Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2014, 21:18   #3
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...


Alkohol wsiąkł w trzewia brodacza łatwiej niż woda w gąbkę. Charakterystyczny posmak w ustach, mrowienie w przełyku, przyjemne ciepło rozchodzące się po okolicach żołądka. Jedna kolejka mu wystarczyła aby naoliwić tryby i z czystej kultury nie urazić częstującego gospodarza. Naczelnik nie owijając w bawełnę wprowadził go w odmęty misji, która mogła być dla wielu wybawieniem. Ratunkiem. Po kolei...

Z Polis do Douglas jakiś czas temu przybył młody kurier aby przekazać informację, że w stolicy metra poszukują ludzi do wyprawy w nieznane. Ściślej mówiąc to na powierzchnię. Jej celem miały być wybrzeża San Francisco. Ponoć któryś ze stalkerów widział tam potężne światło pochodzące ze statku przybijającego albo wypływającego z portu. Daniel domyślał się, że naczelnikowi zależy aby najemnik był jednym z członków tej eskapady, ale nie wiedział jeszcze dlaczego. Staruszek wiedział jak go podejść. Wspomniał jego ojca i to jak chujowo się zrobiło w okolicy po jego śmierci. Nagle stało się jasne dlaczego Daniel miał narażać życie. W Douglas zaczynało brakować energii. Benzyna się kończyła, a generatory na powietrzu wiele nie zdziałają. W sumie Jones od dawna myślał o opuszczeniu stacji. Swoje odejście planował od jakiegoś czasu i zdał sobie sprawę, że już mało co go tu trzyma. Brodacz niemal bez zastanowienia pokiwał głową...

- Pomogę. - rzucił krótko potężnym basem. - Zrobię wszystko co w mojej mocy aby znowu podłączyli Douglas do aktywnej sieci. - dodał widząc malujący się na twarzy starca uśmiech.


Drgający nerwowo płomień świecy, zapach kurzu i smaru technicznego używanego do konserwacji broni. Znajome narzędzia, fartuch ojca, wycior do jego ukochanego karabinu. Daniel nie miał wiele do zabrania. Magnum 44 wiernie czekający w kaburze lśnił niespotykanym blaskiem witając się z wiszącym na zawieszeniu karabinem. AK... Kałasz... Piękny kawał historii produkowany seryjnie od połowy XX wieku aż do teraz. No, może przedwojennego "teraz". Solidne, koszerne okładziny, najnowszy typ komory zamkowej, łukowy magazynek mieszczący 30 śmiertelnie groźnych naboi kalibru 7,62mm. Mimo iż Daniel z pewnością do bystrych nie należał wiedział co nieco o broni palnej. W końcu jego ojciec był rusznikarzem.

Do "grzmiących kijów" jak prześmiewczo nazywał broń palną przyjaciel Daniela - tropiciel Bob - dołączyła jego lojalna do rdzenia rękojeści towarzyszka. Katana. Jednosieczna, krzywa głownia, ścięty sztych i połysk, który oślepiłby nawet bezdomnego psa z bielmem na oku... Ta broń to było coś pięknego. Coś za co nie jeden skośnooki dałby się zabić. Szabla z duszą...


Mroki zielonej linii były mu znane dobrze jak mało komu. Plecak przylegał do pleców, a żaden z przedmiotów w jego wnętrzu nie latał. Pochwa trzymała się blisko ciała. Karabin - odpowiednio sprawnie zarzucony - również spoczywał na swoim miejscu. A on szedł bezgłośnie niczym duch... Daniel pamiętał dobrze jak za dawnych czasów bawił się z przyjacielem w chowanego w ciemnościach tej jednej linii. Poznawał ją, uczył się ukrywać, skradać i maskować. Tropiciel był zajebiście sprawnym nauczycielem...

Dla obcych zieleń na mapie była tylko kolorem, ale dla Jones'a była czymś znacznie więcej. Charakterem, duszą tego miejsca. Kojarzoną z rzemieślnikami z Douglas, z cwaniaczkami prowadzącymi kasyno, z największym na świecie burdelem, ze szczurami, ćpunami i żulami. Inni bez zastanowienia to miejsce określiliby wypiździejewem, ale on wiedział, że ono miało swój własny styl. Styl, który wraz z ojcem ukochali. Styl, dla którego zostali tutaj zamiast wyruszać w dalszą drogę...

Strażnicy stacji Douglas znali Daniela dobrze. Wiedzieli, że jest twardy i niezbyt rozgarnięty, ale ma dobre serce. Zawsze kiedy przechodził unosił odruchowo rękę na co oni odpowiadali tym samym. W dzień jego odejścia ostatnim strażnikiem jego rodzinnej stacji jakiego spotkał był Eryk. Kolejna różnica między nim a kimś nowym. Każdego tutaj znał z imienia i do każdego miał przypisane kilka historyjek. Eryk dla przykładu kiedyś okropnie zlał Jones'a - na prośbę jego własnego ojca. Przesłanie, które niósł mu strażnik dotarło do niego aż za dobrze. Prosto do pustego łba. Eryk był dla niego kimś a nie kolejnym strażnikiem. Mimo znajomości i wspomnień Daniel odchodził...

Mroki pochłonęły najemnika bez litości na chwilę przed tym jak ten odpalił latarkę otrzymaną od naczelnika. Machajka świeciła mocno, ale w porównaniu do szperacza, w którego posiadaniu był kiedyś jego ojciec była niczym. Mimo to wystarczyła. Poza tym darowanej latarce w uszczelki się nie zagląda...


Trzy fajki. Tyle udało mu się wygrać na rękę ze strażnikami stacji El Segundo. Ci - w podobie do swoich chlebodawców - byli bardziej cwaniakami niż wojownikami. Mieli gadane, potrafili człowieka zastraszyć czy oszukać, ale siły nie mieli za grosz. Banda trzymająca tę stację w ryzach ładnie zarabiała na kasynie, barze i fajkach produkowanych z grzybów. Stacja jak zawsze witała go całym wachlarzem możliwości na rozpierdolenie całego majątku, przepicie karabinu i ostatnich gaci, ale tym razem nie mógł sobie na to pozwolić. Tym razem znaczy, że kiedyś mógł? Dawno temu i nie prawda. Z resztą - szkoda gadać...

Kilka minut później najemnik zbliżył się do stacji Mariposa. Określano ją różnie. Dziwkarnia, burdel, kraina klekoczących zwieraczy... Miyu - jak miała na imię mała, śliczna, czyściutka, wypachniona Azjatka, która go przywitała - jak zawsze wyglądała cudnie. Taki gość jak Daniel mógł jedynie pomarzyć o towarze takiego sortu, ale zwykła rozmowa nigdy nie zaszkodzi.

- Witaj na stacji rozkoszy dzielny podróżniku. Czym Mariposa może Ci służyć mmm?

- Witaj Miyu. - rzekł brodacz podziwiając sztuczki jakie filigranowa dziewczyna robiła z lizakiem. - Tym razem, niestety, jestem jedynie przelotem. Sprzęt mi się przyda w dalszej wędrówce. Bywaj. - rzucił z ociąganiem ruszając w głąb stacji.

Występ mulatki w jednym z wagonów brodacz podziwiał tylko do momentu aż zobaczył uśmiech zalanego tłuściocha pyszniącego się tym jak bogaty jest, że taka niunia chce robić mu dobrze. Jebany oblech. Odgłosy dochodzące z kolorowych namiotów i widoki poza nimi nie fascynowały Daniela tak bardzo jak w dzień, w którym pierwszy raz zawitał na tej stacji. Przeruchał wtedy swój ulubiony pistolet, ale... było warto.


Aviation nazywane przez najemnika "krainą stalkerów" nie zmieniło się nic a nic od jego ostatniej wizyty. Zbędne posterunki chronione rzędami worków z piachem z obsadą w postaci co najmniej dwóch dryblasów w skafandrach. Czysty, mało skomplikowany peron miał spory plac wolnego miejsca gdyż namioty mieszkańców poustawiane były przy ścianach stacji. Na środku stała knajpa gościa nazywanego Wrogą, kilka stoisk z świeżymi znaleziskami oraz warsztat rusznikarski, którego właścicielem był całkiem młody chłopak. Mimo to dzieciak był pojętny, kulturalny - Daniel pamięta, że nie raz bywał u jego ojca z zapytaniem o jakieś części czy też sposób naprawy jakiegoś sprzętu. A ojciec jak to ojciec - pomagał pomimo tego, że młodzik stanowił dla niego konkurencję.

Obok największego posterunku stała klitka Tarana. Gość był znany w całym metrze jako dowódca stalkerów i naczelnik ich stacji. Miał raczej dobre kontakty z kilkoma ważnymi. Są to na pewno James Brown nazywany Żarówą - profesorek, który uruchomił elektrownię dostarczającą prąd do metra - czy Jenifer Lawrence - panująca na stacjach gwiazdorów, a co za tym idzie sporą częścią czerwonej nitki. Taran był kimś i - jak mawiał naczelnik Douglas - miał łeb na karku...

Po rozejrzeniu się z grubsza po stacji brodacz namierzył kuriera. Dzieciak miał na sobie za duży garnitur i nie był sam. Towarzyszył mu gliniarz z najlepszym mundurem policyjnym jaki Daniel widział w życiu. Najemnik poczuł wagę misji, ale nie spinał się. Spokojnie, na luzie ruszył w kierunku dwójki stojącej przy ognisku, nad którym wisiał kociołek. Już po kilku krokach Jones'a doszedł cudowny zapach gotowanego gulaszu.


- Witam Panów. Daniel Jones. - przedstawił się krótko brodacz zaglądając wcześniej dyskretnie do kociołka. - Niezły mundur. - rzucił do gliniarza. - Jak bym wiedział, że to taka ważna wyprawa ubrałbym się ładniej... - jego basowy śmiech mógł się co wrażliwszym kojarzyć z obdzieraniem ze skóry.

Młodzieniec, który - podobnie jak Daniel - właśnie podszedł do ogniska stanowczo się wyróżniał. Pasował do metra jak pięść do nosa. Cerę jak na miejscowe standardy miał opaloną, przy pasie w skórzanej kaburze siedział rewolwer. Przyciągał spojrzenie. Duży, prosty i elegancki srebrny Colt Anaconda. Budził respekt. Również ubiór mężczyzny był inny niż mieszkańców metra. Kurtka w maskowaniu świetnie nadawała się na pustkowia, nie do ciemnych tuneli. Do plecaka przytroczył jakiś owinięty w szmaty przedmiot, sądząc po kształcie długą klingę. Gdy dłużej przyglądało się mu tym bardziej niepokojące rzeczy się dostrzegało. Dłoń bezwiednie krążyła wokół broni, nie w geście popisywania się - bardziej nawyku. Sylwetkę miał spiętą jakby gotował się do walki. Oczy... Stanowczo nie należały do młodzieniaszka. Wyglądały jakby widziały za dużo. A sądząc po zapachu ich właściciel próbował te wspomnienia utopić w miejscowym bimbrze. Bez powodzenia mimo to nie poddawał się po pierwszej próbie. Ani kolejnych. Uważnie zlustrował całą trójkę szczególnie glinę i Jones'a. Nie była to chyba prowokacja a kolejny nawyk. Na żart najemnika delikatnie skrzywił wargi. Skinął głową wszystkim zachowując milczenie.

"A to ci menażeria się trafiła." - pomyślał funkcjonariusz John - "Pijus i wagabunda". Z pogardą zmarszczył nos i opuścił dłoń nieco niżej. Tak na wszelki wypadek. Nie przeżyłby swoich 25 lat gdyby nie nienawiść i paranoja. Dwie podstawowe cechy dobrego gliny, przynajmniej zdaniem jego ojca.

- Nazywam się posterunkowy John C. Williams. - powiedział głosem bardziej pasującym do odczytywania wyroku niż przyjacielskiej prezentacji. Dalej tylko się uważnie przypatrywał pozostawiając gadanie garniakowi.

- Skoro już się znamy może opowiedz nam z grubsza o tej całej misji... - powiedział do garniaka Jones nie bez widocznego podziwu rzucając okiem na rewolwer młodzika.

Rewolwerowiec oderwał wzrok od gliniarza i wbił go w garniaka. Lekko skłonił głowę.

- Wybacz drogi panie, że przerwę rozmowę jednakże uważam, że powinienem się przedstawić nim odpowiesz na zadane pytanie. Oszczędzi to nam wszystkim czasu. Nazywam się Geoffrey, moje umiejętności walki zarówno bronią palną jak i białą mogą przydać się podczas ekspedycji. Podobnie jak nie mała wiedza o powierzchni. Również chciałbym dowiedzieć się więcej o wyprawie. Szczególnie o zapłacie.

Akcent mężczyzny był dziwny. Wyraźny, zmanieryzowany. Chłystek przetarł dłonią wąsik i wyciągnął do Rothmana rękę w przyjacielskim geście.

- Bardzo mi miło szanownych panów poznać. Zaraz nam tu przyniosą jakieś skrzynki, to usiądziemy przy gulasiku, napijemy się herbatki i pogadamy. - Sięgnął do kociołka i zamieszał potrawkę. Zapachniało gotującym się mięsem i świeżymi grzybami. - Ale nie jestem w stanie wiele Wam powiedzieć o nagrodzie. Wszelako jak zapewne wiecie Stolica dysponuje największym zapleczem technicznym i gamblowym w całym metrze. Można więc powiedzieć, że cokolwiek chcielibyście kupić w metrze, Polis może Wam to dać. Na pewno rządząca frakcja może zapewnić Wam obywatelstwo i dobre lokum w Stolicy, zapasy, leki, amunicje i dostępny arsenał.

Rothman bez wahania uścisnął rękę. Silnie, po męsku, ale nie by się popisywać.

- Widzę, że dojdziemy do porozumienia. Jak rozumiem Polis opłaca koszty podróży zarówno do samej Stolicy jak i na wybrzeże? Byłbym wielce zadowolony jakby opowiedział pan również o samych przygotowaniach do wyprawy. Ekspedycja pod takim patronatem na pewno może się poszczycić nie małym zapleczem nie tylko technicznym, ale i ludzkim. Udało się już zrekrutować stalkerów?

- Eee... w sumie to jedną, stalkerkę znaczy, przynajmniej na całą podróż... - zająknął się dzieciak. - ...ale będzie z Wami oddział zwiadowców z Polis. - dodał pośpiesznie jakby sobie przypomniał. - Tak 3. Zwiadowczy pod wodzą Kapitana Duranda! - pokiwał głową z przekonaniem. - No i oczywiście całe koszty podróży opłaca Stolica. - uśmiechnął się szeroko jakby chciał zmazać swoją chwilową niepewność na początku wypowiedzi.

Daniel nie krył zdziwienia wielkimi manierami rozmówców. Nie przywykł do tego typu dialogów jako, że przez ostatnie lata miał do czynienia niemal całkowicie z ludźmi prostymi, często nie przebierającymi w słowach. Bez manier, posługujących się znikomą ilością zwrotów grzecznościowych. Zdecydował się więc milczeć. Informacje, o które pytał częściowo uzyskał, a reszta zapewne stanie się jasna dopiero w stolicy metra.

- Piękny rewolwer Panie Geoffrey'u. - powiedział w końcu chociaż było widać, że nie pierwszy raz zerka na tę niecodziennie zacną broń.

Rothman bez wątpienia dobrze panował nad twarzą, ciężko było z niego coś wyczytać. Tym razem jednak był ewidentnie zszokowany. Spojrzał na rewolwer, pomny, ze niektórzy mieszkańcy powojennego świata mają nawyk dotykania cudzej własności, np. odkręcania filtra od masek przeciwgazowych. Anaconda była jednak na miejscu. Nagle chyba coś zrozumiał, gestem przeprosił garniaka za przerwanie rozmowy.

- Proszę dać mi sekundkę.

Spojrzał na Daniela.

- Geoffreyu, jeśli mamy razem pracować to ułatwi nam życie. Łatwiej krzyknąć po imieniu niż "drogi Panie Geoffreyu, racz zważyć iż granat wylądował metr za Panem". - młodzieniec lekko się uśmiechnął. - Nie wiedziałem, że w metrze są przedstawiciele szlachetnego zakonu Cutlertytów. Myślałem, że nauki Cutlera dotarły tylko do niektórych miast na powierzchni.

- Po prostu na grzeczność odpowiedziałem grzecznością. - zastanowił się chwilę najemnik chociaż wyglądał jakby po prostu patrzał w dal. - Nie znam tego człowieka. Jego wiedza musiała faktycznie zatrzymać się na powierzchni... Aż dziw, że i tego Stalkerzy ze sobą nie przywlekli... - zaśmiał się ze swojego żartu Daniel.

- Cóż... Cutler był człowiekiem, który zaszczepił w wielu osobach zasady walki fair play do tego stopnia, że aż powstał z tego zakon. Jego następcy szkolili się we wszystkich rodzajach walki szczególnie jednak upodobali sobie maczetę. Jedną z ich doktryn są mordercze treningi by stawać się coraz lepszym oraz honorowe podejście do przeciwników. Często ciężko zarobione gamble oddawali bardziej potrzebującym. Wybaczcie jednak... Rozgadałem się, mówił pan o tym, że będzie nam towarzyszyła stalkerka i zwiadowcy. Jak rozumiem wspomniani żołnierze znają równie dobrze powierzchnię jak stalkerzy? Przyznam się, że nie do końca znam miejscowe organizacje militarne.

Jones pokiwał głową czekając na odpowiedź eleganta. W sumie go też interesowało z kim będzie podróżował chociaż początkowo był zbyt zafascynowany srebrnym rewolwerem przybysza. Zboczenie odziedziczone po ojcu...

- Stalkerka jest tu na miejscu. - młody skinął głową dwóm chłopakom niosącym drewniane skrzynie. - No Panowie usiądźmy i wracając z Tego co wiem dołączy do nas za niedługo. Jest na odprawie z Taranem... Znacie Tarana? To szef tutejszych Stalkerów. A co do 3. Zwiadowczego, to oddział, który do tej pory najdalej wypuszczał się po za LA. Mają pod Hollywood zabunkrowane wozy do wypadów za miasto.

John przestąpił z nogi na nogę. Chrząknął.

- Jesteś pewien, że oni to ogarną? Jak na razie to pokazali tylko, że umieją wypytywać i modlić się do maczet.

Rothman wbił nieprzyjazne spojrzenie w gliniarza.

- Drogi Johnie. Nie wiem jak w LYPD czy jak to nazywacie, ale wśród wolnych strzelców tak wygląda przyjęcie zlecenia. Przez rozmowę na którą składa się wypytywanie, oznaką kultury jest prowadzenie najpierw nie zobowiązującej rozmowy. Oczekujesz, że potwierdzimy swoje słowa? - w głosie młodzika zabrzmiała wesołość. - Może mam strzelać do celu? Jak zwracacie naboje to mogę na to przystać. I tak jednak nie potwierdzę strzelaniem do puszek sprawności w prawdziwym boju. A może mam sie z kimś fechtować? I tu ciebie rozczaruję, nie wyciągam szabli bez przyczyny ani nie ćwiczę z nieznanymi osobami. Jednak droga do Polis myślę, że może dać potwierdzenie moim umiejętnościom i rozsądkowi. Jedyne co możecie zweryfikować to moja wiedza o świecie na powierzchni. Nie wydaje mi się jednak by ktokolwiek, włączając stalkerkę, która ma do nas dołączyć, wątpię jednak by i ona dysponowała rozległą wiedzą nie dotyczącą ruin Miasta Aniołów. Dlatego byłbym wdzięczny za nie podważanie moich słów oraz nie mówienie jakby mnie tu nie było.

- Nie mówiłem do ciebie. - Wzrok Johna mroził nie mniej niż jego głos.- Skoro jednak mamy dać Ci robotę. To powiedz mi dlaczego? Co potrafisz poza pierdoleniem?

- Nie mówiłeś do mnie, ale o mnie. I nie słuchałeś jak ja mówiłem a teraz chcesz bym się powtarzał. Cóż... Jak widzę brak nieba nad głową wpływa destruktywnie na inteligencję gliniarzy. Ale dobrze. Jak wspominałem potrafię zabijać. I to nie tylko strzelać do ludzi, ale i do mutków i do maszyn. Wiem jak zniszczyć maszynę SMARTa a jak Molocha. Wy nawet ich nie odróżnicie. Wiem też jak działa świat na górze, bo widzisz... Świat to nie tylko metro i ruiny nad nim. A nie tylko Wy mogliście wpaść na to by sprawdzić co to za statek. Potrafisz ocenić na podstawie munduru lub naszywki z kim można nawiązać dialog a kto od razu zacznie strzelać? Bo ja tak.

- Widzisz. Jak chcesz to potrafisz. To co jest oczywiste dla ciebie, dla nas nie jest. - tym razem gliniarz prawie się uśmiechnął.

Geoffrey lekko skinął głową jednak ciągle patrzył na glinę nieprzychylnie.

- Dawno nie byłem na górze. - powiedział Daniel. - Znam jednak podstawy, bo nie pochodzę z metra. A zabijać nie lubię. - dodał z uśmiechem. - A ty, John? Twój mundur nie wygląda na mocno pokiereszowany, a wiesz jak to jest w tunelach... Czasem po prostu trzeba się ubrudzić. Tu przekulać, tam przeczołgać, tam zachlapać jakimś świństwem...

- Chuj Cię mój wygląd obchodzi. To my was najmujemy nie na kurwa odwrót. Po kiego Ci płacić jak zabijać nie lubisz, na powierzchni też za dawno nie byłeś. Może choć na jebanej kobzie grasz.

Rothman nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

- To, że nie lubię nie znaczy, że nigdy tego nie robię. - uśmiechnął się brodacz. - Zabije czy nie zabije... Świat biało-czarny, a John Williams nadal ładnie ubrany, w kolorowym kontrakcie sprzed wojny. Ja stawiam umiejętności nad prezencję a ty? - uśmiechnął się Daniel zupełnie nie zwracając uwagi na śmiech Rothmana.

- Panowie. Może usiądźmy. - rzucił młodzik w garniaku.

Po tych słowach Geoffrey zrzucił z ramion plecak i usiadł na jednej ze skrzyń tak by mieć ścianę za plecami.
Brodacz też ściągnął plecak, na którym oparł pochwę z egzotycznym japońskim mieczem. Usiadł spokojnie zerkając do kociołka.

- Danielu pytam się jeszcze raz, bo może po prostu jebnięty jesteś? Dlaczego warto Cię zatrudnić? Zagadasz wroga reklamą proszku do prania? Robisz na drutach? Powiesz nam to czy może namalujesz? - powiedział nieprzyjemnie policjant.

- Mogę Ci pokazać. - powiedział brodacz szukając czegoś w plecaku. - Ma ktoś z was może łyżkę? - zapytał brodacz patrząc przelotem po twarzach zebranych.

- Pokazywać to mogą dajki Hanka. Jako reklamę znaczy. Ale jeśli mówisz o tego typu opcjach to nie ta parafia. - gliniarz otwarcie już szczerzył zęby do siwego jednak jego dłoń była tylko o pół centymetra od P99.

- Pierdolenie. - powiedział brodacz. - Może dajmy sobie po razie i miejmy to za sobą co? - zapytał. - Chociaż nie... mógłbyś ubrudzić mundur...

Spluwa sama wskoczyła do ręki Johna.

- Do you fill lucky punk?

- Jezus Maria Panowie błagam nie róbmy tu burdy! - zapiszczał kurier.

Geoffrey wyciągnął spokojnie papierosa, następnie z jednej ze skrzyń odłamał drzazgę by przenieść ogień z ogniska na szluga. Zaciągnął się. Poznanie miejscowej kultury było bardzo ważne. Sam oczekiwał tego od innych. W końcu jakby się czuł jakby ktoś na jego ziemiach zaczął gadać o wyzwalaniu chłopstwa i wyzysku? Obwiesiłby skurwiela. Dlatego też teraz spokojnie obserwował miejscowe tańce godowe.

- Dlaczego nie? - John uśmiechał sie coraz szerzej. - Jak mają robić spluwą to niech się pokażą jakoś.

- To może jakoś tak chociaż bez amunicji, no ja nie wiem, na pięści? Co mi przyjdzie ze zdechłego najemnika albo tym bardziej martwego gliny. - młodzik klapnął na skrzynie i schował twarz w dłoniach.

- Schowaj klamkę. - powiedział brodacz patrząc na gliniarza beznamiętnie. - Łatwo się denerwujesz. Jak chcesz się sprawdzić to może faktycznie pięści by były dobrym rozwiązaniem. Albo nie wiem… Rzucanie do celu? - zapytał z nutką szaleństwa w głosie.

- Dobrze, nie pękasz przed gnatem i potrafisz przypierdolić. - pistolet dalej był wycelowany w klatę Daniela. - Coś jeszcze, bo jak na razie to pokazałeś tylko ośli upór i niezdolność do odpowiadania na proste pytania. - Glina przeniósł wzrok na młodego. - Jak tam se chcesz, ale póki co to gość niczego przydatnego nie wniósł tylko na żarcie zerka. Puścisz naciągacza na górę i co?

- Niby racja, ale kolesie w Douglas za niego ręczyli. Ten naczelnik stacji. Pamiętasz taki wypierdek. - zamruczał z rezygnacją wspierając podbródek na dłoniach dzieciak. - Ale może masz rację, że trzeba ich sprawdzić. Tylko, że to pewnie Durand oceni, albo Szeryf. Mi nie kazali.

- Panowie. Są jeszcze jakieś obiekcje do mojej osoby? Oprócz tych, które mogę rozwiać dopiero podczas akcji i poprzedzającej ją rozmowy z przedstawicielem ramienia zbrojnego Waszej społeczności? - zapytał rewolwerowiec spokojnie.

- Póki co nie. Dziękuję Panu. - John nawet nie spojrzał na szlachcica. Splunął w bok i schował broń. - Tobie również podziękuję... - wysyczał do najemnika.

- Ależ nie ma za co. - powiedział już nie tak beznamiętnie Daniel. - Jeżeli chodzi o walkę to wolę broń białą, ale jak mówiłem… nie lubię zabijać. Ludzkie życie jest cenne przyjacielu. - dodał patrząc na gliniarza.

- Jest bardzo cenne. Często nawet bardzo fajnego gambla. - wtrącił rewolwerowiec.

- Wiem co myślisz. Tu nie chodzi o zyski. Bynajmniej nie dla mnie. - powiedział brodacz przenosząc wzrok na przybysza z powierzchni. - Jestem tu aby pomóc ludziom z Douglas. Tylko dlatego.

- Bardzo dobrze drogi Danielu, że nie szafujesz ludzkim życiem. Chwali się. Podobnie jak szczytna motywacja. Jednak nie tylko John jako jeden z przedstawicieli naszych potencjalnych zleceniodawców ma pewne… obawy. Ja również. Jest wielce prawdopodobne, że razem zostaniemy zatrudnieni do ochrony wspomnianej ekspedycji. W takim wypadku interesuje mnie czy mogę Tobie zaufać. Czy, gdy będzie zagrożenie wyeliminujesz je czy wcześniej poddasz pod swój osąd? Osąd, który może narazić innych jej uczestników.

- A co dadzą Tobie moje zapewnienia? - zapytał Jones. - To są tylko słowa. Spotykałem gości, którzy mówili o obdzieraniu ze skóry, a po zwykłym postrzale płakali jak dzieci… Jeżeli to Ciebie uspokoi odpowiem krótko: Tak. Kiedy zostanę zatrudniony do ochrony tej wyprawy będę eliminował każde zagrożenie mogące zaszkodzić jej członkom. I albo mi się uda albo zginę próbując. Jednak to są tylko słowa. Można kozaczyć na bezpiecznej stacji podczas, gdy w rzeczywistości w tunelach zamiast uważać na plecy kumpli patrzy się pod nogi aby nie pobrudzić świeżo wypastowanych bucików. - najemnik puścił oko do gliniarza.
 
Lechu jest offline