Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-03-2014, 16:20   #11
 
John5's Avatar
 
Reputacja: 1 John5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłośćJohn5 ma wspaniałą przyszłość
Pożegnanie się z ostatnimi znajomymi i szybkie spakowanie się, a potem już tylko podwózka przez jednego z kumpli na stację kolejową i czekanie na pociąg. Zwykle Yuri zabierał się autem, ale pech chciał że akurat teraz musiał zostawić je u mechanika. A przecież nie będzie rezygnował z dużego, co kwartalnego wypadu tylko dlatego, że musiałby przewieźć swoje 4 litery pociągiem a nie za pomocą 4 kółek.

Przewozy Regionalne… w ostatnich latach nieco się polepszyło ale nadal daleko było im do stanu, jaki można nazwać dobrym. Podniszczone, ciągle dewastowane przez idiotów wagony, częste opóźnienia… cholera można by tak długo wymieniać. Pociągi miały jednak tę niezaprzeczalną zaletę, że były tanie i jeździły do miejscowości gdzie odbywało się spotkanie. Sama podróż była standardowa, w jednym narożniku starszy pan czytający gazetę i ukradkiem zerkający na grupkę młodzieży, która głośno i dosadnie obgadywała jakiegoś nieobecnego znajomego. Reszta miejsc była pusta, no może jeśli nie liczyć drobnej kobiety w środku, która przysypiała trzymając na kolanach niewielką czarną torebkę. Yuri uznał, że skoro podróż ma trwać 4 godziny to w gruncie rzeczy sen nie jest takim znowu głupim pomysłem, więc nasunął na oczy kapelusz i usadowił się „wygodniej” o ile można to w ogóle zrobić na tych przeklętych czerwonych, plastikowych potworach stanowiąc siedzenia w przedziałach otwartych. Jednak nie było mu dane odpocząć, nie dalej jak godzinę później nagłe szarpnięcie zrzuciło go z siedzenia. Okazało się, że jakiś pijany idiota w ramach zakładu z niemniej nawalonym kumplem zaciągnął hamulec awaryjny. Klnąc mieszanką polskiego, angielskiego i rosyjskiego Yuri zebrał się z podłogi z pomocą faceta ubranego podobnie jak on w moro. Facet nazywał się Mateusz i podobnie jak on jechał do Poznania. Złapali szybko wspólny język i kilka tematów, które obu ich interesowały więc można powiedzieć, że był to dość fortunny zbieg okoliczności, bo gdyby nie pijaczek Yuri przespałby całą drogę.

Na miejsce dotarli koło 16. Poznań Główny jak zwykle o tej porze był piekielnie zatłoczony jednak mimo to Yuri podskoczył do niewielkiej piekarni ze smutkiem patrząc przy okazji na kolejkę do McDonaldsa. Kilka zwykłych bułek i dwie drożdżówki zjedzone na miejscu były efektem tej wizyty. Aneta nie lubiła co prawda jasnego pieczywa, ale kto jej niby powie, a zanim wróci do domu wieczorem to Yuri zdąży już dawno wszystko zjeść. Dzieciaki też się nie wygadają, bo są u rodziców pod miastem. Jak tylko zaspokoił głód ruszyli w stronę Mostu Dworcowego, a później na pobliski przystanek tramwajowy na Roosevelta. Bilety dla siebie i na bagaż miał w portfelu już od paru dni, więc wpakował się w pierwszą odpowiadająca mu linię i z westchnieniem ulgi postawił na ziemi plecak i pokrowiec z karabinkiem. Całość odrobinę ważyła, a zmęczenie powrotem i dwudniowym wypadem też dało mu w kość. Z lekkim otępieniem na twarzy wpatrywał się w milczeniu w brudną szybę i leniwie przewijający się za nią miejski krajobraz. Możliwe, że to właśnie ocaliło mu życie. Niespodziewanie tramwaj się zatrzymał. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zacząć narzekać Yuri dostrzegł zbliżającą się falę uderzeniową. W sumie to nie do zdążył sobie uświadomić z czym ma do czynienia, ale widok odrzucanych na boki aut i przechodniów był wystarczająco wymowny. Zdążył tylko bez namysłu krzyknąć:

- Na ziemię!

Chwilę później pojazd uderzony w bok wyskoczył z torowiska i powoli przechylając się upadł ciężko na bok. Niewiele potem Yuri był już na nogach i wyrzucał rzeczy przez wybitą na końcu wagonu szybę. Nie wiedział co to kurwa było, ale raczej nie happening. Mateusz był tuż za nim. Szybki ogląd okolicy tylko utwierdził ich w przekonaniu, że trzeba się stąd zbierać. Jak okiem sięgnąć wszędzie było widać trupy, rozwalone pojazdy i potłuczone szkło. Tony potłuczonego szkła. Wśród tego całego syfu dostrzegli lekko rannego mężczyznę, który klęczał pomiędzy wrakami Volkswagena i Skody. Nie zastanawiając się, chwycili go pod pachy i zaczęli ciągnąć. Koleś był ewidentnie w szoku i nie było z nim zupełnie kontaktu.

Nie zaszli daleko, byle do pierwszego bloku, gdzie można się schronić. Do piwnic. Tej nocy z kilkunastu osób, jakie znalazły tam schronienie nie mógł zasnąć nikt. Większość nie dowierzała temu co zobaczyła. Myśleli, że to tylko zły sen. Prądu, ani zasięgu oczywiście nie było, zresztą komórka Yuriego i tak padła jeszcze w tramwaju. Pozostali tylko ludzie, ich przerażenie i bezsilność. Ach no i oczywiście ciemność. Odwieczny towarzysz ludzie, którzy w swej naiwności myśleli, że udało im się wygrać za pomocą elektryczności i żarówek. Milion pytań cisnęło się do głowy Yuriego, ale wszystkie zepchnięte zostały przez to najważniejsze „Co z Anetą i dziećmi?”.

Pierwszy dzień minął zaskakująco szybko, większość przespała go całkowicie kiedy tylko uspokoili się na tyle, że nie budził ich byle szmer. Yuri podzielił się lekko czerstwymi bułkami i ostatnią konserwą jaką miał w plecaku z Mateuszem i facetem, którego znaleźli. Potem nie zastanawiając się wiele zaczął sprawdzać co jest w piwnicach. Szukał głównie przetworów i kompotów. Bieżącej wody nie było a odwodnienie to nie jest wesoła sprawa z czego zdawał sobie sprawę. Co prawda jakaś babcia i dwie inne kobiety lekko oponowały ale reszta mężczyzn szybko załapała o co chodzi i zaczęli mu pomagać. Nie było tego wiele, ledwo po dwa słoiki różnego rodzaju kompotu i po słoiczku marynat na głowę, ale to zawsze lepsze niż nic. Nastroje lekko się podniosły. W każdym razie na tyle, żeby następnego dnia ludzie zaczęli przebąkiwać o wyjściu. Jeden narwaniec nawet zadeklarował się, że wyjdzie sprawdzić co na zewnątrz. No cóż tyle go widzieli.

Trzeci dzień po wybuchu Yuri w końcu podjął decyzję. Nie mógł poświęcić już więcej czasu, musiał znaleźć żonę i jakoś dostać się do teściów!

- Nie wiem, jak wy ale ja stąd idę. Nie mamy tu wody ani jedzenia, a to co było w piwnicach zaraz się skończy. Za trzy godziny wyruszam, jeśli ktoś chce się do mnie przyłączyć to zapraszam.

Po tych słowach nie pozostało mu nic innego jak przygotowanie bagażu i czekanie czy ktoś się zgłosi. Zhevnov z ponurą miną spojrzał na dwa słoiczki kompotu truskawkowego, owinął je w brudną koszulkę, żeby się nie stłukły i wcisnął do plecaka.
 
__________________
Jeśli masz zamiar wznieść miecz, upewnij się, że czynisz to w słusznej sprawie.
Armia Republiki Rzymskiej
John5 jest offline  
Stary 01-03-2014, 21:33   #12
 
czajos's Avatar
 
Reputacja: 1 czajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwuczajos jest godny podziwu
Cytat:
1. Okrężna
2. Autobus 70 15.43 - 16.05 (przystanek Rondo Ośrodka)
3. Tramwaj 6 16.15 - 16.45 (dworzec)
4. Pociąg gdzieś koło 17.30 (sprawdź rozkład)
Zwykła kartka papieru która miała poprowadzić dwóch fanów ASG do dworca głównego gdzie mieli skoczyć na piwko, dwa uścisnąć sobie dłonie i pojechać każdy w swoja stronę. Na kartce brakowało tylko jednego wpisu
Cytat:
3.5 ~16.20 Apokalipsa
Huk eksplozji ogłuszył na chwile Mateusza co prawda i on i Yuri mieli to szczęście ,że siedzieli po dalszej stronie tramwaju, ale nie uderzenie w żadnym z wypadków nie mogło należeć do lekkich. Wstrząs rzucił Mateusza na ścianę tramwaju z taka siłą, że wybił on łokciem szybę raniąc się przy tym dość głęboko. Przypuszczalnie uderzył też w coś głową bo całą ucieczkę obserwował przez szkarłatną mgłę i z krwią cieknącą po policzku. Yuri który miał to szczęście ,że w chwili uderzenia siedział najwyraźniej zniósł to znacznie lepiej, człowiek w chwili gdy ledwo pamięta swoje imię i słabo trzyma się na nogach zdecydowanie woli słuchać poleceń niż sam je wydawać. Ręka odruchowo sięgnęła po torbę z jego dobytkiem a nogi skierowały się za jedyną znaną osobą, Yurim. Ciała były wszędzie, w chwili gdy Mateusz wychodził z tramwaju w ślad za nim pędziła już krwawa struga krwi cieknąca z rozbitych drzwi. Yuri zgarnął też z drogi jakiegoś faceta, Mateusz przełożył sobie jego rękę przez bark i tak go utrzymując razem z Yurim zebrali się do biegu. Po co biegli ? Nie wiedzieli, adrenalina w żyłach pchała ich ciała do biegu, cel nie był już taki istotny. Jednak otwarte drzwi do jednej z klatek bloku szybko okazały się odpowiednie, wbiegli do piwnicy. Za nimi popędziło tam też kilka kolejnych osób, zapewne przyciągniętych mundurami w które on i Yuri byli ubrani po strzelance. Gdy pierwsza fala ludzi wbiegła już do głębi Mateusz zamknął drzwi do piwnicy, zamknięta przestrzeń i betonowe ściany dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Głębia piwnicy była mroczna i ciasna ale rozłożone wzdłuż ścian okienka dawały dość światła by dało się coś zobaczyć. Razem z nim i Yurim w piwnicach skryła się 14 osób. Grupa podzieliła się i rozlazła po piwniczkach, Yuri Mateusz i Joseph zajęli razem jedną z większych piwniczek. Dnia pierwszego Mateusz właściwie nie pamiętał, szok i zapewne utrata krwi spowodowała ,że gdy poziom adrenaliny opadł oparł się o ścianę zsunął po niej na podłogę i zaległ tam jak wielki wór kartofli. Obudził się dopiero dnia drugiego, przekonany ,że wszystko co wydążyło się wczoraj było tylko snem, niestety chłód betonu pod policzkiem świadczył zupełnie inaczej. Rana na przedramieniu i głowie na szczęście nie złapały zakażenia ale i tak czuł się on osłabiony dopiero z wieczora jego umysł zaczynał funkcjonować względnie normalnie, ale wtedy nie było już czasu na nic innego jak tylko zorganizować sobie jakieś szmaty by się na nich położyć i zapaść w krótki urywany sen pełen koszmarów. Dzień trzeci okazał się za to dniem w którym rozpoczyna się działania
- Nie wiem, jak wy ale ja stąd idę. Nie mamy tu wody ani jedzenia, a to co było w piwnicach zaraz się skończy. Za trzy godziny wyruszam, jeśli ktoś chce się do mnie przyłączyć to zapraszam.
Słysząc te słowo Mateusz był już gotowy do wyjścia od rana czół ,że trzeba COŚ zrobić i instynktownie rozpoczął przygotowania. Pistolet wiatrówka co prawda nie miał siły uderzenia prawdziwego pocisku ale prócz noża nie miał nic innego więc czekał on już w kaburze gotowy do strzału.
- Ja idę.
Powiedział jeszcze później podchodząc do Yuriego.
- I wiem chyba skąd wziąć wodę... przynajmniej na teraz. W kranach sucho ale rezerwuary w kiblach w samym tym bloku trzymają pewno z 500 l. Jakieś jedzenie też tam się pewno znajdzie. Ale mamy też inne sprawy na głowie , gdzie chcemy iść ?
 
czajos jest offline  
Stary 02-03-2014, 01:53   #13
 
Maciekafc's Avatar
 
Reputacja: 1 Maciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znanyMaciekafc wkrótce będzie znany
- I powodzenia w radiu. - pocałowała go na pożegnanie.

Stanął w drzwiach i patrzył za nią, jak znika za ścianą. Po chwili pozostał tylko głuchy dźwięk lekkich zeskoków po kolejnych schodkach. Uśmiechnął się, bo ją kochał. Bardzo. A czas spędzany na miejscu, w domu, był nie do przecenienia.

Zamknął drzwi i wrócił do stygnącej kawy. W planach na dzisiejszy, ledwo zaczynający się dzień, miał poranny jogging i wywiad w Polskim Radiu. Stanąwszy z kubkiem w oknie, wpatrywał się w budzące się słońce. "To będzie dobry dzień"

***

"Od samego rana w Aleppo trwa ostrzał strefy zamieszkałej przez uchodźców. Tym samym wojska rządowe pogwałciły zawarte kilka tygodni temu porozumienia o zawieszeniu broni. Ten akt zbrodni na ludności cywilnej na pewno nie przejdzie bez echa. Rząd Stanów Zjed..." - Jacek rytmicznie ściskając gumową piłeczkę lewą dłonią wsłuchiwał się w poranne wiadomości lecące z internetowego radia. W jego głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Niespójne pamiątki z przeszłości, niczym zdjęcia z jego Canona. To właśnie podczas podobnej akcji dwa miesiące temu został ranny. To właśnie dlatego musiał codziennie rano, i jeszcze kilka razy w ciągu dnia, powtarzać ten idiotyczny rytuał obchodzenia się z gumowymi piłeczkami: ściskanie, rzucanie, odbijanie. Łapanie, obracanie, toczenie. Jak dziecko. Ale cóż, by stukać w klawiaturę tak sprawnie jak wcześniej, trzeba przez to przejść.

Kilkanaście minut później Jacek pełen wigoru wrzucał potrzebne rzeczy do plecaka. Naładowany aparat z kilkoma fajnymi ujęciami z zeszłych wypraw, dziennik, jeszcze pachnącą drukarnią, książkę swojego guru Jacka Hugo-Badera. Zawahał się co do dziurawej kamizelki kuloodpornej - pamiątki z Bliskiego Wschodu. Po chwili wrzucił i ją do plecaka. Był gotowy do wyjścia. W kilku ruchach zamknął mieszkanie, zarzucił bagaż na plecy i zaczął zeskakiwać rytmicznie ze schodów. Po bieganiu czuł trochę łydki, ale wiedział, że wraca do formy sprzed postrzału.

***

- I mamy kolejnego maila od słuchaczy. Pan Tomasz pyta, jak radzisz sobie z tym co widzisz? Wielokrotnie spotykałeś się ze śmiercią. Widziałeś umierających żołnierzy i cywilów. Wiele zniszczenia. A potem wracasz tu, do nas. Jak można z tym żyć?
- Przez pierwsze miesiące przeżywałem koszmar. Wiadomo, przechodzi się różne testy psychologiczne, dużo czytasz, słuchasz. Przygotowują cię na to, ale to wszystko na nic, bo gdy nawet w obiektywie zobaczysz zwłoki - tracisz głowę. Nikt nie przewidzi twojej reakcji, nawet ty sam. Pamiętam, już nieco później, na misji w Afganistanie, dobiegła nas bardzo przykra informacja. Kolega po fachu, Francuz, zwyczajne się powiesił. W nocy. Bo nie wytrzymał.
- A jak Ty sobie z tym poradziłeś?
- Przeszedłem przez wiele. Depresje, ślepa chęć pomocy. Długie rozmowy z innymi, bardziej doświadczonymi reporterami potrafią pomóc, "otwierają głowę". Z biegiem czasu zaczynasz sobie tłumaczyć. Wykonujesz swoją robotę, bo jesteś tam po to, by powiadomić o tym świat, a nie walczyć. Chociaż zdarza się, niektórzy piją, czasami na umór. A następnego dnia znów to samo: teren, śmierć na ulicach, wieczorem się odcinasz. Na szczęście mi wystarczały długie rozmowy z samym sobą. Chociaż tak naprawdę, nie możesz sobie z tym poradzić. Zawsze będziesz czuł jakiś sprzeciw, bunt przeciwko temu, na co patrzysz.


Jacek mówił długo, wyczerpująco. Przeplatał wesołe anegdoty z historiami grozy. Czuł, że takie wywiady to część jego pracy. Nie tylko wysyłać krótkie informacje z miejsca, ale później otwierać się przed mikrofonem czy kamerą. Wiedział, że działa to na niego oczyszczająco. A zdjęcie ze studia z podziurawioną kamizelką pobiło rekord lajków na stronie radia. Było warto.

***

Jacek wskoczył do tramwaju. Rozmyślenia towarzyszące gapieniu się w szybę przerwał wibrujący w kieszeni telefon. "Coś źle się czuje. Możesz robić zakupy?". Zerkając co i rusz w okno i na wyświetlacz, nagle poczuł się słabiej. Jakby siła literek w odebranym od żony smsie, nagle dotknęła i jego. Szybko odpisał, żeby wracała do domu, a on się tym zajmie. Chwycił telefon w lewą dłoń, a wzrok znów wlepił w tramwajowe okno. Leniwe, styczniowe popołudnie. Tłok na zewnątrz i ziąb.

Momentalnie poczuł jak dreszcz przebiega mu przez całą lewą rękę. Jakby impuls, który wyzwala ładunek w dłoni, a ona nagle przestaje być zdolna do jakiejkolwiek aktywności. Z głuchym trzaskiem telefon spadł na zabłoconą podłogę. Odpadła tylna klapka i bateria. Ciche przekleństwo wypadło z ust dziennikarza i z niemałym wysiłkiem Jacek schylił się i próbował skompletować części swojej komórki. Jeszcze nie wiedział, że uratuje mu to życie.

Nagle wagonem zatrzęsło. W środku zapanował wielki jazgot. Krzyk mieszał się z rozpaczą, szloch z wrzaskiem. Jacek schylony walnął głową w siedzenie przed nim, krew uderzyła mu do głowy, na krótką chwilę stracił przytomność.

***

Ocknął się kilka chwil później, przed sobą widział nagle dwóch facetów w mundurach, z zawieszonymi, choć w pokrowcach, karabinami na plecach. Zatrzymał na nich wzrok i przez głowę przemknęła mu myśl: jak mogłem ich wcześniej nie zauważyć?

Jacek zadziałał instynktownie. Czuł, że krew powoli ścieka mu po czole. Musiał mocno uderzyć w plastyk siedzenia z naprzeciwka, ale teraz górę wzięła praktyka, pamięć mięśniowa, setki podobnych doświadczeń. Chwycił szybko plecak i nisko zaczął się przemieszczać do przodu, w stronę mundurowych. Bo oni wiedzą lepiej, co należy zrobić. Jednak w trakcie tej na pozór łatwej czynności, kolejne przeszkody kładły przed reporterem jego myśli. Co mogło się stać? Atak bombowy? Jakiś zamach terrorystyczny? Wybuch? Awaria? Nie pomagały także wszechobecne krzyki, totalny chaos zawładnął wnętrzem tramwaju.

Jeszcze gorzej było na zewnątrz. Wszystko działo się szybko. Wyskok przez okno, skradanie między samochodami i mundurowi na widoku. Jacek przystanął i zaczął nerwowo szarpać klamerki plecaka, próbował dostać się do aparatu. Odruchowo włączył sprzęt i zaczął strzelać na oślep. Kadry łapane z biodra, w ruchu, niedbałe i niestaranne.

Jacek wpadł na klatkę schodową. Pospiesznie w dół, za ludźmi. Oddech złapał dopiero w piwnicy, tam było cicho, ciemno i względnie spokojnie. Paliły go płuca, nogi, lewa ręka. Potrzebował odpowiedzi, a doskonale wiedział, że te nie pojawią się, gdy nie postawi pytań. Wszedł za mundurowymi do większego pomieszczenia i zajął miejsce pod ścianą. Był wyczerpany, bardzo słaby. Kilka razy tracił przytomność, aż ktoś zabandażował mu zranioną głowę. Następnym razem obudził go starszy facet wręczając słoik podgrzybków. Czas pędził. Następny obraz - twarz jednego z mundurowych, który silnie nim potrząsa i o coś pyta. Jacek wybudzony z potwornego snu, gdzie drążył wśród kurzu Aleppo, ruin Kabulu i krwi Somalii, nic nie rozumie, znów urywa mu się film. Ogień, krzyk, krew...

W końcu otwiera oczy. Uspokaja się, bo czuje się lepiej. W końcu ma czas przypatrzeć się wszystkim, posłuchać, chociaż mało kto coś mówi.

- Jest...jestem. - musi kilka razy odchrząknąć. - Jestem Jacek Tarasiewicz. Ile już tutaj jesteśmy? I co do cholery się stało?
 
__________________
Przechodniu, nie płacz nad moją śmiercią. Gdybym żył, ty byłbyś martwy.

Ostatnio edytowane przez Maciekafc : 02-03-2014 o 10:36.
Maciekafc jest offline  
Stary 04-03-2014, 15:36   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Okolica jakby trochę się zmieniła.
Parę wieżowców, które do niedawna przeszkadzały w obserwowaniu horyzontu, zmalało do poziomu domków jednorodzinnych, za to rozlazło się wszerz, zajmując po tej przeróbce całkiem sporą powierzchnię. Niektóre z sąsiadujących z WILDEX'em magazynów wydawały się nietknięte, parę innych złożyło się niczym domki z kart.
Samochodu, który usiłował zaparkować w wejściu do sklepu, nie dało się usunąć, więc Artur wystawił przez to, co zostało z okna, najpierw plecak, a potem rower.

Dokoła było pusto, jeśli, oczywiście, nie brało się pod uwagę kilkunastu samochodów, stojących sobie w mniej czy bardziej równym rządku. Część z nich wyglądała niczym eksponaty wzięte prosto ze złomowiska, a część prezentowała się całkiem nieźle.
Umiejętność włamywania się do samochodów i uruchamianie ich bez kluczyka nie należała do tych, które Artur opanował w swym trzydziesto(prawie)letnim życiu. Los jednak jakiś sprawił, że parę stało z otwartymi drzwiami i kluczykami w stacyjkach. Prawdziwy uśmiech losu.
Czy ich kierowcy pobiegli w siną dal wraz z innymi uciekającymi, czy też leżeli na ulicy, w charakterze pokiereszowanych i poprzypalanych truposzy, tego Artur nie wiedział i nie zamierzał się dowiadywać.
Wnet się okazało, że uśmiech losu był krzywy i szczerbaty. Samochody nijak nie dawały się uruchomić - albo padły akumulatory, albo elektronika.
Gdyby jakiś Maluch, pomyślał nieco zgryźliwie Artur. Albo Syrenka. A tu same nafaszerowane elektroniką cacka. Gdzie się podział ten złom, który ponoć Polacy sprowadzali z zagranicy?
Z drugiej strony... Nawet gdyby coś udało się odpalić, to i tak nie bardzo można by sobie pojechać w świat, bowiem na drodze ku owemu światu rozkraczyło się całe stadko samochodów - porzuconych, rozwalonych lub takich, za których kierownicami tkwili jeszcze kierowcy w różnym stanie rozkawałkowania.
Trzeba by mieć spychacz, albo i czołg.
Niestety, w okolicy, pech jakiś, nie było żadnej hurtowni czy sklepu ze sprzętem budowlanym. Mebel to owszem, ale spychacz?
Pozostawał rower.
Menel coś tam wrzeszczał, ale Artur postanowił mniej więcej go zignorować. Rzucił tylko krótką informację o niczym, o czym ruszył w stronę najbliższego miejsca, które mogło zaoferować coś do jedzenia.
Niestety WILDEX był na odludziu i małego osiedlowego sklepiku człowiek by tu nie uświadczył. Domów mieszkalnych nie było, nie miał kto kupować produktów spożywczych. Najlepszym miejscem, na początek poszukiwań, zdało się Arturowi Kinepolis.
Oczywiście był w okolicy jakiś Lidl, jakieś dwa kilometry od WILDEX'u, kawałek dalej była Biedronka, ale Artur był pewien, że jeśli ktoś przeżył, to szukał zapasów wszelakiego rodzaju w takich właśnie, dużych obiektach. No i nie sądził, by ktokolwiek miał ochotę na spotkanie konkurencji.
W pamięci Artura tkwiły wspomnienia z różnych Apokalips, Lat dwutysięcznych dwunastych, The Day Afterów, Mad Maxów, Dni Tryfidów czy innych Listonoszy. Wśród szukających ocalenia owieczek zaczynały grasować wilki, a te zwykle nie miały litości i lepiej było je omijać z daleka.
W Kinepolis były nie tylko sale kinowe. Bar kinowy serwował niezłą kawę i ciastka, popcorn sypał się obficie, a parę barów oferowało solidniejsze i, co też miało swoje znaczenie, całkiem zjadliwe przekąski.
Artur przymocował plecak do bagażnika, pod ręką umieścił kij, a potem ruszył w stronę Kinepolis Cinema City, starannie omijając miejsca, w których nadmiar szkła mógł się odbić negatywnie na stanie ogumienia lub na podeszwach butów.

Widoki po drodze należały zdecydowanie do kategorii 18+. I były jeszcze gorsze, niż w okolicach WILDEX'u. Tam było mniej samochodów, mniej ludzi, a tutaj...
Parę samochodów się zderzyło, gdy kierowcy stracili panowanie nad kierownicą, jakaś ciężarówka wprasowała w ogrodzenie czerwonego Forda, ktoś kogoś przejechał, kogoś o głowę skróciła nadlatująca nie wiadomo skąd reklama, parę pokiereszowanych ciał ozdabiało chodnik i jezdnię.
Szczęściem Dziadoszańska nie stanowiła jakiejś ważnej arterii miasta, a w godzinach przedpołudniowych nie tłoczyły się tu setki aut.
Po paruset metrach Artur nauczył się nie dostrzegać przeróżnych makabrycznych szczegółów, chyba że jakiś truposz znalazł się dokładnie na drodze jego marszu, ale i tego traktował jak zwykłą przeszkodę. Wszyscy byli trupami i nic nie mógł dla nich zrobić.

Cinema City Kinepolis stało tam, gdzie zawsze. No, prawie stało. Połowa kinowego kompleksu zawaliła się, ale reszta jakoś się jeszcze trzymała. A to znaczyło, że w środku może się znajdzie coś na ząb.

Rozglądając się uważnie na wszystkie strony Artur podszedł ostrożnie do tylnego wejścia do Kinepolis.
Miał zamiar wejść do środka, nawet gdyby drzwi były zamknięte na głucho.
 
Kerm jest teraz online  
Stary 05-03-2014, 18:50   #15
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
- Te! Buźka!? - wrzasnął w kierunku gościa, który brendzlował się jeszcze z góralem. Mamroczący pod nosem jakieś przekleństwa Tomasz odwrócił się w jego kierunku. - Gdzie się wybierasz?

- Dokąd, a nie gdzie - burknął tak niewyraźnie, że Wisławski ledwie go zrozumiał. - Jak najdalej stąd - odparł już na tyle głośno, by słowa dotarły. Nie na tyle jednak głośno, by głos było słychać o kilometr w każdą stronę, po czym machnął ręką, wskazując kierunek.

Spojrzał w tamtą stronę, lecz nie dostrzegł nic, co odróżniałoby go od reszty krajobrazu. No ale skoro nie wyróżniało, to kierunek wydawał się równie dobry jak każdy inny. Wzruszył więc ramionami i ruszył za oddalającym się szybko rowerzystą. Rozglądał się po drodze za innymi sklepami, stojącymi otworem.

- Szwedzki stół cholera - mruknął sam do siebie. - To się nazywa życie!
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 05-03-2014, 21:48   #16
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ubrany w levisy, kurtkę Nike i jasne skórkowe trekingi z kolekcji Timberlanda chłopak siedział oparty o ścianę patrząc się tępo gdzieś w przeciwległą ścianę. Co jakiś czas zmieniał delikatnie pozycję, dotykał plecaka - jakby sprawdzając czy cały czas jest na miejscu, pod ręką… Jego oczy błądziły po zebranych - czasem bez celu, czasem - kiedy ktoś się poruszył czy coś powiedział. Jednak po tych krótkich chwilach swoistego “życia” - zapadał ponownie w letarg ograniczając swoją egzystencję i interakcję ze światem do niezbędnego minimum.

- Ja idę. - powiedział jeden z ubranych w moro mężczyzn. - Mateusz dodał jeszcze później podchodząc do Yuriego:
- I wiem chyba skąd wziąć wodę... przynajmniej na teraz. W kranach sucho ale rezerwuary w kiblach w samym tym bloku trzymają pewno z 500 l. Jakieś jedzenie też tam się pewno znajdzie. Ale mamy też inne sprawy na głowie, gdzie chcemy iść?

Deklaracja "wyjścia" spowodowała pewnego rodzaju poruszenie wśród zgromadzonych w piwnicy. Było o tym "mówione", że kończy się woda i pożywienie, ale nikt wcześniej nie miał odwagi nic zadecydować. Było jednak wiadomo, że “to” będzie musiało nastąpić...
- W pobliżu jest... albo była Biedronka. W tym bloku na rogu była też jakaś Żabka. - powiedział mężczyzna, zwący się Mateuszem.
Chłopak w puchowej kurtce Nike sięgnął do plecaka i wyciągnął jakąś niewielką książkę. Podszedł do światła i szybko przekartkował ją od końca; skrzywił się nieznacznie. Włożył ją z powrotem i wyjął drugą. Zaraz jednak ją schował i wstał:
- Proszę poczekać dwadzieścia minut. - powiedział i zniknął na schodach prowadzących w górę.
- A ten gdzie poleciał? - odezwała się jakaś kobieta, Ewelina.
- Oby nie skończył jak Marek… - do rozmowy włączyła się Marta. - Dokąd chcecie iść? - dodając zwróciła się do Yuri’ego.
- Cholera wie... Zaraz chyba nie poleciał sam do tego sklepu? Kurwa przecież to jest pierwsze miejsce gdzie teraz można zarobić po łbie! - Marchewa odparł na pierwsze z pytań kobiet.

Yuri podbiegł do swojego bagażu i pospiesznie wyciągnął z pokrowca karabinek (metalowo-drewnianą replikę AK 47), załadował magazynek i wybiegł na zewnątrz w poszukiwaniu Seppa. Pierwsze miejsce do sprawdzenia to był najbliższy sklep czyli Żabka.

- Eee? - reakcja Yuriego wprowadziła w konsternację piwniczan, jednak tego on już nie zauważał.


* * * * *

[MEDIA]http://youtu.be/0jtXCRpYj6Y[/MEDIA]


Kontekst jedzenie i ten blok na rogu dawał się wyłapać pomimo wszystko. Sepp miał dosyć siedzenia - nie miało ono już żadnego celu. Zegarek twierdził, że przesiedzieli kilkadziesiąt godzin. W cywilizowanym kraju już dawno znalazłyby ich służby ratunkowe, chyba, że miasto nie istniało. Wtedy po prostu los zakpiłby z niego po raz kolejny. Drzwi działały poprawnie i ich otwarcie cywilizowanymi metodami zaoszczędziło chłopakowi rozterek dotyczących niszczenia mienia publicznego, czy spółdzielczego.

Widok był… zupełnie inny. Gdzie okiem sięgnąć, ruina, wraki, trochę ciał w polu widzenia. "So Riled Informationshandbuch. Satz nicht über ein Kapitel 'wahren des Krieges'... Ehrfürchtig." - pomyślał zupełnie nie uświadamiając sobie faktu, że jego mózg pracuje pozornie niepoprawnie. Mechanizm represji zadziałał prefekcyjnie, w mózgu przywykłym do samokontroli wystarczył jeden impuls neuralny, aby wszystko, co mogło prowadzić do utraty spójności osobowości jednostki znalazło się poza nawiasem świadomości. Superego odwaliło dobrą robotę podsuwając świadomości gładkie i eleganckie rozwiązanie “to tylko gra”. Wspomniany róg faktycznie był niedaleko, sklep się zachował, mimo iż połowa bloku była w rozsypce. Sepp już miał zamiar wejść do sklepu, gdy usłyszał jakieś głosy z jego wnętrza…
- Jesteś sam?
- T-tak.
- odgłos obijanej twarzy.
- Gdzie jest reszta? - mężczyzna, do którego należał głos, był wyraźnie zniecierpliwiony.
- N-nie wiem! Jestem sam przecie… - kolejny plask.

Sepp zdjął kurtkę i położył obok, pod ścianą. Uśmiechnął się jak do zdjęcia z kolegami i wmaszerował szybko do sklepu szykując się do przedstawienia “Matko Boska - nareszcie ludzie”. W końcu kogoś tam obkładali po mordzie, więc można było założyć różne scenariusze, ale w końcu chyba był to na tyle cywilizowany kraj, żeby nie tłukli żołnierze czy policjanci… Za początkowe "Co jest kurwa?" jeden z mężczyzn z marszu dostał w pysk. Było trzech pakerków na jednego - no co za syf… Reszta próbowała się "bronić", ale nieskutecznie.
- Któryś z panów będzie łaskawy… - Sepp dołożył do tego drugie zdanie z podręcznika: wyjaśnić o co idzie? Chciałem... w spokoju... zakupy zrobić… - zapytał drętwą polszczyzną, w zasadzie ustawiając się tak, aby dać większości z napastników szansę na spływ, jakby mieli ochotę. Policja w tej grze i tak pewnie nie była osiągalna, a zabawa w sędziego średnio się Seppowi uśmiechała.
Panowie zostali rozstawieni po kątach. Byli przedstawicielami przedwojennej fauny, tzw. “dresami”. Poza kilkoma mniej powszechnie uznanymi epitetami, a nawet inwektywami w stronę Seppa, nikt nie poczuwał się wywołany do odpowiedzi. Na klęczkach, w sumie teraz spłaszczony pod ladą leżał jakiś facet. Sepp go znał, to był Marek, który wcześniej - wczoraj - opuścił ich piwnicę.
- Marek? - zapytał lekko zaskoczony chłopak.
- Jezu, uratowałeś mi życie! - był gotów skoczyć Seppowi do nóg. Był trochę brudny i poobijany. W sumie nawet bardziej niż zwykle, ale tylko po gębie, co da się zauważyć póki co.
- E? Nie rozumiem tego co powiedziałeś… Co się tu stało?
- Napadli na mnie...Uważaj!
- jeden z dresików podnosił się. Sięgał też po siekierę, która leżała obok niego. Wcześniej jej nie miał w łapach.
Sepp nie myślał za wiele - mawashi-geri poszło na szczękę, choć skrzywił się nieznacznie zdając sobie sprawę, że pięta zamknięta w bucie ma jednak mniejszą siłę niż nieobuta. Mężczyna poleciał w bok i złapał się za szczękę. Siekiera spoczywała dalej w tym samym miejscu:
- Następne będzie mocniejsze. Co się tu stało?! - powtórzył dobitniej i trochę głośniej.
- Zostaw nas, pojebie! - wrzasnął któryś z nich, udając kraba podczas spieprzania do tyłu.
- Więc gadaj.
Marek wstał, chwycił jakąś pałkę, którą wcześniej dostał po żebrach i przywalił drącemu się mężczyznie. Potem następny raz. Na trzecim poprzestał. Nadal nie był skory do rozmowy… “o co ci chodzi?”, “spierdalaj”, coś takiego mruczał, zwijając się z bólu.
- Mark, do you speak english? - zapytał Sepp, bo ewidentnie wygladało na to, że on sam nie mówi po polsku dostatecznie zrozumiale.
- Yyy - głęboka konsternacja zarysowała się na chwilę na jego twarzy. - Yes. I am. - dodał po chwili.
- Ask them what they mean? Why did they beat you? What they want from you? - Sepp pomyślał, że jednak powinien zabrać ze sobą rozmówki, chociaż rozdziału “przesłuchiwanie” też tam nie było.
- Ok. - stanął nad trzecim, najbardziej “skorym” do rozmowy dresem i też najcięższym.
- My pytamy - ty odpowiadasz. Kaput?! - wykonał ruch pałką, by go nastraszyć.
- Czemu mnie zaatakowaliście? - zapytał.
- Co? Co ty chcesz człowie… - dostał pałką. [/i]- Dobra, dobra! Bo chciałeś nas okraść.
- He sad I wanted to stell from them.
- What do you want to steal?
- Co wy chcieli… [/i]- usłyszeli nagle jakieś szybkie kroki z zewnątrz. Ostrzegł ich chrzęst szkła.
- Mark, get down. Now! - syknął Sepp.
Mark upadł na rozkaz, trochę niezdanie, ale jednak. Sepp przyczaił się za regałem.
Yuri wpadł do pomieszczenia i pierwsza reakcją jest wymierzenie w jednego z dresów. Zaraz potem widząc, że wszyscy leżą szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Karabin był jednak metalowy więc wyglądał cholernie autentycznie.
- Put the gun down, I'm a friend. - powiedział Joseph kryjąc się za regałem i rozważając opcje...
- Everything is OK?..... Is that Marek?
- On the ground, yes
- Sepp wyszedł zza regału zostawiając sobie jednak możliwość wskoczenia za niego w każdej chwili - It seems we have a situation here… Someone steals from someone, and I don’t speak polish fluently… I only want to buy some water and food.
- All right, I don’t think that at the moment we have to pay for anything. If I’m correct we were nuked here so… Anyway we have to hurry it’s not safe here. Grab some water and canned food while I watch those thugs.
- Yuri opuścił lekko broń, ale pilnując jednak zachowań dresów.
- Marek? - Sepp spojrzał w kierunku leżącego chłopaka. Grubas skorzystał z zamieszania i podczołgał się do Marka przykładająć mu nóż kuchenny do gardła. Zaczął wstawać zasłaniając się chłopakiem:
- Nie zbliżać się - po poderżnę mu gardło! - chyba mówił poważnie, spod noża ciekła stróżka krwi...
- Verdammt - pod nosem powiedział Sepp.
- Stary puść, go… Żarcia tutaj starczy dla nas wszystkich, po prostu weźmiemy co nam trzeba i za chwilę nas nie ma. Dobra? - powiedział Marchewa mierząc w dresa.
- Dajcie im się podnieść, to go puszczę!
- Dobra wy na jedną stronę sklepu my drugą, pasuje?

“Zwłoki” podniosły się z trudem. Zabrały swoje plecaki, siekierę, i skierowały się do wyjścia omijając mężczyzn szerokim łukiem.
- Weźcie też mój. - powiedział nożownik do swoich i też zaczął się przemieszczać w kierunku wejścia; w końcu znaleźli się na zewnątrz.
Sepp zmienił nieznacznie ustawienie stóp, gest był praktycznie niezauważalny. Jeszcze czekał.
- Wystarczy, teraz go puśc, nie wytłukę was na zewnątrz…. Na razie nie mam powodu tego robić, więc nie zmieniaj tego.
Facet się nie słuchał. Oddalili się na ok 25m w środek blokowiska, dopiero wtedy stanęli. Grubas zdjął nóż z gardła Marka i kopnął go do przodu, że ten wyrżnął podbródkiem w bruk. Gdy tylko wzrok Seppa dostrzegł ruch pakerka, jego mięśnie zluzowały zagromadzoną energię. Sprint po sklepie, po osiedlu…
- Spierdalamy! - rzucił któryś z nich.
- Jeszcze się policzymy, kurwa. - rzucił grubas na odchodne.
“Natürlich” - pomyślał Sepp mając do zrobienia jeszcze kilkanaście metrów.
Dało się słyszeć coś w stylu “o kurwa”, czy też “ten pojeb nas goni”. Najwolniej biegł grubas, najłatwiej było go strącić. Siekiernik spieprzał w lewo, a trzeci, z dwoma plecakami, uciekał w prawo. Sepp wybrał grubasa, nie dlatego, że biegł najwolniej, ale dlatego że miał nóż. Sepp miał awersję do noży. Dużą awersję. Ostatnie dwa metry przeskoczył lopem wystawiając łokieć do przodu i mierząc w obojczyk. Tobi hiji-uchi było zakazanym ciosem zwłaszcza z takiego wyskoku, ale miał gdzieś, jak bardzo rozpadnie się obojczyk grubasa. Grubas wywrócił się twarzą do gleby. Chłopak przyklęknął na nim wbijająć kolano pomiędzy łopatki i zadarł mu głowę do góry:
- Next time… Damn… - opuścił głowę z powrotem, krew wypływała spod ciała zdecydowanie za szybko i Sepp wiedział, że w tych warunkach nie ma żadnych szans.


From my cold dead hands

Do what I wanna do
Say what I wanna say
They wanna take it away
From my cold dead hands

The Price of being free
And what it means to me
They wanna take it away
From my cold dead hands

Fallen nations got away
Lives are changing
We're the prey
Times is changing
We're at war

What we're breathing
Fighting for

Combichrist - From My Cold Dead Hands (RMX)



Reszta, o dziwo, zdążyła spieprzyć. Jeszcze dało się zobaczyć torbacza, ale szybko zniknł za rogiem 100m dalej.
- Well fuckin great…. - Yuri dobiegł na miejsce. Widząc powiększającą się kałużę krwi opuścił karabin.
- Not so great, as you can see… - Sepp odwrócił się i poszedł z powrotem do sklepu. - I should back to the basement in 20 minutes… Now: 8 minutes, 23 seconds - dodał spoglądając na zegarek.

Marek zbierał się z asfaltu.
- Thank… you. - zobaczył, co się stało z grubasem. W twarz miał wkomponowane kilka kamyczków z asfaltu.
- Jesteś cały?
- Taa… cholera jasna.
- zaczął badać swoją twarz, za każdym razem sycząc, gdy dotknął jakieś rany.
- Wracajmy do sklepu… tam “coś” jeszcze zostało...
- Jasne. Musimy zgarnąć tyle wody albo napojów ile damy radę, jakieś suche i puszkowane żarcie i lekarstwa jeśli jeszcze coś znajdziemy.
- Byłeś tam… prawie wszystko ogołocone. Ale coś jeszcze zostało. Chodźmy.
- Sepp nie zważał na was, szedł prosto do sklepu… po drodze zbierając z ziemi kurtkę.

Sklepowe półki przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy, głębokiego kryzysu i ogólnej beznadziei. Sepp szybko przesortował wszystko co znajdowało się na ladzie (najwidoczniej wielbiciele adidasa odwalili większość roboty z przeglądaniem półek) na trzy kupki: potrzebne, może potrzebne i nie potrzebne. Na stosie “potrzebne” znalazło się kocie żarcie; 8 butelek wody (wielkie halo z 4 litrów); 12 słoików klopsów (a przynajmniej na to wyglądało na etykiecie); kilka tabliczek czekolady; opakowanie ibuprofenu; jakieś tabletki; 8 baterii AA; po jednym tytule z gazet wyglądających na codzienne; konserwy mięsne (całe 5 sztuk); papierosy (3 paczki) i zapałki. Do tego zgubiona gdzieś pod regałem rolka worków na śmieci i 4 paczki prezerwatyw. Na kupcie mniej potrzebne znalazły się: 2 litrowa butelka Hopp-Coli i bliżej nieokreślone trzy worki czegoś z napisem “Antałek Mocna Wiśnia”. Reszta, czyli w zasadzie wielkie nic typu piwo i chipsy oraz słone przekąski, a także mydełko w płynie zostały chwilowo z boku. Jasne kalorie z piwa się liczyły jeszcze jakoś, bo sól z chipsów już niekoniecznie, ale…

Rozmyślania Seppa zostały przerwane przez chrzęst szkła i odwrócił się. Mięśnie rozluźniły się kiedy zauważył Marka. Przez chwilę był w innym świecie, nie zauważył kiedy tamci przyszli.
- Ej. What with that? - to Marek krzątał się niespokojnie po sklepie, hałasując przy tym. Wskazał na stosik rzeczy z colą.
- That is useful. It has Carbohajdrats.
- I don’t know what
- Joseph zastanowił się - kind of products are these…
- You know… like cola. Some kind of.
- So take this. What about rest?
- Soap is useless… I agree. Beer also, but… I want one… let’s take them. Good for, y… morale?
- I need a vodka, or spirit.
- We can find it later… make an expedition. We should take this and go find something like that later.
- What is that?
- pokazał na opakowania “Antałka”.
- Y. Fruit… wine? Made from cheers. Or cheeries. Eleven percent of alcohol. - wziął butelkę w ręce i coś tam czytał.
- It is like poison. - uśmiechnął się lekko przy tym.
- Take. Not for drink, for - znów się zastanowił nad najprostszym odpowiednikiem słowa ”decontamination” - washing of wounds.
- You mean decontamination?
- Yeah.
- Sepp wyciągnął z lodówki najmniej rozmrożoną mrożonkę i rzucił w Marka - take this, is cold enough for your injures. - Kopał w lodówce dalej wynajdując sery (też bez szału ilościowego po szybkim wyliczeniu jakieś 2,5kg) i cztery prawie gotowe pizze (zawsze coś - przynajmniej te cztery kawałki szynki z wierzchu można zjeść)
- Thanks. I use it later. - odparł Marek

Do pełni “zaliczania lokacji” Joseph przeszedł jeszcze po zapleczu w poszukiwaniu czegokolwiek użytecznego - zwłaszcza nadającego się na bandaż. Prawie zaczął w myślach klnąć na siebie, że zarzucił stary zwyczaj wszystkich fighterów - noszenie przy sobie trójkątnej chusty i rolki bandaża. Trudno, będzie bez bonusa “przezorny”... Znalazły się niestety tylko dwie koszulki polo z logo sklepu i szmata do podłogi w stanie nadającym się do utylizacji. Stan ten zresztą osiągnęła jakiś czas temu.

- We should go back - powiedział Sepp z czystej ciekawości spoglądając na stan sklepowej kasy. Cóż, komuś jednak pieniądze były potrzebne...
- U missed that. - Mark pokazał Seppowi dwie kostki masła “wiejskiego” (200g), walające się gdzieś po podłodze.
- Looting everything… Danm, bassicaly we stealing. However, taking into consideration the conditions of the environment we are just in a fight for survival...
- From who? Can you see the owner? Maybe there?
- wskazał palcem na kamerę sklepową. - Survival. yeah. - Marek wrzucił resztę zapasów do potrójnego worka na śmieci, nawet mydło.
- Consider this situation as the easiest one…
- Why you came out of the basement? Do you live around here?
- zapytał pozornie zupełnie zmieniając temat.
- Yes. I came because… - zmiana tematu skonfundowała go troszkę - I needed to saw my girlfriend… and my familiy.
- Oh.
- Sepp dał sobie spokój z drążeniem tematu “why” i przeszedł do “where”. Tak, złośliwie starał się urobić młodego na lidera tego grajdołka... - Where else can you find something here? - celowo wrzucił już w pytanie “Ty” - nie miał specjalnie ochoty na uganianie się po mieście ogarniętym… nie ogarniętym wojną. Wiedział, że prędzej czy później jego superego nie będzie miało już na tyle energii, aby kontrolować uczucia. Wolał być wtedy sam i bez obowiązków… Tak po prostu było łatwiej...
- Yes. There is mart. Or was. I was there. Ther is nothing left.
Wszystkie zapasy zostały pozbierane i mężczyźni poszli w kierunku klatki “swojego bloku”:
- Watch out for the environment, these assholes are lurking somewhere, and I'd prefer not to show them where the cellar is...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 08-03-2014 o 16:33. Powód: Media...
Aschaar jest offline  
Stary 08-03-2014, 01:52   #17
Banned
 
Reputacja: 1 Revan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znanyRevan wkrótce będzie znany
*** Yuri Zhevnov, Joseph Kahn ***


Wspólnie z Markiem zebrali trzy torby zapasów ze sklepu i ruszyli w drogę powrotną. Sepp miał wrócić w ciągu dwudziestu minut, a na zegarku minęło chyba z czterdzieści… Już mieli wejść do klatki schodowej, gdy usłyszeli jakiś hałas… szum? Kilka chwil zajęło przypomnienie im sobie, jak brzmi odgłos pracującego silnika…

Dodatkowo słychać było jakieś echo, zdeformowane, odbijające się wśród ostałych murów blokowisk. Szum narastał, a echem okazały się… pojedyncze, zdeformowane słowa wydobywające się z megafonu. Czy to możliwe? Pojazd, w mieście, gdzie cała elektronika została usmażona? Pomoc? Ocalenie? Może w końcu ktoś zainteresował się tym, co się stało w tym mieście?



*** Mateusz Czajkowski, Emilian ***


- Hej, młodzieży – podszedł do was Mirosław, czyli jedyny facet z siekierą w okolicy, uparcie odmawiający jej pożyczenia komukolwiek. Wydawał się być do niej cholernie przywiązany, jakby zależało od niego jego życie. Kto wie, może coś w tym jest.
- Mam dosyć siedzenia na dupie. Chodźcie rozejrzeć się po okolicy, tamci przypadli, a ty – wskazał trzonkiem siekiery na Mateusza – zwłaszcza się przydasz. Robisz jakieś wrażenie w moro i z tą pukawką.



*** Jacek Tarasiewicz ***


- O, obudził się. – Jacek zobaczył nad sobą dziewczynę, szatynkę, na oko dwudziesto paro letniej.
- Jest dobrze, jesteś w bezpiecznym miejscu… - uklęknęła do opartego pod ścianą mężczyzny.
- Nic ci już nie jest, z głową wszystko w porządku. – powiedziała, poprawiając mu opatrunek.
- Ojcze? Obudził się. Jestem Marta. Co pamiętasz?



*** Król Artur, Tomasz Wisławski ***


Artur z trudem siłował się z tylnym wejściem. Drzwi nie chciały ustąpić, mimo całkiem sporej siły włożonej w ich otwarcie i jakiegoś kawałka sporego drutu, znalezionego gdzieś po drodze. Głupotą byłoby forsować je dalej, raz, że by się za bardzo zmęczył, dwa, operacja wymagała całkiem sporo hałasu… co mogło być skutkiem niepożądanej w tej nowej, zdecydowanie zbyt cichej rzeczywistości.

Artur wsiadł na rower i postanowił podjechać do Kinepolis od frontu. Parking przed kompleksem pełen był całkiem nowych, wyglądających na sprawne samochodów. Większość z nich jednak miała powybijane szyby… Co wyglądało na oznaki szabrownictwa.

Dziwnym trafem, „kinowa” część budynku uległa zawaleniu, czego powodem był prawdopodobnie pożar. Szklany front Kinepolis wyściełał teraz wejście do kompleksu. Wszystko iskrzyło się tysiącem świetlnych refleksów.






Artur postawił krok. Nie. Wędrówka po drobnych kryształkach wywoływała w jego umyśle sprzeciw. Nie był to racjonalny strach, jednak z jakiegoś powodu bał się zostać usłyszanym. Nie słyszał praktycznie żadnych innych dźwiękiem, poza biciem własnego serca i echem wywołanym nastąpieniem na drobny kawałek szkła.






Tomasza zahipnotyzował widok pustych, kamiennych form, które wraz z utratą szklanych szyb wydawały się utracić miejsce życie. Był to obraz przerażający, ujmujący pustką jak i… ciekawy.

Znajdowali się niejako na obrzeżach Poznania. Najbliższe zabudowania, w których mogły istnieć sklepy znajdowały się na północ. A Król Artur kierował się na południe… może kierował się przy tym jakąś logiką, był mobilny, a najlepiej zacząć od najbliższych miejsc. Kto go tam wiedział. Jednakże wydawał się być lepszą alternatywą od… no właśnie, od czego?



*** Jan Twardowski, Irmina Zalewska ***


Jan miał problem z określenie gdzie w tej ruinie kiedyś mogłyby być sklepy… Przeszukał okoliczne blaszaki, w których nie znalazł nic przydatnego. Zauważył za to, że porzucone w pośpiechu bezpańskie torby, torebki i plecaki, skrywały całkiem przydatne rzeczy. Nie było ich wiele, ale po drodze kilka się zdarzyło. Głównie były to napoje gazowane, czasem mineralki, najczęściej też kilkudniowe kanapki, które zdążyły już się zepsuć…

Właśnie przeszukiwał jakiś plecak wypchany książkami… w sumie nawet niezły, czarny, poręczny, nierzucający się w oczy…. Gdy nagle zauważył trzech facetów, którzy nagle wyłonili się zza rogu. Nosili się w czarnych mundurach i kamizelkach taktycznych. Kiedyś można byłoby ich nazwać typowymi ochroniarzami, a teraz? Kim byli? I czego szukali w tej okolicy? W kaburach mieli pistolety, jeden z nich miał nawet pm’a… Rozglądali się uważnie po okolicy. Zmierzali w kierunku klatki, w której spotkał dziewczynę i jej matkę.

- Mamusiu, dlaczego kazałaś mu sobie pójść? – Irmina usłyszała pytanie, gdy wróciły już do mieszkania…
 
Revan jest offline  
Stary 09-03-2014, 17:10   #18
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Puste oczy wieżowców wprawiły Tomasza w zadumę. Jeszcze niedawno wszystko stało na miejscu. Ludzie biegali za swoimi sprawami, robili karierę, zarabiali pieniądze. Żeby mieć więcej, żeby żyło się lepiej. Jeszcze trochę i kupią sobie nowy zestaw TV, może nowy rower, lepszy samochód, większy dom. Więcej, więcej i więcej. W tym pośpiechu zapominali żyć. Zapominali cieszyć się życiem. Zagonieni. Z planami na przyszłość. Bo przecież robili to wszystko, żeby ta przyszłość była lepszą. I dopiero gdy przychodziła choroba, gdy kostucha stała nad nimi ostrząc kosę osełką, wtedy zdawali sobie sprawę, że całe życie przegrali. Bo byli zbyt zajęci planami i polepszaniem standardu życia, żeby po prosty ŻYĆ! Ale wtedy było już za późno.

Tomasz był szczęśliwcem. Zorientował się, że ta cała pogoń ma tylko jeden koniec. Dostrzegł to w porę i wysiadł z pędzącego pociągu. Zatrzymał to całe szaleństwo i zaczął żyć. Choć cały świat wokół niego pędził dalej, on zdołał zwolnić i zaczął kosztować każdy dzień.

Odetchnął. Głęboko wciągnął powietrze, w którym unosił się ciężki zapach spalenizny pomieszany z czymś jeszcze, ledwo uchwytnym. Czy taki był zapach śmierci? Trupy leżące na ulicy, w samochodach, na chodnikach. Przegrani.

Gdyby teraz przyszło mu rozstać się z życiem nie będzie przynajmniej żałował kilku ostatnich lat wolności.

Postrzępione szczyty budynków miały w sobie magnetyczną moc. Wisławski urzeczony tym widokiem skierował swe kroki w tamtą właśnie stronę. Na przełaj, przez spalone trawy i krzewy skweru, przez połamane nagłą falą uderzeniową drzewa. Poszedł w kierunku sterczących kikutów budynków, ziejących pustymi oczodołami. Pchany niewytłumaczalnym, nagłym impulsem z zamiarem wdrapania się na szczyt i spojrzenia na panoramę umierającego miasta.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 13-03-2014, 18:44   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chodzenie po szkle dobre jest dla fakirów, ale zdecydowanie szkodzi butom, tudzież każdemu, kto chce się gdzieś cicho wślizgnąć.
Na szczęście został kawałek chodnika, gdzie szkła było mniej. Dużo mniej. Tak, że można było wejść do środka.
Artur rozejrzał się dokoła, schował rower za załomem i starannie ukrył plecak, z całym posiadanym w tej chwili majątkiem. A potem, odsuwając butem szkło na prawo i lewo, ostrożnie wszedł do środka - nie drzwiami, ale przez coś, co kiedyś było wielką oszkloną ścianą.
W środku było pusto.
A dokładniej - nie było ludzi.

Od razu było widać, że części południowej nie warto było zwiedzać. Nawet najbardziej zagorzały kinoman nie ryzykowałby swego życia, by zwiedzać zawalone kinowe sale. Oglądanie filmów można było sobie wybić z głowy, i to nie tylko z powodu braku prądu.
Jednak Kinopolis oferowało nie tylko wizualne atrakcje. Witryny sklepowe były co prawda potłuczone, ale napis na ścianie, Pizza Express, był zachęcający. Pizza to, jakby nie było, jedzenie.
Wnętrze pizzerii było mniej zachęcające, niż napis - przez powybijane szyby widać było poprzewracane stoliki i krzesła. Wyglądało to tak, jakby przez środek lokalu przeszedł huragan. Albo jakby stado przerażonych miłośników pizzy rzuciło się nagle do wyjścia.
Drzwi do kuchni były otwarte, ale panująca tam ciemność nie zniechęciła Artura. Wyciągnął latarkę, podładował nieco akumulator i zapalił.

Kuchnia jak… kuchnia.
Widać obsługa uciekała stąd w popłochu, bo na podłodze stało kilka garów, a tu i tam można było znaleźć kilka pizz w różnych stadiach gotowości.
A później, tak można było się domyślać z wyglądu, ktoś tu przyszedł i pozabierał to, co wydało mu się warte uwagi i zabrania. Szafy chłodnicze, zwykle pełne napojów, stały puste, a dla Artura zostały naczynia, trochę warzyw, ale niewiele, kilka otwartych paczek wyschniętego, drobnego sera, zepsute mięso, surowe ciasta…
Do firmowej torby Artur wpakował średnich rozmiarów patelnię, butelkę z jakimś olejem, warzywa, ser, dwie paczki ciut rozmrożonych mrożonek i parę ciast. Były surowe, ale ogień i patelnia... Warto było spróbować. Gdzieś na zewnątrz.

Nieruchome ruchome schody doprowadziły poszukiwacza jedzenia na piętro, gdzie, jak Artur pamiętał, znajdowało się (do niedawna) kilka lokali. Jakaś Stajenka, jakiś Yogoland. I cicha nadzieja, ze znajdzie się coś bardziej konkretnego.
Temperatura panująca wewnątrz Kinopolis powoli upodabniała się do panującej na zewnątrz, więc stojące w jednej z szaf chłodniczych lody i desery wyglądały niemal na zjadliwe.
Mimo wszystko Artur wolał nie ryzykować. Desery należało spożywać po daniu głównym, a nie przed.

Kolejny lokal, Cafe Cinema, zaoferował Arturowi napoczętą butelkę Pepsi, dwie napoczęte, większe butelki Coca Coli (z których Artur zrobił jedną, pełną).
Nic więcej do zabrania tam nie było, bowiem Artur nie był zainteresowany ani damską torebką, ani damskimi ciuszkami. Można by śmiało sądzić, że kelnerka (czy jak tam nazwać pracującą tu dziewczynę) uciekła stąd w fartuszku, nie pamiętając ani o swym ubraniu, ani o torebce, w której znalazła się studencka legitymacja.
- Ładna. - Artur ocenił właścicielkę torebki.

Kliknij w miniaturkę


Stajenka wbrew nazwie nie serwowała owsa i siana, tylko całkiem niezłe pizze.
Nie tym razem jednak. W ladach nie było nic ciekawego, a kasa, którą mimochodem zainteresował się Artur, już wcześniej podzieliła los swych koleżanek z poprzednich lokali.
- Jacy ci ludzie są pazerni - mruknął niechętnie Adrian. - Nic nie zostawią dla innych.
W kuchni też było i ciemno, i pusto, ale były tam drzwi, prowadzące dalej, ozdobione napisem "Dla personelu".
Krótki, pusty korytarzyk kończył się kolejnymi drzwiami. Zamkniętymi. Plama krwi na podłodze psuła nieco nastrój ciszy i spokoju.
Artur ostrożnie uchylił drzwi. Tak na wypadek, gdyby za nimi ktoś się czaił. A potem pchnął nieco mocniej i oświetlił wnętrze.
Mieszkaniec tego pomieszczenia nie mógł się na nikogo czaić. Leżał spokojnie, trzymając się za rozerwaną szyję. Kałuża krwi na posadzce świadczyła o tym, że przeciętny człowiek ma w sobie faktycznie około pięciu litrów krwi.

Kliknij w miniaturkę


Artur cofnął się i odruchowo zamknął drzwi. Po chwili jednak ponownie wszedł do środka.
Tyle trupów już widział, więc jeden mniej, jeden więcej...
Mężczyzna wyglądał na pracownika kina, na dodatek utrupionego nie tak znowu dawno. Stężenie pośmiertne dopiero się zaczęło.
Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż albo ktoś się naoglądał filmów o wampirach i wilkołakach i coś mu się poprzestawiało, albo też w Kinopolis zamieszkało jakieś zwierzę.

Przeszukanie kieszeni zaowocowało znalezieniem kilkuset złotych, portfela z identyfikatorem w środku, na oko nie przypalonej mp czwórki, starego telefonu (którego Artur nie zabrał), kilku paczek żelków i kuchennego noża, który na nic się denatowi nie przydał.
No i były też kluczyki od samochodu. A to skojarzyło się Arturowi z apteczkami samochodowymi. Tyle wraków mijał po drodze i nie pomyślał...
Nic więcej do zabrania nie było - ani przy truposzu, ani w kuchni, z której jakieś dobre duszyczki wyniosły wszystko, co nadawało się do zjedzenia.
Ostał się jedynie cukier, który wysypał się z rozbitych cukierniczek i leżał na ziemi. Aż tak zdesperowany to Artur jednak nie był.

YOGOLAND oferował wystawkę z nieciekawie wyglądającymi owocami, zaś automat wydający jogurty zdecydowanie nie działał. Choć i tak, nie da się ukryć, Artur nie bardzo wierzył w jakość i świeżość ewentualnego poczęstunku.

Zza lady, co Artur zauważył dopiero po chwili, wystawały czyjeś nogi. Damskie. Dość zgrabne.
Niestety ich właścicielka nie zemdlała, słysząc ciche kroki nadchodzącego Artura. Została utrupiona jakiś czas temu. A co gorsza - nie dość, że utrupiona, to jeszcze częściowo zeżarta.
Jakiś czas temu, co wykazały bliższe oględziny i nieprzyjemny zapaszek. Zimno nie zimno, ale niektóre procesy trwały.

Artur cofnął się i oparł o ścianę, rozglądając się na wszystkie strony.
Tam zagryziony jegomość, tutaj na wpół zżarta niewiasta. Wniosek był prosty - po Kinepolis łaziło jakieś bydlę. Albo szaleniec.
Nóż w garść, kij w drugiej... Został jeszcze jeden lokal.

Miejsce za ladą było zajęte.

Kliknij w miniaturkę


Pokaźnych rozmiarów wilczur przekrzywił głowę i wpatrywał się w nadchodzącego.
Nie lew, pomyślał z ulgą Artur.
- Jaki słodki - mruknął. - Dobry pies. Pójdziemy na spacer? - spytał.
Zawsze lubił psy, ale ludojady - nieco mniej. Miał jednak nadzieję, ze ten się najadł i po prostu szuka przyjaciela. Co prawda wilczur obroży nie miał i na smycz raczej trudno by było go wziąć, ale dobrym słowem można zdziałać cuda, a w tych czasach czworonożny kompan by się przydał.

Artur cofnął się o krok i z trzaskiem złamał nogę od krzesła.
- Aport? - spytał, unosząc do góry kawałek krzesła i wykonując zachęcający gest.
Ten gest spowodował jednak nie zaplanowaną przez Artura zmianę nastawiania kundla.

Kliknij w miniaturkę


Zamiast pomerdać ogonem wstał, zjeżył się, szczeknął kilka razy i zaczął warczeć. Całkiem jakby mu się nie spodobało niszczenie mienia.
A potem wskoczył na ladę przed Arturem.
- Świnia, nie pies - mruknął Artur, cofając się o kilka kroków.
I w tym momencie zauważył ruch po prawej stronie. Pokaźny doberman zbliżał się w dość dziwny, powolny sposób.

Kliknij w miniaturkę


Żaden z psów nie miał krwi na pysku, ale ich nastawienie zdecydowanie nie było przyjazne, a doberman wprost aż się pienił.
Dwa na jednego...
Artur opanował chęć ucieczki gdzie pieprz rośnie.
- Aport! - zawołał, rzucając nogę od krzesła za plecy wilczura. Tam, gdzie znajdowało się wyjście na zaplecze.
Owczarek, zamiast zająć się kawałkiem drewna, zawarczał, zaś doberman zbliżał się powoli, acz systematycznie.

Teoretycznie Artur wiedział, jak sobie poradzić ze złym kundlem. Miał grubą kurtkę, miał broń w rękach. Ale tych umiejętności starczyłoby na jednego kejtra, a w tym czasie drugi by mu się dobrał do tyłka.
Ucieczka w stronę schodów nie wchodziła w grę. Ruszyłyby za nim, nim zrobiłby dwa kroki.
Pozostawała tylko jedna droga - zawalona kładka, po której można było zejść na parter. Z pewnym wysiłkiem, ale zawsze.
Wystarczyło ustawić na drodze kundli jeden czy dwa stoliki, a potem zjeżdżać stąd...
 
Kerm jest teraz online  
Stary 13-03-2014, 21:38   #20
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Jan mechanicznie zgarniał żywność i napoje; miał dziwne uczucie, że kanapka w barze nocnym to ostatni smak świeżego chleba na bardzo długi czas...Żołądek powoli budził się do działania. Jan zaczął pogryzać jakieś krakersy. Po takiej ilości chemii w organizmie najlepiej sprawdzało się w miarę lekkostrawne i proste jedzenie na pierwszy kontakt ze śluzówką żołądka.

Wiedziony starym odruchem, najpierw zajął stanowisko za jakimś samochodem, a dopiero potem przyjrzał się dokładnie ludziom, którzy wychynęli zza rogu. Jednolity ubiór sugerował tą samą...jednostkę? organizację?...mniejsza z tym, na pewno ciekawski włóczęga nie był problemem, którym mieliby ochotę się zajmować. Ale jeżeli była to jakaś grupa zorganizowana, niegłupim byłoby poznać ich lepiej, żeby wiedzieć, czego się spodziewać.

Zmierzali do bloku kobiety z dzieckiem. Nie wyglądali na takich, którzy szukają zabawy, ale wrażenie może mylić. Tarnowski postanowił ich śledzić, jak wejdą do budynku. Ostrożnie i na dystans - ale jednak śledzić.
 
Reinhard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172