Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2014, 18:43   #211
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
W odpowiedzi na zachowanie Dorrina kapral zmrużył oczy i opuścił dłoń. Nie mógł oczekiwać od tego podwładnego więcej, ale sądził że póki co to powinno wystarczyć. W końcu dziki khazad nie rzucił się na niego i to było już coś. Bez dalszego oglądania się na szturmowca Galeb pomógł zająć się sierżantem i postawić go na nogi.

***

Galeb spojrzał na pozostałych, potem na linę, a na koniec w głąb czeluści. Sytuacja z Detlefem i Dorrinem uświadomiły mu że jest teraz drugim po sierżancie. I że na najbliższy czas koniec z byciem poza hierarchią. Teraz wszystko było na jego barkach.
Lecz jak to bywało w przypadku kowali run im większe wyzwanie przed nimi tym ich moc, siła i determinacja bardziej rosła.
Z poważną miną srebrnobrody chwycił linę, obwiązał się nią i zaczął schodzić w głąb studni. Szło mu całkiem dobrze jak na kogoś kto nie nawykł do wspinaczki. Był góralem z krwi i kości, jednak większość swojego życia spędził w warsztatach i bibliotekach, pomagając swojemu ojcu oraz swojemu mistrzowi - dwójce khazadów, dzięki którym był kim był.
W końcu Galeb sięgnął stopami dna studni. Odwiązał się, spojrzał w górę i pomachał ręką dając znak, że może schodzić następna osoba. Sam zaś zajął się badaniem tunelu w jakim się teraz znaleźli.

Pierwsze co mu się rzuciło w oczy to ciało, wyglądające jeszcze na świeże. Galeb podszedł do trupa i zaczął go badać. Był objedzony przez szczury i ogólnie mocno obity. No dobrze... po prostu zmasakrowany. Lecz co ciekawe, dało się zauważyć, że na jego skórze znajdowały się blizny oraz tatuaże. Pierwsze co się skojarzyło Runiarzowi to oznaczenia jakich używali Zabójcy Trolli, jednak szybko się zreflektował. Symbolika nawiązywała do Matki Krasnoludów, do Valayi.

- Oto Dain, kapłan Pramatki. - rzekł grobowym głosem Galeb podnosząc się znad ciała i żegnając się - Niech Bogowie Przodkowie przyjmą go do Hal Grungniego.
 
Stalowy jest offline  
Stary 06-03-2014, 21:55   #212
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Najpierw była służba. To jest konkretnie Galeb tłumaczył szturmowcowi szeregowemu Dorinowi co to jest służba. Trzeba było rozporządzić tym cyrkiem. W walce spowodowało by to koszmar i jatkę. W walce sierżant musiałby mu strzelić w łeb. Liczył że to dotrze do wszystkich…i że Detlef wróci na stanowisko.

Chwilę później warunki miały się spełnić. Odnaleziono w studni zwłoki kapłana Valaii. Tuz obok jak cegła upadł kapral Detlef, który spierdolił się do tejże studni. Widać ręka bogów go prowadziła. Teraz trzeba było go poskładać, wyprowadzić i awansować na powrót.

- Thorinie, poskładaj kaprala. Galebie, pomóż mi przeszukać zwłoki. Ułożymy kapłana na płaszcz i wyniesiemy. Ja i Khaidar pójdziemy przodem. Pójdziemy szykiem ubezpieczonym. Uważajcie na siebie…to złe miejsce wyjaśnił ponuro. Był ranny, wkurzony i martwił się o bandę swoich ukochanych popierdoleńców…
 
vanadu jest offline  
Stary 06-03-2014, 22:08   #213
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Wszystko to wyglądało coraz gorzej, niczym elementy domina, które wkrótce runą jedno po drugim. Strzelec podrapał się po długiej białej brodzie i spojrzał w dół studni. Dwadzieścia pięć metrów niżej dostrzegał kamieniste podłoże, które tylko czekało na śmiałków zamierzających stąpać po nim ku … nieznanemu. Lina była gotowa i krasnolud również, więc nie wiele myśląc przerzucił Miruchnę na plecy i zaczął się spuszczać w dół. Robił to powoli, systematycznie, uderzając o ściany by się nie otrzeć. W końcu był gotowy na finisz, lecz nim to zrobił wziął raz jeszcze głęboki wdech i zrobił to. Musiał. Innego wyjścia nie było, tym bardziej że skoro inni dotarli w to miejsce, on nie może być gorszy. Dotarł do celu, a delikatny pot spłynął po jego czole.

Gdy tylko Thorgun dotknął ziemi od razu jego wierna towarzyszka znalazła się w jego rękach. On sam lekko uginając nogi zaczął się rozglądać dookoła jakby w oczekiwaniu, że chmara nie przyjaciół na nich wyskoczy. Niestety tak się nie stało, a jedyne co znaleźli to trup. Trup prawdziwego kapłana, co było do przewidzenia. Nie widząc niebezpieczeństwa Thorgun poczekał aż wszyscy zejdą, nabijając w tym czasie sobie fajkę i zapalając ją. Gdy ostatni członek drużyny zszedł na dół, ruszył za Khaidar osłaniając ją. Miruchna była w pogotowiu, marząc o tym by wypluć z siebie kule miłości, którymi by mogła sięgnąć “zalotnika”
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 06-03-2014, 23:12   #214
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Sypiący się złośliwie na ich głowy żwir, nie pozwalał wymazać z pamięci wcześniejszego trzęsienia ziemi. W każdej chwili cały ten cyrk mógł wziąć i pierdolnąć, trzeba było spiąć się w sobie. Khaidar brnęła więc do przodu, gwiżdżąc na ewentualny sprzeciw i mimo uszu puszczając słowa kompanów, o ile nie dotyczyły aktualnej sytuacji. To, że panowie postanowili się złapać za łby skwitowała siarczystym splunięciem przez ramię. Nie zamierzała się w nic mieszać, przynajmniej do momentu aż opuszczą młyn. Była pora działania i pora gadania - jednego z drugim nie powinno się mieszać.
Nie zwalniając kroku sięgnęła po chustę i, pomagając sobie zębami, usztywniła zwichnięty nadgarstek. Buroczarny materiał zamotała “na ścisło”, zapobiegając dalszym uszkodzeniom. Prowizorka waliła po oczach, lecz na chwilę obecną musiała wystarczyć. Nie zwróciła się do nikogo o pomoc, na łeb nie upadła i wbrew powszechnej opinii szanowna matka khazadki nie wsadzała jej za młodu do worka i nie napieprzała o ścianę, czyniąc życiową kaleką. Potrafiła radzić sobie sama, a złota zasada “umiesz liczyć, licz na siebie” już nie raz i nie dwa uratowała jej życie. Poza tym jęczenie o łaskę i wsparcie...brrrrr! Litość dobra jest dla słabeuszy.

Duża część oddziału, z Roranem na czele, oberwała w mniejszym bądź większym stopniu. W porównaniu do ich ran, uszkodzony staw plasował się na jednym poziomie z katarem siennym - dolegliwością bardziej upierdliwą niż groźną, dlatego też córka Ronagalda pierwsza ruszyła w dół studni. Ciemny, zimny szyb zachęcał do zwiedzania równie skutecznie, co zatęchłe tunele, lecz innego wyjścia nie mieli.
- Jak między czerwonką, a trądem - tu gówniano, tam ręce odpadają...o kant dupy to wszystko - mruczała pod nosem, opuszczając się szybko w dół. Zdrową ręka pewnie dzierżyła linę, drugą asekurowała się, by nie rozbić ryja o ścianę. Poszło sprawnie i bezproblemowo. Wylądowawszy pewnie na nogach, dała znać reszcie, że droga wolna, po czym profilaktycznie odsunęła się trzy kroki w bok. Zarobienie w łeb spadającym krasnoludem jakoś specjalnie jej nie pociągało.

Podczas, gdy Ergan siłował się z liną, khazadka kucnęła przy sadzawce. Przetarła twarz wodą, przepłukała gardło i smarknęła przez palce. Zrobiło się jej lepiej, ale i tak wiedziała, że pył gruzowiska jeszcze przez wiele dni będzie sukcesywnie wypluwać z płuc razem z farfoclami brudnozielonej flegmy. Potem już tylko stała i czekała, aż reszta oddziału w mniej lub bardziej bolesny sposób znajdzie się na dole studni. Tych, co poradzili sobie w miarę przyzwoicie przepychała łokciem na bok, innym pomagała wstać szarpiąc za fraki.

Trupa obrzuciła przelotnym spojrzeniem, bardziej skupiając się na tym co czaiło się przed nimi. Z bratem przed sobą i Siggurdssonem za plecami ruszyli więc kolejnym korytarzem.
Wszystko, byleby wydostać się z zatęchłego gruzowiska, znaleźć skurwiela stojącego za całym tym burdelem, po czym zrobić mu z dupy stojak na topory, miecze, gwoździe, pogrzebacze, widelce i to wszystko co tylko będzie odpowiednio ostre i akurat pod ręką.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 07-03-2014 o 17:04.
Zombianna jest offline  
Stary 07-03-2014, 14:37   #215
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
- Przeklęte gryzonie... - Detlef splunął w ciemny otwór tunelu niechybnie wydrążonego przez skaveny. Charakterystyczny zapach był silny - znak, że korzystano z niego całkiem niedawno.

Zaczęli nadchodzić pozostali, więc ostrzegał ich przed miejscami, gdzie nierozważny ruch niechybnie spowodowałby kolejny zawał. Nie przestawał jednak zerkać w stronę tunelu, skąd w każdej chwili mogło nadejść niebezpieczeństwo. Gdy pierwsza i kolejne osoby zsuwały się w głąb studni wciąż pilnował tyłów. Jak zawsze. Różnicę widać było na bardziej, niż zwykle pochmurnej twarzy.

Gdy wszyscy byli już na dole, Detlef opuścił posterunek przy tunelu. Zaparł się o cembrowinę i sprawdził mocowanie liny, kilkukrotnie za nią szarpiąc. Niewiele mógł zrobić więcej, toteż po chwili zniknął w środku.

Początkowo szło nawet dobrze, ale gdzieś w połowie drogi zaczął się ślizgać. Po chwili odzyskał panowanie nad liną, jednak nie mógł ruszyć dalej - najwyraźniej jakiś element rynsztunku, cholerna sprzączka, czy co innego zahaczyła się i nie mógł kontynuować zjazdu. Detlef szarpał się z liną czując, że z każdą chwilą traci siły. Ciężkie, podkute buciory ślizgały się po linie nie pozwalając złapać oddechu i ulżyć przeciążonym ramionom, które piekły coraz bardziej.

Stało się. Z ostatnim szarpnięciem oswobodził co prawda ekwipunek, jednak koniec liny wysunął się ze zdrętwiałych z wysiłku palców. Uderzając kilka razy o kamienną cembrowinę spadał bezskutecznie próbując odnaleźć konopny sznur. Kiedyś słyszał, że w takich chwilach całe życie przelatuje przed oczami. Gówno prawda. Nie miał tyle czasu, by oglądać wspominki z dzieciństwa.
- Kur...! - nie dokończył i gruchnął o glebę, aż echo rozniosło się wzdłuż koryta podziemnej rzeki. Wtedy ktoś zgasił światło.

* * *

Błysk.

Było zimno... Dął porywisty wicher, sypiąc śniegiem prosto w twarz. Z jakiegoś powodu nie udawało mu się szczelniej okutać płaszczem, a próby odwrócenia się nie przynosiły efektu - wiatr wiał z każdej strony, błyskawicznie wychładzając zmęczone ciało. Z zadziwiającym spokojem przyjął do wiadomości, że jest nagi.

W poruszającej się ścianie śniegu dostrzegł jakąś postać. Nadludzkim wysiłkiem postąpił ku niej, by po chwili zamrzeć w bezruchu. Skalli patrzył na niego szklistymi oczami, w których krył się wyrzut. Był zamarznięty na kość, jedynie cienka strużka czarnej śliny ciekła z na wpół otwartych ust. Detlef nie mógł znieść tego widoku. Rzucił się do tyłu i biegł na ślepo przed siebie. Byle dalej od martwego towarzysza.

Błysk.

Biegł stromym tunelem za innym krasnoludem. Jako głowa rodu Hazzarów uciekinier był cenny. Bardzo cenny. Detlef wiedział, że jego ujęcie znacznie przyczyni się do rozwikłania intrygi snutej przeciwko królowi. Wytężał siły, by skrócić dystans do poprzedzającego go krasnoluda.

Tunel zakończył się nagle i Detlef nei zdążył wyhamować. Spadł na posadzkę dużej, okrągłej komnaty i przeturlał się, by nie zarobić kilku ciosów, kiedy będzie leżał na ziemi. Spodziewanego ataku nie było. Zamiast tego podłoga zaczęła wibrować, a tworzące ją kamienne bloki rozchodzić w spoinach. Z przerażeniem zauważył, że te będące przy przeciwległej ścianie zaczęły znikać, jakby spadały w otchłań. Komnata była wielką pułapką! Zerwał się na równe nogi i rzucił biegiem w przeciwną stronę tam, gdzie dostrzegł zawieszoną pół metra nad podłogą półkę. Czuł, że pochłaniająca podłogę otchłań za chwilę dopadnie i jego. Jeszcze kilka kroków. Skoczył, wyciągając ręce jak mógł najdalej. Udało się! Zawisnął kurczowo trzymając się palcami kamiennej półki podczas, gdy cała podłoga sali zniknęła gdzieś w dole. Uff!

Nagle jakaś siła odgięła mu palce i młócąc ramionami w powietrzu zaczął spadać w dół...

Błysk.

Znowu był w młynie. Był sam wewnątrz okrągłego pomieszczenia, gdzie zabił uciekającego kapłana. Z trzymanej w dłoni kolczastej maczugi na pokrytą kurzem podłogę kapała krew, wbrew logice tworząc dziwne i skomplikowane symbole. Detlef nie miał pojęcia, co mogą oznaczać, ale czuł, że to coś naprawdę istotnego. Potrząsnął głową i wtedy dostrzegł skuloną postać pod przeciwległą ścianą. Powoli podszedł bliżej. Zakapturzony osobnik nie poruszał się, a powiększająca się kałuża krwi świadczyła o tym, że jest umierający lub nie żyje. Sięgnął opancerzoną rękawicą i odsłonił twarz. To była Aiva! Odskoczył jak oparzony i cofnął się kilka kroków. Dostrzegł czerwone kropki, które zostawiła krew kapiąca z jego broni. Czy... czy to on zabił tę nieszczęsną dziewczynę?!
- O kurwa...

Błysk

* * *

- O kurwa... - wymamrotał. Wbił wciąż nieprzytomne spojrzenie w brodatego dziada, który szarpał go za stopę.
- Co jest? Ał! - próbował spytać, ale ostre rwanie w nodze sprawiło, że syknął z bólu. - Zostaw, kurwa. Znajdź se swoją... - próbował odgonić osobnika, który najwyraźniej miał zamiar urwać mu nogę w sobie tylko znanym celu. Pewnie zeżreć chciał, bydlak.

Chwilę później, kiedy brodacz oznajmił, że stopa jest nastawiona i usztywniona, ale będzie boleć jeszcze jakiś czas (jakby teraz nie bolało, cholera jasna) poznał w nim Thorina. Chciał mu coś odpowiedzieć, ale poczuł jakby ktoś przywalił mu w pysk. Ktoś postury rosłego ogra najpewniej. Pomacał i wyczuł, że gęba jest spuchnięta, jakby zderzył się z wagonikiem górniczym.
- Eee... - wymamrotał niewyraźnie. To wszystko, na co było go stać w tej chwili. Konował uprzejmie wyjaśnił mu, że bark i stopa nastawione, a żebra i paszcza najpewniej pęknięte. Jeść się da, ale najlepiej tylko zupki, a i tak będzie bolało jak skurwysyn. A tak w ogóle to cud, że przeżył.

Detlef poleżał jeszcze trochę czując zmęczenie życiem. Czuł się jak przeżuty i wypluty przez trolla jaskiniowego kawał rzemienia. Ale za to patrząc w niknący w mroku otwór studni powyżej przypomniał sobie o tym, jak znalazł się na ziemi.
- No ładnie. - podsumował.

Nie mógł pozwolić sobie na wypoczynek, jaki był mu niewątpliwie potrzebny. Ze stęknięciem podniósł się do pozycji siedzącej i po opanowaniu kołowrotka w głowie zaczął gmerać w przyborniku. Szczęściem fiolki z grubo rżniętego szkła były całe. Wybrał jedną i wypił zawartość jednym haustem krzywiąc się tylko nieznacznie. Dlaczego mikstury leczące muszą smakować jak kocie szczyny zmieszane z łajnem nietoperza? Paskudztwo.

Ciężkie złocisze wydane na specyfik zaczęły jednak pracować. Od brzucha zaczęło promieniować ciepło sięgając po chwili koniuszków palców. Drobne skaleczenia, jakich dorobił się mnóstwo zrosły się i zabliźniły. Stan tych większych natychmiast się poprawił, a nawet ból pogruchotanych kości zmniejszył odrobinę i w głowie przestało wirować. Czas zbierać dupsko, bo wilka dostanie.

Zaczął ubierać ściągnięte przez cyrulika elementy ubrania i pancerza. Najgorzej poszło z butem, bowiem zwichnięta stopa nie chciała współpracować, ale koniec końców udało się. Upewnił się też, że zabierze cały swój ekwipunek. W końcu był gotów. Kulał i postękiwał od czasu do czasu, ale przynajmniej mógł iść o własnych siłach.

Skinieniem głowy podziękował konowałowi, a podniesiona w górę ręka oznajmiła pozostałym, że pozostaje w grze. Jeszcze nie nadszedł jego czas.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-03-2014, 17:43   #216
 
blackswordsman's Avatar
 
Reputacja: 1 blackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodzeblackswordsman jest na bardzo dobrej drodze
Ergan mamrocząc słowa modlitwy podszedł do ciała i przyjrzał mu się dokładnie. Czy to mogło być ciało prawdziwego kapłana? Milicjant sięgnął do wszystkiego czego matka nauczyła go o kulcie Valayi. Gdy krasnolud był przekonany, że to ciało należało do prawdziwego kapłana wtedy odetchną z ulgą i nabrał pewności siebie wiedząc, że zabity przez Deltlefa był podszywaczem. Musiał być, nie mogło być inaczej.
Wtedy właśnie Detlef walnął o glebę jak kamień owinięty złomem. Ergan chciał mu jakoś pomóc ale Thorin już miał wszystko pod kontrolą. Ergan otworzył usta w zdumieniu kiedy eks kapral napił się jakiegoś specyfiku i wstał jakby nic się nie stało. To już drugi raz jak spada i nic mu nie jest a przynajmniej tak się zachowuje. W oczach Ergana ,Detlef musi mieć giętkie kości, jak sprężyny.
Ergansson wziął pochodnie i ruszył w kierunku spływu wody, przeciwnie niż trójka badająca drugi tunel.
-Idę sprawdzić ten tunel. Tamten może być zablokowany skoro woda nie płynie swobodnie. Warto sprawdzić oba...
 

Ostatnio edytowane przez blackswordsman : 08-03-2014 o 20:16.
blackswordsman jest offline  
Stary 09-03-2014, 17:05   #217
VIX
 
VIX's Avatar
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny

Królestwo Kazrima Kazadora, Pana Stalowego Szczytu
5 Bhazrak, czas Ezarytu, roku Drum - Daar 5568 KK
Twierdza Karak Azul, poziomy pod piwnicami młynu Torvina
nieznane tunele w pobliżu jednej z odnóg rzeki Zilfir


Grundi Fulgrimsson i Ergan Ergansson

Połowa świecy godzinowej mogła spłonąć, a może odrobinę mniej, nim Detlef odzyskał przytomność. W tym czasie gdy były kapral spał, grupa rozejrzała się uważnie po najbliższej okolicy. Ergan i Grundi ruszyli z nurtem strumienia i oświetlając sobie drogę pochodnią obserwowali ściany i sklepienie. Grundi nie był szczególnie zadowolony z faktu że płonąca żagiew pokazuje doskonale ich pozycje, no ale cóż można było z tym zrobić?! Ergan musiał przyznać że ta część miasta nie była mu znana, a była ona niczym kanały do których mało kto się pewnie zapuszczał poza grupami robotników. Ergansson poinformował drużynników że sprawdzi tę stronę, po czym począł znikać z Grundim za załomem korytarza. Syn Fulgrima mógł w myślach jedynie dziękować Przodkom i opatrzności że odnalazł ukryty spust w sali z dźwigiem, dzięki czemu sala nie zawaliła się na głowy khazadów. Gdyby nie owe proste acz jakże skuteczne działanie wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Fulgrimsson w pozycji bojowej szedł przy ścianie i wypatrywał wroga. Zanosiło się na męczącą drogę bo długi tunel który ukazał się dwójce wojowników zdawał się nie mieć końca. Ruszyli dalej... tunel zaczął obniżać się lekko w dół. Zrobiło się dziwnie duszno.


Thorin Alriksson i Detlef


Thorin opatrując nieprzytomnego Detlefa krążył myślami na temat tego co się działo, rzecz jasna wiedzieć nie mógł jak wiele razy jego przypuszczenia trafnie ocierały się o prawdę, szkoda tylko że pewne rzeczy pozostawały już poza zasięgiem by je ewentualnie sprawdzić. Dobrze chociaż że z tego wszystkiego torba z medykamentami była przy boku Thorina, inaczej mogło by być nieciekawie. Jeden tylko Alrikson znał sumę obrażeń w oddziale i wiedział że dobrze to nie wygląda, przynajmniej jedna trzecia zespołu była poważnie ranna a druga z trzech części wojowników miała lekkie zranienia. Najgorsze było to że wciąż nie było widać drogi wyjścia z tuneli.


Gdy Thorin zajął się dziwnymi grzybami na ścianie i zdrapywał je by zabrać ze sobą choć odrobinę, Detlef leżał na kamienistym podłożu i ruszał się nerwowo przez sen. Śnił niespokojnie do tego o Skallim, o Aivie i o Fornilu Hazzarze którego nigdy nawet nie widział. To nie były dobre sny, pełno w nich było żalu i smutku. Gdy budził odzyskiwał przytomność na krótkie chwile zaczynał zdawać sobie sprawę z tego co go boli i czy może tą częścią ciała jeszcze poruszać. Na przemian cieszyć się mógł z tego że żyje i złościć bo choć to on właśnie zabezpieczył pomieszczenie i zejście, oznaczył newraligiczne punkty które mogły spowodować zawał i kilka jeszcze innych ważnych rzeczy zrobił, to właśnie jemu to wszystko wyszło najgorzej. Pomógł wszystkim ale jemu już nie miał kto pomóc. Tak to bywało z bohaterami, głupcami i dobrymi dowódcami. Jedynie trzeba było się zastanowić do której grupy się należało.

Dorrin Zarkan i Galeb Galvinsson

Woda w strumieniu była bardzo zimna a Dorrin przekonał się o tym najlepiej ze wszystkich. Gdy tylko Alrikson zajął się rannym Detlefem a reszta oddziału ruszyła na zwiady, Zarkan wszedł w płytki strumyk i obmył się cały z pyłu, szczególnie zaś skoncentrował się na przepłukaniu brudnych okolic krocza. Tym sposobem Dorrin zmoczył swą całą zbroję z wyprawionej i utwardzanej skóry. Gdy klęczął w pustym prawie korycie podziemnej rzeki, Dorrin zauważył coś pod ścianą. Zbliżył się i rozpoznał odchody jakiegoś zwierzęcia. Było tam kilkanaście stosików takich odchodów oraz masa okruchów chleba i rozrzucone bez ładu kości jakiegoś zwierzęcia. Zarkan zauważył ze kości są pozbawione szpiku. Poza tym nic innego tam nie było.


Syn Galvina zaczynał mieć spory prestiż w khazadzkim społeczeństwie, ale skłamałby chyba gdyby przyznał że Dorrin również nie robił wrażenia na swój sposób. Z Zarkanem było trochę jak z dzieckiem, czasem by coś pojął potrzeba było mu solidnie przywalić w pysk, no a że Dorrin był jak niedźwiedź z natury i postury to najlepiej było mu przyłożyć młotem bo czego lżejszego mógł nie zauważyć. Galeb zaczynał widać bardzo dobrze swą przygodę z szarżą kaprala, tego ukryć się nie dało. Na ten czas jednak jego umysł wypełniły inne sprawy, wszak trafnie zidentyfikował kim być musiał ten którego ciało teraz leżało u stóp Galeba, przynajmniej z zawodu. To czy był to Dain Burninsson nie było pewne ale że był to kapłan Valayi nie ulegało wątpliwości. Galvinson poprosił bogów o bezpieczną drogę dla duszy martwego kapłana i na rozkaz sierżanta zaczął przygotowywać ciało do drogi. Trudne to nie było bo i z ciała wiele nie zostało, a i ze trzy razy było lżejsze po tym jak gryzonie zjadły większą część mięśni i całe wnętrzności. Okrutna śmierć kapłana i wstrętna robota dla Galeba.


Roran Ronagaldson, Khaidar Ronagaldottir, Thorgun Siggurdsson


Dowódca składu Roran nie czuł się najlepiej po tym jak wpierw stoczył mrożąca krew w żyłach walkę ze zmiennokształtnym umarłym, później spadł w rozpadlinę która choć płytka to kosztowała Rorana trzy złamane palce prawej ręki, do tego niesubordynacja Dorrina i kolejni ranni w oddziale, no wciąż brak wyjścia z tuneli. Sytuacja nie była ciekawa ale Ronagaldson nie tracił ducha. Wydał rozkazy i pod bronią ruszył w tunel, za nim podążyła jego siostra Khaidar i Thorgun. Tunel którym szli był długi i już wkrótce, po kilku lekkich zakrętach, trójka zwiadowców straciła z oczu nawet poświatę którą dawała pochodnia z jaką zostawiono grupę pod studnią. Wtedy też oczom Rorana ukazała się drewniana tama w korycie rzeki i wąski tunel biegnący po prawej stronie od owej tamy. Co było jednak o wiele dziwniejsze to odkrycie innego jeszcze tunelu. Po prawej stronie od pozycji Rorana, wydrążony był w posadzce tunel. Był jakiś dziwny, wąski i oblepiony na brzegach jakąś kleistą substancją. Tunel był zdecydowanie za mały by wszedł weń khazad, a do tego prowadził centralnie w dół, zpupełnie jak studnia którą grupa zeszła do tego tunelu.


Córa Ronagalda szła krok w krok za swym bratem a cała sytuacja jakoś chyba niespecjalnie ją martwiła. Za wszelką cenę trzeba było wyjść z tej przeklętej pułapki i dlatego Khaidar szukała wzrokiem każdego możliwego sposobu ratunku. Gdy cała trójka wyszła zza załomu i dostrzegła stara omszałą tamę w korycie rzeki oraz wąski tunel po prawej, oczy Khaidar spostrzegły coś jeszcze. Na niewielkim trójkątnym kamieniu w ścianie były jakieś znaki. Kamień był o kilka kroków od Khaidar i choć pokryty mechem i stary jak świat to być może dało się coś z niego odczytać. Gdy zaś siostra Rorana zobaczył dziwny i mroczny tunel w podłodze to poczuła jakby chłód bijący z tego otworu. To miejsce zdawało się być jakieś nienaturalne.


Zapach drewna z którego zrbiono Miruchnę był jak najlepsze piwo dla Siggurdssona. Strzelec szedł jako zamykający oddział trójki zwiadowców a swą rusznicę wciąż trzymał przy ramieniu z kolbą pod nosem i z palcem na spuście. Thorgun był gotów oddać strzał w ułamku chwili gdyby tylko było trzeba. Taka pozycja pozwalała mu na bardzo dokładne lustrowanie przedpola i w dużym zasięgu ale gorzej było z szerokością widzenia które trzeba było robić zakosami. Jak zwykle były i dobre i złe strony tego co się robiło, ale tym razem przyniosło to dobry efekt. Za zakrętem była już doskonale widoczna wszystkim tama i wąski tunel. Thorgun dostrzegł też kamień z napisami z napisami na ścianie oraz dziwną dizurę w podłodze ale to nie te rzeczy przykuły najbardziej jego wzrok. Siggurdsson był znany ze swego sokolego oka i to oko właśnie zauważyło że tama jest zaminowana. Spora beczka była usadzona w centrum tamy i to by jeszcze nie było dziwne gdyby nie fakt że od beczki ciągnął się po ścianie jakiś sznur. Nikt nie miałby szans tego dostrzec z takiej odległości, nikt poza oczami doskonałych strzelców... a im dłużej Thorgun patrzył na owy dziwny sznurek tym szybciej kojarzył fakty... to musiała być czarnoprochowa mina.


Grundi Fulgrimsson i Ergan Ergansson


Dwójka zwiadowców dotarła do zdawałoby się końca korytarza. Woda ze strumienia wpadała do dużego bajora z którego nie widać było już żadnego ujścia. Korytarz którym zaś przyszli milicjanci nie kończył się zupełnie bo w jego ścianie były wykute schody i na ich szczycie zauważyć dało się jakieś drzwi, choć czy były z drewna czy z metalu tego widać nie było, ale po kilku chwilach obaj khazadzi dowiedzieć się tego mieli po dźwięku jaki usłyszeli. Huk! rozdarł ciszę w tunelu i poniósł się echem. Drzwi były ewidentnie ze stali bo coś uderzyło w nie ale się nie przebiło. W ułamek chwili później kolejne uderzenie, a po nim następne i tak już bez przerwy. Korytarz wypełnił się hałasem do tego stopnia że nie sposób było się nawet dobrze skupić. Wtedy też zza sporej skały którą obaj khazadzi mogli wziąć za część ściany wybiegło morze gryzoni. Biegły wprost na Grundiego i Ergana, dopadły do ich butów ale ich nie kąsały, biegły dalej. Sposobu nie było by się ruszyć tak by nie zgnieść pod butem po kilka szczurów na raz, i tak krok po kroku. Gryzonie chyba przed kimś lub przed czymś uciekały... być może przed tym kto chciał sforsować drzwi? Huk! Trzask! Ten kto uderzał w żelazne drzwi nie poddawał się, a z bocznego tunelu wciąż nadciągały kolejne fale szczurów.


Detlef, Galeb Galvinsson, Thorin Alrikson, Dorrin Zarkan


Cała czwórka zbierała się do drogi. Galeb przyszykował ciało kapłana i owinął je szczelnie płaszczem. Thorin zebrał swoje narzędzia i też szykował się powoli do wymarszu. Dorrin miał pomóc nieść martwego kapłana, a Detlef po wypiciu zawartości fiolki poczuł się znacznie lepiej choć czuł i tak okrutny ból połamanych żeber i opuchniętej twarzy. Dobrze że krwawienie ustało z licznych ran i otarć a razem z robotą Thorina, wszystko to pozwalało Detlefowi na samodzielną wędrówkę. Gdy wszyscy już właściwie ruszali, wtedy...

Skowyt. Pełen smutku, żałosny wręcz dźwięk zdychającego zwierzęcia. Przeciągły i w pewnym momencie nienaturalnie jakby urwany. Dokładnie taki dźwięk dosięgnął uszu wszystkich z oddziału milicji po tym kiedy przebudził się Detlef, wszystkich poza Erganem i Grundim. Trudno było powiedzieć co było źródłem owego dźwięku ale gdyby był tu gwardzista Ergan jako jedyny nie miałby chyba wątpliowści że być to mógł przysypany i zmiażdżony przez gruzowisko pies. Jednak czemu zawył i dlaczego jego skowyt został, zdaje się, uciszony?

Po skowycie do uszu krasnoludów dobiegło echo uderzeń czegoś o stalową płytę. Źródło dźwięku musiało być gdzieś w głębi tunelu którym ruszyli Grundi i Ergan. Po pierwszym uderzeniu przyszedł czas na kolejne, tak raz za razem, nieustające dudnienie które zakamuflowało kolejne wydarzenia. Galeb i Dorrin niczego nie spostrzegli aż do końca. Jednak Detlef i Thorin mogli zareagować przytomnie, być może dlatego że stali bliżej światła studni a zarazem bliżej liny którą wszyscy zeszli na dół.


Lina poruszyła się i Deltef spojrzał w górę. Po sznurze schodziły na dół jakieś czarne kształty. Coś upadło na kamienie i stłukło się. Po chwili kolejny przedmiot spadł z góry i uderzył o kamień, ten jednak nie stłukł się a jedynie pękł i potoczył po posadzce wprost pod nogi Detlefa i Thorina. Przedmiot był obły, wykonany ze szkła, w środku była jakaś ciecz... a z pęknięcia w kuli wydobywać zaczął się zielony gaz, który spowijać począł postacie Detlefa i Thorina.

Roran Ronagaldson, Khaidar Ronagaldottir, Thorgun Siggurdsson


Trójka krasnoludów na szpicy oddziału wpierw usłyszała skowyt, a ten został zagłuszony przez uderzenie. Wszystkie dźwięki pochodziły od strony tunelu gdzie była reszta kompanii. Uderzenia powtarzały się raz za razem. Wtedy też w wąskim tunelu obok tamy śmignęła jakaś sylwetka. Ktoś przez ułamek chwili wpatrywał się w trójkę khazadów po czym rzucił się w do ucieczki w mroki tunelu. Krasnoludy nie mogły zidentyfikować kto to mógł być, odległość była zbyt duża. Co gorsza, od strony dziwnej dziury w podłożu, zaczęły dobiegać odgłosy uderzeń którym najbliższe było porównanie do pracy kilofami... wieloma na raz. Gdzieś zaś w tle, także z owej dziury, zbliżał się do khazadów odgłos tykania.

 

Ostatnio edytowane przez VIX : 15-03-2014 o 02:24.
VIX jest offline  
Stary 12-03-2014, 21:16   #218
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Pęknięta szklana kula wypluwała z siebie gaz, który momentalnie podpalił się od pochodni czyniąc z kuli pocisk. Ta poszybowała gdzieś w dal pozostawiając Thorina z ponownie spalonymi brwiami. Zaczynał już się przyzwyczajać do efektów jakie wywołuje płomień, niemniej każdorazowo kosztowało go to kupę strachu. Wiedział już dobrze jak boli popalona skóra. Większym problemem był w danej chwili abordaż skaveńskich pomiotów.
Thorin wiedział, że droga w górę jest już praktycznie odcięta, byli tam wcześniej i żadnych normalnych wyjść z młyna nie było. Sama nawet wspinaczka wydawała się czynem przekraczającym możliwości kogokolwiek z oddziału, no może poza Khaidar, ale zapewne i ona miałaby problem ze skręconym czy złamanym nadgarstkiem.

Sięgnął pośpiesznie do torby wyciągając buteleczkę z spirytusem. „Miało być na rany” pomyślał wlewając zawartość do gęby a następnie spryskując górną część liny zawartością ust. Resztę skwapliwie wypił „Będzie na wewnętrzne...” , podkładając płonąca pochodnie pod świeżo spryskaną część liny.

Ogień niestety nie zajął liny tak jak życzyłby sobie tego Thorin a sylwetki wroga były coraz niżej. Kronikarz jednak szybko przypomniał sobie ile sam miał kłopotów ze schodzeniem i postanowił utrudnić tą czynność przeciwnikom.

-Razem bracia khazaldzi, razem! – bojowe niemal zawołanie zagrzewające kamratów do wspólnego wysiłku, nie odniosło chwilowo sukcesu.
Thorin sam pociągnął za końcówkę liny wierząc, że z pomocą pozostałej trójki kamratów i wliczając obciążenie schodzących przeciwników uda się ją zerwać i powstrzymać wiszące nad nimi zagrożenie.

Efekt pociągnięcia zaskoczył kronikarza, ale chyba bardziej zaskoczył skavena który oderwawszy się od liny spadł na ziemie łamiąc sobie kark. Drugi skavem miał więcej szczęścia , lub po prostu szybciej zareagował na działania Thorina i po lepszym lądowaniu rzucił się na Detlefa.

Nikt nie miał złudzeń kto z tej walki wyjdzie zwycięsko i chyba tylko dlatego oraz na widok efektów wywołanych szarpaniem liny do pomocy Thorinowi przyłączyli się Dorrin z Galebem. Pomimo początkowych trudności w ustaleniu czy linę należy szarpać czy przesuwać z góry zaczęły spadać kolejne skaveny wywołując tym samym dawno nie widziany uśmiech na twarzy kronikarza i prowokując go do radosnych przyśpiewek. - A z tej liny , zamiast liści, będą spadać … skaveniści - nucił pod nosem ciągnąc linę po okręgu z kamratami i dobijając rannego skavena. Wytrzeszczone oczy szczura były kwintesencją bólu wywołango licznymi złamaniami, oraz strachu na widok lecącego nań młota Thorina. Porządne klepnięcie zrobiło swoje, z góry jednak posypało się całe mrowie przeciwników. Były to najlichsze z grup skaveńskich, najsłabsze choć najbardziej liczne. Ich pozycje w klanie dośc wyraźnie wskazywało uzbrojenie a właściwie jego brak. Ta słabość nadrabiały jednak liczebnością.


Większość oblazła Dorrina i to jemu z pomocą ruszył kronikarz waląc młotem w plecy skavena. Gruchnęło solidnie, ale dopiero po poprawce szczur skonał wypróżniając z siebie jednocześnie odchody. Nie robiło to większej różnicy gdyż cały teren nafaszerowany był fekaliami , flakami , krwią i wymiocinami. Może dlatego iż było to istne pole bitwy skaveny tym razem nie zareagowały na okrzyk Thorina. Nim się jednak obejrzał było już po walce. Nie wiedzieć czemu kamraci zastanawiali się nad losem rannego skavena , choć ich ukradkowe spojrzenia co rusz spoczywały na Thorinie, jak gdyby myśleli że ten zacznie kolekcjonować szczurzy pomiot.
Uderzenie młota wykonane przez kronikarza roztrzaskało tego typu domysły wraz z czaszką znienawidzonego przeciwnika. Targanie w takim miejscu skaveńskiego jeńca nie wchodziło w rachubę, a nawet gdyby to nie zamierzał tworzyć szczurzego więzienia. Nie zdążył jeszcze przesłuchać jednego jeńca a miałby zwalać sobie na głowę kolejnych...

Szybko przeszukał zwłoki dwóch pierwszych desantowców licząc że znajdzie więcej buteleczek z gazem, które z pewnością oddał by do badań. Wiedział, że skaveński almanach nie stworzy się sam i że potrzebuje możliwie dużo wiedzy z różnych dziedzin, aby był on przydatny dla innych. Przy okazji wyłupał kolejnych kilka siekaczy z wrogów których własnoręcznie utłukł. Nie mogąc się doszukac w stosie ciał jednego z nich zastępczo wybił siekacze innemu. "Byle liczba się zgadzała" - pocieszał sam siebie nie zamierzając wszak odwalać smierdzące truchła byle tylko dokopać się do "swoich".

Garstka khazaldów wkrótce po walce się rozdzieliła. Dorrin i Galeb ruszyli na poszukiwania Grundiego i Ergana , podczas gdy Thorin z utykającym Detlefem ruszyli w kierunku w którym poszedł sierżant a z której usłyszeli huk broni palnej. Drogi nie zmienili nawet gdy za sobą usłyszeli bojowe zawołanie skavenów , świadczące o dziesiątkach gardeł z których dobiegało zawołanie. Właściwie to przyśpieszyli kroku, wiedząc dobrze, że we dwójkę nie będą stanowić żadnego wsparcia, co najwyżej przekąskę dla szczurów. Prowizoryczna pochodnia dogasała , a w jej wątłym świetle Detlef dostrzegł smutny wyraz twarzy Thorina

Przebijmy się do dowódcy, w gromadzie można zorganizować odsiecz jeśli będzie taka potrzeba. We dójkę, ranni , niewiele pomożemy , a gdy przyjdzie się wycofać to zwyczajnie nie zdążymy - Thorin stwierdził ponuro wskazując na nogę Detlefa i nie przerywając przyśpieszonego marszu w głąb korytarza. - Zresztą tam słychać było strzały, mogą też być w potrzebie. - dodał nieco przygnębiony.

Słuszna decyzja nie umniejszała jego wyrzutów sumienia i świadomości, ze być może pozostawia kamratów na pewną śmierć. Z drugiej strony jeśli faktycznie była taka pewna, to sam na ich miejscu nie chciałby samobójczej śmierci kamratów śpieszących na beznadziejną odsiecz. Jeśli mieli wrócić to z konkretnymi posiłkami. Myśl, że właśnie udanie się po pomoc może być teraz najlepszym co mogli zrobić, jako jedyna dodawała otuchy zmęczonemu kronikarzowi.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 13-03-2014 o 00:42.
Eliasz jest offline  
Stary 13-03-2014, 13:47   #219
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Ledwo się podniósł i złapał jako taki pion, gdy wokół niego zahuczały płomienie. Zielony opar zniknął wraz z częścią zarostu, brwi i włosów. Zdezorientowany zatoczył się, odchodząc kilka kroków dalej. Twarz zapiekła jak jasna cholera.
- Co jest?! - zezłościł się. Kula spadła najpewniej ze studni, dlatego w tym kierunku spoglądał, szykując nabijaną kolcami buławę. Nie pomylił się. Po linie zsuwali się napastnicy, szczerząc szczurze pyski i owijając ogony wokół sznura dla lepszego chwytu.

Próba podpalenia liny przez Thorina udała się co prawda, ale ogień potrzebował czasu na strawienie sznura, więc nie powstrzymało to szczuroludzi. Więcej efektu przyniosło szarpanie liny, bowiem kilku atakujących odpadło z niej i gruchnęło o ziemię łamiąc kości. Ci, którym się udało wylądować w dobrej kondycji musieli zmierzyć się z rozeźlonym Detlefem.

Szło dobrze. Głownia morgenszterna radziła sobie dobrze ze słabo opancerzonym i rannym przeciwnikiem. Bez problemu zabił dwa, nim na dole pojawiła się większa ilość gryzoni. Trzy, z którymi przyszło mu wymieniać ciosy nie ustały długo. Widać Detlef lepiej walczył, niźli wykonywał akrobatyczne sztuczki na linie. Jak elficki drzewołaz, albo co gorszego.

Beznamiętnie obserwując konajacego ostatniego ze skavenów, który nie zdołał uniknąć szponów z pancernej rękawicy Detlefa, były kapral zastanawiał się nad tym, co dalej. Na górze mogła być cała masa wrogów, dlatego pozostawanie tutaj groziło śmiercią. I to raczej szybciej, niż później. Detlef nie widział nic chwalebnego w bezsensownej śmierci. Ginąc tutaj nie uratowałby twierdzy. Ba! Podstępni szczuroludzie pewnie nawet nie zauważyliby braku kilku z nich. Do tego był mocno pokiereszowany i jego zdolność bojowa była ograniczona. Decyzja mogła być jedna.

Ruszył w górę biegu strumienia tam, gdzie powinien znajdować się sierżant, Khaidar i Thorgun. Nie wiedział, czy właśnie w tę stronę należy iść, by odnaleźć wyjście z koryta podziemnej rzeki (a nawet, czy jakiekolwiek poza studnią istnieje), ale naturalne wydawało mu się, że trzeba kierować się ku górze. Po kilku krokach zatrzymał się i pokonując ból opuchniętej szczęki zawołał towarzyszy, by uchodzili z nim, bo zginą tutaj wszyscy. Nie widząc odzewu ruszył dalej.

Jakiś czas po tym, kiedy dołączył do niego Thorin usłyszeli palbę z rusznic lub innych samopałów. Dochodziła z przodu, czyli tam, gdzie powinien być sierżant z pododdziałem. Za to za nimi rozległ się hałas, który zapewne był odpowiednikiem zawołania bojowego w syczącej mowie skavenów. Mogło to oznaczać, że zostali osaczeni i szczuroludzie znajdują się i z przodu i z tyłu, ale nie zamierzał wracać. Nie było mowy o pokonaniu tak licznego wroga jedynie we dwójkę - miał nadzieję, że pozostali też to rozumieją i wezmą nogi za pas.

W końcu dotarli do końca tunelu. Gruzowisko przedzielało nurt podziemnej rzeki tak, że tylko mały strumyk przedostawał się przez barierę. Tuż przy niej dostrzegli zniszczoną beczkę z nieznaną zawartością - musiała być tu przyniesiona całkiem niedawno, bo nie nosiła śladów długiego przebywania w wilgoci. Na chwilę zaszczycił wzrokiem dziwną oślizgłą dziurę, ale była zbyt mała, by próbować tamtędy uciekać. No i prowadziła w dół, a on miał zamiar przedzierać się w górę.

Dlatego weszli do tunelu. Już we trójkę, bo Grundi zdołał się przedrzeć. Przyniesione przez niego wieści nie były dobre - prawdopodobnie pozostała trójka została ubita przez szczuroludzi.

Przywitało ich światło pochodni i lufy rusznic. Na szczęście krasnoludzkich. Po kilku nerwowych chwilach i tłumaczeniu obecności i przynależności mogli już z większym spokojem rozejrzeć się po otoczeniu. Tu też nie było dobrze - byli zabici i ranni, w tym okrutnie poraniony sierżant. Obrazu dopełniało truchło wielgachnego pająka. Niezła jatka.

Od jednego z żołnierzy, właściciela krzaczastych brwi i wydatnego brzuszyska dowiedział się, że oddział tunelarzy miał za zadanie wysadzić tamę i zalać tunel poniżej. Z jakiś powodów to się nie udało i teraz będą musieli stawić szczurom czoła w tym miejscu.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 13-03-2014, 18:27   #220
 
vanadu's Avatar
 
Reputacja: 1 vanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znanyvanadu wkrótce będzie znany
Roran, usłyszawszy szeptem wyrzucone z siebie słowa strzelca Thorguna, cicho rzucił do swej siostry : -Rozwal baryłkę a sam wraz z kompanem ruszył za uciekającym cieniem. Po chwili biegu zobaczyli światełko które po chwili okazało się lontem. Zgasili więc go z buta i ruszyli dalej. Po chwili wdepnęli w gówno. A gówno było wielkie.

Oślepiło ich gwałtownie jasne silne światło, pochodnie i latarnie ich załatwiły ich dokumentnie. Padła salwa a sierżant poleciał w tył, zmieciony siłą ognia z wielu luf. Kule przebiły napierśnik. Pięć metrów dalej jego zmęczone życiem ciało upadło na ziemię.
Wtem rozległ się głos:

-Na Grungiego nie strzelajcie

Jeszcze kilka strzałów pada po czym salwa ustała. Mocny, rubaszny głos rzekł w khazadzie:

- - Cofnąć się panny. Ładować. Zróbcie miejsce dla prawdziwej broni. Cel. Pal! …. stój!

- Ostatnie słowo zostało przeciągnięte do maksimum i dosłownie w ostatniej chwili.
- Kto tam? Zidentyfikuj się bo ci łeb odstrzelę!
Thorgun zas zasłonił swego sierżanta własnym ciałem i rzekł:
- Strzelec Thorgun, w służbie Vareka Ciernia, a Wy ktoście? - rzucił hardo strzelec.

- Skąd mam u licha wiedzieć że jesteś tym za kogo się podajesz, co? -[i/] Thorgun usłyszał odpowiedź i choć nie widział strzelców to usłyszał jak kamienie osuwają się po prawej i lewej. Pewnie strzelcy podchodzili milicjantów z boków. Wtedy też z tyłu nadbiegła Khaidar, widząc co się dzieje padła i wślizgiem znalazła się za skałą tak by nie być na widelcu.
Nastała chwila ciszy po czym Thorgun rzekł:

-A co za debil i kretyn by się podszywał pod jednego z jego ludzi? Wyjdę z rękami do góry, o ile dacie mi słowo że pomożecie mojemu kompanowi. Zrobiliście z niego sito..na zboże

- Dobra. Wyłaź, ale wolniuteńko na sto bród mych kuzynów, bo łeb ci niechybnie z ramion spadnie. - Usłyszeli odpowiedź Thorgun i Khaidar. Roran też coś słyszał ale nie był pewien chyba nawet tego czy jeszcze żyje.

Khazadka przez dłuższą chwilę łapała oddech, trzymając się kurczowo za bok. Wolną ręką złapała Siggurdssona za rękaw i szarpnęła, dając znak żeby przybliżył się do niej

- Musimy spierdalać - syknęła strzelcowi do ucha, gdy ten podnosił się z Rorana - Mamy problem, zaraz tu będzie pająk wielkości niedźwiedzia i do tego kurwa nie jest nastawiony przyjaźnie.

Thorgun zaczął powoli wychodzić trzymając ręce w górze. Miruchnę przewiesił przez pas, i jeśli który wyciągnie po nią łapy Khazad przypierdoli mu ze łba. Gdy już wyszedł zaczął się rozglądać by ogarnąć swoim bystrym wzrokiem sytuację.

-Kto tu dowodzi? - zapytał nie zważając że jego czarny strój zaczęły pokrywać brunatne plamy krwi.

- Powiedzmy że ja! Zgaś że to kurwa! - Wtedy oczom Thorguna ukazał się krasnolud w brygantynie z rusznicą dłoniach i pistoletami za pasem. Był on rosły, młody ale głos miał pewny. Na pancerzu widniał symbol Gromowładnych, oddziału krasnoludzkich strzelców. Ostatnie słowa kierował widać do któregoś ze swoich podkomendych bo oślepiające światło zgasło. Ktoś wygasił maźnicę która stałą przy lustrze z polerowanej stali.

- Kto tam z tobą jest jeszcze? - Dopytywał dowódca strzelców. Thorgun doskonale widział jak krasnoludy uzbrojeni w miecze i pistolety zachodzą pozycję przy wejściu do tunelu, jedni z prawej a drudzy z lewej.

Thorgun spojrzał na dowódcę Gromowładnych i rzekł:
- Mój dowódca robiący obecnie za sitko do cedzenia, towarzyszka broni i … dość spory kłopot pędzący za nami. Bo pewnie nie wiecie...ale mamy na ogonie wielkiego, kurwa, włochatego w pizdu pająka - podszedł do dowódcy i rzekł mu-
Jeśli mi a właściwie mym towarzyszom pomożecie, będę miał u Ciebie dług[/i] - wyciągnął rękę ku dowódcy - Słowo Khazada nie dym…

Sekundy upływały a dla Thorguna trwało to wieczność..

- Dobra. Dawajta go tu, tego waszego bohatera. Za złe nie miejcie, myśleliśmy że to zieloni albo szczury, ktoś nam tam widać minę prochową rozjebał bo nie poszła z dymem ale to i wam życie uratowało. - Tu Gromowłądny spojrzał z ukosa na Thorguna jakby doskonale wiedział co miało miejsce przy tamie, zupełnie jakby tam był gdy Khaidar odcięła lont.

Słowa wypowiedziane przez obcych uspokoiły Khaidar na tyle, że bez zbędnego gadania i proszenia wyłoniła się zza zasłony, ciągnąc brata za fraki po ziemi.
- Nie mamy czasu na szczęśliwe pierdzenie, o ile któryś z was nie chce robić za potrawkę dla bestii - spojrzała spode łba na resztę i warknęła przez zaciśnięte zęby - Ktoś mi z tym pierdolonym klocem pomoże z łaski, kurwa, swojej? Prędzej się zeszczam, niż go sama przeciągnę.

Stare tradycje nie zostały zapomniane. Na pomoc Khaidar ruszyło trzech strzelców i bez słowa pomogli jej oni z rannym Roranem. Tak dowódca Gromowłądnych jak i jego podwładni nie kryli zdumienia że kobieta znalazła swe miejsce wśród milicjantów politycznych Vareka. Ktoś mlasnął, inny gwizdnął cicho w ten sposób ukazując swój podziw lub może dezaprobatę. Ważne jednak że po chwili Roran był już usadowiony pod ścianą w głębi dużej groty z której wychodziły aż trzy inne korytarze. Krwawy ślad znaczył skalną posadzkę między miejscem gdzie Roran został ostrzelany a jego obecną pozycją… długo jednak nie można było zastanawiać się na tym jak pomóc rannemu sierżantowi milicji, bo w tym momencie z głębi tunelu słyszeć dało się coś jakby ryk i głośne tykanie. Strzelcy zajęli swe pozycje bez słowa rozkazu ze strony ich dowódcy. Wszyscy czekali na nadejście stwora.

- Trzymajcie się z tyłu. My to załatwimy. - Powiedział jeszcze z dumą dowódca strzelców do Thorguna i Khaidar i po tych słowach umarł. Jego bezgłowe ciało upadło na skały kilka metrów dalej gdy pająk cisnął nim z ogromną siłą. Było tak że strzelcy nie zdążyli ostrzelać stworzenia w tunelu, nie dostrzegli go na czas. Potwór sam wystrzelił z korytarza niczym ołowiana kula z lufy i dopadł potężnym skokiem dowódcy którego imienia milicjanci nawet nie zdążyli poznać. Pająk wziął zamach swym odnóżem i sięgnął kolejnego strzelca ale ten na czas odskoczył poza zasięg śmiercionośnej naturalnej broni. Rozpoczęła się walka i strzelecki chaos.

Roran uniósł się na łokciu i z widocznym trudem wycelował i wypalił z pistoletu.
Krzyknął -Trzymać się kurwa. Ognia po czym zakrztusił się powietrzem.

Rozpoczęła się walka. Roran usiłował strzelić lecz nie trafił, odciągany przez Khaidar, nie zważającą na jego słowa. Następnie i bolas rzucił ale to nie wystarczyło. Reszta dzielnie walczyła. Roran wypalił z drugiego pistoletu, walka trwała nadal. Khaidar przeważała ją, rozwalając mu odwłok solidnym wystrzałem z rusznicy. I wtem bydle padło, dopite przez nią. Wielka, chwalebna walka. Roran był jednak ranny i nie mógł im bardziej pomóc. Usiłował wydać rozkaz żołnierzom lecz ci go zignorowali. Leżał więc i cierpiał. Zapytał zduszonym głosem, gdyż zamierzali wysadzić przejście, a jego ludzie tam byli:

-Co tu się właściwie dzieje? I skąd wiedzieliście że tu nastąpi atak?

Musiał wyciągnąć swych ludzi. A potem usiąść, nagadać im i pogadać z nimi. Musiał im wyjawić trochę rzeczy. Widać nawet on nie był nieśmiertelny i to tego dnia sobie uświadomił. Chociaż…kto wie. Jednak żył.
 
vanadu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172