Wszyscy narzekają na zimę: na mróz, śnieg i na to, że ciężko o pożywienie. Zaczynają jęczeć, gdy tylko pola uprawne przykrywa gruba warstwa białego puchu, a wychudzone zwierzęta kryją się w leśnych ostępach, próbując jakoś przeżyć do roztopów, kiedy to świat na nowo pokryje się niezbędną do życia zielenią. Ciemno, zimno , głodno - i tak przez kilka dobrych miesięcy.
Zoję śmieszyło podobne ględzenie. To, co miejscowi nazywali ostrą zimą, w jej ojczyźnie nie zasługiwało nawet na miano jesiennego przymrozku. Tam to dopiero zima dawała w kość! Hałdy zlodowaciałego śniegu, sięgające ponad głowę rosłego męża, stada wilków rozzuchwalone do tego stopnia, że napadały na małe miasteczka i niekończąca się noc, podczas której słońce zachodziło na długie tygodnie, pogrążając świat w mroku. A w mroku to nie zwierzęta są największym niebezpieczeństwem…
Imperium nie było takie złe, jeśli przymknęło się oko na pokręcone prawo i ogólną wrogość do obcych. Wiadomo - goście zawsze stanowią niewiadomą, a w tych niespokojnych czasach każda niewiadoma jest potencjalnym zagrożeniem, zarówno dla życia jak i zdrowia autochtonów. Wojna odcisnęła swe piętno nie tylko rujnując gospodarkę kraju. Trawiła serca i umysły zwykłych obywateli, nie pozwalając im zapomnieć o niedawnym koszmarze. Nie można zapomnieć o tysiącach trupów i strachu, ściskającym gradło na podobieństwo żelaznej obręczy.
Gdyby matką ją teraz widziała, to ze złości poczęłaby się w urnie przesypywać. Zamiast siedzieć we własnym domu razem z mężem i gromadą dzieci, włóczyła się po obczyźnie, za jedynych towarzyszy mając wysłużony łuk i kapotę, co już bardzo głośno wołała o krawca. Z głodu żołądek przysechł jej do kręgosłupa, a ciałem raz po raz wstrząsały dreszcze. Musiała zajrzeć do miasta, innego wyjścia nie było. Ciepły kąt na kilka nocy, pełen talerz i balia parującej wody - takich luksusów na próżno szukać w dziczy.
Wizja rychłego odpoczynku dodawała sił. Raźno maszerowała zaśnieżonymi uliczkami nieznanego jej miasteczka, kierując swe kroki ku “
Złotemu Knurowi z nadzieją, że wizyta obejdzie się bez przykrych niespodzianek. Nadzieja matką głupich, lecz każda matka kocha swoje dzieci...taaa, jasne. Zoja doskonale wiedziała, że i od tej reguły są niechlubne wyjątki.
Do karczmy weszła cichaczem, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Ku swemu zdziwieniu i szczęściu, uwagę właściciela zaprzątał jegomość w ekstrawaganckich łachach, drogich zapewne pierońsko i nietutejszych. Stanęła z boku, czekając aż obcy załatwi co ma załatwić i będzie mogła bez przeszkód zamówić coś do jedzenia. Karmić musieli tu nie nie najgorzej, a świadczył o tym obłędny zapach dobywający się z kuchni.