Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2014, 20:55   #34
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
W przeciągu paru chwil negatywne emocje skupiły się wokół Ruperta Dutchfelda. Winny był nie tylko przekupstwu Sterntopa, co Eryk potrafił zrozumieć, ale również wrobieniu rodzonej siostry w konszachty z kultystami chaosu, co się młodemu Bauerowi w głowie pomieścić nijak nie mogło. Jakże przeżarte chciwością musiało być jego serce, skoro taki spisek zdołał uknuć, tak okrutny i krzywdzący dla osoby z tego samego łona co on pochodzącej. Przecie to nie przyjaciołach czy współpracownikach, ale na rodzinie można polegać tak prawdziwie, bezwarunkowo. Przypomniał sobie jednak, miej Morrze litość nad nim, swego wuja, Tomasa. Smutny wniosek - rodzina też może cię zawieść. Nie masz pewności na tym świecie, każden jeden może ci nóż w plecy wbić.

To wszystko jednak, złoto i listy, było tylko pobocznym bałaganem, i jego uprzątnięcie nie wpływało na ich główne zadanie. Nie potrafili wskazać winnego, a jedyny dowód, narzędzie zbrodni, wskazywał na Gerti. Keptze, który zdawał się nie wierzyć w jej winę, postanowił mimo to zakończyć śledztwo. Uznał, że nic już się wskórać nie da, poza graniem na nerwach szlachcie, i najgorsze było, że miał rację. Eryk z zażenowaniem patrzył na ich klęskę, bo tylko tak mógł to nazwać. Przyjął pieniądze od duchownego, bardziej za fatygę, niż efekty, nie powiedział jednak nic. Powinni doprowadzić to do końca, ale nie potrafili. Nie sprostali.

Towarzysze poczęli zastanawiać się nad celem ich dalszej podróży, oraz nad samą drogą do owego celu. Nie da się ukryć, namotali nieco w szlacheckiej podróży. W dobrych intencjach, rzecz jasna, a jednak nie da się komuś przy okazji nacisnąć na odcisk. Dalsza podróż karawaną stała pod wielkim znakiem zapytania.
Czy to zawodowi zbóje, czy wysoko urodzeni kłamcy, często nie potrafią wziąć odpowiedzialności za niepowodzenia swoich nieprawych planów. Zamiast do siebie mieć pretensję o niewystarczająco dobre zabezpieczenie akcji, złość swą kierują na tych, którzy okazali się być lepsi. Wiecznie napędza ich negatywna energia - jak nie zazdrość, to zemsta. Inaczej uschliby jak jesienne liście, nie mając co ze sobą począć.

- Ja bym obstawał za Frankenstein - zaproponował Bauer. - I odpocząć będziemy tam mogli, może na festyn kiełbasiany się załapiemy, a i praca jaka tam jest, już drugi raz żeśmy usłyszeli o tym, no, jak mu tam było... Warto by to sprawdzić, coby się nie plątać bez celu po Reiklandzie całym.

Chwilę jeszcze pogawędzili, nie podejmując ostatecznej decyzji, kiedy Bauer oddalił się od grupki. Sprawa nieudanego śledztwa ciągle chodziła mu po głowie, poszedł wreszcie do Gerti. Proponowała ona Jostowi współpracę w zamian za pomoc w ucieczce, jednak na to Eryk przystać nie mógł. Zapytany Keptze również na współpracę z zabójczynią zgody nie wyraził. Teraz jednak sytuacja była poważniejsza, i łowca liczył, że będzie skora do wyjawienia tego, co przetrzymywała w tajemnicy. O ile faktycznie coś wiedziała...

Od momentu, kiedy dowiedział się o jej profesji, zaczął patrzyć na nią inaczej. Wcześniej uważał, że była poza jego zasięgiem. Nie szlachcianka, więcej, dama do towarzystwa Franciszka, ale mimo wszystko, kobieta dostojna, elegancka, z tą iskierką wszechwiedzy w oku... Bauer niemalże uwierzył w to, co powiedział jeden z trubadurów - że umie ona przepowiadać przyszłość. Ale tym bardziej, taka wyjątkowa kobieta i on... Jednak później, wszystko się zmieniło. Okazała się nie być taka krucha, była zabójczynią, a więc i wszystkie stereotypowe cechy zabójców w oczach Eryka miała. I mimo iż, z racji konkurencyjnych zawodów, mogliby kiedyś stanąć przeciwko sobie, to teraz czół, że jest mu bliższa. Wie, co to walka o życie, wie też, jak to jest komuś życie odebrać. Głupie, więcej, niewłaściwe było to rozumowanie, ale jednak, było. Tak samo jak idące za nim uczucie. Nic mocnego, sympatia, nie miłość, ale też skąd ma znać różnicę ten, kto miłości prawdziwej nie zaznał? Chciał jej pomóc, czy chciał znaleźć prawdziwego mordercę? Najłatwiej rzecz, że jedno i drugie, ale przecież coś przeważa, równowaga jest nie do osiągnięcia.
Poprosił strażników, aby dali im trochę wolnej przestrzeni. Łypali na niego spod zmarszczonych brwi, ale tylko przez chwilę, potem zwiększyli odległość od więźniarki o kilka solidnych kroków.

- Oskarżą Cię - rzekł Eryk smutno, podchodząc do kobiety. - Tylko Ciebie można z zabójstwem skojarzyć, przez strzałkę. Przykro mi. Chyba, że coś wiesz... - Ostatnie zdanie dodał po chwili ciszy
- Jakub to mutant - szepnęła niemal bezgłośnie zakrywając usta włosami, które rozwiane opadły na jej twarz. - Widziałam przypadkiem rybie łuski na jego lewym ramieniu.
- Jesteś pewna, że to łuski?
- spytał łowca niepewnie, również cicho, zbliżając się do niej jeszcze bliżej pod pretekstem odgarnięcia jej niesfornego kosmyka z oka. Lepiej niech inni doszukują się tu zauroczenia, niż “spisku”, jakby mogli nazwać ich rozmowę szlachetnie urodzeni. W jego oczach Gerti widziała strach, ale i upór.
- Pewna. Widziałam jak przebierał się w karczmie. On nie wie, że wiem. Szkoda mi go było, to nic nie mówiłam. Płaci mi i to jest, a raczej było, najważniejsze... - szepnęła do ucha łowcy.
- Podczas ataku byłaś przy jego karecie. Wyszedł? Mógł wyjść? Jeśli tak, muszę wiedzieć. - Eryk wpatrywał się w odległy punkt poza ramieniem zabójczyni, starając się zrozumieć motywacje lorda Crutzenbacha, zakładając, że to jego sprawka.
- Nie wychodził - szepnęła. - Nikt nie wychodził. - Umilkła, bo trzech zbrojnych podeszło całkiem blisko i uważnie przyglądało się parze, a zwłaszcza przykutej do wozu karety Gerti Romanov.
- Koniec widzenia - rzucił obojętnie wąsaty żołnierz koło trzydziestu lat. - Ruszamy w drogę. - Gestem ręki dał do zrozumienia Bauerowi, żeby odszedł na bok.

Karawana faktycznie powoli szykowała się do wyruszenia. Do zachodu słońca nie zostały więcej jak dwie, może dwie i pół godziny.

I co począć? Podejdzie, złapie lorda za ramię, i co dalej? Nie wyczuje łusek, będzie awantura, że wieśniak, prostak, że napaść w biały dzień. I przekona się, że Gerti kłamała. Czyż nie to zabolałoby go najbardziej? Co tam upokorzenie, obelgi, wygrażanie pięścią, ba, nawet przepędzenie z karawany, najgorsze, że ona skłamała.
A jak łuski będą, to co z tego? Zarżnąć jak świniaka, odciąć rękaw, zanim samemu zostanie się zarżniętym przez straż, aby udowodnić, że Jakub to pomiot chaosu, i na trupa zwalić wszystko - obławę, odwracającą uwagę, Franciszka, który omotany skłamał, że niby w wozie z bratem siedział cały czas, podczas gdy tak naprawdę mutant zabił kapłana? Będzie się wypierał, ale przecie łuski będą, to i łuski przeważą, mutant, nie może być pomyłki, to jego sprawka, a brat w zmowie. Tyle że Eryk tak nie może, na sprawiedliwości mu przeca zależy, nie na oddaleniu podejrzeń od dziewczyny. Poza tym, zabić bezbronnego, od tak, jako składowa kłamstwa... Nie mógł, nie był w stanie i nie chciał.
Złapać i nie zarzynać, i co wtedy? Sensu to nie ma, przecie Gerti pewna była, że z karocy nie wychodził, a kryć go nie miała interesu, nie teraz. Więc nie on, bo jak?
A że mutant, co mu Eryk zrobi? Nawet jeśli, to ze szlachetną krwią, i zbrojnymi pod komendą. Czy warto robić sobie kolejnego wroga? Bo kto mu uwierzy, Keptze każe się rozbierać lordowi, bo niepiśmienny wieśniak miele ozorem? I cel, jakiż cel wyjawiania tego, nawet, jeśli to prawda? Jest niewinny, jest kryty, zostawić w spokoju. Kogo jeszcze może oskarżyć? Każdego i nikogo. Palcem wytknąć to i może, ale udowodnić coś komuś - nic, nikomu.
Wspomniał, jak Brygida udałą się do karocy Crutzenbachów, zamiast do swojej. Skąd taka omyłka? Nie mógł zrozumieć...

- Chłopie, ogłuchł żeś? - Głos wąsacza przestał być obojętny, nabrał na sile i stanowczości. Bauer obrócił głowę w jego stronę, przytaknął. Ostatni raz spojrzał na Gerti, w jej... przygaszone tym razem oczy, takie smutne.
- Wybacz. Nie potrafię - wyszeptał, krzywiąc się, jakby cytrynę przegryzł. Gardził sobą za tę bezsilność, i żałował. Naprawdę żałował, całym sobą, przez moment zdawał się składać tylko z tego żalu. Odwrócił się, odszedł. Nie oglądał się za siebie, widok zbyt przygnębiający.

Przypomniał sobie o ostrzu zabójczyni, wciąż przewiązanym na bicepsie. Jest szansa, że śledczy z ramienia Cesarza, bardziej odpowiedni do tej roboty, wyłuskają mordercę. Nikła, właściwie żadna, ale jednak jakaś. Znalazł Keptze, nadzorującego przygotowania do drogi.
- Her Keptze, jedna sprawa. To - wręczył mu wyjątkowe ostrze - należy do panny Romanow. Proszę mieć oko, coby nikt na tym łap nie położył. Odda jej to Herr, czy to po uniewinnieniu, czy po wykonaniu wyroku, nawet jeśliby... do grobu trzeba było złożyć razem z nią. - Odetchnął głęboko. Chciałby go zatrzymać, z sentymentu, jak i z samego podziwu do wykonania, jednak... - Obiecałem jej, że zwrócę, jak będzie po wszystkim - wyjaśnił, widząc zdziwieni na obliczu duchownego.

Wrócił do towarzyszy, również szykujących się do dalszej wędrówki.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline