Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2014, 14:37   #215
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Przeklęte gryzonie... - Detlef splunął w ciemny otwór tunelu niechybnie wydrążonego przez skaveny. Charakterystyczny zapach był silny - znak, że korzystano z niego całkiem niedawno.

Zaczęli nadchodzić pozostali, więc ostrzegał ich przed miejscami, gdzie nierozważny ruch niechybnie spowodowałby kolejny zawał. Nie przestawał jednak zerkać w stronę tunelu, skąd w każdej chwili mogło nadejść niebezpieczeństwo. Gdy pierwsza i kolejne osoby zsuwały się w głąb studni wciąż pilnował tyłów. Jak zawsze. Różnicę widać było na bardziej, niż zwykle pochmurnej twarzy.

Gdy wszyscy byli już na dole, Detlef opuścił posterunek przy tunelu. Zaparł się o cembrowinę i sprawdził mocowanie liny, kilkukrotnie za nią szarpiąc. Niewiele mógł zrobić więcej, toteż po chwili zniknął w środku.

Początkowo szło nawet dobrze, ale gdzieś w połowie drogi zaczął się ślizgać. Po chwili odzyskał panowanie nad liną, jednak nie mógł ruszyć dalej - najwyraźniej jakiś element rynsztunku, cholerna sprzączka, czy co innego zahaczyła się i nie mógł kontynuować zjazdu. Detlef szarpał się z liną czując, że z każdą chwilą traci siły. Ciężkie, podkute buciory ślizgały się po linie nie pozwalając złapać oddechu i ulżyć przeciążonym ramionom, które piekły coraz bardziej.

Stało się. Z ostatnim szarpnięciem oswobodził co prawda ekwipunek, jednak koniec liny wysunął się ze zdrętwiałych z wysiłku palców. Uderzając kilka razy o kamienną cembrowinę spadał bezskutecznie próbując odnaleźć konopny sznur. Kiedyś słyszał, że w takich chwilach całe życie przelatuje przed oczami. Gówno prawda. Nie miał tyle czasu, by oglądać wspominki z dzieciństwa.
- Kur...! - nie dokończył i gruchnął o glebę, aż echo rozniosło się wzdłuż koryta podziemnej rzeki. Wtedy ktoś zgasił światło.

* * *

Błysk.

Było zimno... Dął porywisty wicher, sypiąc śniegiem prosto w twarz. Z jakiegoś powodu nie udawało mu się szczelniej okutać płaszczem, a próby odwrócenia się nie przynosiły efektu - wiatr wiał z każdej strony, błyskawicznie wychładzając zmęczone ciało. Z zadziwiającym spokojem przyjął do wiadomości, że jest nagi.

W poruszającej się ścianie śniegu dostrzegł jakąś postać. Nadludzkim wysiłkiem postąpił ku niej, by po chwili zamrzeć w bezruchu. Skalli patrzył na niego szklistymi oczami, w których krył się wyrzut. Był zamarznięty na kość, jedynie cienka strużka czarnej śliny ciekła z na wpół otwartych ust. Detlef nie mógł znieść tego widoku. Rzucił się do tyłu i biegł na ślepo przed siebie. Byle dalej od martwego towarzysza.

Błysk.

Biegł stromym tunelem za innym krasnoludem. Jako głowa rodu Hazzarów uciekinier był cenny. Bardzo cenny. Detlef wiedział, że jego ujęcie znacznie przyczyni się do rozwikłania intrygi snutej przeciwko królowi. Wytężał siły, by skrócić dystans do poprzedzającego go krasnoluda.

Tunel zakończył się nagle i Detlef nei zdążył wyhamować. Spadł na posadzkę dużej, okrągłej komnaty i przeturlał się, by nie zarobić kilku ciosów, kiedy będzie leżał na ziemi. Spodziewanego ataku nie było. Zamiast tego podłoga zaczęła wibrować, a tworzące ją kamienne bloki rozchodzić w spoinach. Z przerażeniem zauważył, że te będące przy przeciwległej ścianie zaczęły znikać, jakby spadały w otchłań. Komnata była wielką pułapką! Zerwał się na równe nogi i rzucił biegiem w przeciwną stronę tam, gdzie dostrzegł zawieszoną pół metra nad podłogą półkę. Czuł, że pochłaniająca podłogę otchłań za chwilę dopadnie i jego. Jeszcze kilka kroków. Skoczył, wyciągając ręce jak mógł najdalej. Udało się! Zawisnął kurczowo trzymając się palcami kamiennej półki podczas, gdy cała podłoga sali zniknęła gdzieś w dole. Uff!

Nagle jakaś siła odgięła mu palce i młócąc ramionami w powietrzu zaczął spadać w dół...

Błysk.

Znowu był w młynie. Był sam wewnątrz okrągłego pomieszczenia, gdzie zabił uciekającego kapłana. Z trzymanej w dłoni kolczastej maczugi na pokrytą kurzem podłogę kapała krew, wbrew logice tworząc dziwne i skomplikowane symbole. Detlef nie miał pojęcia, co mogą oznaczać, ale czuł, że to coś naprawdę istotnego. Potrząsnął głową i wtedy dostrzegł skuloną postać pod przeciwległą ścianą. Powoli podszedł bliżej. Zakapturzony osobnik nie poruszał się, a powiększająca się kałuża krwi świadczyła o tym, że jest umierający lub nie żyje. Sięgnął opancerzoną rękawicą i odsłonił twarz. To była Aiva! Odskoczył jak oparzony i cofnął się kilka kroków. Dostrzegł czerwone kropki, które zostawiła krew kapiąca z jego broni. Czy... czy to on zabił tę nieszczęsną dziewczynę?!
- O kurwa...

Błysk

* * *

- O kurwa... - wymamrotał. Wbił wciąż nieprzytomne spojrzenie w brodatego dziada, który szarpał go za stopę.
- Co jest? Ał! - próbował spytać, ale ostre rwanie w nodze sprawiło, że syknął z bólu. - Zostaw, kurwa. Znajdź se swoją... - próbował odgonić osobnika, który najwyraźniej miał zamiar urwać mu nogę w sobie tylko znanym celu. Pewnie zeżreć chciał, bydlak.

Chwilę później, kiedy brodacz oznajmił, że stopa jest nastawiona i usztywniona, ale będzie boleć jeszcze jakiś czas (jakby teraz nie bolało, cholera jasna) poznał w nim Thorina. Chciał mu coś odpowiedzieć, ale poczuł jakby ktoś przywalił mu w pysk. Ktoś postury rosłego ogra najpewniej. Pomacał i wyczuł, że gęba jest spuchnięta, jakby zderzył się z wagonikiem górniczym.
- Eee... - wymamrotał niewyraźnie. To wszystko, na co było go stać w tej chwili. Konował uprzejmie wyjaśnił mu, że bark i stopa nastawione, a żebra i paszcza najpewniej pęknięte. Jeść się da, ale najlepiej tylko zupki, a i tak będzie bolało jak skurwysyn. A tak w ogóle to cud, że przeżył.

Detlef poleżał jeszcze trochę czując zmęczenie życiem. Czuł się jak przeżuty i wypluty przez trolla jaskiniowego kawał rzemienia. Ale za to patrząc w niknący w mroku otwór studni powyżej przypomniał sobie o tym, jak znalazł się na ziemi.
- No ładnie. - podsumował.

Nie mógł pozwolić sobie na wypoczynek, jaki był mu niewątpliwie potrzebny. Ze stęknięciem podniósł się do pozycji siedzącej i po opanowaniu kołowrotka w głowie zaczął gmerać w przyborniku. Szczęściem fiolki z grubo rżniętego szkła były całe. Wybrał jedną i wypił zawartość jednym haustem krzywiąc się tylko nieznacznie. Dlaczego mikstury leczące muszą smakować jak kocie szczyny zmieszane z łajnem nietoperza? Paskudztwo.

Ciężkie złocisze wydane na specyfik zaczęły jednak pracować. Od brzucha zaczęło promieniować ciepło sięgając po chwili koniuszków palców. Drobne skaleczenia, jakich dorobił się mnóstwo zrosły się i zabliźniły. Stan tych większych natychmiast się poprawił, a nawet ból pogruchotanych kości zmniejszył odrobinę i w głowie przestało wirować. Czas zbierać dupsko, bo wilka dostanie.

Zaczął ubierać ściągnięte przez cyrulika elementy ubrania i pancerza. Najgorzej poszło z butem, bowiem zwichnięta stopa nie chciała współpracować, ale koniec końców udało się. Upewnił się też, że zabierze cały swój ekwipunek. W końcu był gotów. Kulał i postękiwał od czasu do czasu, ale przynajmniej mógł iść o własnych siłach.

Skinieniem głowy podziękował konowałowi, a podniesiona w górę ręka oznajmiła pozostałym, że pozostaje w grze. Jeszcze nie nadszedł jego czas.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline