Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2014, 07:01   #122
K.D.
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
Wszyscy

Szaber dokonany na powalonych przez drużynę jaszczurkach przyniósł spodziewany efekt. Zakładając, że dzielni pachciarze spodziewali się, że nie znajdą nic ciekawego. Hałda prowizorycznej broni; pordzewiałych jataganów, kościanych pałek, sękatych łuków i więziennej jakości noży, parę przewierconych monet przewleczonych rzemykiem i noszonych jak bransolety lub naszyjniki, garść kolorowych kamyków – takimi skarbami mogły pochwalić się koboldy i ich jaszczuroludzcy prowodyrzy. Wyróżniał się pośród nich oręż plemiennego herszta – długi miecz z dobrej stali, kawał porządnej ludzkiej roboty. Nawet spod krasnoludowej juchy dało się czuć silny zapach pieczonego mięsa który wydzielało ostrze, rękojeść zaś grubo pokrywał zastygły tłuszcz i sczerniała posoka. Nietrudno było się domyślić, że jak zawsze pragmatyczne jaszczurki znalazły alternatywne zastosowanie dla najwspanialszego ostrza z jakim przyszło im się zetknąć.

To, jak ów rożen znalazł się w posiadaniu jaszczuroczłeka nie było zagadką – miecz musiał być częścią transakcji dyplomatycznej, targu którego dobili z kreaturami ich poprzednicy. Pytanie brzmiało czemu dwudziestu uzbrojonego chłopa i magiczka bawili się w kupców, zamiast wytłuc monstra do nogi i kontynuować podróż? Bądź co bądź grupa w połowie mniej liczna wyszła z takiej potyczki bez większych strat w ludziach, nie licząc napoczętego przez Borysa mnicha. Jaki interes mogliby mieć w zostawieniu łuskowatych przy życiu, skoro mogli naciąć się na nich inni odwiedzający kopalnię?

Neth rozerwała jeden z rzemyków i potarła miedziaka kciukiem by zweryfikować jego wartość na powierzchni. Grosz do grosza, a urwie ci jajka, czy jak to tam szło. Światło pochodni zatańczyło na zmaltretowanej powierzchni monety. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, gdy spod warstwy brudu i kurzu pokrywającej groszaka błysnęło najszczersze złoto. Przez moment wydawało się jej że moneta jest zbyt wytarta by odcyfrować wybite na niej znaki, po chwili doszło do niej jednak że nie było to ludzkie pismo. Tknięta podejrzeniem, pokazała znalezisko Yornowi, który z jubilerską werwą przytknął metal pod nos i zbliżył się do źródła światła.


-Krasnoludzka- Mruknął po chwili, oddając pieniądz łotrzycy. -Stara jak skurwysyn- Dodał, przeczesując brodę palcami w zamyśleniu. Jak taka przedpotopowa waluta jego dumnej rasy znalazła się w pazurach tych jaskiniowych troglodytów? Kopalnia oferowała więcej pytań, niż odpowiedzi. Rutynowa misja poszukiwawcza z chwili na chwilę traciła status rutynowej.

-Nie znaaać!- Jęczał przesłuchiwany przez Agrada i Marcela kobold. -Daleko, dawno! Nie znać!- Warczał, pluł, piszczał i szamotał się. Gadzie oczy pałały do brodacza bezsilną nienawiścią, niczym u schwytanego zwierza. Krasnolud ze zrezygnowaniem przewrócił oczami i zerknął za siebie by spytać towarzyszy o dalszy plan działania. Łuskowaty wyczuł moment, wywinął się jak piskorz i zatopił zębiska w dłoni wojaka. Agrad ryknął z bólu i zaskoczenia, bez zastanowienia wyrywając ranną kończynę z pyska kobolda i częstując go pełnym złości kułakiem między oczy.

Czaszka jaszczura odskoczyła gwałtownie, przytulając się potylicą do kamieni z głośnym mlaśnięciem. Stwór błysnął białkami gałek ocznych i zwiotczał w uścisku zaklinacza. Krasnolud zaklął siarczyście wkładając poranioną dłoń pod pachę i wzruszył przepraszająco ramionami. Biorąc pod uwagę brak cyklu dnia i nocy w podziemiach, i związane z tym brakiem problemy w oszacowaniu upływu czasu, pytanie o to jak dawno temu magiczka przeszła korytarzem tak czy siak miało nikłe szanse na satysfakcjonującą odpowiedź.


Neth, Quinn & Eldon

Trójka ochotników rozdzieliła się od reszty. Atrakcje minionych godzin dały się we znaki także im, ale nie było mowy o byczeniu się bez krótkiego choć rozeznania w terenie. A nuż widelec koboldzie niedobitki sprowadzą im na głowę resztę plemienia?

Quinn zatrzymał się na moment by wyprostować plecy i pomasować rozbolały od garbienia się kręgosłup. Wdepnął przy tym z cichym chlupnięciem w jakąś kałużę i spojrzał gniewnie w dół, rozeźlony że narobił hałasu. Wśród panującej w kopalni ciszy nawet taki szmerek mógł trafić w niepowołane uszy. Jednak gdy snop światła z czarodziejskiej pochodni idącego za nim niziołka padł mu na buty, zbir zastygł i wzniósł rękę, powstrzymując towarzyszy przed dalszym marszem. Kałuża w którą przyszło mu wstąpić lśniła karmazynem, którego nie dało się pomylić z niczym innym.

Istotnie, w porównaniu do wąskiego szlaczku posoki którym do tej pory podążali, ten fragment korytarza był cały nią upaprany. Czyżby tropionemu przez nich koboldowi się z nagła pogorszyło? Cała trójka zacisnęła ręce na swym orężu aż zbielały kłykcie i zbliżyła się do wnęki do której prowadził obfity krwotok. Eldon wyściubił nosa zza węgła, wtórując Neth i Quinnowi którzy zrobili to samo, jeno dwie stopy wyżej.

W niewielkiej niszy spoczywała ich zwierzyna. Kobold leżał na wznak, bez życia, z członkami rozrzuconymi pod nienaturalnymi kątami i wywalonym jęzorem. Quinn zbliżył się do niego i oszacował denata. Bebechy łuskowatego, wyprute i zdaje się napoczęte, zdobiły znaczną część jego bezpośredniego otoczenia. Ślady zębów i pazurów dyskwalifikowały samobójstwo. Łotr spojrzał wymownie na Neth i kiwnął głową w stronę z której przyszli.

-Wracamy. Chuj wie jakie ścierwo zabrało się za tego zaskrońca, i czy nie wróci po dokładkę. Na bank stawiamy wart...- Nie zdążył dokończyć. Szeptane instrukcje przerwał gwałtowny ruch Eldona.

Niziołek dostrzegł coś kątem oka, na granicy gdzie cień łączył się z łuną jego pochodni. Niewielki czarny kształt, widoczny tylko dlatego że jego czerń była głębsza nawet niż otaczający go mrok, zatańczył gibko, wijąc się niczym kobra. Dostrzegając zarys łuski i zębatą paszczę, zdążył tylko wznieść ręce do obrony i otworzyć usta by ostrzec resztę. Na próżno. Ciemność skoczyła mu do ściśniętego krzykiem gardła.

Kula skondensowanego cienia wpadła między najemników i eksplodowała arktycznym mrozem. Magiczna pochodnia Eldona zamigotała i rozpłynęła sie w powietrzu; nawet rzadkie fluorescencyjne grzyby zgasły, topiąc korytarz w nieprzeniknionym mroku. Nagły podmuch chłodu ciął oszronione ciała poszukiwaczy jak brzytwa, nie spowalniając jednak szybkości ich reakcji. Z niejednego chleba piec jedli, i po tym co spotkało ich od momentu rozpoczęcia tej przygody trzeba była czegoś więcej niż zgaszonego światła żeby napędzić im stracha. Przylgnęli do siebie plecami, wypatrując oczy za niewidocznym napastnikiem.


Reszta

Pozostali członkowie ekipy powoli zadomawiali się w swojej nowej grocie. Zasłużony odpoczynek był coraz bliżej, humor poprawiał się z każdym pociągnięciem z bukłaka. Pijąc, zbijając bąki i czekając aż drużynowy gnom dokończy dzieła, Borys zaczynał się niecierpliwić. A nie minęły nawet dwie minuty. Zdeterminowany by stawić czoła nudzie, rosły wojak znalazł najbliższą formę życia której mógł się po naprzykrzać i przystąpił do kojącego procederu. Formą tą okazał się wyjątkowo rosły grzyb rozpostarty na ścianie nieopodal, półprzezroczysty i lśniący od wewnątrz bladą poświatą.


Zabijaka szturchnął go palcem, z uciechą patrząc jak ten kołysze się jak galareta. Rozochocony, Borys dobył sztyletu i dziabnął nim biedną grzybnię, bez większych trudów przebijając się przez elastyczną powłokę. Tego okazało się już za wiele – niby obdarzony własnym żywotem, pleśniak jakby spiął się w sobie i dmuchnął Schwanzowi chmurą gryzących zarodników prosto w ryj. Łotr zakaszlał, chrząknął i splunął pod nogi, przecierając twarz i załzawione oczy.

-Ja ci dam, kurwa!- Warknął, wznosząc pięść do ciosu. Zanim jednak mogło dojść do bójki osiłka z naściennym fungusem, uwagę Borysa przykuło co innego. Inne kolonie grzybów zdobiące ściany i sklepienia jaskini, jedne po drugim, uzewnętrzniły swoje własne zarodniki. Zielone mgiełki opadły między jego bezwiednie baraszkujących towarzyszy. -A to ci dopiero- Mruknął Borys i zarechotał znienacka, rozbawiony brzmieniem własnego głosu. Wydawało mu sie jakby mówił przez tubę, głęboko i przeciągle. -Te, dryblas, obczaj to...- Zwrócił się w stronę Grunalda. Ten jednak zdawał sie go nie słyszeć – był zbyt zajęty wpatrywaniem się wnikliwie we własną dłoń. Syn kowala powoli przybliżał ją i oddalał od swojej twarzy, jakby widział ją po raz pierwszy. Kiedy wreszcie zaszczycił maślanym wzrokiem Borysa, jego źrenice zupełnie połknęły już tęczówki.

-Nie czuję się zbbbyyt dobrzrzrzrz...- Stęknął olbrzym i padł plackiem do tyłu z chrzęstem zbroi. Czując się nadzwyczaj lekko, Schwanz znów zachichotał i powiódł niepewnym spojrzeniem za krasnoludem. Ten jednak już osunął się na bok, przytulony brodą do innego grzyba jak do poduszki. Agrad i Marcel chrapali głośno we własnych objęciach na kształt dwóch złożonych łyżek, szepcząc niezrozumiale przez sen.

-Co za debile...- Wymruczał rosły obwieś i huknął facjatą o zimny kamień.

Z głębi korytarza w który zanurzyli się zwiadowcy dobiegł ostrzegawczy wrzask, przytłumiony grubą warstwą kamienia.


Danny

Coś było nie tak. Gnom pogrążył się w transie, ale zamiast spodziewanego zalewu informacji, przywitały go jeno cisza i ciemność. Nigdy wcześniej wyroczni się taki ambaras nie przytrafił, zazwyczaj nie miał też takiego poziomu samoświadomości gdy wchodził w komitywę ze swoimi pomocnikami zza materialnej kurtyny. Danny zaczął wpadać w popłoch nie mogąc wybudzić się z transu, zawieszony w nicości, gdy nagle dostrzegł błysk bieli daleko przed sobą. Niepomny porad by nigdy nie iść ku światełku na końcu tunelu, gnom wysilił wolę i pozwolił sobie powoli lewitować ku temu skrawkowi koloru w morzu cienia. Skrawek jasności stopniowo nabierał kształtu w miarę jak Danny zbliżał się ku niemu, aż w końcu znalazł się na wyciągnięcie ręki, wypełniając duszę wyroczni pełną trwogi nadzieją na wydostanie się z tego czyśćca.

Jasność przybrała kobiecą formę krasnoludowych gabarytów, obleczoną w nieskazitelną białą suknię. Odwrócona do niego plecami, krasnoludka siedziała na krawędzi niewielkiej sadzawki, pieszcząc bladą dłonią smoliście czarną taflę. Płyn w basenie był jednak nieporuszony, niczym lustro. Danny zajrzał do niego i dostrzegł własne odbicie tak wyraźnie, jakby z wody patrzył na niego drugi on. Odbicie otworzyło usta w niemym krzyku na widok swojego sobowtóra, odwróciło się i uciekło gdzieś poza krawędź sadzawki.

-Cieszę się, że przyszedłeś- Głos kobiety oderwał uwagę Danny’ego od szklistej powierzchni. Był tak samo zimny i grobowy jak ten który przemówił do niego ustami martwego kobolda. -Odnajdź mnie. Ty odnajdziesz to, czego szukasz. Wszyscy odnajdziecie to, czego szukacie. Zostałam sama... Taka samotna...- Żal i smutek w jej słowach niemal wycisnął gnomowi z oczu łzy.

-Odnajdź nas, proszę. Dopełnij przeznaczenia.- Po tych słowach, kobieta odwróciła się do wyroczni i wyciągneła po niego ręce. -Dopełnij swojego przeznaczenia!- Wrzasnęła.


Danny krzyknął przerażony i cofnął się. Nogi mu się zaplątały i w efekcie zahaczył o coś obcasem, padając boleśnie na cztery litery. Gdy znów otworzył oczy, siedział naprzeciwko ściany przy której wszedł w trans. Odetchnął z ulgą – znów był w jaskini. Gnom sprawdził czy nadal ma dwie ręce i dwie nogi, a w jego piersi bije serce. Usatysfakcjonowany, wstał, otrzepał się i poprzysiągł sobie, że więcej się w tym przeklętym miejscu nie będzie bawić w kumoterstwo z duchami. Miał wrażenie, że nie minęło nawet pięć minut od momentu gdy wszedł w trans – zatknięta w szczelinę w ścianie pochodnia zdawała się to potwierdzać, nadal paląc się jak w momencie w którym została skrzesana.

Naraz uświadomił sobie że wciąż trzyma w ręku bryłkę węgla którą podarował mu Yorn. Była zdarta niemal w całości – w dłoni zostało mu tylko parę okruchów i trochę czarnego pyłu. Powoli, jakby bojąc się co może zobaczyć, Danny podniósł głowę i spił wzrokiem swoje dzieło.


Nie tego się spodziewał. Zamiast zwyczajowego bełkotu którego użyłby do rozszyfrowania wiadomości ze świata duchów, stał przed ogromnym i, nieskromnie dodał, całkiem niezłym rysunkiem. Naścienny szkic przedstawiał słusznej wielkości wrota – ich wysokość była zdecydowanie poza zasięgiem ramion gnoma. Oddana z niezwykłą dbałością o detale, brama nie pozostawiała wątpliwości co do swojego pochodzenia, zdradzając swoje krasnoludowe pochodzenie każdym calem swojego wykonania. Danny gwizdnął cicho. Niecodzienny był to widok. Ciekawe, co na to reszta.

No właśnie, reszta! Wyrocznia odwrócił się na pięcie by zawiadomić towarzyszy o dokonaniu niecnego procederu. Po raz kolejny jednak przyszło mu przeżyć zaskoczenie, coś, czego jego skołatane serduszko nie mogło wytrzymać już zbyt wiele. Drużyna, za wyjątkiem zwiadowców, leżała nieprzytomnie na wznak.

-Yorn! Co jest!- Danny podbiegł do swojego kompana i padł przy nim na kolana. To, co zobaczył, jednocześnie go uspokoiło i wzbudziło w nim obrzydzenie. Stary wojak pochrapywał cicho, niezaprzeczalnie dowodząc że ciągle żyje, jakimś jednak sposobem znaczna część jego ciała pokryta była tym samym fluorescencyjnym grzybem który obrastał ściany. Wyglądało to tak, jakby kolonia spłynęła ze ściany i otuliła wojownika galaretowatą pierzyną.

Gnom potrząsnął żwawo Yornem, powodując że jeden z grzybowych płatów z mlaskiem odlepił się od niego i spadł na ziemie, odkrywając połać zaczerwienionej, podrażnionej skóry. Wyrocznia w mig zrozumiał, co się święci – gnójstwo powoli zabierało się do trawienia. Nie zwlekając chwili dłużej, szybkimi machnięciami drobnych ramion uwolnił swojego druha od paskudztwa i strzelił go parę razy z liścia w mordę, dla otrzeźwienia.

-Co jest... co kurwa?- Yorn otworzył przekrwione oczy. -Co bijesz? Odwinąć ci?- Żąchnął się krasnolud, masując sękatymi paluchami skronie.

-Później. Teraz wstawaj i pomóż mi z innymi- Danny już leciał dalej. Krasnolud rozejrzał się niezbyt przytomnie, w mig pojął jednak sytuację i zerwał się na równe nogi by wspomóc gnoma. Jakoż postanowili, takoż zrobili, i wkrótce cała kompania wróciła do przytomności. Przekleństwom, pytaniom i dalszym przekleństwom końca nie było.
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 05-03-2014 o 16:58.
K.D. jest offline