Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-02-2014, 05:31   #31
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Brygida spojrzała na Arno wciąż zła na brata, lecz z wyraźną ulgą, że sprawa została wyjaśniona.

- Edwarda słowo nie warte jest złamanej korony. Już o tym Herr Raymarowi Keptze mówiłam, jak i to, że śledztwo kultu Morra w sprawie śmierci mego szwagra oficjalnie stwierdziło zgon z przyczyn naturalnych. – odrzekła nieugięcie. – Zabójcę, a raczej należałoby powiedzieć zabójczynię Herr Fromma też już macie. Wiadomo kto jej płacił i więc kto jest winnym. Winy szukajcie nie u Dutchfeltów. Dziękuję wam za waszą pomoc i nieugiętość w śledztwie. Najpierw mężnie stanęliście w obronie nas wszystkich przed mutantami a teraz jeszcze w bracie mym odkryliście podłego intryganta. – dodała smutno lecz z uznaniem.
Westchnęła i odeszła powoli w stronę swojej karety.

Szlachcianka zatrzymała się jednak po kilku krokach i odwróciła w kierunku otoczonego strażą Edwarda Saltzingera.

- Nie jesteś już na służbie mej rodziny i już moja w tym głowa byś zatrudnienia w prowincji nigdzie nie znalazł. – syknęła jadowicie zaciskając usta w wąską kreskę.

- Co stanie się z pani bratem, droga pani? – zapytał Keptze z szacunkiem, wyraźnie zmieszany, że w śledztwie arystokratka wystawiona była na przykrości, których długo się nie zapomina.

- Rupert? – wypowiedziała jego imię lodowato. – Zabrane mu będą wszystkie tytuły szlacheckie. Zostanie wydziedziczony i wygnany na banicję, przynajmniej z ziem rodowych, jeśli nie całego Księstwa Wielkiego Reiklandu. – wypowiedziała pełna nazwę prowincji dobitnie i na tyle wyraźnie, by mógł to słyszeć ten, o którym była mowa.

Dutchfelt spojrzał zimnym i pełnym nienawiści wzrokiem na Chłopców z Biberhof. To był kolejny tego dnia człowiek, w którym odnaleźli sobie wroga na całe życie.

- Przekażę oficjałom wszystko i być może śledztwo wszczęte zostanie, skąd pani brat znał w ogóle imię boga chaosu. – Keptze pokiwał głową z dezaprobatą.

Odprowadził szlachciankę do jej karety. Użyczył ramienia przy wsiadaniu do środka i zamknął za nią drzwi.

- Co to za powiązania z Adamem miałeś Rupercie? – zapytał siląc się na spokój lord Crutzenbach. – Mów. Czy Herr Sterntop miał coś wspólnego ze śmiercią Sigmaryty?

- Nie miał nic. Ja o tym nic przynajmniej nie wiem. – odrzekł ponuro, kompletnie rozbity Rupert, jakby wciąż nie mógł uwierzyć, że wszystko obróciło się przeciw niemu. – Adam zgodził się na moje wykupienie go od szantażu Herr Fromma w zamian za złe doradztwo dla rodu waszego podczas rokowań na zamku Reikguard...

Lord Jakub przez chwilę wyglądał jakby miał wybuchnąć gniewem. W końcu jednak opanował się i dobitnym głosem oznajmił Sterntopowi:

- Zwalniam cię z pracy, boś z wieloletniej przyjaźni z ma rodzinę sam się zwolniłeś brakiem lojalności.

Szlachcic chyba najbardziej zawiódł się, na tym że to akurat ten oficer zdradził. Człowiek, który od lat był tak blisko rodu Crutzenbachów, że i za zaufanego domownika uchodził.

Sterntop nie dał po sobie poznać żadnych emocji.

- Śmierci Sigmaryty do mnie nie przypniecie. – odezwał się w końcu do wszystkich. – Nic z tym wspólnego nie miałem.

Jost na osobności wziął Keptze rozmawiając ściszonym głosem.

Duchowny pokręcił głową, ale nie wygłosił Przepatrywaczowi żadnego kazania. Zamiast tego kazał podwoić straże przy pojmanej zabójczyni.
Następnie zabrał się z Biberhofianami na posiedzeniu w Sigmaryckiej karecie.

- Przykro mi, że przysporzyłem wam kłopotu i zabrałem czas. Niestety, nie ma wystarczających dowodów, aby aresztować w spawie morderstwa Herr Baltazara nikogo innego niż Gerti Romanov. Nie zamierzam przez oblicze pryncypałów i w tym samego Cesarza stawiać nikogo na podstawie byle zbiegów okoliczności i spekulacji. Raport przedstawię zwierzchnikom i oni będą musieli zdecydować jak najlepiej będzie postępować dalej. Wy, rzecz jasna, wolni jesteście iść dokąd chcecie. Za służbę waszą w tym bardzo trudnym czasie, płacę każdemu z was po dziesięć złotych koron. – sięgnął ręku do pasa odpinając sakiewkę - i daję wam dozgonną wdzięczność Prowincji Reiklandu. Dziękuję wam i niech Sigmar strzeże was na szlakach.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 05-03-2014, 18:08   #32
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Bert nie spodziewał się tak ciepłych i pełnych uznania słów z ust Brygidy. Nie po tym o co była podejrzana. Nie po osobistym przeszukaniu. Nie po ciosie jaki otrzymała dowiadując się, że jej największym wrogiem był rodzony brat. Ludzie, a raczej kobiety, piękne i niegłupie, nigdy nie przestaną gawędziarza zadziwiać. Gdyby nie ta cała otoczka - atak mutantów, zabójstwo kapłana, męczące śledztwo - Winkel mógłby z Brygidą poflirtować. W sprzyjających warunkach - będąc na dworze gościem czy też... Czcze marzenia. No, ale kto ma większe do nich prawo od gawędziarza? No kto?

Zanim szlachcianka na dobre zniknęła okazało się, że grupa z Biberhof zyskała nie tylko jej wdzięczność, ale też dwóch potężnych wrogów. Jej brata, którego spisek odkryli oraz Edwarda Saltzingera - potężnego i doświadczonego wojownika, którego za nic nie należało prowokować. Takich ludzi musieli doceniać. Reszta nie była tak obyta w świecie wyższych sfer jak Winkel i nie miała pojęcia, że "Nie znacie dnia ani godziny" teraz tyczyło się także nich. Mogli odejść, przez dziesiątki mil nie natrafić na żadne problemy aż tu nagle, rozluźnieni, siedząc sobie przy piwie na pięknej, pokrytej stokrotkami polanie zostać naszpikowani bełtami jak drewniane jeżyki, którymi bawią się małe dzieci. I właśnie ta niepewność była ich największym wrogiem. Na szczęście Bert miał plan. Jak zawsze...

Rupert Dutchfelt... W jeden dzień z wpływowego członka potężnej, żyjącej w przepychu rodziny stał się banitą. Bez rodu, bez tytułów, bez ziem, bez złota, ale z olbrzymią siłą napędową. Chęcią zemsty, którą będzie żył. Siłą, która będzie pchała go naprzód pomimo wszelkich przeciwności losu. Winkel bał się tego co może spotkać jego i resztą grupy. Musiał coś zrobić. Winkel nie należał do osób, które łatwo opuszczały gardę. Potrafił działać.

Jakby ofiar było mało ze służby wyrzucony został Adam Sterntop, który - za pieniądze od Ruperta - umyślnie miał źle doradzać lordowi Jakubowi podczas rokowań na zamku Reikguard. Gawędziarz nie dziwił się Crutzenbachowi, bo czy zaufanie jakim darzył Adama można było wycenić? Czy uczucie można było przelać w złoto? Zaufanie, nienawiść, przyjaźń, miłość... Winkel chciałby zapłacić i mieć z głowy swoich wrogów, ale wiedział, że to było niemożliwe. Niczego jednak nie żałował. Pracował pilnie, zgodnie z prawem i liczył się, że jak wyraźnie opowie się po stronie dobra to Ci źli będą mu mieli to za złe. Nie dziwił się im. Chociaż to brzmi dziwnie to nawet ich rozumiał. Winkel znał się na ludziach...

***

Przyszedł czas na pożegnanie się i wyruszenie w drogę. Czas aby jedni odeszli wolno, a inni zostali zatrzymani za zbrodnie, o które byli podejrzewani. Czy słusznie? Tylko jeden Sigmar to wie. Złoto od Keptze było niczym w porównaniu z wielką nadzieją jaka była w jego oczach kiedy na nich patrzył. Dozgonna wdzięczność Prowincji Reiklandu, błogosławieństwo od kapłana Sigmara i twarze ludzi, które tak bardzo się różniły. Wyrażały tak wiele uczuć. Rozczarowanie lorda Jakuba, nienawiść Ruperta, uśmiech Brygidy, kamienne oblicze kapitana Adama. Bert żegnając się z ludźmi starał się zostawić po sobie dobre wrażenie. Tak samo jak w trakcie śledztwa był kulturalny i mimo iż na etykietę ze strony arystokracji nie mógł liczyć to sam starał się stworzyć chociaż jej namiastkę. Pomimo tego, że nie byli w ociekających bogactwami zamkach, a na zwykłym, ubitym, zaplamionym krwią niewinnych trakcie...

 
Lechu jest offline  
Stary 05-03-2014, 20:26   #33
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Śledztwo?
Nigdy więcej, obiecał sobie Jost. Za żadne skarby. Zamknąć oczy, zatkać uszy, nic nie widzieć, nic nie słyszeć, udać wioskowego idiotę. Być może inni czerpali z tego jakieś przyjemności, ale z pewnością on nie był tym kimś. Wypytywanie ludzi i robienie sobie z nich wrogów to niezbyt rozsądny sposób na spędzanie życia. Już lepiej było odbijać zakładnika. Tam zdobyli sławę i pieniądze, a tu? Przede wszystkim wrogów.
Dziesięć sztuk złota piechotą nie chodziło, ale za to wrogowie tak.
Nikt nie mógł zagwarantować, że Sterntop nie zwerbuje grupy opryszków, by pomsty szukać na tych, co przyczynili się do ujawnienia jego sekretów.
Nikt nie mógł zagwarantować, że Rupert nie uniknie zapowiadanych przez Brygidę kar, a nawet jako wygnaniec i bez poparcia rodu mógł być niebezpieczny. Arystokraci miewali długą pamięć i równie długie ręce.
Na moment spojrzał w stronę Berti, tym razem pilnowaną przez podwójną straż. Nie wiedział, czy ma to na celu zapobieżenie ucieczce zabójczyni, czy też ochrona potencjalnego źródła informacji przed przedwczesnym udaniem się do Ogrodów Morra.
Na miejscu osoby winnej śmierci kapłana Jost postarałby się o to, by zabójczyni umilkła na wieki.
Zwrócił ponownie wzrok na akolitę, który przed momentem składał im puste obietnice i wręczał pełną sakiewkę.
Nim jednak Jost zdążył cokolwiek powiedzieć, głos zabrał kto inny.
- Dziękuję, Herr Keptze, za możność pomocy w tak ważnym śledztwie - powiedział Bert. - Bardzo pomyślną była nasza współpraca, chociaż trop do lekkich nie należał. Miło było mi Pana poznać. Zanim wyruszymy w dalszą drogę mam jednak jedno pytanie: Czy będziemy mogli dowiedzieć się co postanowili podwładni naszego jaśnie oświeconego Imperatora?
- Obawiam się, że jeżeli winnymi okażą się przedstawiciele, któregokolwiek z tych możnych rodów, to wieść o tym rozniesie się szybciej po Imperium, niż lot dwuogonowej komety - westchnął dyskretnie. - O egzekucji jednak zabójczyni niskiego pochodzenia, to już sami śledzić wieści ze stolicy będziecie musieli.
- Jednak wielebnego Fromma to ona nie zabiła - stwierdził Jost. - Dziękujemy, herr Keptze, za współpracę. A jeszcze jedno, bo bym zapomniał.
Sięgnął do plecaka i wyciągnął koronny dowód - zawiniętą w szmatkę strzałkę z dmuchawki.
- Szkoda, że psa nie mieliśmy - dodał. - Może zdołałby wywęszyć, kto miał ją w rękach.
Podał strzałkę akolicie.
Raymar wziął przedmiot i zawinął w chusteczkę. Schował za pazuchę.
- Mam nadzieję - dodał Jost - że spotkamy się kiedyś w bardziej przyjemnych okolicznościach.

Teraz powinni się zastanowić, dokąd, w gruncie rzeczy, powinni się udać. Podróż razem z karawaną, pomysł do niedawna bardzo interesujący, chyba odpadała. Przyjaciół tam raczej nie zyskali, ale wrogów...

- Jeszcze jedno, herr Keptze. - Jost najwyraźniej nie potrafił odpowiednio wcześnie zebrać myśli. - Wie pan coś o tej okolicy? Jakieś wioski, gospody? Miejsce, gdzie można by spędzić noc, zamiast pod gołym niebem nocować?
- Najbliższa gospoda jest o dwa dni drogi - odparł akolita. - Jeśli nie chcecie sami nocować w lesie, to możecie przecież zostać z nami.

Jost skinął głową, ale nie rzekł ani słowa.
Wątpił, by wszyscy członkowie karawany również nie mieli nic przeciw ich obecności.
Może lepiej byłoby dotrzeć do brzegu Reiku, poczekać na jaś łódź czy inną barkę, i przeprawić się na drugi brzeg?
Albo - jeszcze lepiej - wrócić do Diesdorfu i (w tych samych celach) skorzystać z promu?
Im dalej od wrogów, tym lepiej (chyba że się trzyma ich nóż na swoim gardle).
Co do dalszych planów, to jednak nie mógł decydować sam i musiał poczekać na decyzje pozostałej trójki.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-03-2014, 20:55   #34
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
W przeciągu paru chwil negatywne emocje skupiły się wokół Ruperta Dutchfelda. Winny był nie tylko przekupstwu Sterntopa, co Eryk potrafił zrozumieć, ale również wrobieniu rodzonej siostry w konszachty z kultystami chaosu, co się młodemu Bauerowi w głowie pomieścić nijak nie mogło. Jakże przeżarte chciwością musiało być jego serce, skoro taki spisek zdołał uknuć, tak okrutny i krzywdzący dla osoby z tego samego łona co on pochodzącej. Przecie to nie przyjaciołach czy współpracownikach, ale na rodzinie można polegać tak prawdziwie, bezwarunkowo. Przypomniał sobie jednak, miej Morrze litość nad nim, swego wuja, Tomasa. Smutny wniosek - rodzina też może cię zawieść. Nie masz pewności na tym świecie, każden jeden może ci nóż w plecy wbić.

To wszystko jednak, złoto i listy, było tylko pobocznym bałaganem, i jego uprzątnięcie nie wpływało na ich główne zadanie. Nie potrafili wskazać winnego, a jedyny dowód, narzędzie zbrodni, wskazywał na Gerti. Keptze, który zdawał się nie wierzyć w jej winę, postanowił mimo to zakończyć śledztwo. Uznał, że nic już się wskórać nie da, poza graniem na nerwach szlachcie, i najgorsze było, że miał rację. Eryk z zażenowaniem patrzył na ich klęskę, bo tylko tak mógł to nazwać. Przyjął pieniądze od duchownego, bardziej za fatygę, niż efekty, nie powiedział jednak nic. Powinni doprowadzić to do końca, ale nie potrafili. Nie sprostali.

Towarzysze poczęli zastanawiać się nad celem ich dalszej podróży, oraz nad samą drogą do owego celu. Nie da się ukryć, namotali nieco w szlacheckiej podróży. W dobrych intencjach, rzecz jasna, a jednak nie da się komuś przy okazji nacisnąć na odcisk. Dalsza podróż karawaną stała pod wielkim znakiem zapytania.
Czy to zawodowi zbóje, czy wysoko urodzeni kłamcy, często nie potrafią wziąć odpowiedzialności za niepowodzenia swoich nieprawych planów. Zamiast do siebie mieć pretensję o niewystarczająco dobre zabezpieczenie akcji, złość swą kierują na tych, którzy okazali się być lepsi. Wiecznie napędza ich negatywna energia - jak nie zazdrość, to zemsta. Inaczej uschliby jak jesienne liście, nie mając co ze sobą począć.

- Ja bym obstawał za Frankenstein - zaproponował Bauer. - I odpocząć będziemy tam mogli, może na festyn kiełbasiany się załapiemy, a i praca jaka tam jest, już drugi raz żeśmy usłyszeli o tym, no, jak mu tam było... Warto by to sprawdzić, coby się nie plątać bez celu po Reiklandzie całym.

Chwilę jeszcze pogawędzili, nie podejmując ostatecznej decyzji, kiedy Bauer oddalił się od grupki. Sprawa nieudanego śledztwa ciągle chodziła mu po głowie, poszedł wreszcie do Gerti. Proponowała ona Jostowi współpracę w zamian za pomoc w ucieczce, jednak na to Eryk przystać nie mógł. Zapytany Keptze również na współpracę z zabójczynią zgody nie wyraził. Teraz jednak sytuacja była poważniejsza, i łowca liczył, że będzie skora do wyjawienia tego, co przetrzymywała w tajemnicy. O ile faktycznie coś wiedziała...

Od momentu, kiedy dowiedział się o jej profesji, zaczął patrzyć na nią inaczej. Wcześniej uważał, że była poza jego zasięgiem. Nie szlachcianka, więcej, dama do towarzystwa Franciszka, ale mimo wszystko, kobieta dostojna, elegancka, z tą iskierką wszechwiedzy w oku... Bauer niemalże uwierzył w to, co powiedział jeden z trubadurów - że umie ona przepowiadać przyszłość. Ale tym bardziej, taka wyjątkowa kobieta i on... Jednak później, wszystko się zmieniło. Okazała się nie być taka krucha, była zabójczynią, a więc i wszystkie stereotypowe cechy zabójców w oczach Eryka miała. I mimo iż, z racji konkurencyjnych zawodów, mogliby kiedyś stanąć przeciwko sobie, to teraz czół, że jest mu bliższa. Wie, co to walka o życie, wie też, jak to jest komuś życie odebrać. Głupie, więcej, niewłaściwe było to rozumowanie, ale jednak, było. Tak samo jak idące za nim uczucie. Nic mocnego, sympatia, nie miłość, ale też skąd ma znać różnicę ten, kto miłości prawdziwej nie zaznał? Chciał jej pomóc, czy chciał znaleźć prawdziwego mordercę? Najłatwiej rzecz, że jedno i drugie, ale przecież coś przeważa, równowaga jest nie do osiągnięcia.
Poprosił strażników, aby dali im trochę wolnej przestrzeni. Łypali na niego spod zmarszczonych brwi, ale tylko przez chwilę, potem zwiększyli odległość od więźniarki o kilka solidnych kroków.

- Oskarżą Cię - rzekł Eryk smutno, podchodząc do kobiety. - Tylko Ciebie można z zabójstwem skojarzyć, przez strzałkę. Przykro mi. Chyba, że coś wiesz... - Ostatnie zdanie dodał po chwili ciszy
- Jakub to mutant - szepnęła niemal bezgłośnie zakrywając usta włosami, które rozwiane opadły na jej twarz. - Widziałam przypadkiem rybie łuski na jego lewym ramieniu.
- Jesteś pewna, że to łuski?
- spytał łowca niepewnie, również cicho, zbliżając się do niej jeszcze bliżej pod pretekstem odgarnięcia jej niesfornego kosmyka z oka. Lepiej niech inni doszukują się tu zauroczenia, niż “spisku”, jakby mogli nazwać ich rozmowę szlachetnie urodzeni. W jego oczach Gerti widziała strach, ale i upór.
- Pewna. Widziałam jak przebierał się w karczmie. On nie wie, że wiem. Szkoda mi go było, to nic nie mówiłam. Płaci mi i to jest, a raczej było, najważniejsze... - szepnęła do ucha łowcy.
- Podczas ataku byłaś przy jego karecie. Wyszedł? Mógł wyjść? Jeśli tak, muszę wiedzieć. - Eryk wpatrywał się w odległy punkt poza ramieniem zabójczyni, starając się zrozumieć motywacje lorda Crutzenbacha, zakładając, że to jego sprawka.
- Nie wychodził - szepnęła. - Nikt nie wychodził. - Umilkła, bo trzech zbrojnych podeszło całkiem blisko i uważnie przyglądało się parze, a zwłaszcza przykutej do wozu karety Gerti Romanov.
- Koniec widzenia - rzucił obojętnie wąsaty żołnierz koło trzydziestu lat. - Ruszamy w drogę. - Gestem ręki dał do zrozumienia Bauerowi, żeby odszedł na bok.

Karawana faktycznie powoli szykowała się do wyruszenia. Do zachodu słońca nie zostały więcej jak dwie, może dwie i pół godziny.

I co począć? Podejdzie, złapie lorda za ramię, i co dalej? Nie wyczuje łusek, będzie awantura, że wieśniak, prostak, że napaść w biały dzień. I przekona się, że Gerti kłamała. Czyż nie to zabolałoby go najbardziej? Co tam upokorzenie, obelgi, wygrażanie pięścią, ba, nawet przepędzenie z karawany, najgorsze, że ona skłamała.
A jak łuski będą, to co z tego? Zarżnąć jak świniaka, odciąć rękaw, zanim samemu zostanie się zarżniętym przez straż, aby udowodnić, że Jakub to pomiot chaosu, i na trupa zwalić wszystko - obławę, odwracającą uwagę, Franciszka, który omotany skłamał, że niby w wozie z bratem siedział cały czas, podczas gdy tak naprawdę mutant zabił kapłana? Będzie się wypierał, ale przecie łuski będą, to i łuski przeważą, mutant, nie może być pomyłki, to jego sprawka, a brat w zmowie. Tyle że Eryk tak nie może, na sprawiedliwości mu przeca zależy, nie na oddaleniu podejrzeń od dziewczyny. Poza tym, zabić bezbronnego, od tak, jako składowa kłamstwa... Nie mógł, nie był w stanie i nie chciał.
Złapać i nie zarzynać, i co wtedy? Sensu to nie ma, przecie Gerti pewna była, że z karocy nie wychodził, a kryć go nie miała interesu, nie teraz. Więc nie on, bo jak?
A że mutant, co mu Eryk zrobi? Nawet jeśli, to ze szlachetną krwią, i zbrojnymi pod komendą. Czy warto robić sobie kolejnego wroga? Bo kto mu uwierzy, Keptze każe się rozbierać lordowi, bo niepiśmienny wieśniak miele ozorem? I cel, jakiż cel wyjawiania tego, nawet, jeśli to prawda? Jest niewinny, jest kryty, zostawić w spokoju. Kogo jeszcze może oskarżyć? Każdego i nikogo. Palcem wytknąć to i może, ale udowodnić coś komuś - nic, nikomu.
Wspomniał, jak Brygida udałą się do karocy Crutzenbachów, zamiast do swojej. Skąd taka omyłka? Nie mógł zrozumieć...

- Chłopie, ogłuchł żeś? - Głos wąsacza przestał być obojętny, nabrał na sile i stanowczości. Bauer obrócił głowę w jego stronę, przytaknął. Ostatni raz spojrzał na Gerti, w jej... przygaszone tym razem oczy, takie smutne.
- Wybacz. Nie potrafię - wyszeptał, krzywiąc się, jakby cytrynę przegryzł. Gardził sobą za tę bezsilność, i żałował. Naprawdę żałował, całym sobą, przez moment zdawał się składać tylko z tego żalu. Odwrócił się, odszedł. Nie oglądał się za siebie, widok zbyt przygnębiający.

Przypomniał sobie o ostrzu zabójczyni, wciąż przewiązanym na bicepsie. Jest szansa, że śledczy z ramienia Cesarza, bardziej odpowiedni do tej roboty, wyłuskają mordercę. Nikła, właściwie żadna, ale jednak jakaś. Znalazł Keptze, nadzorującego przygotowania do drogi.
- Her Keptze, jedna sprawa. To - wręczył mu wyjątkowe ostrze - należy do panny Romanow. Proszę mieć oko, coby nikt na tym łap nie położył. Odda jej to Herr, czy to po uniewinnieniu, czy po wykonaniu wyroku, nawet jeśliby... do grobu trzeba było złożyć razem z nią. - Odetchnął głęboko. Chciałby go zatrzymać, z sentymentu, jak i z samego podziwu do wykonania, jednak... - Obiecałem jej, że zwrócę, jak będzie po wszystkim - wyjaśnił, widząc zdziwieni na obliczu duchownego.

Wrócił do towarzyszy, również szykujących się do dalszej wędrówki.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 07-03-2014, 07:20   #35
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Chłopcy z Biberhof odprowadzili wzrokiem znikającą za zakrętem karawanę trzech karoc z trzepoczącymi proporcami godeł Crutzenbachów, Dutchfeltów, Wielkiego Księstwa Reiklandu i Kultu Sigmara. Podjęli decyzję. Do Frankenstein. Problem polegał jednak na tym, że aby tam sie dostać, to musieli podążać tym samym traktem co karawana. Zgodzili się co do tego, że w towarzystwie nowo poznanych arystokratów podróżowanie pomysłem najlepszym być nie mogło. Trzeba jednak było podążać naprzód aż do rogatki przed Worlitz, aby obić na zachód ku Grunburgowi. Mieli do wyboru albo podążać śladami karawany lub spieszyć się przed ni a, tylko po to, by pewnej nocy spotkać Crutzenbachów i Duchfeltów w obdarowanym zajeździe na szlaku, gdy karety zatrzymają się na nocleg. Pomysł Josta z cofnięciem się do Diesdorfu przypadł wszystkim najbardziej do gustu. Tam mogli zaokrętować się na barce lub statku i spłynąć do Strassenburga, wioski kilka dni przed rogatką, o której pamiętał Bert. Wysiąźć w tamtejszej przystani na suchy ląd zapewne wyprzedzając zwaśnione rody z Herr Keptze o jedną a może nawet dwie doby. Tak też zrobili.

Bez przeszkód dotarli do Diesdorfu na gościńcu mijając niewielki ruch podróżnych, głównie kupców, miejscowych domokrążców oraz podejrzanie wyglądających wędrowców parających się zapewne fachem życia przygodą na szlaku lub awanturą, całkiem może podobnie jak Chłopcy z Biberhof.








Idąc ulicą tego małego miasteczka do znajomej karczmy, do uszu Arno, Berta, Josta i Eryka doleciały głośne, agresywne krzyki. Ktos złościł się nie szczędząc gardła na rynku. Wychodząc na plac od razu zobaczyli spory tłumek zebrany nieopodal. Lecąca główka kapusty spadła zupełnie nieoczekiwanie rozbijając sie na głowie Arno a oberwane od uderzenia szczątki zielonych liści obsypały Josta i Eryka. Jedynie Bert wiedziony chyba szóstym zmysłem w ostatniej chwili uchylił się unikając spotkania z warzywem.

Przedarłszy sie przez tłum zobczyli u stóp krzywej, kamiennej wieży dwóch wyglądających na skrybów chudzielców. Przeskakiwali z nogi na nogę w dziwacznych pozach starając sie unikać ataku miotanych w ich kierunku główek kapusty, sałaty, pomidorów i jabłek. Rzucającym był niewysoki, czerwony ze wściekłości szlachcic, który zapewne chciał dać nauczkę broniącym wejścia do wieży. Amunicję czerpał ze straganu strapionego sprzedawcy ze skwaszona miną, który przymykał oczy jakby z bólem, za każdym razem, gdy owoc lub warzywo z łomotem rozbryzgało się o mur, drzwi, głowy i plecy skrybów.

- Schlussel, wychodź ty w rzyć dmuchany zboczeńcu! – darł się starszy jegomość z furią ciskając w kierunku drzwi tym razem gruszkami. – Wychodź ty zbereźniku i zmierz się w pojedynku za honor splugawienie mej córce! Ty liszaju, czyraku, ty mendo! - nie szczędził ani obelg, ani pocisków.

- Zaprzeczam pomówieniom uroczyście! – ponad głowami tłumu rozległ sie głos z balkonu.

Dostrzegli tam wspartego rękoma o kamienna balustradę dzwonnicy, bo takie przeznaczenie miała wieża, mężczyznę niewiele młodszy od drącego sie wniebogłosy szlachcica. Jegomość wysoki a szczupły jakby na szczudłach a nie nogach stał, wygląd miał bardziej uczonego aniżeli wojownika. Długie włosy i takowa broda prosiły sie o grzebień i nożyce od dawna lecz kolorem daleko im ubyło do starczej siwizny.

Straganiarz kolejny raz załamał ręce lecz kiedy jego wzrok padł na Chłpcach z Biberhof podbiegł ku nim ściągając czapkę z głowy.

- Poratujcie! Kochani pomiłujcie! Toć mi wszystki towar Herr Kacper von Steinhopper zmarnuje! – jęknął. – Pomóżta, do rozumu mu przemówcie dzielni mężowie...

- Ale o co chodzi? – burknął Arno rozcierając guza i spode łba mierząc wzorkiem rozwścieczonego starca wysokiego urodzenia.

- Herr Kacper oskarża kartografa Schlussela o córki szkłem powiększającym podglądanie. – wyjawił przejęty sprzedawca. – Straż pewnie prędko nie przyjdzie przeciw Steinhopperskim zapędom honoru ratowania... Przemówta im do rozumu. - to pociągnął za rękaw łowcę Bauera, to przenosił pełen nadzei wzrok od Berta na Josta i krasnoluda.

Szlachcic co prawda miał przytroczony do pasa miecz, lecz na pierwszy rzut oka, od razu sprawiał wrażenie lichego szermierza. Szybko stało się jasnym, że championem staruszka był stojący niewzruszenie obok z założonymi, mocarnymi rękoma na muskularnej klacie, wysoki brutal o kwadratowej szczęce. Ochroniarz przyglądał się całemu zajściu z tępym wyrazem ponurej twarzy od czasu do czasu zerkając na pracodawcę, jakby w oczekiwaniu na polecenia lub próbie odgadnięcia jego życzeń, jeśli takowe miałyby objawić się ku niemu gestem wysoko urodzonego, choć niewiele wyższego od Arno, miejscowego szlachcica.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-03-2014 o 07:47.
Campo Viejo jest offline  
Stary 12-03-2014, 10:04   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wpakowała ich w tę sprawę najzwyklejsza na świecie chęć odgrodzenia się rzeką od żądnych zemsty "przyjaciół", z którymi niedawno się rozstali.
No i ciekawość jednego z Chłopców.

- Herr Kacper von Steinhopper! - zawołał Bert stanowczo, ale z należytym szacunkiem. - Proszę pana aby zaniechał Herr tej agresji. Jeżeli czuje się pan urażony, a córka pańska skrzywdzoną jestem pewien, że mogę pomóc rozwiązać ten konflikt bez użycia siły! Niechże wykaże się miłościwy pan mądrością rodu godną i wykaże wstrzemięźliwość w rękoczynach!

Jost uniósł oczy ku niebu, gdy tylko z ust Berta padła godna barda tyrada. A nie stuknął przyjaciela w łeb tylko dlatego, że nie wypadało w publicznym miejscu czynić takiego gestu. A imć Kacper, von czy nie von, z ciekawego powodu awanturę wszczynał. Gdyby Schlussel czynem jakowymś, obmacywanką na przykład, dziewczę znieważył. Ale jak udowodnić podglądanie? I co tu szkiełko do roboty miało?

- A czemuż, wielce szanowny panie von Steinhopper, imć Schlussela oskarżacie o czyn takowy? Widzieliście to? No i gdzie, tudzież jak mógłby dokonać tegoż czynu? - spytał.

Ciekaw był, czy obiekt “zbrodni” wart był zachodu. Sądząc po wyglądzie rodzica... Cóż, było to nader wątpliwe.

Niewysoki szlachcic obrócił się ku Biberhofianom, lecz zanim odpowiedział upewnił się zerknięciem przez ramię, czy osiłek cały czas stoi tam gdzie stać powinien.

- Szlachecki honor panieński splamiony, to jako ojciec prawo mam żądać krwi! - krzyknął szlachcic, ze wzniesionym pomidorem gotowy do rzutu w sługi zamkniętego w wieży mężczyzny. - Szkłem powiększającym oglądał z wieży dziewicę! Dziecię me pierworodne! Schodź na dół i walcz! - Cisnął pomidorem do góry, lecz z opłakanym skutkiem, bo czerwony pocisk nie doleciał nawet do połowy wysokości zawieszonej wysoko nad placem balustrady. - I co wam do tego? Kamratami tej szui jesteście?! - Zmrużył złowrogo oczy.lustrując wzrokiem wszystkich Chłopców z Biberhof.

Jegomość na tarasie minę miał nieciekawą.

- Zapewniam, że to prawdą nie jest! - Gestykulował prawicą bijąc powietrze, jakby tłumaczył coś bardzo prostego, udowadniał oczywistość lub wskazywał drogę, która iść trzeba prosto.

Spojrzenie jednak jakim obdarzył Chłopców z Biberhof wołało wręcz: “Ratujcie mnie przed tym furiatem!.”

- Skoro to robił - Jost skinął głową - to rację macie, herr Kacprze. Przyjaciel mój - wskazał na Berta - sprawnym jest wielce w rozwiązywaniu problemów wszelakich. - Z ust Josta spłynęły słowa, które równie dobrze mogły znaczyć wszystko, jak i nic, ale wypowiedziane były z pełnym przekonaniem. - Ale warzywem w garści nic nie zdziałacie, takoż i krzykiem - dodał. - Innych sposobów trzeba się imać. A skąd wiecie, że to on? - spytał szeptem.

Starszy mężczyzna wciąż czerwony ze złości wziął głębszy oddech, poprawił poły swej szaty i strzepnął z ramienia liść sałaty. Przyjrzał się Jostowi.

- Panie kochany… - rzekł Bert zwracając na siebie uwagę szlachcica. - Mój towarzysz dobrze prawi. Proszę zostawić w spokoju warzywniak niczemu nie winnego sprzedawcy i ruszyć razem z nami aby… rozwiązać ten spór w sposób należyty. - dodał Winkel. - Jestem w stanie panu pomóc, ale musi Herr teraz zaniechać rękoczynów.

Mina szlachcica zdawała się mówić, że przekonanym nie był do słów gawędziarza.

- Przynajmniej w tej chwili - dodał Jost. - A nuż się okaże, że to nie ten astonom jest sprawcą? Pan jest tu, herr Kacprze, a pana córka sama się teraz ostała. A nuż kto inny, teraz, coś zmyślnego knuje, na astronoma waszą uwagę zwróciwszy?

- Jak tacy skorzy do mediowania między nami jesteście, to dowód niewinności mi dostarczcie, po czym plama na honorze córki mej okaże się niebyłą. Jednakże, jeżeli takowego nie będzie, to sekundantami będziecie w pojedynku, bo karę mu wymierzę mieczem! - pogroził kułakiem Schlusselowi.

- Dowód tego, że ktoś nie podglądał, trudno okazać, bo nijak w rękę wziąć się go nie da - odparł Jost. - Ale zobaczymy, co da się zrobić. Kiedy ów czyn niegodny miał miejsce? - Jost zadał kolejne pytanie. - Skąd o nim wiecie, o tym ze szkiełkiem patrzeniu, i gdzie była wówczas wasza córka? I dlaczegoście tacy pewni, że to astronoma robota? Nie wygląda on na takiego, co by... - Jost potarł brodę - na oglądanie panien, nawet najcudniejszych, czas tracił.

- Oko lunety w okno sypialni Kristiany zaglądało nad ranem, Sigmar jeden wie od jak długiego czasu! Podglądacza ukarać trzeba! - von Steinhopper podniósł głos nieugięty w swym przekonaniu słuszności i na dodatek zaczynał tracić cierpliwość do dalszej rozmowy.

Powinieneś się nazywać Stonekopf, pomyślał Jost.

- Pójdziemy z nim porozmawiać - powiedział. - Postaramy się wyciągnąć z jego całą prawdę.

Skinął szlachcicowi głową, po czym ruszył w stronę wejścia do wieży.

Słudzy rzekomego kartografa dziarsko zagrodzili drogę Chłopcom z Biberhof, choć miny chudzielców były raczej na wyrost groźne z wymalowanym brakiem przekonania.

- Wpuśćcie tych dobrych ludzi! – krzyknął Schlussel z wysokości wieży.

Słudzy przyjęli to polecenie z wyraźną ulgą, która wymalowała się na ich przejętych twarzach zastępując udawaną odwagę.
Kręte, strome schody zawiodły ich na szczyt dzwonnicy, którą mężczyzna po pięćdziesiątce zaadoptował na pracownię obserwacyjną. Wielki dzwon zawieszony nad głowami zgromadzonych zajmowałby niemal całość pomieszczenia, gdyby zerwał się z mocowań potężnych, drewnianych belek u stropu. Biurko pod ścianą pokryte papierami, mapami i dziwnymi przyrządami oraz stojące przed nim krzesło, były jedynymi meblami kamiennej komnaty. Przy balkonie znajdował się sporych rozmiarów, zapewne bardzo ciężki teleskop, osadzony na żelaznym trójnogu.

- Cieszę się, że pomóc mi zechcieliście moi drodzy – powiedział mężczyzna, podchodząc ku nim powoli.

Brodacz z bliska okazał się być co najmniej dziesięć lat młodszym niż po pierwszym wrażeniu jakie zrobił na Chłopcach z Biberhof, gdy go zobaczyli stojącego wysoko na balkonie.

– Nazywam się Wiktor Schlussel. – Ukłonił się z szacunkiem. - Kartograf. Słyszeliście całą aferę. Herr Kacper von Steinhopper słuchać mnie nie chce i słowa moje do niego nie przemawiają. – Mówiąc patrzył na Berta. - Gotów zabić mnie rękoma swego czempiona lub w lochu osadzić… - Bezradnie rozłożył ręce.

- Eryk Bauer. - Łowca skinął głową, już jednak zerkając z ciekawością na lunetę. - Problem macie, Herr Schlussel. Bo jak to - wskazał palcem teleskop - było skierowane w okna młodej damy, to się od winy wymigać wam będzie trudno. Powiedzta nam swoją wersję. Herr Steinhopper już nam cosik rzekł od siebie.

- Czy można, jak rzekł herr Steinhopper, spojrzeć z tego miejsca w tamte okna - dodał Jost - czy też jeno przywidziało się coś tamtej pannie? Może przy okazji pokażecie, jak to działa, ta rura, którą ojciec owej panny szkiełkiem zowie?
- Jost Schlachter - przedstawił się po niewczasie.

- Bert Winkel. - przedstawił się grzecznie chłopak. - Niech Pan się nie obawia. Jak rzekł Herr prawdę my jej dojdziemy, a Panu włos z głowy nie spadnie. - dodał spokojnie gawędziarz.

- Miło was poznać. - Uścisnął każdemu dłoń zakłopotany. - Tutaj się patrzy. - wskazał na okular.

Jost spojrzał przez okular i z niedowierzaniem cofnął głowę, po czym raz jeszcze spojrzał przez teleskop.

- Nie do wiary - mruknął. - Jak rękę sięgnąć. Sternika z tej barki po ramieniu można by poklepać. Na pozór - wyjaśnił.

No to pannie też się przyjrzeć, fakt, pomyślał.

- Herr Schlussel, waćpan wodę obserwujesz, czy gwiazdy? - spytał, stale patrząc przez okular. - W każdym razie nijak tu domu żadnego zoczyć nie można.
Spróbował poruszyć teleskopem w górę i w dół, po czym odstąpił miejsce kolejnemu członkowi drużyny.

- Badania swoje rzece poświęcam - odparł skwapliwie kartograf.
- Kto jeszcze tutaj ma dostęp, herr Schlussel? Na wieżę i do tej machiny? Wy tu czuwacie noc całą? Sami? - Jost zadał kolejne pytanie.

Rzucone dość obojętnym tonem pytanie miało swój powód, o którym Jost nie miał zamiaru mówić astronomowi, przynajmniej na razie - świeże rysy na kamiennej posadzce świadczyły o tym, że ciężki trójnóg, na którym stało urządzenie, był niedawno przesuwany.

- Głównie ja. Czasem są tutaj ze mną moi pomocnicy. Widzieliście ich już na dole - wyjaśnił astronom.

- Oni pomagają w ustawianiu tego urządzenia - spytał Jost - czy sami to robicie?

- Siłę oni raczej w rozumie mają a nie muskułach. Do przenoszenia teleskopu potrzeba kilku silnych rąk. Zatrudniam pracowników portowych do przenoszenia go i transportu między lokacjami.

- A gdzie byliście tej nocy, co to niby kto przez szkiełko pannę Steinhopper oglądał? - Jost próbował wyjaśnić kolejną wątpliwość. - Jeśli tu... - Nie dokończył.

- Taaak… - kartograł poczerwieniał. - Sam obserwowałem zakręty na Reiku…

Kręcisz pan coś, pomyślał Jost.

- No to kłopot pan ma, herr Schlusser. Wszak ślepy nawet zobaczy, że ktoś machinę przestawiał. - Jost pokazał ślady na kamieniu. - A skoro mówicie, żeście sami tu byli, herr Schlusser. Takie kłopoty śmiercią lub ślubem kończyć się mogą niechcianym. Ładna chociaż ta córka von Steinhoppera? - zainteresował się Jost.

Kartograf wyjął z kieszonki binokular i przystawiając do oka pochylił się ku ziemi przy trójnogu.
Wstał po chwili i wyprostował się niczym struna.

- Piękna… - szepnął wpatrzony w dal przez okno.

- To czemuście o jej rękę nie poprosili? - zdumiał się Jost.

- Herbu mi brakuje i pieniędzy. - mężczyzna powiedział godnym tonem głosu, choć mało wesołym był, co widać było z jego całej postawy.

Jost słowa nie wyrzekł, bo i co miał odrzec na taką wypowiedź.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-03-2014, 21:31   #37
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Diesdorf miał być przystankiem na ich drodze do Frankenstein, mieli tu odpocząć i o świcie ruszyć dalej. Okazało się jednak, że jeśli ktoś chce, wszędzie znajdzie zajęcie.
Eryk skory był pomóc bronić towarów Morrowi ducha winnego handlarza przed napadem wściekłości tutejszego szlachcica, nie sądził jednak, że przyjdzie im być sędziami w zaistniałym sporze. Tym bardziej, że nie widział tu dla siebie miejsca, spór był natury osobistej, rzekłoby się nawet, intymnej. Niemniej jednak nie mógł, nie chciał zostawiać przyjaciół samych, skoro już zdecydowali się wziąć w tym udział. Poza tym, nie sądził żeby miało im to zająć dużo czasu i sił.

Gdy uspokojony nieco szlachetka zaprzestał szturmu warzywnego, czwórka śledczych weszła do wieży.
Najbardziej interesująca była luneta, wycelowana obecnie w rzekę. To niesamowite, jak drobne szczegóły, niewidoczne z tej odległości gołym okiem, w ciągu chwili stawały się widoczne jak na dłoni. Zaiste, urządzenie stworzone do podglądania.
Eryk, zauważając zadrapania posadzki wskazane przez Josta, chwycił urządzenie, chcąc ocenić jego ciężar. Cóż, nawet szurając nim te kilkanaście cali, wątły kartograf musiał się nie lada namęczyć, ale powinien być w stanie zrobić to samemu.

- Her Schlussel, Kacper von Steinhopper mówił, że rano jeszcze luneta w jego dom była skierowana. Gdzieś był od samego rana?
- spytał Eryk, gdy tylko Jostowi skończyły się pytania.
- Emmm… - Kartograf nerwowo przecierał okular szkiełka do oka rąbkiem szaty. - Spałem. Całą noc obserwowałem rzekę, sen mnie zmorzył świtaniem - wyjaśnił wypowiadając słowa powoli.
- I co, jak ty spałeś, to każden jeden z ulicy mógł tu wejść, tak? - Bauer zmarszczył brwi, wykrzywił usta. Kartograf słabo kłamał.
- Każden mógł? - powtórzył. - Klucz mam ja... - Uchwycił wiszący na szyi pod szata przedmiot. - Może zapomniałem zamknąć? - Przekrzywił głowę, mówiąc tonem nabierającym pewności siebie.
- I co, nie pamiętasz, czy jak przyszedłeś, to otwarte było? - Eryk westchnął głośno. - Panie, ja to widzę tak. Zejdź na dół, i błagaj o wybaczenie Kacpera von Steinhoppera, boś ty winny jak nic.
- Eh….- kartograf westchnął i klapnął na fotelu przy biurku. - Przyznam się to źle, nie przyznam się też nie dobrze… Tu o honor damy idzie, kochani… Ale nie taki, że ja podglądacz jej łona z ukrycia jestem, jak tchórz… Pomożecie mi? - zapytał cicho.

Tego Eryk nie wziął pod uwagę: damy. Chociaż, na ile to wymówka? Brzmiało szczerze, a wymyślanie kłamstewek na poczekaniu wybitnie nie szło Wiktorowi. Chyba więc faktycznie czuł coś do tej kobiety... Chociaż, ponownie zwątpienie: wszak tutaj jej dobro równa się jego dobru, nie skarzą go bez piętnowania jej. Szlachta potrafi być okrutna, panna może już sobie męża nie znaleźć, bo uznają ją za "nieczystą", "zhańbioną spojrzeniem zboczeńca". Czy więc intencje jego prawdziwe?

I czy to ważne? Czy nie powinien próbować ratować czci i honoru damy, nawet jeśli efektem ubocznym ma być uratowanie skóry temu, który kłopoty na nią sprowadził? Poza tym, cóż rzecze owa dama? Czy uczucie kartografa jest faktycznie odwzajemnione? W sumie, to on nawet tego nie zasugerował, jednak jakoś w przypływie chwili, Winkel uznał, że uczucie jest. Może to jego intuicja? Łowca postanowił zawierzyć mu w tej sprawie, i chociaż entuzjazmu nie przejawiał, postanowił postępować zgodnie z planem przyjaciela.

Po wyjściu z wieży Eryk wolał się nie odzywać, stał tylko z ponurą miną, zatknąwszy kciuki za pas z mieczem. Gdyby jednak rozwścieczony von Steinhopper nie uwierzył w wersję Berta, co by Eryka nie zdziwiło, wszak był to człek impulsywny i emocjonalnie związany ze sprawą... Gdyby zechciał samosądu dokonać, Bauer będzie musiał się odezwać, wesprzeć grupę, choćby i miało to tylko kupić im, i kartografowi, nieco czasu.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 13-03-2014, 21:36   #38
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

Wspólnie z przyjaciółmi Bert zdecydował, że będą podróżować w kierunku Frankenstein. Aby nie iść tropem zwaśnionych członków karawany przyjaciele z Biberhof mogli albo ich wyprzedzić albo cofnąć się do Diesdorfu - na co wpadł Schlachter. Druga z możliwości niebywale przypadka Winkelowi do gustu, bo z wspomnianej mieściny wraz z kompanami mógł dostać się drogą wodną do Strassenburga - zapewne znacznie wyprzedzając pochód arystokracji... Nie pozostało im zatem nic innego jak wyruszyć w drogę. Ku przygodzie!



***

Tawerna w Diesdorfie budziła w Winkelu wiele ciekawych wspomnień. Nie należała do tych wielkich, potężnych sal, nie była też ciasną klitką. To co od wejścia rzucało się w oczy to ogromne poroże i przywiązana do nich opowieść jednego z wykidajłów. Nie w wyglądzie jednak leżała magia tego miejsca. Cały czar tkwił w kuchni. Soczyste mięsiwa, pyszne piwo, idealnie doprawione pyrki i... Bert już niemal czuł niesamowity klimat tego miejsca aż tu nagle rozległy się krzyki. Gawędziarz w umyśle dźgał widłami tego kto rozwiał jego iluzoryczną wizję przytulnej gospody...

Nieopodal źródła krzyków zebrał już się niemały tłum gapiów. Warzywo, które zza niego wyleciało nie mogło spudłować. Przeleciało nad głową uchylającego się błyskawicznie Berta aby... trafić prosto w zakuty łeb Arno. Winkel wstrzymał oddech. Eryk i Jost też wyglądali na oniemiałych niemal nie zauważając płatów kapusty, które obsypały ich ciała. Gawędziarz przez chwilę myślał, że brodacz wybuchnie, ale nie. Krasnoludy były znane ze swojego opanowania i... chwil kiedy się ono kończyło. To o nich śpiewano ballady i snuto opowieści. Krasnolud niczym dobrze naoliwiona maszyna ruszył przez tłum rozgarniając ludzi z łatwością - jakby miał do czynienia z dziećmi. Tego co lada moment miało się ukazać oczom Biberhofian nikt nie mógł przewidzieć...

***

- Od tego tutaj jesteśmy, wielmożny Panie. - powiedział Bert wcześniej wpatrujący się w oko teleskopu. - Jak dokładnie możemy Ci pomóc, mości Schlusselu? - zapytał uprzejmie Winkel patrząc w oczy jegomościa.

- Przekonać możecie ojca niewiasty, że to nieporozumienie? - zapytał niepewnie. - Które wy wyjaśniliście? - dodał z nadzieją.

- Niegdyś, może dwa lata temu, bez wątpienia mógłbym tak postąpić, ale tutaj chodzi o prawdę. - powiedział Bert patrząc w oczy uczonego. - Kiedy poznam prawdę będę wiedział czy wasza sprawa słuszną jest i czy warta jest ewentualnego kłamstwa bądź… nazwijmy to przemilczeniem. - gawędziarz się zastanowił. - Czy czujecie coś Panie do córki obwiniającego was szlachcica? Pytam poważnie…

- Coś? - kartograf zerwał się na równe nogi, jakby był z dwadzieścia lat młodszy. - To… Dama mego serca! - zapowietrzył się w uniesieniu.

Westchnął ciężko jakby kamień młyński zalegał mu na sercu.

- Jeżeli mi nie pomożecie serce jej po dwakroć złamanym będzie. Moje, to nie ważne… Ale jeśli jej ojcu ten sekret zainsynuujecie, to wyprę się i wszystkim wszem wobec ogłoszę, że jestem zboczonym zbereźnikiem, którego w dyby zakuć trzeba nawet jeśli wygram bój z czempionem von Steinhoppera! - mówił z przejęciem gestykulując. - Ja na jedną kartę stawiam wszystko wam prawde mówiąc, więc w sercach osądźcie jak postąpić, a jak nie czynić i co lepszym będzie, a co gorszym… - zamilkł przejęty.

- Tak myślałem. - powiedział Winkel cicho. - Czy dama Pana serca odwzajemnia uczucie jakim Pan ją darzy? - zapytał gawędziarz ciekawy odpowiedzi. - Jestem bardzo rad z zaufania jakie w nas Herr powierzył.

Kartograf wyglądał na takiego co jednak żałował, że wypaplał wszystko.

- Honor mój nie pozwala mi o niewieście nic więcej mówić… - rzekł wpatrzony w kamienną podłogę.

- Dobrze. - powiedział Bert powoli skinając głową. - I tak jestem z Pana dumny. Jestem w stanie pomóc Panu, wspomnianej białogłowie i waszemu uczuciu, ale na przyszłość musi mi Pan obiecać, że już nigdy nie ustawi w ten sposób teleskopu. Po wykonaniu mojego planu nie może już nigdy paść na Pana chociaż cień podejrzeń. Rozumiemy się? - zapytał chłopak spokojnie.

- Uroczyście obiecam, że zmienię lokalizację mych obserwacji jeszcze dzisiaj i z wieży nigdy już więcej korzystać nie będę. - zapewnił skwapliwie.

- Dobrze. Jestem pewien, że obejdzie się bez rozlewu krwi. Muszę jednak prosić pana o współpracę w tej kwestii. Mam już pewien plan i aby on się powiódł musimy wszyscy zgodzić się, że należy się Panu pomoc. To jak, Panowie? - Bert spojrzał po twarzach swoich towarzyszy do społu z wyczekującym na zapartym tchu ich odpowiedzi kartografem Wiktorem.

- Oczywiście. - Jost skinął głową. - Z przyjemnością pomożemy.

Obietnica obietnicą, ale on przede wszystkim ciekaw był, jakie Bert ma plany. I czy w ogóle są to plany możliwe do zrealizowania. Eryk tylko przytaknął wolno, splótłszy ręce na piersiach. Nie był tak entuzjastycznie nastawiony, głównie dlatego, iż o uczuciach rzeczonej damy nie wiedzieli dosłownie nic. Bert spojrzał spokojnie na Arno i zajął głos.

- Plan mój bliski jest temu czym się Pan zajmuje. Jak widzimy za włościami szlachetnie urodzonego rodu znajduje się las. Las, którego roślinność i zwierzynę mógłby Herr badać w ramach wpływu na nie wód rzeki Reik. Nie mylę się, mości Wiktorze Schlusselu? - zapytał gawędziarz patrząc na kartografa.

I kto uwierzy w takie bajeczki, pomyślał Jost, średnio przekonany do pomysłu. A dokładniej - do skuteczności tego ostatniego.

- Hmmm... - zamyślił się Wiktor Schlussel. - Niektórzy powiadają, że Bestia z rzeki wychodzi i na lądzie atakuje również... - myślał na głos. - Przy odrobinie łaskawego oka Randala, to się na Bogów może udać... - potrząsł z przekonaniem brodą. - Problem tylko, że nie wszyscy wierzą w to, że Bestia z Reiku na lądzie spustoszenie sieje...

- Pewnie dlatego, ze wszyscy o niej mówią, a nikt jej nie widział. - odparł Jost. - To znaczy, każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kto zna jeszcze innego, co to niby widział Bestię.

- Ja widziałem. - odrzekł mężczyzna śmiertelnie poważnie. - Od tamtego dnia poświęciłem życie badaniom rzeki.

- Kiedy widzieliście Bestię? - zainteresował się Jost. - To był jedyny raz?

- Dwadzieścia lat temu. Raz jedyny tylko. - westchnął. - Chętnie wszystko opowiem.

Z dołu rozległy się znajome, rozzłoszczone krzyki.

- Schlussela na dół prowadźcie! Szybko! - szlachcic wyraźnie tracił cierpliwość.

- Chętnie opowiem przy obiedzie, na który w podzięce za pomoc wszystkich was, dobrych ludzi, zapraszam. - rzekł pospiesznie Wiktor, z determinacją zerkając na plac.

- Nie mamy czasu zatem… za mną Panowie. - powiedział Winkel. - Jost, Eryk, Arno… nie dajcie ochronie szlachcica tknąć naszego przyjaciela, Wiktora. - dodał po chwili. - Może rozmową zajmę się ja? - zapytał bardziej z grzeczności i ruszył przed siebie.

- To może niech on jeszcze tu zostanie, my sprawę wyjaśnić spróbujemy. Jak dobrze pójdzie, to po niego poślemy. - zaproponował Eryk.

Kartograf stanął za Bauerem, jakby się za nim na wszelki wypadek chował i poklepał po lekko po ramieniu.

- Wielce rozsądne słowa! - powiedział z prawdziwym uznaniem patrząc na łowcę.

Gdybyś był rozsądny, to byś dziewic nie podglądał, szlacheckich, pomyślał Jost. A teraz w gacie robisz. Z drugiej strony trudno się było dziwić takiej postawie, zważywszy na to, kto stał za plecami Herr Kacpra von Zakuta Pała. Choć i temu z kolei Jost aż tak się nie dziwił, bo i jego by wściekłość brała, gdyby kto jego córkę podglądał. Gdyby ją miał, oczywiście.

- Wasza obecność z pewnością dodałaby prawdziwości waszym słowom, Herr Schlussel. - Jost wtrącił się do wymiany poglądów.

- Dodałaby? - powtórzył jak echo z wyraźnym skwaszeniem i szukał odpowiedzi na twarzach reszty młodzieńców.

- Pewnie, że tak. - rzekł Bert. - Obawiam się jednak, że nie zachowa Pan zimnej krwi i nasz plan przez Pana zachowanie legnie w gruzach. Utrzyma Pan nerwy na wodzy? Jak tak idziemy razem… - dodał Winkel patrząc wyczekująco na uczonego.

Kartograf wziął kilka oddechów, kiedy poprawiał szaty, jakby zbierając się na odwagę.

- Tak. Czy jednak mój adwersarz utrzyma swoje? Któż mnie obroni? Kto czempionem mym będzie, gdy wymagać tego będzie ta konfrontacja? - zapytał poważnie.

- Nie będzie tego żadna konfrontacja wymagać. - powiedział Winkel. - Wystarczy, że skupimy się na tym, co rzec powinniśmy i odejdzie Pan uniewinniony, nie zmuszany do obrony swej nietykalności…

Jost postarał się nie okazać swego braku wiary w pomyślność planu i prawdziwość słów Berta.

- Chodźmy zatem. Niech Shalaya czuwa nade mną... - powiedział Wiktor i zaczął niezdarnie przypinać do pasa wyciągnięty spod biurka, zakurzony miecz oblepiony pajęczyną, którą zamiótł z kąta.

 
Lechu jest offline  
Stary 15-03-2014, 07:02   #39
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Każdy schodził po krętych schodkach wieży w milczeniu rozważając to co za chwilę miało się stać. Chyba najbardziej przejęty i całkiem zrozumiale, był Wiktor Schlussel. Arno w ogóle się nie odzywał do nikogo i ciężko było powiedzieć czy krasnolud przypadkiem nie wybuchnie przed wysoko urodzonym von Steinhopperem, jako to miejsce miało przy Dutchfeltach i Crutzenbachach. Tutaj na dodatek miał powód, bo to jego o jego czerep rozbił się kapuściany łeb.

Na rynku zebrał się jeszcze większy tłum. Jakby nie było szykowało sie widowisko a może nawet pojedynek. Takich gratek w Diesdorfie nikt nie chciał przeoczyć. Niecodziennie takie atrakcje trafiały sie w małej mieścinie podlegającej bezpośrednio Karlowi Franzowi, a którego przedstawicielem tutejszym była Miejska Rada. Jej prace nadzorował objazdowy przedstawiciel z Altdorfu, jednak nawet on rzadko przyjeżdżał osobiście polegając na raportach oraz delegowanych w razie potrzeby asystentów.

- No więc? – stary szlachcic żądał wyjaśnień.

- Wielce szanowny Herr von Steinhopper. – Bert zaczął donośnie, z łatwością wzbijając głos ponad gwar mieszczańskiej gawiedzi. – Pomyłka zaszła warta wyjaśnienia, gdyż honor córki pańskiej nieskalanym jest przez kartografa a jego krew przelana byłaby na marne, co samo w sobie honorowym nie jest.

- Co ty mi tu młody siurku łżesz! Przeciem widział szkiełko na sypialnię dziewicy spozierające!

- O nie, nie, nie, nie. – pokiwał Winkel palcem dłoni wstającej z podróżnej, lecz i tak elegantszej szaty niźli niemal każdego zgromadzonego na placu mieszczana, prócz samego szlachcica rzecz jasna. – Herr Schlussel wyglądał na las, którego widok z wieży przecina kruczym lotem pańską posesję. Zatem widzieć pan raczył lunetę kartografa na las spozierającą. Obserwował nadrzeczny teren w blasku Manslieba, jakoby Bestia z Reiku miała wedle wieści na traktach głoszonych atakować nocą również na lądzie. Tam ja widział doprawdy tej nocy! – krzyknął stając na skrzynce, żeby wszyscy nie tylko słyszeli, lec zi go mogli widzieć. Tłum zafalował podniecony taką rewelacją. - Wspólnego ma to z sypialnią szlachcianki tyle tylko, że okno zwrócone jest ku balkonowi dzwonnicy. Służbę całemu Diesdorfowi pełni Herr Wiktor nocną straż pełniąc na posterunku wieży gotowym w dzwon bić na alarm przed niebezpieczeństwem jakie spaść na śpiące dziatki wasze w czarna godzinę nocy mogło! – Bert gestykulował między wieżą, lasem a domniemanym bohaterem. Ręką wskazywał na smarkate pociechy na rękach matek trzymane, które z otwartymi buziami słuchały gawędziarza jak urzeczone tak samo zresztą jak co druga panna.

- Dobrze mówi!

- Wiktor Bestii wygląda! – zapiszczała altem mieszczanka.

- A nie rzyci starej panny! – anonimowy Diesdorfianin krzyknął w kułak stłumionym głosem na tyle cicho, że umknęło to chyba uwadze pana starszego, lecz wywołało rubaszny śmiech wielu zgromadzonych.

- Wara od naszego kartografa! – rzucił ktoś odważniejszy.

- Obrońca nasz! – krzyknęła gruba kobiecina.

Steinhopper ze złością spojrzał na Winkela. Cofnąl się jednak pół kroku bliżej rosłego ochroniarza, przed poruszonym tłumem.

- Ludzie, przecież Bestia z Reiku jest a nie z Reiklandzkiego Lasu! – szlachcic podniósł władczo głos. – Ja Kacper von Steinhopper dowodów żądam a nie gładkiej mowy obcego podżegacza! Dowód miał być dostarczonym lub też honor córki mej zmyć ma krew Schlussela. – skinął ręką a ochroniarz wystąpił z ponura miną stając przed Arno, Jostem, Bertem i Erykiem za którymi zbladł kartograf.

- Niechaj go Herr zostawi, toć niewinny jest Herr Wiktor! – krzyknął Jost.

- Czempiona masz Schlussel czy dowody niewinności? – szlachcic zignorował zupełnie Schlachtera.

Osiłek popatrzył z góry beznamiętnym wzrokiem po Chłopcach z Biberhof.

- Który? – bąknął osiłek.

- Najpierw sprawdzimy skraj tego lasu, co go Schlussel obserwował, i gdzie cuś podejrzanego widział. Do tego czasu winy mu przypisać nie można, i jeśliś go Herr tkniesz, ty lub ktokolwiek, będzie to napaść na bezbronnego obywatela Imperium. Ty mu Herr nie wierzysz, twoje prawo. Ale że to może być prawdą szczerą, to my to musimy sprawdzić. – Eryk wystąpił odważnie.

Szlachcic spojrzał na łowcę. Potem na las. Znowu na Bauera.

- Któż jak nie łowca dowieźć może prawdy, którą mącić może złotousty krasomowca. – szlachcic skinął na zgodę. – Schlussela przypilnuję, żeby wieży nie opuścił. Herr Kleinlich pójdzie z wami jako świadek. – wskazał na ochroniarza.











Po trzech godzinach wałęsania się po lesie w dorzeczu Reiku Chłopcy z Biberhof dobrze wiedzieli, że im dłużej zwodzą, tym mniejsza cierpliwość była chodzącego z nimi osiłka, delegowanego na ochotnika straganiarza, którego warzywami szlachcic bombardował rynek.

- A to co? – Bert zawołał do Josta i Bauera, bo Arno marudząc o ciepłym posiłku z kuflu piwa, kopał tylko mech przegryzając jagody gdy włóczył się miedzy drzewami.

Schlachter podrapał się po nosie mrużąc oko.

- Jeleń?

Spojrzał na Eryka.

- Kopyta. – Bauer przyłożył rękę do ziemi odgarniając trawę tu i tam. – Jeleń. Przeciął szlak. – skinął ręka przed siebie nie dopowiadając, że miało to miejsce co najmniej kilka dni temu.

Byli przy trakcie, którym już wcześniej podążali. Wiódł wzdłuż Reiku do Strassenburga, ku któremu Winkel wyglądał żywo i z niecierpliwością, choć i tak widział przed sobą znajomy juz zakręt leśnej drogi.

- Może Bestia na druga stronę przeszła? Może jeleń czmychał przed zagrożeniem? – podchwycił Bert.

- Tak, tak. Może. – zgodził się grający na czas Eryk, który planował jak najdłużej odwlec egzekucję na kartografie, gdyż tym w jego mniemaniu dokładnie byłby pojedynek.










Minęła kolejna godzina przeczesywania lasu, gdy Winkiel zawołał wszystkich na małą polankę.

- Ktoś tu obozował. – stwierdził Jost.

- Jeleń? – zdumiał się Eryk oglądając ślady.

- Jeleń pożerający ryby? – Jost poniósł nabitą przy węgłach wypalonego ogniska srebrną łuskę.

- Bestia! – Winkel wypalił. – Oto dowód, Bestii łuska.

- Pokaż! – ochroniarz Steinhoppera podbiegł żywo.

Obejrzał obejrzał dokładnie łuskę obracając w wielkich, grubych palcach.

- Jaka duża! – zdumiał się. - I twarda jaka! Z żadnej ryby mi znanej a ojce rybakami som z pokolenia na pokolenie.

- Świnki kochane, wracajmy już! – ponaglił straganiarz rozglądając się nerwowo na boki. – Jak nie rybia łuska z ryby to rację miał herr Schlussel i przeprosiny mu sie nawet należą.

Jost kiedy zbadał całe obozowisko wiedział tyle co i Eryk. W tym miejscu około tygodnia temu nocowało wiele osób. Co najmniej dwa tuziny. Prócz ledwie widocznych odcisków kamaszy rzucały sie jednak również lepiej odciśnięte kopytne. Dopiero tam widać było, że kopytny zwierz nie był czworonogiem. Sierść przy ognisku ani do koni, ani psów tez nie należała. Prędzej dzika lub wołu. Ślady prowadziły z zachowaniem dystansu wzdłuż traktu. Główna gromada trzymała się głębi lasu, zaś kilka śladów wiodło całkiem blisko leśnej drogi czasami ją przecinając i niknąc po drugiej stronie.

- Racja. Wracajmy. – Kleinlich zgodził sie wciąż z zaintrygowanym niedowierzaniem obracając pod prześwitujące między koronami drzew, słoneczne smugi promieni dużą, pokrytą wciaż cienką warstwą wymieszanego z rosą śluzu, zielonkawą rogowaciną rybiego pancerza.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 15-03-2014 o 07:06.
Campo Viejo jest offline  
Stary 19-03-2014, 21:11   #40
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Myśli pan, że to dostateczny dowód na istnienie Bestii? - zapytał Winkel ochroniarza szlachcica. - Sam takiej mocnej i wielkiej łuski na oczy nigdy nie widziałem przyznam… - dodał lekko oniemiały.
- Ja też nie - dorzucił Jost, chociaż jego styczność z rybami była zapewne mniejsza niż Berta i z pewnością dużo mniejsza niż przodków szlachcicowego ochroniarza. - Ta, na dodatek, jest całkiem świeża. Śluz się jeszcze trzyma.
- Co by to nie było, to kartografa słowa potwierdza. Herr Steinhopperowi o tym powiedzieć muszę - odrzekł ochroniarz po pauzie intensywnego myślenia.

Jost już dawno temu wsadził opowieści o Bestii z Reiku między inne bajeczki dla mniej czy bardziej grzecznych dzieci. Bardziej w piratów wierzył, niż w potwora, co w głębinach rzeki mieszka i na statki napada.
Oświadczenie kartografa, iż Bestię ujrzał, aż tak tej wiary w Joście nie rozbudziła. Po nocy, w świetle księżyca, wzrok człowieka mylił. Łacno można było wziąć jedną rzecz za inną, na przykład odwróconą dnem do góry, wynoszoną na brzeg, błyszczącą od wody łódź za cielsko bestii. A jeśli kto, nocą, wypił coś jeszcze dla rozgrzewki, to przeróżne rzeczy mogły mu się zwidzieć.
Tu jednak była łuska, a na dodatek sam ją widział. I nawet dotknął, gdy ją z resztek ogniska podniósł. I po raz drugi, gdy ją na chwilę zabrał z rąk ochroniarza, po czym sklepikarzowi pod nos podsunął. Im więcej wierzących, tym lepiej.
On sam niemal by był w stanie sądzić, że to Bert, który pierwszy polankę znalazł, podrzucił tak oczywisty dowód niewinności kartografa. Tylko skąd tamten miałby wziąć łuskę...
- Musiała Bestia w nocy łuskę zgubić - dodał. - Widno w rzece żeru jej mało, to się na ląd wypuściła. Trzeba będzie obozowisk nad brzegiem poniechać - dodał, kierując te słowa do swych kompanów.
Rozejrzał się dokoła, jakby wypatrując, czy czasem Bestia z krzaków na nich nie skoczy.
- Wracajmy - poparł ochroniarza. - Im szybciej, tym lepiej.
Nie tyle o bestię mu teraz chodziło, tylko o kartografa, któremu zapalczywy szlachcic mógł krzywdę zrobić, czekając tyle godzin.
Miał też nadzieję, że ochroniarzowi łuska za dowód starczy i ten nie zechce śladów Bestii po lesie szukać, które - na rozum biorąc - jakieś powinny się ostać. Pazurzaste łapy czy coś. Bestia wielka była, to i ślady głębokie być powinny. Chyba że to wąż jakowyś.
No a to, co znalazł, bardziej na mutanty mu wyglądało. Niektóre na ludzkich nogach, a niektóre na zwierzęcych, bo wszak wołu nikt do lasu nie zabiera, a dzik ognisk unika i z ludźmi się nie zadaje.
Ale o mutanty zamierzał wypytać ochroniarza, gdy już do miasteczka będą dochodzić. Albo lepiej wcale? Nie wyobrażał sobie mutanta z takimi łuskami, bo ten wielki by musiał być jak chałupa, ale kto wie, co mógł sobie Herr Wiktor ubzdurać, by prawdziwości swego zdania dowodzić, wbrew uznanym przez innych faktom.
- Dobrze - pokiwał głową gawędziarz. - Jest zatem jak mówiłem i w lesie Bestii kartograf szukał. Szlachcic nie uwierzył, ale teraz mamy dowód, że czasem niesamowite opowieści mają w sobie prawdę. Wracajmy, bo zapewne szlachcic się okropnie niecierpliwi.
Gdy ochroniarz, poprzedzany przez sklepikarza, ruszył w stronę miasteczka, Jost zatrzymał na chwilę Eryka.
- Mutanty tam były - powiedział cicho, gdy tamta dwójka znalazła się poza zasięgiem szeptu. - Jakiś tuzin sztuk, albo i więcej. Do traktu dotarli, a potem ruszyli w dół rzeki. Warto by się wywiedzieć, w miasteczku, czy ostatnio zdarzały się tu jakieś incydenty z mutantami. Byle nie przy herr Wiktorze.
- Hm, można podpytać straży. Powiemy, że po prostu roboty szukamy, i jeśli jakie kłopoty mają, albo niewyjaśnione sprawy, to może pomóc będziemy mogli. - Bauer przytaknął Jostowi, wszak zapytać nic nie szkodzi, jednak nie był pewien, czy to dobry pomysł. - A jak powiedzą, że jakie problemy mieli, to co wtedy? nawet na pół tuzina mutantów porywać się we trójkę, bo Berta nie liczę, byłoby ryzykowne. A straż też nie będzie chętna tropić ich poza miasteczkiem.
- To będziemy przynajmniej wiedzieć, że należy opuszczać miasteczko w liczniejszej kompanii - odparł Jost z nieco krzywym uśmiechem. - Może zaczepimy się do jakiejś karawany. Kupieckie. Żadnej szlachty - podkreślił.
- No dobrze, tak się zrobi - odparł krótko Eryk, klepiąc Josta po przyjacielsku.

* * *

Wyraz twarzy Steinhoppera zrekompensował Jostowi kilkugodzinne włóczenie się po lesie w poszukiwaniu śladów mitycznej Bestii.
Szlachcic dobrych kilka chwil obracał łuskę w dłoniach, pod słońce na nią spoglądał, aż dziw, że nie polizał, zanim przekazał w ręce kartografa. A ten jak w obrazek się wpatrywał w znalezisko.
Ciekawe, czy się w córkę Steinhoppera tak wpatrywał, przeszło przez myśl Jostowi, jednak nie zamierzał powiedzieć tego na głos.

Zaproszenie kartografa kolację obejmowało, a tej chwili dość dużo jeszcze czasu pozostawało. By owego niepotrzebnie nie zmarnować, Jost ze strażnikami poszedł porozmawiać. Ci, choć o znalezieniu śladów bestii słyszeli, to o mutantach dla odmiany - nic.
Jako że ślady świeże nie były, więc Jost o nich nawet nie wspomniał.
I wraz z innymi o transport poszedł się rozpytać.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 22-03-2014 o 08:58.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172