Pożoga nie zrobiła na łowcy potworów choćby najmniejszego wrażenia. Postronny obserwator mógłby sądzić, że wicehrabia przejął się losem chłopów skoro tak bardzo pragnął dorwać w swoje ręce wampira zagrażającego mieszkańcom Volkenplatz oraz okolicznym wioskom. Nic bardziej mylnego – polowanie na potępioną istotę było dla Gerharda sprawą bardzo osobistą i bez zawahania byłby gotów poświęcić życie służących mu ludzi jeśli ich ofiara choćby o cal przybliżyłaby go do swojego znienawidzonego przeciwnika. Łowca potworów ruszył środkiem wioski wzdłuż płonących chat i stosów ciał. Zatrzymał się na chwilę przy Jakobie, który klęczał na zbrukanej krwią ziemi opłakując bliskich. Chciał go zapytać o Fritza lub Olafa, lecz szybko zmienił zdanie widząc w jakim stanie młodzieniec się znajdował. Ruszył dalej zastanawiając się ilu jeszcze mogło przeżyć. Wychodząc wschodnią bramą dotarł na sporą polanę na której Konrad rozmawiał z ukochaną. - Gdzie jest Christof Rotenstadt? - powiedział pozbawionym emocji tonem stając naprzeciw banity. Elsa znieruchomiała i spojrzała nerwowo w kierunku swego męża. Gerhard spostrzegł jej reakcję kątem oka. Jego dłoń błyskawicznie powędrowała za pazuchę i w mgnieniu oka łowca potwór stał z wycelowanym w pierś Konrada pistoletem skałkowym. - Coście mu kurwa zrobili? Gadaj. - Wicehrabia nie był człowiekiem pokroju Heinricha. Przebiegły i doświadczony w walkach nie dałby się tak łatwo podejść. |