Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2014, 21:48   #16
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ubrany w levisy, kurtkę Nike i jasne skórkowe trekingi z kolekcji Timberlanda chłopak siedział oparty o ścianę patrząc się tępo gdzieś w przeciwległą ścianę. Co jakiś czas zmieniał delikatnie pozycję, dotykał plecaka - jakby sprawdzając czy cały czas jest na miejscu, pod ręką… Jego oczy błądziły po zebranych - czasem bez celu, czasem - kiedy ktoś się poruszył czy coś powiedział. Jednak po tych krótkich chwilach swoistego “życia” - zapadał ponownie w letarg ograniczając swoją egzystencję i interakcję ze światem do niezbędnego minimum.

- Ja idę. - powiedział jeden z ubranych w moro mężczyzn. - Mateusz dodał jeszcze później podchodząc do Yuriego:
- I wiem chyba skąd wziąć wodę... przynajmniej na teraz. W kranach sucho ale rezerwuary w kiblach w samym tym bloku trzymają pewno z 500 l. Jakieś jedzenie też tam się pewno znajdzie. Ale mamy też inne sprawy na głowie, gdzie chcemy iść?

Deklaracja "wyjścia" spowodowała pewnego rodzaju poruszenie wśród zgromadzonych w piwnicy. Było o tym "mówione", że kończy się woda i pożywienie, ale nikt wcześniej nie miał odwagi nic zadecydować. Było jednak wiadomo, że “to” będzie musiało nastąpić...
- W pobliżu jest... albo była Biedronka. W tym bloku na rogu była też jakaś Żabka. - powiedział mężczyzna, zwący się Mateuszem.
Chłopak w puchowej kurtce Nike sięgnął do plecaka i wyciągnął jakąś niewielką książkę. Podszedł do światła i szybko przekartkował ją od końca; skrzywił się nieznacznie. Włożył ją z powrotem i wyjął drugą. Zaraz jednak ją schował i wstał:
- Proszę poczekać dwadzieścia minut. - powiedział i zniknął na schodach prowadzących w górę.
- A ten gdzie poleciał? - odezwała się jakaś kobieta, Ewelina.
- Oby nie skończył jak Marek… - do rozmowy włączyła się Marta. - Dokąd chcecie iść? - dodając zwróciła się do Yuri’ego.
- Cholera wie... Zaraz chyba nie poleciał sam do tego sklepu? Kurwa przecież to jest pierwsze miejsce gdzie teraz można zarobić po łbie! - Marchewa odparł na pierwsze z pytań kobiet.

Yuri podbiegł do swojego bagażu i pospiesznie wyciągnął z pokrowca karabinek (metalowo-drewnianą replikę AK 47), załadował magazynek i wybiegł na zewnątrz w poszukiwaniu Seppa. Pierwsze miejsce do sprawdzenia to był najbliższy sklep czyli Żabka.

- Eee? - reakcja Yuriego wprowadziła w konsternację piwniczan, jednak tego on już nie zauważał.


* * * * *

[MEDIA]http://youtu.be/0jtXCRpYj6Y[/MEDIA]


Kontekst jedzenie i ten blok na rogu dawał się wyłapać pomimo wszystko. Sepp miał dosyć siedzenia - nie miało ono już żadnego celu. Zegarek twierdził, że przesiedzieli kilkadziesiąt godzin. W cywilizowanym kraju już dawno znalazłyby ich służby ratunkowe, chyba, że miasto nie istniało. Wtedy po prostu los zakpiłby z niego po raz kolejny. Drzwi działały poprawnie i ich otwarcie cywilizowanymi metodami zaoszczędziło chłopakowi rozterek dotyczących niszczenia mienia publicznego, czy spółdzielczego.

Widok był… zupełnie inny. Gdzie okiem sięgnąć, ruina, wraki, trochę ciał w polu widzenia. "So Riled Informationshandbuch. Satz nicht über ein Kapitel 'wahren des Krieges'... Ehrfürchtig." - pomyślał zupełnie nie uświadamiając sobie faktu, że jego mózg pracuje pozornie niepoprawnie. Mechanizm represji zadziałał prefekcyjnie, w mózgu przywykłym do samokontroli wystarczył jeden impuls neuralny, aby wszystko, co mogło prowadzić do utraty spójności osobowości jednostki znalazło się poza nawiasem świadomości. Superego odwaliło dobrą robotę podsuwając świadomości gładkie i eleganckie rozwiązanie “to tylko gra”. Wspomniany róg faktycznie był niedaleko, sklep się zachował, mimo iż połowa bloku była w rozsypce. Sepp już miał zamiar wejść do sklepu, gdy usłyszał jakieś głosy z jego wnętrza…
- Jesteś sam?
- T-tak.
- odgłos obijanej twarzy.
- Gdzie jest reszta? - mężczyzna, do którego należał głos, był wyraźnie zniecierpliwiony.
- N-nie wiem! Jestem sam przecie… - kolejny plask.

Sepp zdjął kurtkę i położył obok, pod ścianą. Uśmiechnął się jak do zdjęcia z kolegami i wmaszerował szybko do sklepu szykując się do przedstawienia “Matko Boska - nareszcie ludzie”. W końcu kogoś tam obkładali po mordzie, więc można było założyć różne scenariusze, ale w końcu chyba był to na tyle cywilizowany kraj, żeby nie tłukli żołnierze czy policjanci… Za początkowe "Co jest kurwa?" jeden z mężczyzn z marszu dostał w pysk. Było trzech pakerków na jednego - no co za syf… Reszta próbowała się "bronić", ale nieskutecznie.
- Któryś z panów będzie łaskawy… - Sepp dołożył do tego drugie zdanie z podręcznika: wyjaśnić o co idzie? Chciałem... w spokoju... zakupy zrobić… - zapytał drętwą polszczyzną, w zasadzie ustawiając się tak, aby dać większości z napastników szansę na spływ, jakby mieli ochotę. Policja w tej grze i tak pewnie nie była osiągalna, a zabawa w sędziego średnio się Seppowi uśmiechała.
Panowie zostali rozstawieni po kątach. Byli przedstawicielami przedwojennej fauny, tzw. “dresami”. Poza kilkoma mniej powszechnie uznanymi epitetami, a nawet inwektywami w stronę Seppa, nikt nie poczuwał się wywołany do odpowiedzi. Na klęczkach, w sumie teraz spłaszczony pod ladą leżał jakiś facet. Sepp go znał, to był Marek, który wcześniej - wczoraj - opuścił ich piwnicę.
- Marek? - zapytał lekko zaskoczony chłopak.
- Jezu, uratowałeś mi życie! - był gotów skoczyć Seppowi do nóg. Był trochę brudny i poobijany. W sumie nawet bardziej niż zwykle, ale tylko po gębie, co da się zauważyć póki co.
- E? Nie rozumiem tego co powiedziałeś… Co się tu stało?
- Napadli na mnie...Uważaj!
- jeden z dresików podnosił się. Sięgał też po siekierę, która leżała obok niego. Wcześniej jej nie miał w łapach.
Sepp nie myślał za wiele - mawashi-geri poszło na szczękę, choć skrzywił się nieznacznie zdając sobie sprawę, że pięta zamknięta w bucie ma jednak mniejszą siłę niż nieobuta. Mężczyna poleciał w bok i złapał się za szczękę. Siekiera spoczywała dalej w tym samym miejscu:
- Następne będzie mocniejsze. Co się tu stało?! - powtórzył dobitniej i trochę głośniej.
- Zostaw nas, pojebie! - wrzasnął któryś z nich, udając kraba podczas spieprzania do tyłu.
- Więc gadaj.
Marek wstał, chwycił jakąś pałkę, którą wcześniej dostał po żebrach i przywalił drącemu się mężczyznie. Potem następny raz. Na trzecim poprzestał. Nadal nie był skory do rozmowy… “o co ci chodzi?”, “spierdalaj”, coś takiego mruczał, zwijając się z bólu.
- Mark, do you speak english? - zapytał Sepp, bo ewidentnie wygladało na to, że on sam nie mówi po polsku dostatecznie zrozumiale.
- Yyy - głęboka konsternacja zarysowała się na chwilę na jego twarzy. - Yes. I am. - dodał po chwili.
- Ask them what they mean? Why did they beat you? What they want from you? - Sepp pomyślał, że jednak powinien zabrać ze sobą rozmówki, chociaż rozdziału “przesłuchiwanie” też tam nie było.
- Ok. - stanął nad trzecim, najbardziej “skorym” do rozmowy dresem i też najcięższym.
- My pytamy - ty odpowiadasz. Kaput?! - wykonał ruch pałką, by go nastraszyć.
- Czemu mnie zaatakowaliście? - zapytał.
- Co? Co ty chcesz człowie… - dostał pałką. [/i]- Dobra, dobra! Bo chciałeś nas okraść.
- He sad I wanted to stell from them.
- What do you want to steal?
- Co wy chcieli… [/i]- usłyszeli nagle jakieś szybkie kroki z zewnątrz. Ostrzegł ich chrzęst szkła.
- Mark, get down. Now! - syknął Sepp.
Mark upadł na rozkaz, trochę niezdanie, ale jednak. Sepp przyczaił się za regałem.
Yuri wpadł do pomieszczenia i pierwsza reakcją jest wymierzenie w jednego z dresów. Zaraz potem widząc, że wszyscy leżą szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Karabin był jednak metalowy więc wyglądał cholernie autentycznie.
- Put the gun down, I'm a friend. - powiedział Joseph kryjąc się za regałem i rozważając opcje...
- Everything is OK?..... Is that Marek?
- On the ground, yes
- Sepp wyszedł zza regału zostawiając sobie jednak możliwość wskoczenia za niego w każdej chwili - It seems we have a situation here… Someone steals from someone, and I don’t speak polish fluently… I only want to buy some water and food.
- All right, I don’t think that at the moment we have to pay for anything. If I’m correct we were nuked here so… Anyway we have to hurry it’s not safe here. Grab some water and canned food while I watch those thugs.
- Yuri opuścił lekko broń, ale pilnując jednak zachowań dresów.
- Marek? - Sepp spojrzał w kierunku leżącego chłopaka. Grubas skorzystał z zamieszania i podczołgał się do Marka przykładająć mu nóż kuchenny do gardła. Zaczął wstawać zasłaniając się chłopakiem:
- Nie zbliżać się - po poderżnę mu gardło! - chyba mówił poważnie, spod noża ciekła stróżka krwi...
- Verdammt - pod nosem powiedział Sepp.
- Stary puść, go… Żarcia tutaj starczy dla nas wszystkich, po prostu weźmiemy co nam trzeba i za chwilę nas nie ma. Dobra? - powiedział Marchewa mierząc w dresa.
- Dajcie im się podnieść, to go puszczę!
- Dobra wy na jedną stronę sklepu my drugą, pasuje?

“Zwłoki” podniosły się z trudem. Zabrały swoje plecaki, siekierę, i skierowały się do wyjścia omijając mężczyzn szerokim łukiem.
- Weźcie też mój. - powiedział nożownik do swoich i też zaczął się przemieszczać w kierunku wejścia; w końcu znaleźli się na zewnątrz.
Sepp zmienił nieznacznie ustawienie stóp, gest był praktycznie niezauważalny. Jeszcze czekał.
- Wystarczy, teraz go puśc, nie wytłukę was na zewnątrz…. Na razie nie mam powodu tego robić, więc nie zmieniaj tego.
Facet się nie słuchał. Oddalili się na ok 25m w środek blokowiska, dopiero wtedy stanęli. Grubas zdjął nóż z gardła Marka i kopnął go do przodu, że ten wyrżnął podbródkiem w bruk. Gdy tylko wzrok Seppa dostrzegł ruch pakerka, jego mięśnie zluzowały zagromadzoną energię. Sprint po sklepie, po osiedlu…
- Spierdalamy! - rzucił któryś z nich.
- Jeszcze się policzymy, kurwa. - rzucił grubas na odchodne.
“Natürlich” - pomyślał Sepp mając do zrobienia jeszcze kilkanaście metrów.
Dało się słyszeć coś w stylu “o kurwa”, czy też “ten pojeb nas goni”. Najwolniej biegł grubas, najłatwiej było go strącić. Siekiernik spieprzał w lewo, a trzeci, z dwoma plecakami, uciekał w prawo. Sepp wybrał grubasa, nie dlatego, że biegł najwolniej, ale dlatego że miał nóż. Sepp miał awersję do noży. Dużą awersję. Ostatnie dwa metry przeskoczył lopem wystawiając łokieć do przodu i mierząc w obojczyk. Tobi hiji-uchi było zakazanym ciosem zwłaszcza z takiego wyskoku, ale miał gdzieś, jak bardzo rozpadnie się obojczyk grubasa. Grubas wywrócił się twarzą do gleby. Chłopak przyklęknął na nim wbijająć kolano pomiędzy łopatki i zadarł mu głowę do góry:
- Next time… Damn… - opuścił głowę z powrotem, krew wypływała spod ciała zdecydowanie za szybko i Sepp wiedział, że w tych warunkach nie ma żadnych szans.


From my cold dead hands

Do what I wanna do
Say what I wanna say
They wanna take it away
From my cold dead hands

The Price of being free
And what it means to me
They wanna take it away
From my cold dead hands

Fallen nations got away
Lives are changing
We're the prey
Times is changing
We're at war

What we're breathing
Fighting for

Combichrist - From My Cold Dead Hands (RMX)



Reszta, o dziwo, zdążyła spieprzyć. Jeszcze dało się zobaczyć torbacza, ale szybko zniknł za rogiem 100m dalej.
- Well fuckin great…. - Yuri dobiegł na miejsce. Widząc powiększającą się kałużę krwi opuścił karabin.
- Not so great, as you can see… - Sepp odwrócił się i poszedł z powrotem do sklepu. - I should back to the basement in 20 minutes… Now: 8 minutes, 23 seconds - dodał spoglądając na zegarek.

Marek zbierał się z asfaltu.
- Thank… you. - zobaczył, co się stało z grubasem. W twarz miał wkomponowane kilka kamyczków z asfaltu.
- Jesteś cały?
- Taa… cholera jasna.
- zaczął badać swoją twarz, za każdym razem sycząc, gdy dotknął jakieś rany.
- Wracajmy do sklepu… tam “coś” jeszcze zostało...
- Jasne. Musimy zgarnąć tyle wody albo napojów ile damy radę, jakieś suche i puszkowane żarcie i lekarstwa jeśli jeszcze coś znajdziemy.
- Byłeś tam… prawie wszystko ogołocone. Ale coś jeszcze zostało. Chodźmy.
- Sepp nie zważał na was, szedł prosto do sklepu… po drodze zbierając z ziemi kurtkę.

Sklepowe półki przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy, głębokiego kryzysu i ogólnej beznadziei. Sepp szybko przesortował wszystko co znajdowało się na ladzie (najwidoczniej wielbiciele adidasa odwalili większość roboty z przeglądaniem półek) na trzy kupki: potrzebne, może potrzebne i nie potrzebne. Na stosie “potrzebne” znalazło się kocie żarcie; 8 butelek wody (wielkie halo z 4 litrów); 12 słoików klopsów (a przynajmniej na to wyglądało na etykiecie); kilka tabliczek czekolady; opakowanie ibuprofenu; jakieś tabletki; 8 baterii AA; po jednym tytule z gazet wyglądających na codzienne; konserwy mięsne (całe 5 sztuk); papierosy (3 paczki) i zapałki. Do tego zgubiona gdzieś pod regałem rolka worków na śmieci i 4 paczki prezerwatyw. Na kupcie mniej potrzebne znalazły się: 2 litrowa butelka Hopp-Coli i bliżej nieokreślone trzy worki czegoś z napisem “Antałek Mocna Wiśnia”. Reszta, czyli w zasadzie wielkie nic typu piwo i chipsy oraz słone przekąski, a także mydełko w płynie zostały chwilowo z boku. Jasne kalorie z piwa się liczyły jeszcze jakoś, bo sól z chipsów już niekoniecznie, ale…

Rozmyślania Seppa zostały przerwane przez chrzęst szkła i odwrócił się. Mięśnie rozluźniły się kiedy zauważył Marka. Przez chwilę był w innym świecie, nie zauważył kiedy tamci przyszli.
- Ej. What with that? - to Marek krzątał się niespokojnie po sklepie, hałasując przy tym. Wskazał na stosik rzeczy z colą.
- That is useful. It has Carbohajdrats.
- I don’t know what
- Joseph zastanowił się - kind of products are these…
- You know… like cola. Some kind of.
- So take this. What about rest?
- Soap is useless… I agree. Beer also, but… I want one… let’s take them. Good for, y… morale?
- I need a vodka, or spirit.
- We can find it later… make an expedition. We should take this and go find something like that later.
- What is that?
- pokazał na opakowania “Antałka”.
- Y. Fruit… wine? Made from cheers. Or cheeries. Eleven percent of alcohol. - wziął butelkę w ręce i coś tam czytał.
- It is like poison. - uśmiechnął się lekko przy tym.
- Take. Not for drink, for - znów się zastanowił nad najprostszym odpowiednikiem słowa ”decontamination” - washing of wounds.
- You mean decontamination?
- Yeah.
- Sepp wyciągnął z lodówki najmniej rozmrożoną mrożonkę i rzucił w Marka - take this, is cold enough for your injures. - Kopał w lodówce dalej wynajdując sery (też bez szału ilościowego po szybkim wyliczeniu jakieś 2,5kg) i cztery prawie gotowe pizze (zawsze coś - przynajmniej te cztery kawałki szynki z wierzchu można zjeść)
- Thanks. I use it later. - odparł Marek

Do pełni “zaliczania lokacji” Joseph przeszedł jeszcze po zapleczu w poszukiwaniu czegokolwiek użytecznego - zwłaszcza nadającego się na bandaż. Prawie zaczął w myślach klnąć na siebie, że zarzucił stary zwyczaj wszystkich fighterów - noszenie przy sobie trójkątnej chusty i rolki bandaża. Trudno, będzie bez bonusa “przezorny”... Znalazły się niestety tylko dwie koszulki polo z logo sklepu i szmata do podłogi w stanie nadającym się do utylizacji. Stan ten zresztą osiągnęła jakiś czas temu.

- We should go back - powiedział Sepp z czystej ciekawości spoglądając na stan sklepowej kasy. Cóż, komuś jednak pieniądze były potrzebne...
- U missed that. - Mark pokazał Seppowi dwie kostki masła “wiejskiego” (200g), walające się gdzieś po podłodze.
- Looting everything… Danm, bassicaly we stealing. However, taking into consideration the conditions of the environment we are just in a fight for survival...
- From who? Can you see the owner? Maybe there?
- wskazał palcem na kamerę sklepową. - Survival. yeah. - Marek wrzucił resztę zapasów do potrójnego worka na śmieci, nawet mydło.
- Consider this situation as the easiest one…
- Why you came out of the basement? Do you live around here?
- zapytał pozornie zupełnie zmieniając temat.
- Yes. I came because… - zmiana tematu skonfundowała go troszkę - I needed to saw my girlfriend… and my familiy.
- Oh.
- Sepp dał sobie spokój z drążeniem tematu “why” i przeszedł do “where”. Tak, złośliwie starał się urobić młodego na lidera tego grajdołka... - Where else can you find something here? - celowo wrzucił już w pytanie “Ty” - nie miał specjalnie ochoty na uganianie się po mieście ogarniętym… nie ogarniętym wojną. Wiedział, że prędzej czy później jego superego nie będzie miało już na tyle energii, aby kontrolować uczucia. Wolał być wtedy sam i bez obowiązków… Tak po prostu było łatwiej...
- Yes. There is mart. Or was. I was there. Ther is nothing left.
Wszystkie zapasy zostały pozbierane i mężczyźni poszli w kierunku klatki “swojego bloku”:
- Watch out for the environment, these assholes are lurking somewhere, and I'd prefer not to show them where the cellar is...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 08-03-2014 o 16:33. Powód: Media...
Aschaar jest offline