Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2014, 19:15   #26
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ech... Życie najemnika jest ciężkie. O pracę ciężko no bo mało kto wszem i wobec ogłasza "potrzebuję bandy morderczych sukinkotów do zabicia kogoś!". Ludzie (i inne humanoidy) źle to przyjmują, potem miejscowi stróże prawa zadają takiemu pracodawcy masę niefajnych pytań. Często końcowym jest "masz jakieś ostatnie życzenie?". Płaca często kiepska, szczególnie odkąd wojna się skończyła i rębajłów jest więcej niż zleceń. Dużo wykonawców oznacza spadek cen. Oczywiście był to stan przejściowy. Gdy dwie strony wynajmowały najemników niektórzy odchodzili z tego zawodu. Właściwie to odchodzili z grona żywych. Zdrowa konkurencja. Właśnie, przeżywalność w tym zawodzie nie była zbyt wysoka. Aby temu zaradzić trzeba było robić... różne rzeczy co odbijało się na prestiżu. I potem musieliśmy słuchać takich komentarzy jak "najemnik zabije za złoto ale nie da się zabić" czy "najemnicy są honorowi lub doświadczeni, nie ma doświadczonych honorowych najemników". Co ciekawe słyszałem o wyjątku potwierdzającym regułę. Koleś ponoć nazywał się Kaspar i walczył po różnych stronach, był stary (jak na standardy zawodu w którym w każdej robocie ryzykujesz życie), doświadczony i honorowy (w ten dziwny pokręcony sposób). I martwy. Dał się zabić za złoto. Ale przeżył. Nie pytajcie...
Poganiałem właśnie konia do galopu zabijając czas rozmyśleniami o legendach swojego fachu i zasadach ekonomii nim rządzących. Skłamałbym jednak by to było jedyne co zaprzątało mój umysł.

Pierwszym był Pan Zakuty Łeb. Nie był człowiekiem. Śmierdział mi konstruktem. Czymś sztucznie stworzonym by wykonać z góry założony cel. Myślącym narzędziem. Nie znosiłem tałatajstwa i najchętniej je rozwalałem w drobny mak. Uraz z dzieciństwa. Nie pytajcie. Ten konkretnie śmierdział mi Czerwoną Różą czyli moimi rodakami. Kolejny uraz z dzieciństwa. Tak, miałem je ciężkie jak każdy bogaty szczyl. Oczywiście nie fair by było jakbym za samo podejrzenie go zniszczył. Naprawdę. Ale kontrolne ucięcie obu kolan (czy co tam miał) dla potencjalnego szpiega było kuszące. Gdyby nie fakt, że rozwalenie go zajęłoby mi czas i kazało tłumaczyć się miłośnikom kwiatków zrobiłbym to. Cóż... Resztki mojego instynktu samozachowawczego zadziałały. Dlatego teraz próbowałem dogonić drowa i kontynuować rozmowę z wszystkimi zainteresowanymi w bardziej spokojnych warunkach.

Kolejną nurtującą mnie sprawą było to w co się pakowałem. Właśnie negocjowałem robotę z socjopatycznym, psychopatycznym i ogólnie pokręconym przedstawicielem siatki Morkothu przeciwko Arkanii. Tak, pochodziłem z Arkanii. Nie, nie przez to było mi źle. Jak dla mnie całe cesarstwo możnaby spalić a ziemię posolić. W sumie to sam z chęcią bym to zrobił ale ilekroć o tym wspominałem Simon albo się denerwował albo brał to za żart. Martwiło mnie, że narażenie się dla kwiatków mogło sprawić, że świat stawał się bardzo mały. A żeby nie był za mały trzeba było stać się przydupasem Morkotha. Nie lubiłem być czyimś przydupasem. Obojętnie króla, cesarza czy boga. Szczególnie z akceptacją władzy tych ostatnich zawsze miałem problemy. Dlatego też nie nosiłem zbroi. Zbyt przyciągała pioruny.

Tak wesoło rozmyślając pędziłem przez ciemny las, przytulony do końskiej grzywy unikałem nisko wiszących gałęzi. Na miejscu chciałem pogadać z drowem. Nie podobało mi się tylko jedno. Przeczucie, że się i tak wpakuje w tę kabałę, mimo, że jako jedyny chyba zdawałem sobie sprawę z jej rozmachu. Kiedy nauczysz się unikać kłopotów Samaelu?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline