Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2014, 20:48   #22
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Nocną ciszę rozdarły mocarne uderzenia w drzwi karczemne. Co do tego krasnolud nie miał wątpliwości. Choć jednego z uszu Helv już nie miał to wcale nie oznaczało że jest głuchy jak pień, to echo, to z pewnością musiały być główne drzwi zajazdu. Same uderzenia jednak spowodowały jedynie otwarcie przekrwionych oczu u krasnoluda. Helv szybko rozejrzał się po pokoju i dostrzegł kręcącego się na łóżku szlachcica, którego widać owe napieprzanie do drzwi też zbudziło. Khazad przetarł patrzały i podrapał się po szyi. Do nozdrzy doszedł go zapach mięsa i sosu z ostatniej wieczerzy, źródłem zaś tego zapachu były dłonie i zarost krasnoluda bo rzecz wiadoma, Helv kąpieli żadnej nie brał ni nawet odzienia na noc nie zdjął z siebie.

Głupio trochę się Sverrisson poczuł gdy uzmysłowił sobie że usnął przed hrabią de Mull'em. Tak robić nie wypadało, ale zmęczenie podróżą i khazadowi się dać musiało przecież we znaki. Tłumaczenia były zbędnę, po prostu następnym razem trzeba było się lepiej pilnować, choćby dla gry pozorów i po prostu nie spać. Mało kto wiedział ale Helv nie był z zawodu ochroniarzem, strażnikiem czy sługą uniżonym, nie nawykły był zatem do słuchania rozkazów. Helvgrim był wojownikiem i mordercą, sam sobie koniem, wozem i woźnicą, sam królem i poddanym. By kogoś słuchać musiał tego chcieć, a Anzelma polubił i słuchać go chciał na czas obecny, dlatego źle się poczuł że zasnął i nie upilnował. Valaya uchroniła jednak i nic złego się nie stało...

- Otwierajcie! Mutanci! - Potężny krzyk Wolfa doszedł chyba uszu wszystkich znajdujących się w zajeździe a i pewnie w okalających go zagajnikach i na pobliskich wzgórzach. Co jak co ale Wolf miał mocne gardło.

~ ... a jednak się stało. ~ Pomyślał Sverrisson bo zdawało się że pochwalił noc jeszcze przed wschodem słońca co mogło jedynie przynieść złą wróżbę. Krasnolud niczym wystrzelony z procy skoczył na równe nogi z fotela w którym spał jeszcze przed chwilą. Bose stopy dotknęły drewnianej podłogi i Helv poczuł się jakoś dziwnie. Odziany był wciąż w skórznię i kolczugę zatem usnąć musiał w ułamku chwili skoro nawet nie zdołał się rozebrać. Barki odezwały się lekkim bólem od ciężaru zbroi, wszak to na nich spoczywała cała jej waga. To zaś że ciężkie buciory i wełniane skarpety wciąż suszyły się przy kominku a nie były na stopach khazada, miało się dopiero okazać czy było czymś niegroźnym czy może czymś zgoła zgubnym tej nocy.

Helvgrim doskoczył do łóżka Anzelma i chwycił go za nogę. - Anzelm. Wstawaj. Kłopoty. - Człek już jednak nie spał i tak też Anzelm zerwał się i gotował w pośpiechu na nadejście nieznanego. Sverrisson nie pozwoliłby sobie rzecz jasna by do szlachcica mówić na ty w obecności innych, ale kiedy był z de Mull'em sam na sam to nie miał zamiaru utrzymywać tej służalczej pozy. Krasnolud chwycił swój miecz i obnażył go, druga dłoń sięgnęła po siekierę. Tak uzbrojony ruszył do drzwi w komnacie. W najmniejszym stopniu syn Svergrima nie miał zamiaru pozostawić szlachcica samego w pokoju, chyba że na jego wyraźny rozkaz. Raz już Helv nawalił tej nocy usypiając niczym tłusty niedźwiedź na zimę w gawrze, drugi raz nie miał zamiaru popełnić błędu.

Fakt, Wolf mógł być w opałach, a może nawet już był martwy, zatem bezmyślny bieg na pomoc owemu dzielnemu zwiadowcy mógł nie być rozsądny. Wszystko robić trzeba było z głową. Dlatego też Helvgrim ryknął, a tak głośno na ile mu jego krasnoludzkie płuca i gardło pozwoliły.

Pod broń! Pod broń! Wszyscy na dół! - Gdy wykrzyczał swoje natychmiast przesunął krzesło pod drzwi i zablokował je nogą, na wszelki wypadek gdyby mutanci byli już wewnątrz zajazdu. Słowa krasnoluda miały pchnąć ludzi do działania, do walki, do jakiejkolwiek reakcji... sam khazad zaś nie miał zamiaru wyściubić nosa z kwatery tak długo póki jego pracodawca nie będzie gotowy by ruszać do walki. Praca ochroniarza to był ciężki kawałek chleba i Helv to wiedział. Trzeba było nauczyć się myśleć i żyć tak by być tarczą dla swego pracodawcy a dostępne środki wykorzystywać najlepiej jak się potrafiło, nawet podstępem, nawet za cenę życia innych... najważniejsze było utrzymanie przy życiu swego pana. Dobrze być też uważnym na tyle by gdzieś po drodze nie zginąć od wrażych ostrzy, bełtów i kul. Taka taktyka nie była w stylu Helvgrima, no ale praca jest praca, a khazad pracować potrafi jak mało kto.

Sverrisson spojrzał na Anzelma i czekał jego decyzji. Wiedział że muszą wyjść z pokoju wcześniej czy później... a nawet wcześniej bo co jeśli mutanci podłożyli pod zajazd ogień? Trzeba było się ruszyć. Liczyła się każda chwila. Wtedy też Anzelm dał sygnał głową i słowem. Mieli ruszać i tak się też stało.

- Jak karzesz panie. Ruszajmy. - Helvgrim przytaknął i jednym ruchem odepchnął krzesło spod drzwi. Odciągnął zasuwę i otworzył drzwi. Na korytarzu biegali poddenerwowani klienci zajazdu i ich pachołkowie. Sverrisson wyskoczył na korytarz i dał znak głową Anzelmowi by i ten ruszał, nagle jednak z drzwi obok wybiegł jakiś człeczyna i rzucił się w kierunku schodów, to mógł być potencjalny napastnik ale były na to małe szanse, gorzej że człek pchał się na schody i tarasował przejście. Sverrisson złapał go, przycisnął błyskawicznym ruchem przedramienia do ściany i uderzył go z główki, po czym rzucił w reikspielu.

- Gdzie chamie? Znaj swe miejsce! - Szarpnął biednym, zaspanym człowiekiem na bok i pozwolił by Anzelm pierwszy ruszył schodami w dół. W krok za szlachcicem w zejście skoczył krasnolud. Za wszelką cenę chronić chciał pracodawcę, nieważne że Anzelma ciągnęło do kłopotów, wszak płacił Sverrissonowi tyle że ten poszedł by za nim aż do Wrót Północy.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 08-03-2014 o 01:02.
VIX jest offline