdzie goblin chciał wleźć. Trzeba pamiętać, że w drużynie może być niebezpieczniej niż samotnie, pomyślał. Chłopak od koni obrócił się w stronę ognia. Prawie coś powiedział, po czym zacharczał i padł.
Goblin spojrzał na orczycę. Pokręcił głową.
- To był mój plan.

Ta jednak nie mogła już tego słyszeć. Rzuciła bowiem pochodnie i ruszyła do wyjścia. A jazgot koni próbujących się uwolnić zagłuszał wszystko. Goblin spojrzał na leżącego koniuszego. Nóż wystawał z piersi młodzieńca. Tak tego się nie robi. Ale co to goblina obchodziło. Nie każdy ma zadatki na skrytobójcę.

Gdy orczyca zniknęła za płomieniami Taki podbiegł do ściany i ściągnął z nich lejce. Porządne skórzane lejce były w stanie wytrzymać wiele. Przywiązał je do belki podtrzymującej strop i ścianę najbliżej karczmy. Szczęśliwie były tam wielkie wrota. Otwarte wrota. Drugą stronę lejc poprzywiązywał do uprzęży koni, które jeszcze nie zostały rozprzęgnięte. Ogień wzmagał się z każdą chwilą. Oprócz rżenia pojawił się już kwik strachu.

Goblin powolnym krokiem podszedł do pochodni, wziął ją i wetknął w rękę martwego koniuszego. Wyciągnął też nóż orczycy z klatki piersiowej młodzieńca i włożył do swojej sakwy. Nie ma co pozostawiać oczywistych śladów.

Gdy konie już niemal wariowały od szalejącego ognia a na zewnątrz było słychać okrzyki i nawoływania, Taki podszedł do boksów z końmi i zwyczajnie otworzył ich bramki. Zwierzęta wyrwały jak poparzone… no chyba były. Taki będąc pewien sukcesu udał się w przeciwną stronę. Ogień był już wszędzie, a dym gryzł i dusił niemiłosiernie.

Stodołą wstrząsnęło. Taki stanął na chwilę by spojrzeć za siebie, w stronę karczmy. Konie właśnie wyrwały belkę i biegną w siną dal. Siną od dymu. Czas przestał działać na korzyść goblina. Kolejne trzaski upewniły Takiego, że może mieć nie lada kłopoty. Długo się nie zastanawiając złapał za kubeł wody przeznaczonej do pojenia koni i wylał ja na siebie. Nie było to przyjemne zwłaszcza w kontraście z żarem panującym dookoła.

Mokry i niepewny siebie rzucił się w przeciwną stronę niż karczma. Na końcu w śród płomieni dostrzegł okno. Szkopuł w tym, że zasłonięte okiennicami. Zaryzykował jednak i rzucił się przez nie. I tu szczęście dopisało. Nie było zaryglowane.

Okiennice otworzyły się i wypuściły goblina na zadymione podwórze. Szybki obrót i już pędził ile sił w skraj lasu. Na szczęście niedaleki. Gdy wpadł w krzaki położył się na glebie i wziął kilka głębokich oddechów. Gdy się uspokoił postanowił iść skrajem lasu aż dotrze do towarzyszy stojących po drugiej stronie polany.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 20-03-2014, 03:50   #30
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Wink

Ciemność spowijała polanę. Nikłe światło księżyca oświetlało dziewięć sylwetek zbierających się do drogi. Dziewięć sylwetek skonfundowanych swymi uczuciami. Część z nich niepewnością się odzwierciedlała, czy dobrze swe zaufanie powierzyła ryzykując niemało. Część z nich mogła się zastanawiać czy oby na pewno w dobre towarzystwo wpadło... a część z nich pewna nie była czy rozrywka przednia czy też mierna miała im się sprawić.

Dziewięć jeźdźców wyruszyło. Siedem koni rozpoczęło wędrówkę. Pięcioro śmiałków o krwi czystej i ziemskiej zaczęło swą podróż. Trzech klątwą obłożonych w przygodę wybyło. Jeden zaś los podzielić mieli.

Gunter, koń należący do błękitnego maga, ruszył dziarsko za nic mając sobie dodatkowe obciążenie w postaci szarawego goblina. Może to jego hardość i siła, może duma by pokazać tym rączym ogierom wkoło, że on nie z miękkiej gliny ulepiony i dwójka jeźdźców to nic dla niego. Wesoło bierzył na przód wysłuchując rozmowy swych pasażerów. Gdyby był nieco bardziej rozumny zanotował by, że gobos na jego grzebiecie prostym acz nieprzyziemnym imieniem Taki się przedstawił, a zapytany o hobby z wielkim zdawało by się entuzjazmem wyjaśnił, że alchemią się para. Zaś z krótkiego wykłady wyniósł by, iż alchemia wielce podobna do magi się miarkuje, a nawet i wyższą i zacniejszą sztuką się objawia, gdyż magia to bezmyślne powtarzanie tych samych formuł, raz odkrytych przez pionierów arkan, kopiowane przez każdego następcę, zaś szlachetna dziedzina eliksirów jakoby zmusza do eksperymentów i dziewiczego odkrywania wszelakich mieszanin i dekoktów. Gdyby był na miejscu Petrikova zapewne urażony by się poczuł, a co najmniej dumę miał by ukłutą i polemizować starał by się. Jednak był tylko zwykłym koniem o rozumie nie bardziej skomplikowanym od innych koni i nieświadom rozmów sztukmistrzów szczęśliwy parł na przód.

Simon zgodził się tylko częściowo ze swym rozmówcą przyznając mu rację, iż większość magików jedynie powiela zaklęcia już odkryte i wypróbowane. Jednak z drugiej strony ktoś kiedyś opracować receptury zaklęć musiał, i zapewne nie jeden prób tych nie zaprzestał. Do tego magia bywa kapryśna i niejeden mag naturalnym talentem dysponował, nigdy żadnych zaklęć w formie pisanej nie widział, a jedynie improwizował swobodnie splatając wiry podle swej woli. Wszak i zapewne alchemicy stosowali sprawdzone przepisy niejako jedynie odtwarzając pracę starszych i doświadczonych. Jednak ten argument przemilczał nie chcąc urazić towarzysza. Zapytany zaś o atrybuty swobodnie widniejące mu u pasa odrzekł wpierw dziarsko i ochoczo, że to Enchiridion, księga zawierająca nie jedną mądrość, nie jedno zaklęcie i za pewne nie jeden rytuał, z którego właśnie on, Simon, kopiował czary pradawnych. Dodał nawet, że kiedyś użyczy mu księgi, gdyż goblin, biegły w sztuce eliksirów coś więcej z niego wynieść może, niźli tylko on, prosty sługa starożytnej prawdy. Gdy o koronę Taki dopytał się lakonicznie "A to?" mag spoważniał na chwilę, strapił się delikatnie i rzekł, iż to jego klątwa artystą go czyniąca. Alchemik uszanował ciszę jaka po tych słowach nastała i nie dopytywał się więcej o ten złocisty przedmiot. Zresztą i czasu nie stało, gdyż ot karczma na widnokręgu jaśniała kusząco.

Karczma, jak się okazało, nie tylko ludzkim okiem strzeżon była, ale i czarami prostymi otoczona przed intruzami chroniona. Wielce dziwnym to by się zdać mogło, jakoby karczma obcych miała wabić nie zaś odpychać swą niedostępnością. Co więcej, wielce zdumiewającym było, iż tajemniczy jegomość zbrojmistrzem w myślach Simona nazwany, zaś Sjelerem się tytułujący w arkanach biegły i takoż był gdyż raptownie ową barierę wyczuł.
- Pewnie nie wszyscy sobie z tego zdają sprawę, ale karczma jest na czujce magicznej. - łaskawie podzielił się swym odkryciem z mniej wyczulonymi kompanami.
- W rzeczy samej. - Potwierdził niebieski towarzysz sięgając po swe wielkie Księgowidło. Miał zamiar dokładniej zidentyfikować oraz rozproszyć ów magiczny alarm. Czuł, że niezbyt zręczne dłonie splotły ten czar więc miał wielką nadzieję, że uda mu się zanegować magiczną czujkę.

Karta po karcie przeczesywał księgę zawierającą potężną wiedzę pradawnych. Kolorowe ilustracje do zaklęć odbijały mu się w podekscytowanych oczach. Kula ognia, błyskawica, zamieć… bojowe zaklęcia mijały z każdą stroną pozostawiając jedynie niewyraźne wspomnienie. Dezintegracja, grad meteorytów czy słowa mocy również nie interesowały Simona. Z dwóch powodów które pozwolę sobie przemilczeć. Otwarcia portali choć zawsze kusiły pozostawały w tym momencie poza zasięgiem, a wszelakie przywołania w tej chwili zdawały się być bezużyteczne.

- O mam - krzyknął szeptem niebieski czarownik znajdując odpowiednie zaklęcie. Skomplikowana gestykulacja dłoni przedstawiona w księdze, jak i zaśpiew niemalże niemożliwy do odtworzenia tylko zachęciły maga do działania i sprawdzenia samego siebie.
- Zaklęcie czujki już nie będzie nam przeszkadzać. - sucho podsumował swą chwilową nieobecność pancerny nieznajomy.
- Oh - Simon delikatnie opadł z rozczarowania. Tyle stronic przewertował. Tyle czarów przejrzał by znaleźć odpowiedni. Ba! samo odcyfrowanie zapisków z Księgowidła było heroicznie trudnym wyzwaniem, nawet dla tak doświadczonego… archeologa. I to wszystko na marne, gdyż alarm już nie istniał. - Dobra robota - dodał ze smutkiem.

- Uważajcie jakieś grubsze zaklęcie szykuje się w karczmie albo od jej strony. Może być gorąco. - Zbrojmistrz znów wykazał się nie tylko biegłością w wyczuwaniu aur magicznych ale i refleksem godnym łotrzyka.
Simon skinął głową zamaskowanemu na znak, że rozumie ostrzeżenie. Otworzył ponownie księgę i szybko przeczesując szukał odpowiedniego na tę okazję zaklęcia. Poczuł się nawet jak by brał udział w codziennej szkolnej rywalizacji, tylko, że zamiast kto szybciej rozwiąże zadanie z algebry było kto sprawniej rzuci odpowiedni czar. Po krótkiej chwili przystopował patrząc zdziwiony w pustą przestrzeń i dziwiąc się samemu sobie, że takim emocjom dał się ponieść. Powrócił ponownie do szukania zaklęcia, jednak tym razem charakteryzował go już większy spokój i opanowanie.
- O, mam! - ponowny okrzyk euforii wyciszony niemal teatralnym szeptem dobył się z jego ust. Dłonie szybko przybrały dziwaczną pozę przypominającą nieco patrzącą w szklaną kulę wróżbitkę, zaś melodyjny zaśpiew musiał być skandującym zaklęciem.
Nagłe olśnienie jakie go naszło było przedziwnym uczuciem. Niczym tkwiąca od kilku godzin między zębami resztka jedzenia gwałtownie opuszczająca swe legowisko, lub słowo które balansowało na krańcu języka lecz po chwili zastanowienia zechciało udać się dźwiękiem.
- Czar który wyczuliśmy - zwrócił się do Sjelera - jest definitywnie z magi szkoły bojowej. Nie jestem jednak w stanie stwierdzić co to za czar. Może być to zarówno magiczny pocisk, jak osławiona kula ognia czy nawet eksplodujące orby negatywnej energii. Pytanie na kogo ten czar ma być rzucony. - dodał z lekką obawą o swego przyjaciela i nowego towarzysza broni którzy właśnie wchodzili do przybytku, - Pójdę do karczmy wesprzeć naszych. Taki, jeśli pozwolisz. - rzekł tym razem do siedzącego z tyły goblina sugerując szybkie zejście z konia.

Petrikov ruszył z wolna wjeżdżając na ścieżkę. Nie krył się ze swymi zamiarami, nie skrywał swej persony. Jechał bez zbędnego pośpiechu, ale i bez przesady nie manifestując lekce sobie ważenia powagi czasu. Ot tak, jak to zwykli podróżni przemierzali drogi. Karczma wszak dla takiego podróżnego, w takim czasie, wydawała się być wymarzonym celem, by coś przekąsić, czymś zapić i w miarę bezpiecznym miejscu gnaty na nocleg swój złożyć. Mag przykrył koronę torbą, zaś księgę schował doń, nie chcąc primo prowokować potencjalnych złodziei… Oj smutny byłby ich los… ani kłuć w oczy Księgowidłem. Ot tak jak zwykły… niebieski podróżny.

Gdy Gunter dotarł do stajni wnet powitany ostał z największym respektem i szacunkiem jakby i samym pegazem się okazał lub i nawet Incitatusem we własnej końskiej osobie. Jedynie czerwonego dywanu zabrakło i płatków róż drogę zdobiących. Stajenny słał komplement za komplementem licząc zapewne na napiwek sowity. Dobrze konia oporządzi to i na monetę jaką zasłuży, pomyślał w ciszy magun zapominając iż wszak karczma płomieniowi poddana zostać będzie. Ot zwyczajne obyczaje wzięły górę. Taki, chowając swą dumę ku wyższym celom, jako parobek się przedstawił i w stajni został by na konia mieć baczenie i zapewne informacje od młodzika wyciągnąć. Albo coś innego... bardziej... mięsistego.

Simon stanął przed drzwiami pilnowanymi przez dwóch umundurowanych silonorękich pilnujących wejścia do przybytku. Jeden z nich spojrzał zdziwiony na nowo przybyłego gościa i delikatnie zagrodził mu drogę.
- Coś ty taki niebieski, hę? - spytał się bacznie lustrując wzrokiem Petrikova.
- Oh! Toż to wielce niegrzecznie pytać się ludzi czemu są czarni lub niebiescy. - odrzekł oburzony mag, dumnie zadzierając nosa. - Rasistowskie zdaje się być takie zachowanie i nie mało zacofane, by nie rzec chamskie, prostackie i prymitywne. Nie można tak pytać się każdego dlaczego jest innego koloru. Tacy się rodzą i nie ich to jest wina. - skończył reprymendę poprawiając soczewki i w duchu śmiejąc się do rozpuku widząc zakłopotanie żołnierzy. Możliwe, że tylko dzięki małemu zrugowaniu nie mieli odwagi by przeszukać go choćby przelotnie.

Karczma wewnątrz nie odznaczała się niczym oryginalnym. Tłok ludzi nie do końca trzeźwych wypełniał dokładnie pomieszczenie, zaś służba krzątająca się między nimi z sobie tylko znanym schematem obsługiwała przybyszów. Cudem chyba jakimś miłosiernym lub według zasady zaprzeczania stereotypów jeden stolik, centralnie w kącie, pozostał niezajęty do tej pory i natychmiast upatrzony przez błękitne oczy brodacza spoglądające poprzez szafirowe okulary. Usiadł wygodnie i rozpostarł się na krześle rozglądając dookoła. Przy jednym ze stolików rozpoznał swego młodego druha i starszego od Samaela wojskowego pomyślnie pijaczków udających. Uśmiechnął się do siebie, wiedząc, że nic im się nie stało i właśnie tak uśmiechniętego zastał go karczmarz.
Po zamówieniu posiłku Simon raczył zaciągnąć trochę języka by dokładnie zaplanować przebieg ich niecnej akcji której smutnym finałem była by bolesna śmierć odbierającego zamówienie.
- Powiedz mi dobry człowieku, czy coś się działo w ostatnich dniach, że najmujesz wojaków jako wykidajła? Jednolite umundurowanie, jakkolwiek by ono wyglądało, nie należy do standardowych widoków w karczmie.
Mężczyzna przez kilka chwil nie wiedział specjalnie co ma powiedzieć. Jakby zakłopotany wodził wzrokiem gdzieś w okolicy drzwi. Simon wiedział doskonale, że właśnie tam znajduje się rzeczony element osłaniający. W końcu westchnął, a było do westchnienie ciężkie.
- A no, stało się Panie. Nie dalej jak wczoraj pobili się tu Panie. Najemnicy. Trup ścielił się gęsto. Jeszcze żem nie zdążył juchy dotrzeć w kilku miejscach. No i wielmożny Pan postawił tu tych darmozjadów. Nic specjalnego nie robią, tylko gości płoszą.
- Jestem Simon Petrikov. Udaję się na okoliczny zjazd absolwentów arkan magicznych. Zlotem czarodziejów powszechnie zwanym, a przez złośliwych, zlotem czarownic lub sabatem... To dobrze, że regularne wojsko stacjonuje w okolicy. Niektórzy, co bardziej nadpobudliwi, ale nie grzeszący rozumem mogli by spróbować zakłócić przebieg. Jako, że pierwszy raz odbywać się ono będzie na tych ziemiach miło wiedzieć, że jest się do kogo zwrócić by bez krwa... mniej krwawo powstrzymać takie... incydenty. Powiedz mi jeszcze czy nocuje u was jakiś mój konfrater? Wyczułem delikatne zaburzania mocy, a to daje mi nadzieję, na towarzysza dalszej wędrówki. A jeśli nawet ów mag nie zmierzał tam gdzie i ja, to sama konwersacja z przedstawicielem własnego fachu bywa kuszącą propozycją. - zręcznie zdawało mu się zablefował.
- Spóźniliście się Panie. Nie dalej jak przed kwadransem był, a i owszem. Pięknie odziany, w czarną pelerynę, z wielkim kapturem z pod którego srebrne włosy wystawały. Oczy miał wielkie i złe. Strach było z nim rozmawiać. Patrzeć nawet strach było. Poszedł na górę. Spać ponoć. Za pokój zapłacił, jedzenia nie wziął. Dziwny zeń człek. O ile to człek w ogóle.
- Oh szkoda wielce... Nic to, samotność mi nie straszna, mam siebie. A jakby nie było ponoć mówić do siebie to jakby rozmawiać z kimś na poziomie. - zażartował, na co karczmarz dość nie pewnie zaśmiał się i pospiesznie oddalił nie wiedzieć czy czym prędzej wykonać zamówienie czy też wolał nie przebywać w niepewnym pobliżu czarodzieja. Kto wie gdzie to się szlaja i czym zarazić może...

Hu hu ha! Hu hu ha!
Mała iskra zła.
Suche siano wnet podpala,
Strzecha szybko się zajara,
Ach to iskra zła!


Ogień rozproszony po stajni gwałtownie rozniósł się na cały budynek. Gorąco buchnęło niczym z wielkiego pieca wzbudzając popłoch wśród koni tańczących ze strachu w swych boksach. Śmierć zajrzała zwierzętom w oczy wzbudzając panikę i dzikie rżenie oszalałych bestii. Jeden z nich tylko wiedział co czynić, jak się zachować, jak... uciekać.
Gunter przyzwyczajony do ognistego armagedonu i piekła na ziemi czekał spokojnie na odpowiedni moment. Nie rwał się jak szalony oszczędzając energię wiedząc, że bezsilne były by to skutki i desek boksu nie pokruszy. Czekał cierpliwie aż ogień strawi choć trochę drewno, krusząc je i niszcząc nie z wolna. W pewnym momencie kopnął z sił całych w tylne ściany wywalając ją doszczętnie i otwierając sobie drogę ucieczki. Rzucił się ku wolności, ku świeżemu powietrzu, ku życiu.


Z ogarniętego budynku wyskoczył koń. Zdawało by się przebił samym swym impetem ściany stajni i runął w ucieczkę. Miraż dymem wywołany, lub złudzenie delirium tremens. Grzywa mu płonęła żywym ogniem. Niczym koszmar czy mara straszliwa...

Gunter sapiąc ciężko, sadzą ubrudzony i lekko poparzony na ciele podreptał w stronę Samaelowego wierzchowca. Te dwa koniki zawsze razem się trzymały, trochę z tyłu, trochę na uboczu, gdy pieśń ognia i lodu grała swe refreny...



Ludzie zdawało by się od zwierząt na wyższym poziomie ewolucji winni się znajdować. A niech no tylko dymu trochę zobaczą, niech no płomyki im w oczach zaskwierczą, a gorąc w twarz buchnie i już zapominają o całej swej cywilizacji i niczym bydło dzikie i chore na umyśle pędzą chmarą ku niewielkiej furtce ratunku. Ogłupiali ze strachu, w panice zmrożeni, prostych rozwiązań nie widzą, życie swe komplikują. Niczym brzytwy chwycą się każdej deski ratunku byle tylko swe życie uratować. Nawet kamraci Simonowi zdawali się oszaleć w ognistym popłochu, a przeca sami taki ogień podłożyć mieli.

Simon zaś wciąż siedząc w swoim kącie, przy swoim stoliku przypatrywał się ze zdziwieniem z poczynań swych kamratów. Chciał przekazać pewne, zdawało mu się, ważne informacje jednemu z towarzyszy, jednak pierwszy jął jako pionier późniejszej kulturowej rewolucji serfować w ramionach krzyczącego tłumu. Niespełna tysiąc lat po tych wydarzeniach, taki rodzaj rozrywki stał się wielce popularnym wśród młodzieży, ku pamięci wszelakim mhrocznym awanturnikom w czerń się ubierającą oraz buty ze stalowym okuciem niczym namiastka zbroi noszącą, na wszelakich koncertach, nazwijmy to, artystycznych. No ale nie odbiegajmy za daleko w przyszłość, gdyż teraźniejszość wydaje się być pikantnie interesująca. Drugi z wojaków sprzymierzonych z Simonem podążał za celem, zdawało by się by po cichu wykonać zadanie, jednak mag miał wrażenie, że miast dać butny przykład światu, iż z Laronem się nie zadziera, chciał dać bohaterski przykład karczmarzowi, ratując go i jego córkę. No na czym to ten świat stanął.

Petrikov więc siedział w swym kacie, przy swym stoliku, zajadając się swą polewką. Pożar pożarem, jednak dobre jadło zmarnować się nie mogło, a biorąc pod uwagę jego raczej szczupłą posturę, przepychać w tłumie nie miał zamiaru. Spokojnie poczeka, aż tłok na zewnątrz się uda. Oj tak. Do tego miał niemiłe wrażenie, że ot zaraz, na schodach, zobaczy srebrnowłosego klątwami, przekleństwami i co najważniejsze czarami rzucającego na prawo i lewo. Bo kto by się nie zirytował gdyby w środku swego snu nagle z karczmy wynosić się musiał, bo jakiś zuchwalec podpalił budynek. Uczucie to gnębiło go co nie miara, gdyż przypuszczał, że właśnie na nim owe klątwy, przekleństwa i czary spoczną. Ot tak… bez powodu. A to zawsze przyjemniej walczyć z pełnym żołądkiem, niż w rytm marsza przez kiszki granego.

Na szczęście w ostatniej chwili, Samael uciekł z ciżby gnającej ku wolności i wyrywając się ku ognistej wolności pobiegł za kapralem.

Hu hu ha! Hu hu ha!
Mała iskra zła.
My się ognia nie boimy,
Czary mądre już rzucimy,
Niech zaklęcie trwa!


Widelce odłożone skrzętnie na talerz zabrzęczały niezauważalnie w głośnych okrzykach plebsu chcącego uratować swą skórę. Głośny stuk potężnej księgi o blat stołu również pozostał niedosłyszany. Szelest kartek nie miał szans przebić się przez hałas, tak samo skandowany zaśpiew zaklęcia.
Lodowato zimna fala mocy rozlała się po ciele niebieskiego mężczyzny kojąc jego skórę i mięśnie.
- Wielce przydatne zdaje się być to zaklęcie - rzekł do siebie cicho zaznaczając stronę Księgowidła zakładką - Nie raz mi się jeszcze przyda. - rzekłszy i zebrawszy swój dobytek ruszył w stronę kuchni.

W pomieszczeniu przeznaczonym zapewne jedynie dla personelu Samael i Fred uchwycili właśnie karczmarza i poczęli się nim zajmować jak to w kontrakcie było ustalone. Simon jedynie odłożył brudny talerz na stole i minął ich bez słowa. Spojrzał krytycznie na leżące na podłodze ciało młodzika i skrzywił się znacząco. Nie lubił widoku spalonych ludzi, oj bardzo nie lubił.
- Marcysia. - Zawołał stanowczym i głośnym głosem, jednak czule i przymilnie. Niczym ojciec szukający w ciemnym domu swej córki. - Gdzie jesteś? - szafka po szafce sprawdzał kuchnię i pomieszczenia gospodarcze. Nie omieszkał także i piwnicy sprawdzić. Nigdzie dziewczynki nie było. Jakby się rozpłynęła zwęszywszy dym i smród kabały.
- Marcysia. - Nie zaprzestał nawoływać poszukując jak mu się zdawało, przestraszonej i skulonej dzierlatki. Szkoda była by wielka, gdyby spłonąć miała by w tym budynku.
- Gdzie jesteś Marcysiu? - zawołał kroki swe kierując na piętro. Zastanawiał się czy mag ów śpiący od minut dwudziestu świadom jest ognistego niebezpieczeństwa. Może wypadało go jednak obudzić? Simon wskoczył szybko po schodach na górę. Ogień tu już panował w najlepsze trawiąc powoli drewnianą zabudowę. Petrikov kroczył spokojnie wśród języków ognia, łaskotany jedynie będąc niczym wodorostami w jeziorze. Czar rzucony zawczasu chronił go przed szkodliwym działaniem płomieni wkoło panoszących się.

Jak się okazało, na górze nie było ani dzieweczki ani opisywanego srebrnowłosego. Dziwne, niezwykle dziwne i podejrzane się to zdało okularnikowi, jednak nie miał czasu na rozważanie prawdopodobnych możliwości. Bo jak, oprócz niego, nie było żywej duszy na piętrze, tak i drogi powrotu już nie miał, gdyż ogień spalił doszczętnie schody prowadzące w dół.
Szczęście się jednak uśmiechało do brodacza. Ten sam ogień który odebrał mu ścieżkę ku bezpiecznemu podwórzu, nadpalił strop tak, iż belka podtrzymująca dach opadła w dół przebijając się przez podłogę i sufit. Simon nie wiele się zastanawiając wszedł na prowizoryczną kładkę pokrytą czerwonymi wężami i zszedł na dół. Gdy tylko jego stopa dotknęła posadzki, improwizowane zejście zawaliło się do końca wzbudzając w powietrze chmurę duszącego pyłu.
- Blisko było - rzekł tylko spokojem ukrywając swe ogromne zdenerwowanie, po czym udał się ku wyjściu.

Ludzka sylwetka wyszła z płomieni buchających w karczmie. Chłodno.
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172