Wątek: The Big Apple
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2014, 14:36   #37
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 20:09 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
New York City



Yamato, Maroldo

Wiozący ich murzyn nie okazywał się wielce gadatliwy. Wybrał jeden z mniej uszkodzonych przez wybuch cysterny samochodów, mimo tego i tak prawie pozbawieni byli tylnej szyby będącej obecnie jedną wielką siateczką pęknięć, a karoseria oberwała sporą ilością odłamków, które należało zgarnąć przed ruszeniem. Z tyłu słychać już było odgłosy syren zbliżających się służb miejskich. Środek Bronxu czy nie, kula ognia mogła być widoczna i słyszana całkiem daleko stąd. Oficjalne śledztwo zostanie wszczęte, każdy mógł się domyślać jaki będzie tego koniec. Trzy wozy odbiły w boczną przecznicę. Nie przewiązywano im oczu, nic z tych rzeczy. Alan gdzieś tam po drodze potwierdził, że napastnicy są śledzeni. Być może to samo robiła Rose, chociaż z elegancką kobietą nigdy nic nie wiadomo. Już udowodniła bardzo dokładnie, że z niebezpieczeństwem nie chce mieć nic do rzeczy. Jak w takim razie chciała się zbliżyć do The Rustlers, skoro sam gang do grupy pełnych gentelmanów nie należał?
Z tymi myślami poczuli, że zwalniają, a potem kierowca skręcił na mały podziemny parking. Tutejsze kamery pewnie od dawna nie działały. Zatrzymali się, a murzyn obrócił się do Maroldo, na którego zresztą popatrywał przez całą drogę.
- Nieźle się naszprycowałeś złomem, kolo. Biały jesteś, do Bloodboya podobny, ale na browca byśmy skoczyli, to byś mi pokazał te zabawki - wyszczerzył się swoim idealnie białym uśmiechem.

Z drugiego samochodu wyciągano już związanego i półprzytomnego chyba chłopaka. Jeden z ludzi Meatboya pociągnął go do bocznych, nie rzucających się w oczy drzwi i dalej, schodkami do piwnicy. Boss szedł zaraz potem, wskazując drogę również gościom. Zatrzymali się piętro niżej, gdzie ktoś otworzył ciężkie, stalowe drzwi. Wtedy dopiero ich zatrzymano. Prócz wielkiego murzyna, było pięciu innych. Jeden z nich wyciągnął rękę.
- Broń poproszę.
Prośba bardzo kurtuazyjna, dla zachowania pozorów, bowiem doskonale widzieli, że Mik odrutowany jest bardzo. I wcale nie wydawali się mieć jakieś ochoty na "dezaktywowanie" go. Odebrali im tylko konwencjonalne środki zadawania śmierci. Obaj zorientowali się również, że odcięto komunikację - zagłuszanie tu pod ziemią było pełne i nie pochodziło jedynie z faktu, że nie docierał tu sygnał.
Wprowadzono ich do piwnicy, do miejsca gdzie znajdowało się tylko kilka krzeseł, metalowy stolik, drugie drzwi po przeciwnej stronie. I hak w suficie, mniej więcej na środku. Nieliczne ledowe żarówki nie dawały wiele światła, przy ścianach panował niemalże zupełny mrok, za to na środku oświetlenie było lepsze, a tam rzucono właśnie jeńca. Mało prawdopodobne, by kogoś w głębi pomieszczenia mógł dostrzec.

Wskazano im, by trzymali się blisko ściany. Można tam było usiąść na krześle, bo nie szykowało się, by to co tu się działo, miało odbyć się błyskawicznie. Meatboy preferował wyraźnie staroświeckie metody. Stanął wkrótce obok nich, rozebrany do pasa. Wkładał powoli rękawiczki, obserwując jak jeniec ma wiązane liną przeguby u rąk. Pętla została zarzucona na hak, ktoś pociągnął i złapany jęknął, gdy jego ciało uniosło się do klęczek, niewygodnie wyciągnięte w górę. Zanim się zaczęło, koordynator całego przedstawienia ostrzegł ich cicho.
- Jesteście tylko gośćmi. Zachowujcie się więc jak goście. Pytania tylko, gdy pozwolę.
Następnie nie patrząc w ich kierunku podszedł do jeńca od przodu i ukląkł przed nim. Nie malowały mu się na twarzy żadne emocje prócz może obojętności. Spojrzał złapanemu w oczy i wtedy dopiero przeszedł mu po twarzy jakiś grymas. Skinął na kogoś i jeden z pomagierów wbił w ramię jeńca strzykawkę. Ten wyglądał jakby się ocknął i jednocześnie nie wiedział gdzie dokładnie znajduje.

- Nie wiem czym cię naćpali synku, ale zaraz sprawdzimy jak daleko sięgasz pamięcią. Będzie boleć. Nic nie można na to poradzić.
Meatboy mówił cicho, tonem rodzica tłumaczącego dziecku rzeczy oczywiste. Może nawet trochę znudzonym tonem. Tata nie kochał synka. Chłopak, bo to był chłopak, szarpnął się.
- Ciii...zachowaj siły.
Murzyn wstał i obszedł jeńca, który próbował śledzić go wzrokiem, lecz nie był w stanie. W ręku oprawcy pojawił się długi nóż, którym w kilku miejscach naciął ubranie i zerwał je z przesłuchiwanego. Ten krzyknął, z bólu i zaskoczenia.
- Jeszcze nawet nie zacząłem. Zabijać ludzi z daleka umiałeś, a teraz chwila lekkiego bólu i już problem?
Nadal bez emocji. Nie wydawał się czerpać z tego co robił sadystycznej przyjemności, lub ukrywał to po mistrzowsku. Ot, zwykła konieczność. Zabarwiona lekką chęcią zemsty, ale kto by nie chciał się zemścić? The Rustlers zginęli, kilku co najmniej. Ich boss teraz robił swoje. Zamierzał potwierdzić plotki i nieścisłe informacje, jakie już o nim posiadali.

Chłopak szarpnął się, w nagłym porywie buntu. Jego oprawca wydawał się nie zwracać na to uwagi.
- Zaczniemy od czegoś banalnego. Jak się nazywasz?
Jeszcze jedno szarpnięcie, próba wykręcenia głowy, by zobaczyć mówiącego. Szczeniackie splunięcie na ziemię. Niemal usłyszeli westchnięcie Meatboya. I zobaczyli jak precyzyjnie nacina skórę na plecach jeńca, drugą ręką, zaopatrzoną najwyraźniej w jakieś haczyki, sprawnie zahaczając o nacięcie. Pociągnął z całej siły, płat skóry oderwał się od ciała i został mu w lewej dłoni. Przeraźliwy wrzask wypełnił pomieszczenie, zaatakował bębenki uszne, a zaraz po nim nadszedł zapach krwi i moczu. Murzyn strzepnął oderwany kawałek ciała na ziemię bez zainteresowania.
- Spytam raz jeszcze. Im wolniej i mniej dokładniej będziesz odpowiadał, tym gorzej dla ciebie.
Nie obiecywał, nie groził bardziej niż to potrzebne, nie odgrywał scenek. Robił swoje.
- Sal! Sal Hansky! - wydyszał, wychrypiał, a może wypłakał zapytany. Już się nie szarpał i nie próbował zgrywać twardego. Był młody. Dopiero do niego dotarło, że to na serio.

Meatboy kontynuował. Naciął znów skórę. Popłynęła krew. Nie szarpnął jeszcze, zadając najpierw następne pytanie.
- Kto cię nasłał?
- Nie wiem!
Zła odpowiedź. Nie zdążył dodać więcej, kolejny pas skóry oddzielił się od jego pleców. Tym razem po krzyku pojawił się również wyraźny płacz.
- Skurwysy... - i jeszcze jeden, krzyk wrzask zdradzał już ślady chrypy.
- Masz mnóstwo skóry synku. Lepiej zacznij odpowiadać.
Chwila ciszy. Krótki szloch.
- Kazał mówić na siebie Zbawiciel. Przyszedł do nas z gotowym planem, sprzętem i kasą, oferował dużo! Mieliśmy tylko strzelać ile się dało, jeden przejazd!
- Do jakiego gangu należysz, Sal?
- Freee... aaaaa! - kolejny płat skóry, oprawcy nie bardzo spodobała się ta odpowiedź. Cmoknął.
- Pytałem o prawdziwy gang.
- The Cribs!
I jeszcze jedno szarpnięcie. Na plecach już niewiele zostało, tym razem jednak nie było krzyku. Jeniec stracił przytomność.

Murzyn odstawił o krok i skinął na swojego człowieka, który wstrzyknął Salowi jeszcze jeden zastrzyk. Oczy ofiary Meatboya otworzyły się ponownie, powoli odzyskiwał świadomość. Tymczasem boss skierował spojrzenie na Mika i Kenjiego.
- Jestem pewien, że macie do niego jakieś pytania, śmiało. Przy okazji opowiecie też dlaczego nie lubicie Free Souls i kim w zasadzie jesteście.
Neutralno-przyjazny ton nikogo nie zmylił. Nie zamierzano ich stąd wypuścić po dobroci bez uzyskania odpowiedzi.


Jesus, Daft

Czas mijał, mijał przyjemnie i beztrosko, gdy odnawiali wzajemne dobre kontakty. Podobno związek zbudowany na silnych emocjach nie ma wielkich szans przetrwać, dlatego lepiej oprzeć go na seksie. To zawsze działa, nawet jeśli nie tak długo, jak niektórzy by chcieli. Czas mijał i wreszcie nadeszła godzina, która zmuszała do wyjścia, jeśli chciało się dotrzeć na umówione spotkanie. Odezwał się w międzyczasie Bullet, człowiek o nieziemskiej cierpliwości. Najpierw nie była w stanie odpowiedzieć. Przyszła więc jeszcze wiadomość, że odwiedził Meduzę i aż tak źle chyba nie jest. Wstawili nawet część szyb, a przynajmniej zamienników. Czekał, był gotów. Przypomniał sobie o niej także barman ze wspomnianego klubu i właśnie przez Bulleta przekazał wiadomość.
Cytat:
SALUD FELIPA! LONG TIME NO SEE
ZADZWOŃ KONIECZNIE DO SWOJEGO STAREGO ZIOMKA MIKA:
917 525 3710
MAS IMPORTANTE
Dołączony był całkiem sympatyczny rysunek.

Najpierw jednak Meatboy.
Brick nie wyglądał na przekonanego, gdy wiózł ją na spotkanie. Obecność Dafta nic nie zmieniała, nie było możliwości, by trzymał dystans od Felipy.
- Będziesz się musiała wytłumaczyć z tego hombre, wiesz o tym doskonale.
Nie miał na myśli siebie. Miał na myśli The Rustlers. Obcych akceptowano rzadko z otwartymi ramionami, a ona już miała swoją przeszłość w postaci pani dziennikarki.
Murzyn czekał już na latynoskę. Zajął stolik niewidoczny niemal od strony ulicy. Stał się ostrożniejszy, a może zawsze był. Kobieta znała go słabo. Usiadła, powitał ją jedynie skinieniem. Ubrany był tak samo, wyczuła od niego słaby zapach bardzo męskiej wody kolońskiej. I krwi. Tak, wyraźny zapach krwi. Napakowana elektroniką była momentami jak pies gończy. Poza tym wyglądał na obojętnie znudzonego. Niedaleko kręcili się jego ludzie, Brick przysiadł się do części z nich, kilka stolików dalej.
- Chciałaś to masz. Streszczajmy się, dużo do zrobienia jest - spojrzał w jej oczy, coś wystukując na menu, które szybko zgasło.

Caleb w tym czasie mógł sobie obejrzeć nie za dużą, zwyczajną restauracyjkę, której otoczenie typowe było dla Nowego Jorku. Naćkane tuż obok siebie, nieładne klocki mieszkalno-użytkowe wykwitły dookoła. Było już ciemno, a pogoda zamiast poprawiać to pogarszała się, więc ludzi nie było za dużo. Łatwo dostrzegł czujki Rustlersów, krążące w okolicy. To była lepsza dzielnica, co jakiś czas dwupasmową ulicą przejeżdżał radiowóz. Pary chodziły za rękę, trafiała się śmiejąca młodzież czy korporaci w garniturach śpieszący do domu po kolejnych nadgodzinach. Kamery wszędzie działały, przepatrując okolicę i chociaż dałoby się znaleźć tu odpowiednie miejsce, by obserwować wielkiego murzyna, z którym spotykała się Felipa, to wyjmowanie karabinu snajperskiego spokojnie można było uznać za mało rozważne.


Shelby

Zamieszanie trwało tylko przez krótki czas. Porwanie zawsze wywoływało emocje, ale zajmowali się tym profesjonaliści. Briana nie było, zresztą miało się wrażenie, że przynajmniej połowa gliniarzy aktywnie zaangażowana jest w wydarzenia na Bronxie. Na posterunku było mało osób i być może tylko znajomości sprawiły, że tak szybko znalazł się ktoś, kto mógł się sprawą zająć. Usiedli w kącie posterunku, oddzielonym od reszty pomieszczenia jedynie szklanymi, cienkimi ściankami działowymi, które niewiele dawały intymności. Nie dostał tych, o których prosił, może prócz Petry, ale ona się jeszcze nie zjawiła. Jej świat wyglądał w końcu trochę inaczej. Bardziej wirtualnie.

Zamiast tego, na krześle przed Jamesem spoczął Mark Spencer, niemłody, łysiejący i z brzuszkiem, za to zwykle bardzo pogodny i lubiany przez ogół glina. Wiele żartował, ale to nie był moment na żarty.
- To teraz oficjalna sprawa, skoro zgłaszasz to do nas to musisz zachowywać się jak każdy cywil. Opowiedz mi wszystko co o tym wiesz. Będzie na pewno potrzebne zdjęcie i kilka innych rzeczy. Jesteś w ogóle przekonany, czy to dla nas sprawa, czy powinniśmy od razu FBI wzywać?
Wysłuchał, notował. Długo to nie trwało, bo Shelby obecnie praktycznie nic nie wiedział. Nie miał nawet pewności. Jeden krótki telefon. Spencer nie wydawał się tym zachwycony.
- Wiesz, to oznacza, że nie wiemy nawet gdzie zacząć...

Spisał wszystko, zarejestrował. Wtedy też pojawiła się Petra, już po minie widać było, że coś jest nie tak. Oparła się o biurko, wzdychając i przecierając twarz. Dopiero wtedy popatrzyła Shelbiemu w oczy.
- Na razie udało mi się tylko dowiedzieć, że połączenie zostało wykonane z New Jersey. Do czegoś więcej potrzebny jest nakaz, wiesz jak to działa. I tu dochodzimy do sedna, James. Nie otrzymamy tego nakazu. Sprawdziłam wiek i wszystko co trzeba. I... twój syn nie istnieje. Nie ma go w rejestrach, nie posiada trackera i ID. Według prawda kimś takim nie może zajmować się żadne oficjalne śledztwo, bo jest to gonitwa za duchem. Przykro mi...
Dodała słabo. Faktycznie było jej przykro. I jednocześnie nie wyglądało na to, by sugerowała, że może dla niego to prawo złamać. Nie teraz, gdy za samowolkę i łapówki aktywnie ścigano.


Remo, Ferrick

Rikers Island bezpośrednio do dzielnicy Queens może nie należało, bardziej podpadając ogólnie pod stan Nowego Jorku, ale znajdujące się tam więzienie bez wątpienia było największym w okolicy. Remo tam właśnie się skierował i spędził w jednym z budynków mniej więcej godzinę, Ann zostawiając w samochodzie razem z obiadem i próbką materiałów wybuchowych, których lepiej było nie próbować wnosić na skanowany aktywnie teren więzienia. Wrócił w okolicach dziewiętnastej, kończąc tym samym pracę na ten dzień. Oficjalnie przynajmniej. Impreza, z której Azjatka nie bardzo mogła się wykręcić, miała być już jedynie zabawą i odprężeniem. Nawet jak ktoś zwykle nie przepadał za tego typu rozrywkami. Lexi była niezawodna. Zawsze wymyślała dodatkowo coś mniej typowego lub kompletnie szalonego.

Nie musieli daleko jechać. Panna Morris mieszkała w jednym z typowych, wielkich bloków Queens. Sięgające nawet stu metrów olbrzymy odgrodzone bywały niewielkimi parkami i poprzetykane znacznie niższymi budynkami, tworzącymi wokół specyficzny klimat. Część z nich tworzyła mini-dzielnice, albo osobne osiedla, odgrodzone i strzeżone. Wszystko zależało od inicjatywy mieszkańców, wynajmujących prywatną ochronę. Tu było podobnie. Zaparkowali w pobliżu, na strzeżonym parkingu, potwierdzając do kogo są i kim są, dzięki czemu zwiększała się szansa, że wóz ciągle będzie stał na miejscu.
Raczej klaustrofobiczna winda wiozła ich na dwudzieste piąte, ostatnie piętro. Nie był to Manhattan, ale za to dzięki korporacyjnej pensji stać było tą dziewczynę na chociaż taki luksus.

Lexi otworzyła im uśmiechnięta, z rozpuszczonymi włosami i ubrana po gotycku - w długą spódnicę, bluzkę z szerokimi rękawami i gorset, bardzo odważnie wypychający jej piersi w górę. Zza jej pleców do ich uszu dotarła nienachalna elektroniczna muzyka. Objęła Ann z radością.
- A już myślałam, że znów spróbujesz się wywinąć! - zaśmiała się i obróciła do Remo, którego zmierzyła bardzo ciekawym spojrzeniem. Wyciągnęła do niego rękę. - Lexi, miło cię poznać - uścisnęła jego dłoń, jednocześnie puszczając oko Azjatce. - Wchodźcie. Główny punkt imprezy później. Odprężcie się. Alkohol jest w kuchni, samoobsługa!

Weszli do środka. Trzypokojowe - chociaż jeden z pokoi wyraźnie zamknięto - mieszkanie obecnie pełne było już ludzi. Kilkanaście osób, z których kilka Ann znała, w różnym wieku, chociaż dominowali młodzi. Pod względem płci wyglądało to dość wyrównanie. Otoczenie okazało się bardziej warte uwagi. Prócz tworzącej specyficzny klimat muzyki dochodziły jeszcze światła. Było dość ciemno, w wielu miejscach tworzyły się mocno zaciemnione, intymne wręcz zakątki. Po ścianach, suficie, podłodze i ciałach pełzały ciągle zmienne, ruchome cienie. Sylwetki ludzi, zwierząt i roślin, nierealne a jednak niczym żywe. I jeszcze zapach i delikatny dym, unoszący się wszędzie wokół. Zapach specyficzny, ziołowy, uderzający w zmysły. I chyba umysł. Pozwalający się odprężyć. Narkotyk to raczej nie był, ale powodował dziwne rozluźnienie. Znaczną... swobodę.

Jakaś para całowała się na kanapie bardzo otwarcie. Jeden z chłopaków podszedł do Azjatki, witając się z uśmiechem. Oleg, niezbyt wysoki blondyn, całkiem przystojny. Kojarzyła go z kursu, chociaż przyjaciółmi nie byli. Ona po prostu zwracała uwagę, nawet jeśli o to nie prosiła. Remo zresztą też. Może to przez ten zapach? Kilka osób pogrążonych było w intymnym tańcu na środku salonu, gdzie odsunięto meble tworząc miejsce na właśnie taką aktywność. Alkohol jeszcze bardziej zachęcał do swobody.
W pewnym momencie światło nieco się zmieniło i ich oczom ukazała się znajoma twarz. Znajoma ze zdjęcia i nagrania z kamery. Monica Rukh siedziała w grupie z dwoma innymi osobami, ubrana zupełnie swobodnie w krótką spódniczkę i bluzkę z dekoltem, w który gapił się chłopak naprzeciwko.
 
Sekal jest offline