Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2014, 01:02   #57
Azrael1022
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Miejsce w którym był zupełnie nie przypominało tego, w którym spędził kilka wypełnionych smutkiem i rozgoryczeniem godzin. Gdzie się znalazł? Jak tu trafił? Skołowany umysł podsunął najprostsze do zaakceptowania rozwiązanie. Montblanc musiał zabłądzić w plątaninie szpitalnych korytarzy i trafić do skrzydła, które zostało wyłączone z użytku wiele lat temu, albo właśnie było remontowane. Ze ścian płatami łuszczyła się zielona farba lamperii, tynk był popękany i gdzieniegdzie pokryty czarną naleciałością pleśni a w powietrzu wyczuwało się drażniący zapach brudu, szczurzych odchodów i zatęchłego, dawno nie wietrzonego pomieszczenia. Zabite deskami lub zachlapane farbą okna nie przepuszczały nawet najmniejszego promyka światła poranka czy… może wciąż palących się ulicznych latarni? – Michael stracił poczucie czasu i nie wiedział jaka jest pora dnia na zewnątrz. Coraz dalej zagłębiał się w labirynt, jaki tworzyły puste korytarze, ciemne pokoje jak i pomieszczenia nieznanego mu przeznaczenia. Jego kroki odbijały się echem od ścian. Czasami przystawał i nasłuchiwał, aby móc zlokalizować kogoś z personelu, jednakże jedynymi docierającymi do niego dźwiękami były piski szczurów oraz dziwne skrobanie czy też chrobot w murach. Gdziekolwiek się nie skierował, mrok rozpraszały jedynie nieliczne świetlówki, które swoje najlepsze czasy miały już dawno za sobą – większość z nich migotała potępieńczo a niektóre zapalały się i gasły w najmniej oczekiwanych momentach. Szpitalne sprzęty porozstawiane w porzuconych salach zabiegowych nie były używane od wielu lat, a czas odcisnął na nich swoje piętno. Stoły operacyjne nikły pod grubą warstwą kurzu, białe lampy sodowe niczego już nie oświetlały. Nigdzie nie było też widać narzędzi chirurgicznych. W odwiedzonych salach dla pacjentów nie było wiele lepiej. Na zdezelowanych łóżkach o przeżartych rdzą ramach i wyłażących z materacy sprężynach leżały zbutwiałe koce i brudne prześcieradła. Krzesła były w większości połamane, podobnie jak stojące tu i ówdzie szafki nocne. Powynoszone zapewne z gabinetów lekarskich przeszklone witryny na leki straszyły porozbijanymi szybami i poprzewracanymi ciemnobrązowymi fiolkami z nieokreśloną zawartością. Miejsce nie kojarzyło się już z ratowaniem życia, lecz bardziej ze śmiercią i przemijaniem.

Montblanc usłyszał jakiś nieokreślony dźwięk niosący się echem po pustych korytarzach. Nie myśląc długo udał się w jego stronę. „Skoro tam ktoś jest, to pomoże mi dotrzeć do właściwej części szpitala” – pomyślał. Aby dotrzeć do domniemanego źródła dźwięku Montblanc przeszedł przez salę z kilkoma łóżkami i wychodząc z pomieszczenia drugimi drzwiami znalazł się na szerokim holu. To co zobaczył, podniosło mu włosy na karku i zawiązało jelita na supeł. Była tu jego asystentka. Nie leżała na sali dla rekonwalescentów, nie była pod czujnym okiem lekarzy, nikt nie udzielał jej profesjonalnej pomocy.
Odziana jedynie w zwiewną koszulę nocną Mia lewitowała dobry metr nad podłogą. „Czy nie powinna teraz odpoczywać po operacji? Który z moich kolegów po fachu mógłby mi wyciąć taki sadystyczny numer?” – myśli kołatały się w głowie Michaela. Stres i brak snu potęgowały stan rozkojarzenia, gdy z przerażeniem patrzył na unoszącą się swobodnie nad posadzką asystentkę. – Mia? – wydusił z siebie, jednak dziewczyna nie zareagowała, jakby znajdowała się wciąż pod wpływem narkozy lub w transie. Jakby popychana niewidoczną ręką przemieszczała się dalej w głąb korytarza. Wiedziony instynktem podążył za nią. Bez względu na wszystko musi jej pomóc, wydostać z tego miejsca i przenieść gdzieś, gdzie jest czysto i można wracać do zdrowia. Michael szybkim krokiem podążał za Mią, zagłębiając się w coraz bardziej duszne i zatęchłe pomieszczenia. I tak zaczęła się ta koszmarna procesja prowadząca do nieznanego celu - iluzjonista i jego asystentka, niczym w upiornej sztuczce magicznej przechodzili przez zapomniane przez lekarzy pokoje pacjentów.
Tym razem jednak, na pożółkłych prześcieradłach leżały owinięte brudnymi bandażami ludzkie sylwetki. Czy byli to martwi czy żywi ludzie tego Michael nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać. Nie miał na to zupełnie czasu, bo Mia swobodnie leciała przez sale a on musiał lawirować między porzuconymi sprzętami.

Powietrze robiło się nieznośnie zatęchłe. Ciężka woń rozkładu i opar wilgoci powodowały, że coraz ciężej było złapać oddech. Montblancowi wydawało się, że w całym szpitalu nie ma tyle świeżego powietrza, aby natlenić mu płuca. Piski szczurów dochodzące z czeluści nieoświetlonych pomieszczeń i nor, które gryzonie odkryły w spękanych murach stały się jakby głośniejsze. Powodowany przez nie chrobot też. „Muszę jak najszybciej wydostać stąd Mię. W tym momencie ona jest najważniejsza” – gorączkowo myślał iluzjonista. „Trzeba tylko ją dogonić i zanieść do lekarza dyżurnego.”
 
Azrael1022 jest offline