Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2014, 14:33   #5
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Gdy dojechali do bramy Kenson Gakka, zaczęło już zmierzchać. Strażnicy przy bramie zatrzymali ich na chwilę, ale autorytet namiestniczki pozwolił jej przejechać.

Jednorożce rozbiły obóz przy drodze. Na pewno w zasięgu kilkuset ken od miasta: a przynajmniej tak się zdawało pani Shosuro, gdy patrzyła z traktu na krąg jasnych, płonących ognisk.

Gdy podjechali na sześćset sun, mogli już naliczyć pięć ognisk – więcej pewnie było po drugiej stronie obozu – kilkanaście jurt oraz kilku bushi, którzy patrolowali obóz. Z bliska mogliby pewnie dostrzec więcej, ale wtedy któryś z Jednorożców mógłby już ich dostrzec.

- Zostańcie tutaj - poleciła Sumiro, zatrzymując yoriki, zeskakując z konia i podając jego wodze Aito.

Zanuciła monotonny, rytmiczny zaśpiew, zatańczyła: i kami posłuchały. Poczuła, jak duchy powietrza ją okrywają, kryjąc ją wśród cieni, i usłyszała, jak szum wiatru zagłusza jej kroki.

Gdy, okryta cieniami, podeszła na sto sun, nie miała już żadnych problemów z rozróżnieniem jurt panów Shinjo. Nie były specjalnie większe niż pozostałe, ale gdzieniegdzie poprzyczepiano do nich bele i płachty jedwabiu w najróżniejszych kolorach. Wiele było granatowych, kilkadziesiąt lazurowych, ileś miało barwy fioletu, a kilka pyszniło się szkarłatem. Pomiędzy nimi, do jurt przymocowano mrowie różnych drobiazgów: żelaznych, srebrnych, złotych, jadeitowych...

Wiedziała, że w ten sposób Jednorożce chciały pokazać całemu światu, że są godne swej famy, że zdobyły na wojnach wspaniałe łupy i że władne są zwyciężać nad Krabami, nad Żurawiami, nad innymi Jednorożcami i nad Skorpionami. Sądząc z obfitości draperii, obaj Shinjo odnieśli wiele wspaniałych zwycięstw.

Sumiro gładko przemknęła między ogniskami – tylko na moment weszła w krąg ich światła – i ruszyła wewnątrz obozu. Mogła spróbować znaleźć przestępcę, którego ścigała... ale nie wierzyła, żeby to miało sens. Jeden ronin niewiele różnił się od drugiego: zwłaszcza w wątłym świetle ogniska bądź księżyca. Znacznie lepiej było ruszyć do jurt Shinjo...

Nie wiedziała, która jurta należy do Shinjo Subudai, a która do Ryuunosuke. Postanowiła, że najpierw sprawdzi bliższą jurtę. Bez problemu podeszła do niej na dwadzieścia sun. Bliżej było gorzej: niby na zewnątrz było tylko dwóch strażników, ale światło rzucane przez pochodnie znacznie utrudniało podejście.

Musiała odciągnąć przynajmniej jednego. Spróbowała zaszeleścić w krzakach. Spojrzał w jej stronę, ale nie ruszył się. Spróbowała czego innego: szczęknęła cicho wakizashi o sayę, tak, żeby nikt poza strażnikami namiotu tego nie zauważył. Podziałało. Jeden z bushi przy wejściu skierował się w jej stronę. Mogła cofnąć się trochę i przemknąć z boku, poza zasięgiem światła z jego pochodni, prosto do wejścia.

Zawahała się tylko na chwilę, bo słyszała – z gawęd – że pod progiem czuwały tösy, ochronne kami tych namiotów.

I to był błąd.

- STÓJ! - usłyszała. Później – miała wrażenie – ktoś napiął cięciwę.

W całym obozie się zakotłowało. I nie wiedziała już, co było gorsze: świadomość osaczenia, osłabienie trucizną, po której zebrało jej się na mdłości, czy mina zawiedzionego prapradziada, który stał – jak żywy – tuż obok niej.

Sumiro przeklęła w duchu, ale zimnej krwi nie straciła. Maska zasłaniała jej większość twarzy, nie pozwalając nikomu dostrzec słabości i wahania, i to pomagało. Ciemność i jadeitowy mon na stroju również.

- Spokojnie. – Rozłożyła ręce, żeby pokazać, że nie ma w nich broni. - Jestem Szmaragdową Namiestniczką - Jakiś bushi odsunął się od niej. Nie spodziewał się, że kobiecy głos będzie brzmiał, jakby słuchało się grzmotu czy trzęsienia ziemi: głęboki, dźwięczący i pobrzękujący jak toczące się kamienie i odbijający się od całej okolicy echem. Nie chcieli dać jej mówić, ale pozwolili, bo jeszcze nie potrafili jej przerwać. - Szukam przestępcy, który podobno przebywa w tym obozie. Ronina, niedawno najętego przez Shinjo Subudai-sam... – zachwiała się.

Nagle zrobiło jej się niedobrze, a wszyscy samuraje – miała wrażenie, że zaskoczeni jej słabością - zaczęli się rozmazywać. „Trucizna” - miała jeszcze czas pomyśleć, zanim osunęła się na ziemię z nadzieją, że nikt jej przypadkiem nie zastrzeli.

***

Obudziła się dopiero w środku nocy.

Najpierw, jeszcze zanim otworzyła zalane potem oczy, poczuła, że jest naga. Obrzydliwe, włochate futro nieprzyjemnie drapało ją po piersiach i plecach. Na dodatek skóra i sierść nasiąknęły już jej potem.

Potem, gdy już przemogła się, chyłkiem wytarła czoło z zalewającego je potu i otworzyła oczy, zobaczyła, że wnętrze namiotu jest skąpane w półmroku. Oświetlało je ledwo kilka lampionów, choć szacowała, że dookoła było dobrych kilkadziesiąt świec, a na samym środku wyraźnie widziała wygaszone palenisko.

Wnętrze niczym nie przypominało skromnych, ascetycznych komnat, do których przyzwyczaiły ją zamki Szmaragdowego Cesarstwa. Na ścianach zawieszono dywany, podobne do tych, które zaścielały podłogę. Małe, liczące nie więcej niż trzydzieści sun średnicy, pomieszczenie musiało pomieścić mrowie sprzętów.

Zeby Shinjo nie zorientował się, że się obudziła, poświęciła sprzętom jedynie szybkie, przelotne spojrzenie. Zapamiętała kilka pięknych zestawów do herbaty (ani chybi podarunków, bo przecież Jednorożec nie mógłby docenić wysmakowanego piękna), prostą biwę, niski stolik, oraz stojaki: na daisho, łuk i broń. Ubrania, utenstylia, przyrządy do pisania... - i wiele innych rzeczy. I dwa inne posłania, ale sporo skromniejsze. Bo futro, które przykrywało Shosuro, było naprawdę duże. Musiano je zedrzeć z wielkiego zwierzęcia - zapewne niedźwiedzia. Tamte zapewne pozszywano ze skór mniejszych, pospolitszych zwierząt.

Tknęło ją coś. Spróbowała przypomnieć sobie, co słyszała o Jednorożcach. Po wytężonym wysiłku, przypomniała sobie, że jurta dzieliła się na dwie części: część męską oraz część żeńską. A ona leżała po prawej stronie od progu, czyli po „męskiej” stronie stronie jurty. To – ta obrzydliwa kupa włosia – nie mogło być posłanie musiał spać jej narzeczony. Zakłuła ją ta myśl: bo znaczyła tyle, że gdy Shinjo zacznie morzyć sen, odchyli futro i położy się tuż koło niej.

Spojrzała – mrużąc oczy tak, żeby nie było widać, że nie śpi – na niego. Sam naprzeciw wejścia, na honorowym miejscu. Obok niego stała mała czarka, a przed nim: kartka papieru. Pisał coś.

Przypominał trochę kobiety z ukiyo-e: drobny, wysmukły, efemeryczny prawie. Nie wygolił sakayaki, a długie, smoliście czarne włosy spiął w warkocz, opadający mu na plecy. Miał na sobie luźne, jedwabne haori narzucone na keikogi i czarną hakamę przewiązaną obi. W stroju tym nie było ani trochę futra: i Sumiro przypuszczała, że ubrał się tak albo dla Lwów, albo dla niej. Keikogi nie opinało jego piersi zbyt ciasno, ale i tak widziała, że ramiona ma znacznie wątlejsze niż samuraje Kraba. Gdy ruszał się, robił to szybko: trochę jak przechodzący do ataku drapieżnik. Nawet pisał gwałtownie, jakby pędzelek był jego kataną, a papier przeciwnikiem...

Tyle zdążyła zauważyć, zanim ktoś wszedł do jurty i nie mogła się już dłużej przyglądać, bo ktoś wszedł do jurty. Leżąc z zamkniętymi oczyma, usłyszała, że osoba ta podeszła do niej i postawiła coś koło niej.

- Shinjo-sama, czy mogę... - męski głos: tak miękki, jakby przepraszał za swoje istnienie.
- Zrób to – wciął się Jednorożec. Miał głos niższy, niż Jitsuyoteki się spodziewała, i operował nim tak, jakby służącego chciał zaszczekać.

Sumiro poczuła, że ktoś chwycił za futro i jednym szarpnięciem ściągnął je z niej. Wierzgnęła, zaskakując kościstego, niskiego służący ze skrawkiem jedwabiu w ręce. Upadł: cudem nie przewracając wiadra z wodą...
 
Velg jest offline