Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2014, 21:07   #51
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Chicago przywitało go wiatrem znad jeziora.

Teodor lubił to miasto. Lubił miejski gwar, ścierające się w tyglu pasji nacje i narodowości, dodające od siebie do miasta wiatrów zarówno to, co najlepsze, jak i to, co najgorsze. Dopiero wsiadając do taksówki zrozumiał, jak bardzo jest zmęczony. Od zmęczenia bolała go głowa, a na ten ból nie pomagały nawet środki przeciwbólowe kupione na lotnisku. Już dawno nie czul się tak podle. Na dodatek zraniona w niewyjaśnionych okolicznościach noga bolała go, jak diabli. Dlatego najpierw, zamiast do domu, pojechał do szpitala.

Odkąd zaczął godziwie zarabiać na Zycie, jego prywatne ubezpieczenie gwarantowało mu uprzywilejowany dostęp do świadczeń medycznych, z czego skorzystał bez najmniejszej krępacji. Lekarz i pielęgniarka oczyścili ranę, dali mu zastrzyk przeciwtężcowy, założyli solidne szwy i opatrunek i dopiero wypuścili do domu, dając przy okazji receptę na mocniejsze środki przeciwbólowe.

Po powrocie do domu Teodor wziął prysznic, uważając, by nie zamoczyć opatrunku, a potem nalał sobie mocnego drinka z niewielką ilością lodu i siadł w fotelu. Kartę tarota przedstawiającą księżyc położył przed sobą, wyjął notes i zaczął notować wydarzenia, których doświadczył, podobnie jak zwykł czynić z planem swoich powieści.

Zaczęło się od podrzucenia karty, potem bezdomny z psem w zaułku, potem koszmarny sen nie sen, ścigające go wilki, majaki, obłęd. Wzdrygnął się czytając, co napisał. Nalał sobie więcej alkoholu.

Wieczór skończył w łóżku, powalony tabletkami i whiskey.

* * *


Następnego dnia wstał późno, ale przynajmniej miał poukładany w głowie plan dnia. Zaczął od miejskiej biblioteki, gdzie był doskonale znany personelowi. Pracując nad swoimi powieściami Wuoornos dbał o szczegóły i realia, co wymagało licznych studiów z różnych dziedzin: politologii, socjologii, psychologii, technik wojskowości czy nawet toksykologii. Nikt więc nie był zdziwiony, gdy wybrał kilka książek o tarocie.

Otoczony publikacjami na temat tych „magicznych kart” rozpoczął studia nad zawiłą i usystematyzowaną sztuką stawiania kabały. Nigdy nie sądził, że ludzie zrobili z wróżenia prawdziwą wiedzę. Nie miał szans pojąć tego, bez konsultacji. Na szczęście i na to miał swoje sposoby.

Popołudniem skoczył na lunch, a potem do zaprzyjaźnionego wydawnictwa, gdzie spotkał się z Janosem Tootorem.


Janos był mężczyzną pod sześćdziesiątkę o wiecznie zmęczonej twarzy i oczach cocker spaniela, ale za tymi oczami krył się bystry i dociekliwy umysł badacza.

- Mam dla ciebie zagadkę, Janos – powiedział Teodor, kiedy już siedzieli gabinecie starego wydawcy i popijali gorące napoje.

Oczy Janosa błysnęły zdradzając zaciekawienie. Pisarz wyjął kartkę z maszynopisu znalezioną w hotelu w Phoenix.

- Czy potrafisz powiedzieć, z jakiej maszyny pochodzi ta kartka oraz gdzie kupiono papier do niej.

Tootor wziął kartkę w palce z czcią, jakby zetknął się ze starożytnym artefaktem.

- Nie. Maszyna wygląda na nieźle wyrobioną, ale istnieje szansa, że dowiem się, co to za model i typ. Z papierem może być gorzej.

- Wie, że dasz sobie radę i wiem, że zdasz mój mały teścik. W podziękowaniu za wcześniejsze przeboje z wyjazdem do rezerwatu Indian.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Nadal wisisz mi butelkę dwunastoletniej whiskey.

- A jak myślisz, co mam w torbie – uśmiechnął się Teo wyciągając butelkę markowej THE DALMORE.

Janos uśmiechnął się.

- Wyśmienity wybór, drogi przyjacielu.


* * *


Po spotkaniu z Tootorem Wuoornos wrócił do biblioteki po wcześniej zamówione książki. Realne śnienie, świadome śnienie, zjawiska paranormalne. Dwanaście pozycji wypożyczonych do domu. Sporo. Starannie wybranych przez pracowników biblioteki.

Korzystając z taksówki Theo wrócił do domu i zagłębił się w lekturze, robiąc kolejne notatki.

Liczył na to, że może w „fachowej” literaturze znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania.
 
Armiel jest offline  
Stary 12-02-2014, 20:40   #52
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Przez dłuższą chwilę stały naprzeciw siebie, niepewne, jak powinny się zachować. W końcu ich spojrzenia spotkały się, a obie kobiety zobaczyły w oczach tej drugiej odbicie swoich własnych myśli i uczuć… strach, niepewność, zrozumienie…
- Emma…
- Susan…
Padły sobie w objęcia, jak serdeczne przyjaciółki z dzieciństwa, choć przecież spotkały się dopiero drugi raz w życiu. A jednak czuły się tak, jakby znały się od wieków… choć “tamta Emma” i “tamta Susan” miały zdecydowanie więcej lat, promieniowały tym samym, zapamiętanym z dzieciństwa ciepłem.
- ...cieszę się, że przyleciałaś. - wokalistka uśmiechnęła się do kobiety, próbując dodać jej otuchy - Susan, to jest Anton. Mój… chłopak. - zarumieniła się lekko, spoglądając na fotografa. W sumie nie zdążyli jeszcze przedyskutować tej kwestii, więc była ciekawa jego reakcji - Anton, to jest Susan… opowiadałam Ci o niej. - Emma uspokajająco położyła dłoń na ramieniu tłumaczki i dodała cicho - On wie.
Anton przywitał się serdecznie, ale Susan uścisnęła jego dłoń z wyraźną rezerwą. Jakoś nie ufała słowom: ”On wie.” Zapewne to było dla niej za mało. On… wiedział, ale czy wierzył, czy rozumiał? Susan nie potrafiła tego pojąć. Widać było, że nie czuje się komfortowo, mając mówić o tym w obecności osób trzecich.
- A więc… Czym się zajmujesz, Emmo? - zmieniła więc temat.
- Śpiewam. - uśmiechnęła się w odpowiedzi - Niedługo wydaję moją pierwszą płytę… za dwa dni mam ostatni koncert promocyjny. Zostaniesz do tego czasu?
- Mogę zostać. Praktycznie urwałam się z pracy na urlop zdrowotny. Mój przyjaciel Matt pomógł mi to załatwić.- odparła Susan, sięgając po podręczny bagaż. - Co teraz?
- Sesja zdjęciowa… Powinienem teraz robić zdjęcia bielizny, do katalogu mody. - przypomniał Anton.
- A, tak. W wolnych chwilach pozuję. - Emma uśmiechnęła się do fotografa - Myślę, że najlepiej będzie, jeśli podrzucisz nas do mnie, a sam dokończysz sesję. Albo… podrzuć nas do tej kamienicy, zabiorę w końcu mój samochód. - przeniosła spojrzenie na Susan - Jesteś głodna?
- Trochę… - rzekła Susan, a Anton przemyślał sprawę. - Ok, to proponuję się wybrać po samochód.
- W takim razie jedźmy. - Emma cicho podążyła za nimi, a potem zajęła miejsce obok Susan, by po drodze do kamienicy opowiedzieć trochę o okolicy. Kiedy dojechali do miejsca, gdzie zostawiła swój samochód, była wyraźnie zdenerwowana, choć starała się to ukryć. Lekko machnęła ręką na pożegnanie Antonowi, przesyłając dyskretnego całusa… i przypomniała sobie, że na siedzeniu pasażera ma sporo zbędnych rzeczy, które zabrała ze sobą z… z Koszmaru. Zbladła, ale dziarskim krokiem ruszyła do samochodu, by przerzucić wszystko do bagażnika. W końcu obie wsiadły do środka i Emma ruszyła.
- Wolisz pizzę, czy idziemy do knajpki? - zapytała lekko, usiłując zająć myśli czymś innym, niż przeżyciami sprzed kilku dni.
- Chyba pizzę. - rzekła Susan pewnym siebie głosem. A Anton pożegnał się z Emmą obiecując, że zazdwoni wkrótce i wyruszył do pracy. Gdy tylko się oddalił, Susan spytała po chwili. - Znasz… Jeremy’ego? Perriera Jeremy’ego?
- Jeremy Perrier… - Emma powtórzyła w zamyśleniu - Ten… rehabilitant? - zapytała w końcu niepewnie.
- Jeremy… mój chłopak. - mruknęła Susan i westchnęła. - Pojechał do swej matki w Silver Ring. Ostatnio nie mogę się do niego dodzwonić.
Wokalistka zbladła i przez dłuższą chwilę nie odzywała się ani słowem. W końcu przystanęła na chwilę przy pizzerii, by złożyć zamówienie i po krótkich negocjacjach dotyczących składników, ruszyły dalej. Nawiązała do tematu dopiero, gdy obie siedziały na kanapie z kieliszkami wina w dłoniach.
- Kim… kim była… jest... ta Emma… którą znasz? - zapytała w końcu z wahaniem, bojąc się usłyszeć odpowiedź.
- Służącą… potem nianią… ukochaną ciocią, choć nie spokrewnioną. Była… dużo starsza od ciebie. - odparła Susan, jedząc pizzę drobnymi kęsami. - Ja… się z nią pokłóciłam, przed wyjazdem do Francji. i wtedy ostatni raz ją widziałam. A to było… kilka lat temu. A ja?
Emma pociągnęła długi łyk wina.
- Wiesz, to zabawne... Susan, którą znam, jest też dużo starsza, niż Ty. Straciła męża i nie ma dzieci, ale dla wszystkich w miasteczku była ciocią… potrafiła słuchać jak nikt i robiła najlepsze na świecie rogaliki z ciasta francuskiego z marmoladą wiśniową. - uśmiechnęła się do wspomnień - Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje… czy w ogóle żyła… to wszystko jest strasznie dziwne. W całym Silver Ring była tylko jedna Susan Chatiere. - w głosie Emmy pojawiły się nieproszone nutki paniki.
- W całym Silver Ring była tylko jedna ciocia Emma. - odparła nerwowo Susan. Sięgnęła po wino i nerwowo łyknęła jednym chaustem. W końcu spojrzała na Emmę, pytając. - Co to wszystko ma niby znaczyć? Jak mogą istnieć dwa Silver Ring?
- Nie mam pojęcia. - Emma zadrżała lekko - A jak to możliwe, że znalazłyśmy się… w tym… Koszmarze? - nerwowym ruchem sięgnęła po butelkę i szczodrze dolała im obu, próbując za wszelką cenę zachować spokój - Mówiłaś… mówiłaś, że zginęła... Laura. Jaka Laura? - zapytała w końcu.
- Laura Clark... znasz może? - zapytała Susan i nie czekając na odpowiedź Emmy, kontynuowała. - Laura dorobiła się kasyna w Las Vegas i… niedawno czytałam jej nekrolog.
Emma skrzywiła się mimowolnie.
- W moim Silver Ring nie należały do osób, które warto było znać. Ani ona, ani jej siostra bliźniaczka, Annabell. - westchnęła - A znasz… Erica? Eric Roberts, niedawno był w telewizji reportaż o nim…
- O komendancie policji w Silver Ring? Chyba powinien być już na emeryturze, prawda? - rzekła zdziwionym tonem Susan.
- Nie, tutaj był moim przyjacielem z dzieciństwa… młodym i uzdolnionym malarzem… malował MOJE obrazy. Dokładnie takie same, jak ja... - Emma pociągnęła kolejny łyk wina - Skontaktowałam się z nim, ostrzegał mnie przed Koszmarem… powtarzał, że tylko karta pozwoli z niego wyjść… on też zginął. Nie… nie zdążyłam... - w jej oczach pojawiły się łzy.
- To wszystko nadal wydaje się… Koszmarem. Nawet tutaj. Nagle… - Susan próbowała ubrać swoje myśli w słowa, ale język ją zawiódł. Upiła nieco wina i rzekła. - Ty też coś znalazłaś po powrocie?
- Tak. - wstała nieco chwiejnie i wyjęła z torebki owo tajemnicze zdjęcie na kliszy, które czekało na nią na siedzeniu pasażera - A Ty?
- Czek na sporą sumkę… szkoda, że lata temu zrealizowany. - odparła nieco sarkastycznie Susan, po czym wzięła owo zdjęcie w dłoń i skomentowała. - Ładna… Twoja matka, ciotka?
- Nikogo takiego w rodzinie nie mam. - odpowiedziała z ponurą miną Emma.
- Ciekawe czemu więc… - zamyśliła się Susan, przyglądając się zdjęciu. - Co właściwie mają oznaczać te pamiątki?… Jak sądzisz?
- Nie mam pojęcia. - kieliszki znów były puste, a co gorsza, butelka także. Emma z westchnieniem ruszyła do kuchni po kolejną butelkę… a po namyśle zabrała jeszcze jedną. Ta była już ostatnia. - Wygląda na to, że na tym zdjęciu jest ktoś z jeszcze innego Silver Ring. Skoro nie znam jej ani ja, ani Ty… może gdzieś jest ktoś, kto ją rozpozna? - zastanawiała się na głos, mocując się z upartym korkiem. W końcu pyknęło i w kieliszkach pojawiła się kolejna porcja pocieszającego napoju.
- To co proponujesz? - Susan wzięła kieliszek i drobnymi łykami upajała się smakiem wina. - Masz dobry gust, jeśli chodzi o trunki. Przypominają lata we Francji.
- Dziękuję, choć nie zasłużyłam na tę pochwałę. Większość moich zapasów to prezenty… a moje ulubione niestety już się skończyło. Może poproszę Antona, żeby kupił nam po drodze… - Emma zamyśliła się - Może powinnyśmy wybrać się z wizytą do Silver Ring? Może na miejscu wszystko się wyjaśni...
- To jest...dobry pomysł. - odparła po chwili wahania. Upiła trunku. - Powinnam uprzedzić matkę, że się zjawię. Boję się… - dłoń Susan nagle zadrżała, rozlewając wino. - ...Jeremy pojechał do Silver Ring i od tego czasu nie mogę się z nim skontaktować. Nie sądziłam, że… kiedykolwiek będę się bała pojechać do rodzinnego domu.
- Ja też się boję. - szepnęła Emma. Od tak dawna nie dzwoniła do rodziców… czy ucieszą się, że przyjedzie? Zakręciło jej się w głowie, więc odstawiła kieliszek i ostrożnie wyjęła drugi z ręki Susan, a potem zdecydowanie chwiejnie ruszyła do kuchni na poszukiwanie papierowych ręczników, by zetrzeć rozlany trunek. Postanowiła sobie, że zadzwoni do matki... jak wytrzeźwieje…
Susan zaś została w pokoju, zamyślona i nieco pobladła. Najwyraźniej alkohol zamiast stłumić lęki, nieco je wzmocnił. W końcu jednak rzekła spokojnym głosem. - Kiedy planujesz… Kiedy pojedziemy?
Przeczesała włosy palcami, dodając nerwowo. - Boże… Przecież ja porzuciłam całe moje życie, od tak.
- Nie mogę odwołać koncertu… - Emma jęknęła na samą myśl - ...więc… za dwa dni? Co masz na myśli? - dodała, gdy dotarł do niej sens ostatnich słów Susan.
- Jeszcze dzień temu, miałam bardzo prominentną robotę tłumacza przysięgłego w sądzie. Dziś jestem u… obcej… No, dopiero poznanej osoby. To równie szalone, co koszmar. - uśmiechnęła się blado Susan i rozejrzała po pokoju Emmy. - Właściwie, to… nie wiem, gdzie będę u ciebie spać. Bo chyba nie wyprawisz mnie do hotelu, co?
- W żadnym wypadku! - Emma zareagowała może zbyt gwałtownie, ale szczerze - Możesz spać w moim łóżku albo na kanapie… jest wygodna. Albo na materacu… jak wolisz. Możesz też spać ze mną w łóżku, jest duże… - wypaliła, nim zdążyła dobrze pomyśleć, co mówi.
- Nie zajmę tam czyjegoś miejsca przypadkiem? - zapytała Susan, figlarnie wystawiając język. Po czym dodała speszonym głosem. - Łóżko… z tobą, brzmi całkiem… świetnie. Nie zrozum mnie źle, mam chłopaka. Ale śnią mi się koszmary ostatnio. I wolę nie spać sama.
- Anton… ja… - Emma wyraźnie się zmieszała - Tak naprawdę to nawet nie wiem do końca, czy jesteśmy parą. Spędził tu dopiero jedną noc… - próbowała tłumaczyć, ale ostatecznie się poddała - Może zadzwonię i zapytam, czy w ogóle zamierza u mnie dziś nocować… - westchnęła, rozglądając się za telefonem.
- A… zamierzacie nocować razem? - zapytała Susan i zachichotała cicho. - Nie martw się. Jestem dużą dziewczynką i pogadanki o kwiatkach i motylkach mam już za sobą. Dyskretnie się ulotnię, gdy… będziecie oboje w nastroju.
- No coś Ty… - Emmie też udzielił się wesoły nastrój i chichotała razem z nową przyjaciółką - Łóżko mam duże… mogę spać w środku… - parsknęła śmiechem na widok miny Susan i przygryzając końcówkę języka, wybrała nr do Antona.
- Halo? - spytał wesoło Anton i dodał żartobliwym tonem. - Emma, co u ciebie? Wpaść, by zrobić kilka fotek w bieliźnie? Mam tu taki zestaw czarnej koronki i niestety murzynkę za modelkę.
- A nie będę wam przeszkadzała? Nie mów mi, że sypiasz z harcerzem. - odparła Susan, wystawiając język.
- Nie… - niekontrolowany śmiech owładnął Emmą, która dopiero po dłuższej chwili uspokoiła się na tyle, żeby odpowiedzieć Antonowi - ...dobrze, wszystko dobrze. - wierzchem dłoni otarła łzy z kącików oczu - Nie wiem co na to Susan… w czarnej koronce wyglądam zabójczo… ale skończyło nam się wino więc możesz kupić kilka butelek po drodze… a, właśnie… zupełnie bym zapomniała, po co dzwonię… - zerknęła na nadstawiającą ucha kobietę, by pokazać jej język i mrugnąć porozumiewawczo - ...bo Susan pytała ...czy Ty dziś śpisz ze mną?
- Dużo żeście tego wina już wypiły? - zapytał ostrożnie Anton, a Susan zachichotała pijacko.- Czyli sprawa ustalona, skoro… omawiasz już z nim swoją bieliznę na noc?
Nadmiar alkoholu niewątpliwie rozluźnił napięcie i uczynił atmosferę spotkania bardziej wesołą.
- Eeeee… dwie butelki… i trochę. A ta bielizna to nie na noc, tylko do sesji zdjęciowej... Masz ochotę popozować? - równoczesne rozmawianie z Antonem przez telefon i odpowiadanie stojącej obok Susan trochę ją dezorientowało, zwłaszcza, że gdzieś w głębi gardła narastał szalony chichot.
- Ja? - spytał Anton i… - Ja? - spytała Susan.
Fotograf dość szybko odpowiedział. - Myślę, że koronkowy stanik i pończochy jakoś do mnie nie pasują.
Susan zamyśliła się i szybko pokręciła głową. - Nie… nie ośmieliłabym się rozebrać przed obcym facetem.
- Anton, pakuj się i przyjeżdżaj, tak się nie da rozmawiać… - jęknęła Emma - ...i weź tę bieliznę, może faktycznie dam sobie zrobić kilka fotek… - roześmiała się do Susan, która akurat teraz zaczęła robić głupie miny.
- Powiedz mu o winie… się skończyło. Ale może być whisky… jest jakieś?- zapytała żartobliwie Susan.
- Hmmm… nie. Ale lepiej… nie mieszać. - Emma po belfersku uniosła palec wskazujący, używając go jako ostatecznego argumentu w tej kwestii.


Anton zjawił się po kilkunastu minutach. I przypominał wielbłąda obładowanego sprzętem. Nie wziął samaego aparatu i bielizny. Zabrał także lampy oświetleniowie i cały sprzęt związany z profesjonalnym robieniem zdjęć. Uświadamiając tym Emmie, że to nie będzie zwykła fotka do albumu, ale całkowicie poważna sesja fotograficzna.
- Gdzie się z tym wszystkim roz...stawisz? - przyjemnie szumiało jej w głowie… sesja zdjęciowa zapowiadała się nader zabawnie - Pomóc Ci z czymś? Jesteś… głodny?
- W dużym pokoju. A co masz? - rzekł Anton, rozkładając swoje graty. Podczas gdy Susan zainteresowała się najciekawszym pakunkiem, po winie oczywiście. Wyciągnęła z torby komplecik czarnej koronkowej bielizny i oglądając ją gwizdnęła z podziwem. Nie była to Victoria’s Secret, ale i tak robiła wrażenie. To nie był na pewno katalog do supermarketu.



- Pizzę... Ale zrobiłeś tej murzynce zdjęcia, co? W razie, gdyby moje nie wyszły… - Emma zerknęła na czarną koronkę i oblała się szkarłatnym rumieńcem - ...nie mów, że miałeś tylko jedną modelkę, przecież to się nie zdarza… jakaś biała z pewnością też Ci dziś pozowała… - zmarszczyła komicznie nosek w oskarżycielskim wyrazie - ...to był podstęp, prawda?
- Jeśli byś się nie zgodziła, to musiałbym użyć tej samej modelki. Ba, zrobiłem jej nawet w niej zdjęcia, ale uważam, że w takich katalogach lepsza jest różnorodność - wyjaśnił Anton, a Susan ze śmiechem zaczęła się domagać pokazania owych fotek.
- Jak długo potrwa ta sesja? Może faktycznie zrzucisz zdjęcia na mój komputer, żeby Susan mogła się czymś zająć w międzyczasie? - nagle pozowanie przy drugiej kobiecie wydało jej się zbyt… intymne.
Anton się zgodził i ruszył do komputera by zrzucić fotki z pamięci aparatu. - To zależy… godzina, półtorej… nie więcej. A może i mniej.
Susan pochwyciła butelkę wina i razem z nią udała się za Antonem.
A Emma chwyciła koronkę i poszła do łazienki, by się przebrać. Wyszła po kilku minutach, z powątpiewaniem dociągając tasiemki gorsetu.
- To na pewno mój rozmiar? Jest trochę ciasny… - skupiona na poprawianiu stroju, nie zauważyła, jak oboje wbijają w nią spojrzenia - ...mam do tego założyć… - dopiero teraz podniosła głowę i ze zdziwieniem dokończyła - ...szpilki? O co chodzi… jest aż tak źle?
- Eee… nie… jest bardzo... dobrze… bardzo… - odparł Anton, wpatrując się z zachwytem pomieszanym z innymi uczuciami w postać Durand. Susan zachichotała, przygryzając tylko dolną wargę. - Leży na tobie dobrze. Antona trochę zatkało… więc efekt właściwy.
Fotograf odchrząknął i dodał. - Szpilki raczej nie. To w końcu prezentacja bielizny. Nie będą konieczne.
- Widziałam w katalogach modelki na szpilkach. - Emma wyglądała na zawiedzioną - Trudno… zaczynamy? - jej oczy rozbłysły łobuzersko.
- To znaczy… masz pasujące? Bo mnie dostarczono tylko bieliznę. Żadnych butów. - odparł Anton, zaś Susan dodała. - To ja wam gołąbki nie będę przeszkadzała w zabawie. Popatrzę na te sesje Antona w komputerze.
I przysiadła się w salonie do komputera.
A Emma skoczyła do garderoby, skąd przyniosła dwie pary czarnych szpilek - czółenka i sandałki. Obie zdobycze zaprezentowała Antonowi, pytając - Będą pasować?
- Eeee..chyba? - Anton wzruszył ramionami w geście desperacji. Susan obejrzała się za siebie. - Czółenka za grzeczniutkie, załóż sandałki i wyglądaj jak żyleta. Niech się mężowie do ciebie ślinią. - zawyrokowała szybko.
- Sandałki do pończoch? - Emma z powątpiewaniem spojrzała na opięte czarną siateczką stopy - Anton, to Ty tu jesteś ekspertem, decyduj. - znów ta komiczna minka, na poły groźna, na poły karcąca.
- Masz pewnie rację… Nie pasują. - stwierdził Anton, a Susan zaśmiała się głośno. - Inaczej mówiłby, gdybyś tylko te sandałki miała na sobie.
Emma roześmiała się radośnie.
- Potem mogę zdjąć pończochy i założyć sandałki… żaden problem. - wesołe błyski w oczach tylko się pogłębiły, kiedy wsuwała stopy w szpilki, zerkając przy tym na fotografa.
- No dobrze… to co mam robić?
- Zrobimy obie serie… - odparł Anton, a Susan zaczerwienieła się, zerkając w monitor. - A potem... bez… ubrania? Widzę co… lubisz w Antonie.
I pociągnęła solidnego łyka wprost z butelki. - Wybacz, to było niesmaczne… z mej strony.
- Co masz na myśli? - ukłucie niepokoju z trudem przedzierało się przez otumanioną winem świadomość.
- Nic, nic… - mruknęła Susan, niczym uczniak pod karcącym profesorskim spojrzeniem. A Anton skupiony na swym zawodzie, zaczął mówić Emmie jak ma się poruszać, jak pozować, jak uśmiechać. I robił kolejne zdjęcia.
Kiedy stanęła pod odpowiednim kątem, zerknęła w monitor komputera i aż przystanęła ze zgrozy. Susan znalazła inne... zdjęcia. Te bardziej intymne. Porzucone wszak beztrosko na pulpicie w katalogu o niewinnej nazwie składającej się z daty i numeru serii… Porzucone podobnie, jak oficjalna sesja zdjęciowa Antona. Nic dziwnego, że tłumaczka uznała je za podobną serię.
Nie zdążyła zareagować, zanim na ekranie pojawiła się też ona sama. Cichy jęk wyrwał się z ust świeżo upieczonej modelki, nim udało jej się w końcu wydusić.
- Susan… pomyliłaś… katalogi…
- Acha… no cóż… Jedni filmują, inni robią… zdjęcia. - wydusiła z siebie Susan, siląc się na nonszalanckość. - To nic… niezwykłego, ani… no… gorszącego. Mamy dwudziesty pierwszy… wiek. I rewolucję już za sobą.
- Anton ma aparaty porozstawiane po całym domu… a ja wtedy wypiłam… dużo… whisky… - gorący rumieniec znów zabarwił jej policzki różem, oczy zalśniły na wspomnienie tamtej nocy. Wino odizolowało złe wspomnienia, pozostawiając tylko ciepło ramion i słodycz spełnienia.
- Ja cię nie osądzam. Byłam studentką… we Francji. Nawet nie wiesz, co oni tam wyrabiają. - odparła tłumaczka, unosząc ręce do góry w geście poddania się.
- Ale… widziałaś… - jęknęła cicho Emma, zupełnie zapominając o pozowaniu. Anton też zapomniał o robieniu fotek. Właściwie nie wiedział jak zareagować w tej sytuacji. Pobladł wyraźnie spanikowany.
- I… co z tego. - Susan przerwała oglądanie zdjęć i zerknęła na Emmę w bieliźnie. - Nie jestem mężczyzną. Nie ma się co przejmować. Nawet ładnie wyszły… To raczej on powinien się martwić, że widziałam jego… dzielnego wojaka.
Spojrzała na Antona, pytając ich oboje.- Chyba że jakoś inaczej go nazywasz?
- Eeee… - wyraźnie skrępowany tym pytaniem Anton, rzekł. - Cóż… może tego nie rozstrząsajmy.
Za to Emma wybuchnęła śmiechem, widząc minę fotografa. W końcu wzruszyła ramionami i ze skruszoną miną powiedziała - To moja wina… a w ramach przeprosin zrobię wszystko, co będziesz chciał… - widząc “domyślną” minę Susan, dodała szybko - ...w tej sesji zdjęciowej.
Tłumaczka wyłączyła komputer i nalała sobie trunku. - Mną się nie przejmujcie. Wlałam w siebie tyle… wina, że… wątpię, bym jutro cokolwiek pamiętała.
A Anton zaczął ponownie mówić Emmie, jak ma pozować i jak patrzeć w obiektyw aparatu. A potem przyszedł czas na zdjęcie pończoszek.
Najpierw w kąt poleciały szpilki, a potem artystka przysiadła na brzeżku pufy i pochyliła się, by zsunąć z ud pończochy. Nieświadomie ustawiła się tak, jakby pozowała do zdjęcia… nieco bokiem, trochę tyłem, wysuwając tę nogę z której zsuwała pończoszkę, nieco do przodu.
Nic dziwnego, że Susan chichotała nerwowo, obserwując ten proces, a Anton nie odrywał oczu od Emmy, trzymając aparat. W końcu… zrobił szybkie zdjęcie artystki, będącej właśnie w trakcie przebierania.
Zupełnie nieświadoma tego zamieszania modelka odrzuciła jedną pończoszkę i zabrała się za drugą, którą po nieznośnie długiej chwili również odrzuciła w ślad za poprzednią. Sandałki stały nieco poza zasięgiem jej rąk, więc musiała się mocno wychylić, by je złapać… prezentując tym samym przed obiektywem niemal cały okryty czarną koronką biust.
W końcu sandałki wylądowały na jej nagich stopach, a Emma przeciągnęła się, prostując zgięty kręgosłup i wyciągając ręce do góry. Uśmiechała się radośnie… widać było, że pozowanie zaczyna jej się podobać.
A Anton wpadł w gorączkę fotografowania. Robił zdjęcie za zdjęciem. Susan… upijała się coraz bardziej. Twarz miała już czerwoną, oczy zmącone nadmiarem alkoholu we krwi i myślami niekoniecznie poprawnymi… sądząc po jej minie. Wreszcie wstała i chwiejnie ruszyła do łazienki. Nie można wszak bez końca obciążać pęcherza.
- Chyba powinnam sprawdzić, czy z Susan wszystko w porządku. - Emma zaniepokoiła się wyraźnie, choć nadal grzecznie się ustawiała do zdjęć, nie potrzebując już nawet zbyt wielu wskazówek.
- Jesteś pewna, że… No, może ty sprawdź. - zdecydował Anton. - Ja raczej nie powinienem. Ale… naprawdę myślisz, że powinniśmy przeszkadzać jej w… czymkolwiek, co tam robi?
- Właściwie… może i masz rację… zajrzę za pięć minut, jeśli do tego czasu nie wyjdzie. - zdecydowała po namyśle Emma - Dużo zdjęć zamierzasz jeszcze zrobić?
- Jeszcze… dwa… - odparł Anton, robiąc kolejne dwie fotki. Po czym rzekł. - Powinnaś je obejrzeć, wybrać te, których nie chcesz pokazać. Potem podpiszemy kontrakt, na resztę.
- Mogę to zrobić jutro? - zapytała, rumieniąc się lekko i zachichotała - Dziś… wszystkie będą mi się wydawały śliczne i godne pokazania wszystkim i wszędzie.
- Dobrze… to… - spojrzenie Antona łakomie wędrowało po Emmie, więc łatwo było zgadnąć, o czym myśli. I którego organu używa teraz do myślenia. Zwyciężył w nim jednak profesjonalizm. - To spakuję sprzęt i… mam tu przyjść dziś jeszcze?
- Jeśli chcesz… - w oczach kobiety zamigotała nadzieja.
- Dobrze… wiesz… - podszedł do niej, nie mogąc się już powstrzymać. - ...że chcę…
Usta przywarły do jej ust, dłonie chwyciły za pośladki ściskając je namiętnie i przyciągając ją do niego.
- To spakuj sprzęt... i wracaj... szybko. Możesz wziąć... rzeczy... na kilka dni… - szeptała między pocałunkami, niezdarnie próbując się bronić przed tym niespodziewanym atakiem namiętności.
Czuła, jak z jej talii zsunęły się koronkowe majteczki i zawisły na udach. Czuła pocałunki Antona na swym dekolcie i… zobaczyła wchodzącą Susan. Ta… zaczerwieniła się i dyskretnie wycofując się, zamknęła za sobą drzwi.
- Su… Susan… - jęknęła bezradnie - Jest moim… gościem…
- Su… wybacz Emmo… poniosło mnie. - przerwał pocałunki i rozejrzał się dookoła nerwowo, szukając Susan. Nadal jednak pieścił dłońmi pośladki wokalistki. Anton nie zauważył jednak Susan w pokoju. - O co chodzi z Susan?
- Weszła… i wyszła. - westchnęła Emma - Ona potrzebuje towarzystwa, tak jak ja… nie samotności. Też przeszła przez Koszmar i straciła… kogoś. Wydaje mi się, że zaproponowałam jej nocowanie u mnie w łóżku… - dodała z zakłopotaną miną - ...no i w końcu mi nie odpowiedziałeś, czy zostajesz na noc… - wyraźnie zaczynała gubić wątek.
- Wiesz, że chciałbym zostać, że chcę… ale… nie sądzę by Susan… zgodziła się na dzielenie łóżka… we trójkę. - zażartował Anton. Następnie spytał ostrożnie .- Poza tym… możesz do niej dołączyć później, prawda?
- Albo wymknąć się… jak zaśnie. - Emma uśmiechnęła się promiennie - Tylko spakuj ten sprzęt, żeby się coś przypadkiem nie zepsuło… szkoda by było.
-Dobrze.- odparł Anton, niechętnie wypuszczając Emmę ze swych objęć i zabierając się do pakowania całego sprzętu z dużego pokoju. Ona tymczasem wymknęła się na poszukiwanie Susan.
Tłumaczka siedziała w kuchni słuchając radia i rozkoszując się kolejnym kieliszkiem wina. Jej uśmiech był błogi, a obok niej leżał aparat fotograficzny… który Emmie kojarzył się... z łazienką.
Wokalistka roześmiała się na ten widok. - Mówiłam, że on wszędzie rozstawia aparaty… spędził tu ledwie jedną noc, a już zdążył gdzieś zostawić jedną ze swoich zabawek… chyba powinnam Cię już położyć do łóżka. Będziesz miała jutro potwornego kaca...
- Cholera… masz rację. - zamyśliła się Susan i ociężale pokręciła głową. - Ale wlałam w siebie już tak wiele wina, że nie ma znaczenia… kolejny kieliszek.
Znów wypiła. Po czym wstała chwiejnie i uśmiechnęła się. - Nie mam wielu przyjaciółek. Zawsze wolałam… bardziej… a nie... mam fajną kuzynkę. Załatwiła mi... robotę... gdzie… Gdzie ją załatwiła?
Ruszyła w kierunku Emmy, mrużąc lekko oczy. - Myślałam, że wy… Anton jeszcze ciebie… nie roz… aż się palił… do tego palił. - zachichotała na samo wspomnienie. Po czym popadła w melancholię. - A mój Jeremy… zaginął.
- Nie przejmuj się… na pewno wszystko z nim w porządku… może zasięgu nie ma? - Emma uspokajającym gestem objęła przyjaciółkę i poprowadziła w kierunku sypialni - Chodź, powinnaś się już położyć. Prysznic weźmiesz jutro… potrzebujesz czegoś do przebrania się?
- Hmm… mam jakąś koszulkę nocną spakowaną. - ziewnęła głośno Susan. Opierała się nieco o Emmę, gdy ta ją prowadziła do sypialni. I siadła na łóżku, powoli się rozbierając z koszuli.
Wokalistka zdusiła podpowiadaną winem chęć zaoferowania Susan pomocy przy rozbieraniu, zamiast tego zaglądając do jej walizki. Rzeczywiście, koszulka nocna leżała na samym wierzchu, więc Emma podała ją tłumaczce i nieco skrępowana odwróciła wzrok, gdy ta się przebierała. W końcu jednak Susan wylądowała pod lekką kołdrą i niemal natychmiast zapadła w sen, a Emma cicho wymknęła się z sypialni, zamykając za sobą drzwi.

<...>
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 13-02-2014, 16:11   #53
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey
On tam stał. Ciągle w nią wpatrzony i uśmiechnięty.


Jakby ta twarz nie była już w stanie przybrać innego wyrazu. Był to upiorne.


Było to męczące. On tam siedział i patrzył bez wytchnienia. Spoglądał na Sophie w milczeniu. Może miał rację. Nawet jeśli nie mógł jej dosięgnąć. Czuła na sobie wzrok. Czuła i wiedziała, że jeśli tylko opuści świątynię… zginie. On tylko na to czekał.
Czy więc miał rację? Czy rzeczywiście miał ją tam gdzie chciał? Uwięzioną?
Kule nie robiły na nim większego wrażenia. Zmęczenie pewnie też nie.
Nie potrzebował zapewne snu. Nie był człowiekiem.
Ale ona tak. Może rzeczywiście miał rację? Może rzeczywiście była uwięziona na własne życzenie. Czas mijał monotonnie… On tam siedział i czekał na jej ruch. Ona czekała na cud.

I coś się wydarzyło. Stwór nagle spojrzał w bok, odrywając wzrok od Sophie.
Co zobaczył? Tego akurat Grey dostrzec nie mogła. Widok zasłaniały mury katedry.
Cokolwiek dostrzegł stwór, było inteligentne, bowiem jej prześladowca krzyknął.- Czego tego wy tu psy gończe, szukacie? Ona jest moją zdobyczą! Zajmijcie się swoimi sprawami, albo porachuję się z waszą panią.
Odpowiedź była odmowna i dość jednoznaczna. Salwa karabinowa zmiotła prześladowcę sprzed wrót świątyni, a ciężkie kroki świadczyły, że jej “wybawcy” kierują się do środka kościoła.
Tylko czy warto było na nich czekać? Kule na pewno nie zabiły nożownika, a i milczący “wybawcy” niekoniecznie mogli okazać się przyjaźni.

Annabell Clark


Huk! Głośna salwa karabinów wyrwała ją z drzemki.


Annabell rozejrzała się dookoła nerwowo. Nie wiedziała czy zdrzemnęła się piętnaście minut, czy może godzinę. Tak czy siak, zdecydowanie zbyt długo.
Kolejny huk. Jakieś zwierzęce ryki, wycia wilcze niemal. Odgłos strzałów.
Skuliła się odruchowo w hotelu. Strzały zamilkły. Za to usłyszała kroki, coraz wyraźniejsze i głośniejsze. Zbliżali się. Trzy osoby…
Dwie pary cichszych butów i jedna para głośno dudniąca. Jakby olbrzyma. Bo i rzeczywiście był to olbrzym. Żadna z trzech istot nie była ludzka, ale ożywieni hitlerowcy nie byli już dla Annabell żadną nowością. Towarzyszący im gigant, to innego.



Garbata masywna sylwetka tej ponad dwumetrowej bestii, wyraźnie odcinała się od otoczenia. Półnagi muskularny tors, pokrywały blizny i szramy, oczy zakrywała opaska jak ofiar rozstrzeliwań. A z żywej tkanki wystawały tkwiące w niej lufy karabinów. Co jakiś czas stwór stawał, a lufy owe obracały się w jednym kierunku. Zapewne będąc ślepym, wykrywał swe ofiary słuchem. Na szczęście potwór wydawał się zbyt duży by wejść do sklepiku w którym się przyczaiła. Zamiast tego, co jakiś czas przewracał samochody torując sobie drogę.
Niestety jego dwaj nazistowscy pomocnicy takich problemów nie mieli. Rozdzielili się przeszukując okolicę i jeden z nich skierował się właśnie do antykwariatu w którym się ukrywała.
Drzwi się otworzyły, staroświecki dzwonek przy drzwiach zadzwonił delikatnie.
Że też nie wpadła na to, żeby zamknąć za sobą drzwi. Z drugiej strony… oszklona wystawa sprawiała, że nie miało to tak dużego znaczenia.
Stwór wszedł do środka sklepiku. Odór rozkładu momentalnie wypełnił to miejsce. A Annabell zrozumiała, że jej życie wisi na włosku. Popełniła błąd… i tylko od jej dalszego działania, będzie zależało, czy to był ostatni błąd w jej życiu.

Teodor Wuornoos


Bibloteka Blackstona. Ulubiona biblioteka Teodora znajdująca się w Chicago. Tu go wszyscy znali.


I tu mógł pracować w spokoju, zarówno nad swoimi książkami, jak i nad obecną sprawą. Książek o tarocie i wróżeniu z niego było wiele. Większość powtarzała się zwłaszcza jeśli chodzi o znaczenie karty. I Teodor uważał, że akurat zwyczajne znaczenie karty powiązane z wróżeniem w tym przypadku się nie sprawdzi. Zresztą bardziej ciekawe były informacje o samej talii.

Cytat:
...Historia powstania tarota owiana jest tajemnicą. Podobno karty mają szatańskie korzenie - podejrzenia te zostały oficjalnie ogłoszone przez papieża Sykstusa IV. Inna wersja powstania tajemniczych kart mówi, że tarot to symboliczny zapis wiedzy przekazanej Adamowi przez Boga. Najbardziej prawdopodobna jest jednak teoria, według której tarot wywodzi się z XIV-wiecznej włoskiej gry karcianej – tarok.W obrazach umieszczonych na kartach tarota znaleźć można odniesienia do kultury chrześcijańskiej, jednak opinia Kościoła na temat tych kart jest taka sama od wieków, zgodna z Biblią - „Nie będziecie uprawiać wróżbiarstwa. Nie będziecie uprawiać czarów. (Ks. Kapłańska 19:26)...
Szatańskie korzenie, symboliczny zapis wiedzy przekazanej przez Boga. Brzmiało to sensacyjnie, podobnie zresztą jak inne prawdopodobne korzenie tarota.

Cytat:
...Teoria Desawatara mówi, iż pierwowzorem Tarota była hinduska gra w karty , która istniała już 3000 lat temu w Indiach i noszą nazwę Desawatara. Inna z kolei teoria Moera de Daumartina twierdzi, że Tarot powstał w Egipcie i stworzyli go egipscy kapłani, którzy wykorzystywali Tarot do przechowywania wiedzy tajemnej tak, by nie dostała się w nie powołane ręce, a odczytanie tych kart miało być bardzo utrudnione...
Egipt, Indie… szkoda tylko że to były teorie, bez podstaw naukowych. Kolejny fragment, który zaintrygował Teodora brzmiał nieco… złowieszczo.

Cytat:
...„To wąski korytarz, którym można iść tylko w jednym kierunku. Z czasem możesz być zmęczony i się zatrzymać, ale wtedy ci, którzy są za tobą będą cię pchać i deptać. Do tego nigdy nie wiesz dokąd idziesz, i kto jest za tobą..”. Te słowa oddają to, co w tarocie jest najbardziej przerażające. Same karty nie są niebezpieczne – to tylko kawałki papieru, narzędzie. Jednak podczas seansu tarocista może wejść w kontakt z istotami demonicznymi...
I przywoływał złe wspomnienia. Wournoss zamknął książkę i potarł czoło. Przejrzał kilkanaście pozycji na temat układania kart tarota i wróżenia. I miał dość. Nadal miał wrażenie, że stoi w ślepym zaułku.

Spotkanie z Janosem było chwilą wytchnienia. Wieczór zapowiadał się równie ciężko co początek dnia.
A nawet ciężej.
Książki dotyczące śnienia i snów, oraz zjawisk paranormalnych z nim związanych, były ciężkostrawną lekturą.

Cytat:
...Świadomy sen – sen, w którym śniący zdaje sobie sprawę, że śni. Dlatego klarowność myślenia, dostęp do wspomnień z jawy oraz świadomy wpływ na treść snu mogą być kontrolowane (aczkolwiek na różne sposoby – zależy to od poziomu zaawansowania osoby śniącej). Inne nazwy na świadomy sen to: sen jasny, sen przejrzysty, sen wiedzy.
Świadome sny mogą być wykorzystane w zwalczaniu koszmarów, jako narzędzie poznania swojej jaźni albo też dla rozrywki. W snach, gdzie śniący posiada odpowiednio wysoki poziom kontroli nad treścią marzenia sennego, można zrealizować każde swoje pragnienie...
Napisane suchym naukowym językiem kolejne tomy, były nużące i męczące. I nie oferowały jasnych informacji. Świadomy sen nie pasował do całkiem do przeżyć Teodora. Sommabulizm zresztą też nie…

Cytat:
...Najczęściej śpiący nagle wstaje i zaczyna chodzić lub wykonywać inne czynności (np. jeść, ubierać się itp.), przy czym umysł znajduje się ciągle w stanie snu, więc niemożliwa jest świadoma kontrola zachowania. Działa według wyuczonych schematów, jest bardzo podatny na sugestie innych osób. Oczy somnambulika są otwarte, więc może on omijać przeszkody, a nawet użyć oczu do bardziej skomplikowanych czynności, jak pisanie albo czytanie. Jego reakcje na pytania innych osób mogą być powolne, może też nie być ich wcale - szczególnie jeśli usłyszy pytanie, na które nie śpiąc również nie chciałby udzielić odpowiedzi lub po prostu będzie ono zbyt skomplikowane. Poziom komunikacji, który uda nam się osiągnąć z taką osobą, może zależeć od stopnia "rozbudzenia" jego nieświadomego umysłu. Odpowiadając na pytania, lunatyk najczęściej odpowiada prawdę, jednak również nie jest to regułą. Może występować zaburzona koordynacja. Somnambulizm najczęściej nie pozostawia wspomnień. Osoby cierpiące na tę przypadłość najczęściej nie zdają sobie z niej sprawy. Objawy pojawiają się ok. 30-40 minut od zaśnięcia, w szczytowym momencie snu wolnofalowego (NREM). Charakterystyczną cechą u somnambulików są hiperaktywne fale delta, a to oznacza sen nadmiernie, wręcz patologicznie głęboki. Skuteczną metodą opanowywania epizodów somnambulizmu jest spłycanie snu...
Gdyby jakoś połączyć te dwa efekty w jeden świadomy lunatyczny sen to… i tak nie miało by to sensu.
I nie tłumaczyło wogóle rany na nodze.
Teodor wziął kolejną książkę. Tytuł obiecywał wiele.

 Poznaj najefektywniejsze techniki wchodzenia w świadomy sen i wszystko co powinieneś o tym wiedzieć.


Ale sam w sobie nie był obiecujący. Teodor przejrzał pobieżnie karki i przeczytał parę zdań.

Cytat:
...Podobnie jest ze świadomymi snami. Trzeba wykonać chociaż minimum pracy, aby ich regularnie doświadczać. W tym przypadku może to być wysiłek związany z codziennym zapisywaniem swoich snów.
Zwykle też każdy sukces wymaga najwięcej pracy na początku, a potem jest już łatwiej. Tak jak z ruszeniem z miejsca stojącego samochodu. Gdy zacznie się już toczyć, to wkładamy w tę czynność mniej siły.
Jednak jakiś wysiłek jest konieczny….
No cóż. Czego innego miałby się spodziewać. Zamknął książkę i… zamarł zaskoczony. Na tylnej okładce widział wyraźne nazwisko autorki. Dr. Joan LaSall, pracownica Uniwersyteu Chicagowskiego, urodzona w Silver Ring… To była mu znana LaSall. Tak przynajmniej przypuszczał. Bowiem niestety nie było zdjęcia twarzy na okładce. Niemniej jej życiorys zaczynał się od Silver Ring właśnie.

Emma Durand


Noc była szalona i dzika. Poranek w ramionach Antona, był tylko cudownym dopełnieniem nocy, spokojnego snu...
Coraz bardziej wydarzenia, które stały się przyczyną tego wszystkiego, zaczęły się zacierać i traciły na wyraźności. Nowe emocje, nowe plany, nowo poznane osoby.
To nadawały uderzeniom serca sensu. No i pobudka w ciepłych ramionach Antona była przyjemna. Śniadanie we trójkę oparło się na neutralnych tematach. Drażliwe tematy pomijano. Wyprawa do rodzinnego miasta musiała zaczekać, aż Emma załatwi swoje sprawy w Nowym Orleanie.
Więc nic dziwnego, że główną kwestią rozmowy przy śniadaniu stały się… zakupy. Susan spakowała się w pośpiechu. Nie miała zbyt wielu odpowiednich ubrań, bielizny, butów. Nie miała nawet szczoteczki do zębów. Dla obu kobiet oznaczało to rajd po sklepach. Dla fotografa… tortury. Zarówno w roli osiołka jak i sędziego. Bo było pewne, że obie kobiety właśnie jego się będą pytać o zdanie. I oczekiwać, że jego zdanie będzie pokrywało się z ich niewypowiedzianą opinią.
Niestety zanim to nastąpiło, ktoś zapukał do drzwi.
A Emma otworzyła.



Przed drzwiami stało dwóch mężczyzn. Jeden z nich był starszy i jasnowłosy, drugi ciemnowłosy i młodszy. Przy paskach spodni obu z nich nonszalancko błyszczały odznaki policyjne.
-Jestem detektyw Jacques Bleumont, a to…- wskazał dłonią na swego towarzysza.- … detektyw Mark Waldorf. Pani jest Emmą Durand, jak przypuszczam? Przykro mi, że przychodzimy tak wcześnie, ale rozumie pani. Takie wspomnienia lubią zacierać w pamięci. Oczywiście jesteśmy tu z powodu morderstwa Erica Robertsa. Nie przeszkadzamy, mam nadzieję?

Michael Montblanc


Powinien porozmawiać z dziewczyną Mii… jak ona miała na imię. Jakoś tak pospolicie... Anna Ambers. Czy miał jej numer? Chyba nie. Mia miała w swojej komórce. Gdzie jest jej komórka?
Szedł jak otępiały, myśli krążyły w jego głowie jak obłoki popychane do przodu leniwym wietrzykiem. Wciąż miał przed oczami tą scenę. Wciąż widział krew na ostrzu miecza. Do diabła… Jak mógł to spartaczyć?
To przecież nie była żadna innowacyjna sztuczka! To była klasyka gatunku do cholery!
Rutyna zabija. Czy popadł w rutynę? Czy jego magia straciła swój urok ? Czy popadł w mechaniczne powtarzanie sztuczek? Czy to zabiło Mię? Nie! Mia żyje jeszcze. Nie powinien jej uważać za umarłą.
Nagle stanął zaskoczony. Gdzie do licha polazł?
Nadal był w szpitalu, ale ten szpital był opustoszały i zrujnowany. Odrapane ściany porastał grzyb, po łóżkach szpitalnych zostały jedynie stalowe ramy. Nieliczne poduszki były rozdarte i zakrwawione. Okna… pomalowane na bało.


To nie był szpital w którym zostawił Mię. Jakim cudem? Gdzie? Co się…? Pytania nasuwały się same. I urwały nagle.
Zobaczył bowiem Mię. Lewitującą Mię.


Kobieta unosiła się w powietrzu utrzymywana niewidzialną siłą. Ubrana jedynie w koszulę nocną. I zupełnie nieprzytomna. Oddalała się od niego… Oddalała się od Michaela.
Co… Co się tu właściwie działo?!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-02-2014 o 19:25. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 06-03-2014, 21:37   #54
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Theodor uśmiechnął się do swoich myśli. Joan. Przez chwilę pozwolił wspomnieniom poszybować w stronę młodzieńczych lat spędzonych w Silver Ring.

Pamiętał ją bardzo dobrze. Jej ciemne włosy, zielone oczy i dołki w policzkach, kiedy się uśmiechała. Pamiętał jej opaloną skórę i kształt ust, które skradły mu kilka pierwszych, młodzieńczych pocałunków.
Wuornoos nalał sobie drinka i przez chwilę pogrążył we wspominkach.

Jazda na rowerze, po karkołomnych trasach. Pływanie w jeziorze latem. Drzewo, na które wspinali się, wraz z przyjaciółmi bawiąc w jakąś zapomnianą, dziecięcą grę. Jabłko gryzione z dwóch stron na miejskim festynie, dyndające na sznurku. I te jej oczy, Niesamowite, zielone oczy.

Joan La Sall. Młodzieńcza miłość. Dziewczyna, dla której stracił głowę. Doktor. Ucieszył się z jej sukcesu.

Wiedział, że musi się z nią spotkać. Że musi zadzwonić. I wiedział, jak się do tego zabrać.

Dopił drinka i zbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek jeszcze tego dnia, położył się spać.


* * *


Tej nocy nie spał zbyt dobrze. Dręczyły go koszmary. Z początku nie były koszmarami.

Stał z Joan pod drzewem, chroniąc się przed deszczem. Całowali się. Namiętnie, lecz niewprawnie. Jego ręce gładziły ją po plecach, szukały drogi przez pod przemoczone ubranie, a ona pozwalała mu na to. Theo czuł się zwycięzcą, zdobywcą głównej nagrody na festynie. I wtedy zobaczył, że to co lecie z nieba, to nie deszcz, kecz krew. Śmierdząca, karmazynowa powódź, zalewała ciała jego i jego młodzieńczej miłości. Przerażony oderwał usta od ust dziewczyny i zamiast twarzy Joan Theodor ujrzał .. czaszkę. Wyszczerzoną, lśniącą w strugach czerwieni, paskudną, złowieszczą.

Obudził się z krzykiem.

Pozapalał wszystkie światła w mieszkaniu i podszedł do barku ukrytym za reprodukcją jakiegoś kubisty – obraz podarowany mu przez zaprzyjaźnionego korektora – Jima Londera. Dwa spore drinki później Theo poszedł spać, a alkohol przegnał wszelkie koszmary.


* * *


W okolicach południa zadzwonił do zaprzyjaźnionego wydawcy i poprosił, by ten zdobył dla niego numer doktor Joan La Sall. Przez wydawnictwo Prosperro, które wydało książkę Laury.

Mógł to zrobić prościej, przez Uniwersytet Chicagowski, ale nie zawsze łatwo było zdobyć numer bezpośredni, a nie chciało mu się przebijać przez asystentów lub sekretariaty i tłumaczyć, po co mu ten numer. W kwadrans późnej miał już numer starej przyjaciółki. Teraz wystarczyło zadzwonić i umówić się na spotkanie.

Nalał sobie małą szklaneczkę whiskey, dla odwagi, przysiadł przy telefonie i wykręcił zdobyty numer.

La Sall. Nie zmieniła nazwiska. Czy to oznaczało, że nie wyszła za mąż. Serce biło mu szybciej, Jak kiedyś, za młodu, w Silver Ring.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-03-2014, 11:17   #55
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Nie, nie… - nagle zaschło jej w ustach, nogi jej zmiękły, a z twarzy odpłynęła cała krew. Upchnięte na dnie świadomości wspomnienia zalały ją z nową siłą - Panowie wejdziecie, czy zabieracie mnie ze sobą…? - zapytała słabo.
- Możemy tutaj. Jeśli będzie to bardziej komfortowe dla pani. - odezwał się detektyw Waldorf.
- Proszę, wejdźcie. - Emma poprowadziła niezapowiedzianych gości do saloniku, gdzie czekali na nią Susan i Anton - To są detektywi Jacques Bleumont i Mark Waldorf… to moi przyjaciele Susan Chatiere i Anton Wayneright... - przedstawiła szybko i zwróciła się do policjantów - ...ile czasu nam to zajmie?
- To nie jest oficjalne przesłuchanie. Chcemy tylko odpowiedzi na kilka pytań i uściślenie złożonych już przez panią zeznań. Więc nie powinno zająć zbyt wiele czasu. - wyjaśnił Bleumont po wymianie uprzejmości. - Gdzie będzie pani wygodnie przeprowadzić taką rozmowę?
- Chyba najwygodniej będzie przy stole w kuchni. Podać panom coś do picia? - Emma poprowadziła detektywów do jasnego pomieszczenia, gdzie centralne miejsce zajmował nieduży stół i cztery wygodne krzesła ustawione przy dłuższych bokach.
Mężczyźni usiedli na wskazanych miejscach. Wyjmując notatnik Mark rzekł. - Colę jeśli jest.
A Jacques gestem dłoni zaprzeczył.
Cola wylądowała przed detektywem, a Emma ze szklanką wody zajęła miejsce naprzeciwko mężczyzn, czekając na ich pytania.
- Jak długo znała pani denata? - zapytał Jacques, a Mark zaczął notować.
- Znaliśmy się w dzieciństwie, w Silver Ring. Wtedy dość dobrze… a potem nasze drogi się rozeszły. Wyjechaliśmy na studia i z czasem kontakt nam się urwał. - wzruszyła ramionami - Kilka dni temu zobaczyłam do w telewizji i umówiliśmy się na spotkanie, ale… - urwała i wbiła ponure spojrzenie w blat stołu.
- Ale..? - spytał Mark, na moment przerywając pisanie.
- Ale zamiast z Erikiem, spotkałam się z mnóstwem krwi. - Emma dokończyła z wyraźną złością, zerkając przelotnie na detektywa.
- Proszę opowiedzieć o rozwoju całej sytuacji. O tym, jak nawiązaliście kontakt, jak doszło do planów spotkania… Każdy szczegół może być ważny. - przesłuchanie przejął znów Jacques.
Kobieta nie zamierzała wtajemniczać policjantów w Koszmar, chociaż coś mogła im przecież powiedzieć… może sama się czegoś przy okazji dowie?
- W reportażu powiedzieli, że Eric maluje teraz tu, w Nowym Orleanie. Zadzwoniłam, bo dawno się nie widzieliśmy… - taktownie przemilczała kwestię podobieństwa jej własnych obrazów z tymi, które malował Eric - ...sprawiał wrażenie zestresowanego, mówił coś o karcie tarota… nawiasem mówiąc, ja też dostałam taką kartę… więc postanowiliśmy się spotkać. - Emma mówiła powoli, jakby starała sobie przypomnieć przebieg zdarzeń, choć w rzeczywistości gorączkowo zastanawiała się, co może wyjawić, a co powinna przemilczeć - Umówiliśmy się w Audubon Zoo, ale nie przyszedł, więc pojechałam do niego. Wiecie, ja też jestem artystką i doskonale wiem, że jak się tworzy... bardzo łatwo zapomnieć o całym świecie. Resztę historii znacie.
- Mogę zobaczyć tą kartę? - zapytał Jacques po dłuższej chwili namysłu.
- Jasne… - wokalistka wstała od stołu, by z dna szuflady w salonie wygrzebać kopertę z dziwnym liścikiem i podrzucić do niej nieco sfatygowaną kartę, którą trzymała bezpiecznie schowaną w kieszeni spodni. Podając ją mężczyźnie, dodała jeszcze - Dostałam to tydzień temu… a właściwie znalazłam po koncercie, w garderobie... razem z bukietem uschniętych róż.
- Wie pani od kogo? - zapytał detektyw przyglądając się karcie, podczas gdy jego partner upił nieco coli, po zanotowaniu ostatniej wypowiedzi Emmy.
- A widzi pan tu jakiś podpis? - odpowiedziała kpiąco, zła na siebie, że w ogóle poruszyła ten wątek.
- Czy wie pani coś na temat religijnych poglądów Erica, wspominał coś o jakichś ezoterycznych zainteresowaniach? O sektach? - zapytał Jaques i po chwili jeszcze dodał. - Jaki wydawał się w rozmowie przez telefon.
- Nie mam pojęcia, kogo lub czego wyznawcą się stał. Jak mówiłam, umówiliśmy się tylko na spotkanie, do którego ostatecznie nie doszło. - Emma wzruszyła ramionami - Był rozkojarzony i zdenerwowany, ale nie wiem, dlaczego. Stwierdziłam, że nawet, jeśli coś mu się nie układa, nie jest to rozmowa na telefon.
- Rozumiem. - skinął głową detektyw. - Mogę zatrzymać kartę?
- Nie. - kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie i odebrała z rąk policjanta swój klucz do wyjścia z Koszmaru - Mogę panom jeszcze jakoś pomóc?
- Proszę opisać jeszcze raz co wydarzyło się od czasu przybycia do budynku w którym mieszkał denat, aż do zadzwonienia po policję, przez rodzinę Lucciano. - rzekł Jaques. - Proszę się skupić na detalach, które zwykle umykają w takich opisach, na zapachach, dźwiękach… Może coś pani umknęło z pamięci ostatnim razem?
Emma jeszcze raz, powoli, dokładnie i ze szczegółami opowiedziała o wydarzeniach tamtego wieczora, od momentu wejścia do windy do spotkania z policją.
- Nic więcej nie pamiętam. - zakończyła swój krótki opis i wyczekująco spojrzała na siedzących naprzeciwko mężczyzn.
- To wszystko na razie. Nie zamierza pani opuścić miasta, pawda? - zapytał Jaques tonem jakby wygłaszał utartą formułkę.
- Owszem, zamierzam. - głos Emmy zrobił się zimny, spojrzenie wyzywające - Czy to jakiś problem?
- Oczywiście, że tak… Dopóki toczymy śledztwo i jest pani świadkiem, przydałoby się wiedzieć, gdzie panią łapać. - wyjaśnił Jaques.
- Wybieram się do rodziców, do Silver Ring. - uściśliła w odpowiedzi - Mogę się tam zgłosić na komisariat, jeśli panom na tym zależy.
Milczała przez chwilę, nim zdecydowała się dodać - Znaleźliście w końcu jego głowę? To na pewno Eric?
- Tak. To na pewno ciało Erica. Odciski palców zgadzają się z tymi z paszportu. Natomiast głowy nie udało się odnaleźć. Możliwe, że przestępca zabrał ją ze sobą. - wyjaśnił policjant.
Emma wdrygnęła się na samo wyobrażenie bezgłowego ciała i nerwowym gestem upiła łyk wody.
- Chyba nie chcę wiedzieć nic więcej, dopóki... dopóki nie znajdziecie... mordercy. - odetchnęła głęboko. Na wspomnienie krwi zrobiło jej się niedobrze - Czy to już wszystko?
- Jeśli może pani podać numer swojego telefonu komórkowego, to byłbym wdzięczny. - rzekł detektyw Waldorf.
- Oczywiście... - kobieta podyktowała ciąg cyfr, po czym wstała z krzesła, dając tym samym do zrozumienia detektywom, że powinni się już pożegnać.
I co zrozumieli od razu, żegnając się wpierw z Emmą, a potem dwójką jej przyjaciół w sąsiednim pokoju. Po chwili dwójka detektywów opuściła mieszkanie artystki.

Kiedy wyszli, Emma zamieniła szklankę wody na kieliszek wina i wróciła do salonu. Cały poranny humor gdzieś prysł, ponure spojrzenie utkwione w bursztynowym płynie swiadczyło nader wyraźnie, co zaprząta jej myśli.
Anton objął Emmę ramionami i przytulił do siebie. Susan zaś wydawała się równie przybita jak Emma, a może zagubiona? Jaki był jej Eric Roberts? Jaki był w jej wspomnieniach? I jaka była prawda? Obie wszak pamiętały rodzinne miasto. Obie się w nim wychowały. Więc czemu ich wspomnienia się różniły?
- Przepraszam, ale chyba nie będę zbyt dobrym kompanem na zakupach… - Emma odezwała się wreszcie, nadal wpatrując się niewesoło w niemal pusty już kieliszek - ...chociaż nie bardzo wiem, co mogłabym robić w zamian. Więc może lepiej chodźmy już. - rozkojarzonym spojrzeniem omiotła Susan i Antona, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Nie szkodzi. Wolę nie być sama. - wyjaśniła tłumaczka, blado się uśmiechając. Anton cmoknął czule Emmę w policzek i rzekł. - No to ruszajmy.
Wyprawa do galerii handlowej nieco oderwała myśli wokalistki od ponurych spraw. Podstawowe artykuły dla Susan zostały kupione szybko i bez specjalnego wybrzydzania, potem można było się rzucić w świat mniejszych butików oferujących nietuzinkowe, a przy tym często niedrogie, ubrania. Korzystając z okazji, Emma odwiedziła swoją najlepszą krawcową, by porozmawiać chwilę nad kreacją na ostatni koncert promocyjny… co oczywiście skończyło się ogólną damską dyskusją na tematy zupełnie Antona nie interesujące. Co gorsza, wyglądało na to, że ożywiona rozmowa nieprędko się skończy…
Anton z miną cierpiętnika wysiedział heroicznie dwadzieścia minut, po czym pod pozorem zakupu nowego obiektywu do swojej lustrzanki, szybko urwał się z owych pogaduszek.
Co kobiety zskwitowały śmiechem, wracając do porzuconej rozmowy. Ostatecznie stanęło na tym, że Jenna zajrzy do niej wieczorem, przejrzeć rzeczy z garderoby i wspólnie coś wymyślą. Oczywiście, będzie miała też gotowy jakiś świeży projekt, dla Susan oczywiście też... ”przecież kobiety zasługują na to, by się pięknie ubierać, czyż nie? Dla siebie samych, nie dla mężczyzn. Bo rzadko który mężczyzna to doceni… ale o tym wszystkim porozmawiamy na spokojnie wieczorem...” i przyjaciółki zostawiły krawcową pochłoniętą nowymi projektami.
Obiad zdecydowały się zjeść w niedużej knajpce nieopodal, gdzie bez specjalnego zaskoczenia spotkały siedzącego przy piwie Antona.
- Jak tam obiektyw? Znalazłeś właściwy? - Emma z wesołym błyskiem w oczach przysiadła się obok fotografa, częstując się zimnym płynem z jego kufla.
- Oczywiście. Jestem fachowcem przecież. A jak tam… zakupy? - zapytał wesołym tonem Anton, zerkając na obie kobiety. Susan uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. - Emma załatwiła nam wizytę krawcowej wieczorem.
- To chyba ja nie będę wtedy potrzebny. - odparł Anton.
- Kto wie… może bieliznę będziemy kupować - odparła pozornie obojętnym głosem Susan, a Anton słysząc to, zakrztusił się piwem.
- Sue… - Emma spojrzała na tłumaczkę z żartobliwą naganą w oczach - ...przyprawisz mi Antona o zawał serca, jak tak dalej pójdzie… - czule poklepała fotografa po ramieniu - ...Jenna nie zajmuje się bielizną, jej największą miłością są sukienki… od codziennych, po wieczorowe… więc jeśli Cię to zbytnio przeraża, to oczywiście nie zamierzam Cię do niczego zmuszać… - wokalistka uśmiechnęła się niewinnie - ...jej wizyty zwykle kończą się wyrzuceniem większości strojów z garderoby i paradowaniem w samych majtkach, bo z taką ilością pomysłów na minutę, nie opłaca mi się ubierać…
- Tym bardziej nie powinienem się zjawiać… Jeszcze ktoś by się zgorszył. - mruknął Anton, a Susan wzruszyła ramionami. - Studiowałam we Francji. Niełatwo mnie zgorszyć.
- Wieczór z pewnością będzie znacznie weselszy, jeśli się zjawisz. - Emma uśmiechnęła się ciepło, choć po chwili na jej twarzy zagościł smutek - Jutrzejszy dzień będzie jedną wielką próbą... ostatni koncert musi wypaść jeszcze lepiej, niż wszystkie poprzednie… potem bankiet… a pojutrze wylatujemy do Silver Ring. Chociaż rozumiem, że temat sukienek specjalnie Cię nie pasjonuje… - westchnęła i umilkła, nie kończąc zdania.
- Jako fotograf wolę uwieczniać piękno, niż o nim rozmawiać. - odpowiedział dyplomatycznie Anton, wywołując ironiczny uśmieszek na twarzy tłumaczki.
- Jenna się z pewnością nie obrazi, jeśli będziesz robił zdjęcia w trakcie przymiarek. - wokalistka w zamyśleniu przygryzła paznokieć - Myślę, że byłaby nawet zadowolona… od dawna powtarza, że przydałoby jej się coś do powieszenia na ścianach pracowni, ale nie znalazła jeszcze nic odpowiedniego. Może taka dokumentacja procesu, w którym daje nowe życie starym kreacjom, będzie odpowiednia? - wpatrzyła się w fotografa, nadal z tym zamyślonym wyrazem twarzy, a potem roześmiała lekko - Poza tym, lubisz mi robić zdjęcia w różnych dziwnych sytuacjach.
Mrugnęła porozumiewawczo do Susan, a po chwili jej spojrzenie nabrało wyrazu podejrzliwości.
- A może Ty po prostu masz już plany na ten wieczór, co?
- Cóż… Nawet jeśli miałbym jakieś, to pokusa zrobienia paru artystycznych fotek tobie jest nie do odparcia. - odparł wesoło Anton, uśmiechając się drapieżnie. A w jego spojrzeniu widać było figlarne iskierki. - To co teraz panie mają w planach?
- Może coś pozwiedzamy? Nie znam za bardzo atrakcji Luizjany. - zapronowala Susan.
- Moim ulubionym miejscem na spacery jest brzeg Missisipi. A największą atrakcją jest… jazz. - Emma uśmiechnęła się ciepło - Jak Jenna już pójdzie, możemy się wybrać do French Quarter, na trwającą do białego rana wycieczkę po pubach. Albo ściągnę resztę zespołu i będziemy grać na środku Bourbon Street, a Wy będziecie tańczyć i zbierać datki do kapeluszy. - roześmiała się radośnie na samą myśl.
- Więc zobaczymy po wizycie Jenny… jak się sytuacja rozwinie. - zadecydowała Susan. - Ale co zrobimy do czasu spotkania z nią?
- Możemy iść na spacer albo nad Missisipi albo na cmentarz. - Emma zachichotała - Albo już teraz odwiedzić kilka pubów. Powiedz tylko, na co masz ochotę.
- Raczej nie cmentarz… - Susan zadrżała, wypowiadając te słowa i po chwili namysłu dodała.-Najpierw Missisipi, a potem kilka pubów na początek. Może być?
- Dla mnie może być. Może nawet zahaczymy po drodze o parę ładnych miejsc, które fotografowałem. - zgodził się z nią Anton.
- Tutejsze cmentarze są piękne… choć faktycznie może to nie być najszczęśliwszy wybór. - wzdrygnęła się lekko - Więc postanowione, ruszamy nad Missisipi. - dopiła piwo i wstała od stolika, ujmując podaną dłoń fotografa - A potem… - roześmiała się - ...potem zobaczysz prawdziwy Nowy Orlean.


Początek wielkiego zwiedzania był raczej spokojny. Anton szybko wszedł w rolę przewodnika po Nowym Orleanie, głównie dlatego, że kiedyś robił oprawy graficzne do kilku takich przewodników i przy tej okazji nasłuchał się o cudach architektonicznych miasta. Co prawda od tych wydarzeń minęło trochę czasu i fotograf przekręcał fakty czasem, mimo to jednak wycieczka była edukująca i nawet zabawna. Kłopoty zaczęły się później… Anton wybierał bowiem hipsterskie i dość napuszone puby, które zarówno Emma jak i Susan, mogły określić dwoma słowami. Pozerskie i nudne. Artystce nie pozostało nic innego, jak przejąć przewodzenie dalszą wycieczką.
Jej typy były zdecydowanie mniej górnolotne, a przy tym znacznie mniej zatłoczone. To był jej świat, włóczyła się po tych knajpkach nie raz, szukając inspiracji czy też po prostu dając się prowadzić aktualnym adoratorom. We wszystkich królował jazz, a większość spotykanych tam muzyków ściskała ciepło Emmę na powitanie i nieodmiennie usiłowała nakłonić do chwilowej choćby współpracy. Ta jednak odpowiadała za każdym razem tak samo… nie tym razem…
Czas płynął szybko… choć na uliczkach pełnych knajp i klubów wydawał się stać w miejscu. Dla stałych bywalców nie miało znaczenia, czy to dzień, czy noc. Do spotkania z krawcową zostało niewiele czasu, więc cała trójka wróciła do mieszkania wokalistki, czekając na przybycie Jenny i snując plany na dalszą część nocy.


Jenna zjawiła się z dwiema walizami na kółeczkach, które psuły jej biznesowy imidż. I z wyraźną ekscytacją w głosie i gestach. Wszak przerabianie całej garderoby, było i zyskowne dla niej i ekscytujące.
- Zupełnie jakbym lepiła człowieka od nowa. Niby szata nie zdobi człowieka, ale niewątpliwie go definiuje. - mówiła pełnym ekscytacji głosem z wyraźnym nowoorleańskim akcentem.
- Rozgość się… czego się napijesz? - entuzjazm krawcowej był zaraźliwy, dlatego też Emma tak uwielbiała jej towarzystwo.
- Lampkę czerwonego wina, ale tylko lampkę… modę należy traktować trzeźwo. - zastrzegła zaraz Jenna, po czym spytała. - To która z pań pierwsza… bo dla panów nic nie mam.
Tu spojrzała na Antona znacząco.
- Zaczniemy od naszego gościa… ja tymczasem przyniosę wino i dopilnuję, żeby pan nie przeszkadzał w przymiarkach. - zachichotała Emma, po czym ujęła dłoń fotografa i zabrała go ze sobą do kuchni.
Susan była z tego powodu wyraźnie wdzięczna, bowiem uśmiechnęła się do Emmy, gdy ta wyciągała fotografa z pokoju.
Ten zaś wyraźnie zażartował, szepcząc jej cicho do ucha. - Planujesz coś z dreszczykiem potencjalnego przyłapania?
- Nie wiedziałam, że tak bardzo lubisz być… oglądany. Może więc powieszę sobie Twoje zdjęcie wielkości ogromnego plakatu... o tu…? - przechodząc obok sypialni, wskazała na sufit nad łóżkiem, chichocząc cicho.
- Żartowałem… - odparł Anton, ale przesunął dłonią po materiale spodni okrywających pośladek Emmy. - Choć czasem mam wrażenie, że mogłabyś mnie namówić do… wszystkiego.
- Nawet do poznania moich rodziców...? - zapytała, uśmiechając się łobuzersko.
- A jesteśmy już na tym etapie? - zapytał żartobliwie Anton.
- Ty mi to powiedz… - mimo uśmiechu na twarzy, słowa kobiety zamrzmiały niespodziewanie poważnie.
- Myślę, że idziemy w dobrym kierunku. - odparł Anton, uśmiechając się ciepło. - Ale nie wiem, czy chciałabyś… wiesz… ta sprawa z zabójstwem. Najpierw chyba to trzeba zamknąć, prawda?
- Poczekaj, tylko zaniosę wino… - Emma zniknęła dosłownie na jedno uderzenie serca, a gdy wróciła, z jej oczu wyzierał ból - Boję się, Anton. - miękko wypowiedziane imię fotografa zabrzmiało w jego uszach jak anielska muzyka, mimo wagi wypowiadanych słów - Boję się, że to Siver Ring, do którego się wybieramy z Susan, nie będzie tym, które znam z dzieciństwa. Boję się, że… że nie dotrę wcale do Silver Ring… - przygryzła wargę - Ta sprawa zabójstwa… oni tego nie rozwiążą szybko, wierz mi. O ile w ogóle… nie wiedzą tego, co istotne, ale przecież im tego nie powiem. Zamknęliby mnie w zakładzie… - westchnęła - Muszę tam polecieć, ale boję się, że nie wrócę… - widać było, że z trudem nad sobą panuje. Nie taki był plan na dzisiejszy wieczór.
Anton objął ją i przytulił mocno, dodając. - Znam… robiłem kiedyś zdjęcia do reportażu dla National Geografic. Znam wiedźmę… czy czarownicę, praktykującą voodoo. Nie wierzyłem co prawda w takie rzeczy, ale nie zaszkodzi spytać.
- Nie wiem, czy zdążymy ją odwiedzić przed wylotem. - odpowiedziała cicho, wtulając się w ciepłe, opiekuńcze ramiona fotografa.
- Nie wiem, czy warto… ją odwiedzać, to ślepy trop. - mruknął Anton, tuląc Emmę i głaszcząc ją po głowie.
- W tym wszystkim i tak błądzimy po omacku. - westchnęła żałośnie - Każdy trop jest dobry.
- Zobaczymy… - mruknął Anton i tuląc Emmę, złapał ją drapieżnie za pośladek. - Wiesz, że ciężko mi się myśli przy takich pokusach z twej strony?
- Całe szczęście fotografię masz we krwi i nie musisz o tym myśleć… - zakpiła czule, tuląc się jeszcze mocniej i prężąc pod jego dłonią.
- Emma... bo zedrę z ciebie spodnie i zrobimy to… - ostrzegł całkiem poważnie Anton, zaciskając jednak dłonie na obu jej pośladkach. - A masz przecież gości.
- Możemy skoczyć na chwilę do łazienki… czy mi się wydaje, czy kapie mi woda z kranu…? - kobieta uśmiechnęła się niewinnie.
- Prowadź. - Anton wypuścił Emmę ze swych objęć i dał się prowadzić ku łazience...
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 08-03-2014, 00:44   #56
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Sophie nie wahała się ani chwili. Nie miała zamiaru sprawdzać kto tutaj zmierza, bo ktokolwiek by to nie był potrafił powstymać jej prześladowcę i nie odrzucał go jedyny sojusznik fotografki- kościół. Rzuciła się biegiem w stronę zakrystii chcąc wydostać się tyłami. Sophie usłyszała za sobą ciężkie kroki, a potem okrzyki:
- Halt!
- Hände hoch!
Rozległ się wystrzał z broni palnej, co tylko zmotywowało Sophie do ucieczki. Zakrystia była na szczęście otwarta, choć cała zdemolowana. Kobietę to jednak nie obchodziło i wypadła ona na zewnątrz. Znalazła się na pustej ulicy, zaś z nieba sypał się pył.Nie mogła wrócić po samochód, więc rzuciła się pomiędzy uliczki.Dało jej to czas i chociaż z początku słyszała za sobą kroki zdołała w ten sposób wymanewrować przeciwnika… ale na jak długo?
Dramatycznie zaczęła poszukiwać otwartego budynku, w którym mogłaby się schować. Widząc dom handlowy i budynek mieszkalny wybrała ten drugi.

Drzwi były wyważone od zewnątrz, klatka schodowa pokryta pyłem... i kropelkami krwi ściekającymi z plamy na suficie. Sophie skierowała się wyżej, do mieszkań i zaczęła sprawdzać mieszkania po lewej stronie. Pierwsze drzwi były zamknięte, kolejne.. zamknięte, trzecie się otworzyły ze zgrzytem. Za nimi na podłodze w przedpokoju leżało kolejne zmumifikowane ciało z wyraźnie poderżniętym gardłem. Nie zważając na to kobieta weszła do środka i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu. Podeszła także do okna upewniając się, że są za nim schody ewakuacyjne.
Mieszkanie okazało się być średniozamożne, a Sophie przed telewizorem zobaczyła kolejne zmumifikowane ciało. Gdy kobieta podeszła bliżej, telewizor zaczął śnieżyć, a po chwili się włączył ukazując znaną twarzyczkę psychola który ją gonił.
-Cześć... bądź tak miła i nie daj się złapać pomagierom Papieżycy.-odparł wesoło stwór.
Sophie spróbowała wyłączyć telewizor, ale nic to nie dało.
-No nie bądź taka. Nie możemy się spotkać osobiście, muszę odegrać się na prukwie za próby upolowania mojej zdobyczy.- odparł wesoło potwór.- Więc jedynie możemy sobie miło pogawędzić. Chyba nigdzie się nie spieszysz?
- Chcesz, abym nie dała się złapać? Na pewno byś pomógł temu, gdybyś rozgonił te psy, co mnie gonią.
-Tym się zająłem... Nie tylko ona ma swoje pieski. Ma też swoją ofiarę, więc niech się jej trzyma, zamiast pchając się na mój teren.- warknął gniewnie typek, nadal złowieszczo uśmiechnięty.
- Dlaczego twierdziłeś, że to nie jest rzeczywistość, w której zabijałam, skoro nie zabiłam nikogo? I nie jestem żadną twoją kochanką.
-Jesteś więcej niż kochanką moja droga.- stwór oblizał obleśnie wargi.- Jesteśmy sobie przeznaczeni. Ty i ja. Moim przeznaczeniem jest cię zabić, tak jak ty zabijałaś wiele wiele razy. Masz dużo krwi na rękach Sophie.
- Powtarzam ci, że nigdy nikogo nie zabiłam. - warknęła.
- Ty wiesz swoje, ja wiem prawdę... zamierzasz resztę czasu spędzić na powtarzanu tego. Moje zwierzątka zajmują się jej sługami. Na twoje szczęście wolę osobiście się tobą zająć.- odparł stwór.
Sophie parsknęła i podeszła do okna, a z niego na schody ewakuacyjne. Wspięła się na dach mając zamiar rozeznać się w ten sposób w terenie.


Miasto wydawało się ciągnąć po horyzont, podobnie jak chmury, przykrywające szarym całunem niebo. Trudno było określić poszczególne dzielnice...widziała znane jej budynki uginające się po brzmieniem stuleci... w ogóle wszystkie domy, w tym i ten w którym przebywała wydawały się niszczeć od wielu lat. W najbliższej okolicy nie widać było żadnych z jej prześladowców... prawie... zauważyła leżące trupy ludzi w czarnych mundurach i kolosy z garbami z których wystają takie długie czarne lufy.

Sophie potrzebowała zaopatrzenia… Spojrzała w kierunku domu handlowego, po czym zeszła na dół po drabince ewakuacyjnej i skierowała się w jego kierunku. W środku było ciemno, jako że wszystkie okna były zamalowane. Lawirując po omacku zdołała znaleźć włącznik światła, ale nie działał. Na całe szczęście zdołała także znaleźć działającą latarkę. Pierwszy na jej drodze był sklep z ubraniami. Wzięła z niego spodnie, bluzkę i bluzę, którą przewiązała w pasie. Później znalazła także wygodniejsze buty i plecak. Poszła do marketu, skąd wzięła trochę jedzenia i picia, ale takiego, które wyglądało na zjadliwe i schowała to wszystko do plecaka. Po tym udała się w poszukiwaniu sklepu z bronią...
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 08-03-2014, 01:02   #57
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Miejsce w którym był zupełnie nie przypominało tego, w którym spędził kilka wypełnionych smutkiem i rozgoryczeniem godzin. Gdzie się znalazł? Jak tu trafił? Skołowany umysł podsunął najprostsze do zaakceptowania rozwiązanie. Montblanc musiał zabłądzić w plątaninie szpitalnych korytarzy i trafić do skrzydła, które zostało wyłączone z użytku wiele lat temu, albo właśnie było remontowane. Ze ścian płatami łuszczyła się zielona farba lamperii, tynk był popękany i gdzieniegdzie pokryty czarną naleciałością pleśni a w powietrzu wyczuwało się drażniący zapach brudu, szczurzych odchodów i zatęchłego, dawno nie wietrzonego pomieszczenia. Zabite deskami lub zachlapane farbą okna nie przepuszczały nawet najmniejszego promyka światła poranka czy… może wciąż palących się ulicznych latarni? – Michael stracił poczucie czasu i nie wiedział jaka jest pora dnia na zewnątrz. Coraz dalej zagłębiał się w labirynt, jaki tworzyły puste korytarze, ciemne pokoje jak i pomieszczenia nieznanego mu przeznaczenia. Jego kroki odbijały się echem od ścian. Czasami przystawał i nasłuchiwał, aby móc zlokalizować kogoś z personelu, jednakże jedynymi docierającymi do niego dźwiękami były piski szczurów oraz dziwne skrobanie czy też chrobot w murach. Gdziekolwiek się nie skierował, mrok rozpraszały jedynie nieliczne świetlówki, które swoje najlepsze czasy miały już dawno za sobą – większość z nich migotała potępieńczo a niektóre zapalały się i gasły w najmniej oczekiwanych momentach. Szpitalne sprzęty porozstawiane w porzuconych salach zabiegowych nie były używane od wielu lat, a czas odcisnął na nich swoje piętno. Stoły operacyjne nikły pod grubą warstwą kurzu, białe lampy sodowe niczego już nie oświetlały. Nigdzie nie było też widać narzędzi chirurgicznych. W odwiedzonych salach dla pacjentów nie było wiele lepiej. Na zdezelowanych łóżkach o przeżartych rdzą ramach i wyłażących z materacy sprężynach leżały zbutwiałe koce i brudne prześcieradła. Krzesła były w większości połamane, podobnie jak stojące tu i ówdzie szafki nocne. Powynoszone zapewne z gabinetów lekarskich przeszklone witryny na leki straszyły porozbijanymi szybami i poprzewracanymi ciemnobrązowymi fiolkami z nieokreśloną zawartością. Miejsce nie kojarzyło się już z ratowaniem życia, lecz bardziej ze śmiercią i przemijaniem.

Montblanc usłyszał jakiś nieokreślony dźwięk niosący się echem po pustych korytarzach. Nie myśląc długo udał się w jego stronę. „Skoro tam ktoś jest, to pomoże mi dotrzeć do właściwej części szpitala” – pomyślał. Aby dotrzeć do domniemanego źródła dźwięku Montblanc przeszedł przez salę z kilkoma łóżkami i wychodząc z pomieszczenia drugimi drzwiami znalazł się na szerokim holu. To co zobaczył, podniosło mu włosy na karku i zawiązało jelita na supeł. Była tu jego asystentka. Nie leżała na sali dla rekonwalescentów, nie była pod czujnym okiem lekarzy, nikt nie udzielał jej profesjonalnej pomocy.
Odziana jedynie w zwiewną koszulę nocną Mia lewitowała dobry metr nad podłogą. „Czy nie powinna teraz odpoczywać po operacji? Który z moich kolegów po fachu mógłby mi wyciąć taki sadystyczny numer?” – myśli kołatały się w głowie Michaela. Stres i brak snu potęgowały stan rozkojarzenia, gdy z przerażeniem patrzył na unoszącą się swobodnie nad posadzką asystentkę. – Mia? – wydusił z siebie, jednak dziewczyna nie zareagowała, jakby znajdowała się wciąż pod wpływem narkozy lub w transie. Jakby popychana niewidoczną ręką przemieszczała się dalej w głąb korytarza. Wiedziony instynktem podążył za nią. Bez względu na wszystko musi jej pomóc, wydostać z tego miejsca i przenieść gdzieś, gdzie jest czysto i można wracać do zdrowia. Michael szybkim krokiem podążał za Mią, zagłębiając się w coraz bardziej duszne i zatęchłe pomieszczenia. I tak zaczęła się ta koszmarna procesja prowadząca do nieznanego celu - iluzjonista i jego asystentka, niczym w upiornej sztuczce magicznej przechodzili przez zapomniane przez lekarzy pokoje pacjentów.
Tym razem jednak, na pożółkłych prześcieradłach leżały owinięte brudnymi bandażami ludzkie sylwetki. Czy byli to martwi czy żywi ludzie tego Michael nie miał najmniejszej ochoty sprawdzać. Nie miał na to zupełnie czasu, bo Mia swobodnie leciała przez sale a on musiał lawirować między porzuconymi sprzętami.

Powietrze robiło się nieznośnie zatęchłe. Ciężka woń rozkładu i opar wilgoci powodowały, że coraz ciężej było złapać oddech. Montblancowi wydawało się, że w całym szpitalu nie ma tyle świeżego powietrza, aby natlenić mu płuca. Piski szczurów dochodzące z czeluści nieoświetlonych pomieszczeń i nor, które gryzonie odkryły w spękanych murach stały się jakby głośniejsze. Powodowany przez nie chrobot też. „Muszę jak najszybciej wydostać stąd Mię. W tym momencie ona jest najważniejsza” – gorączkowo myślał iluzjonista. „Trzeba tylko ją dogonić i zanieść do lekarza dyżurnego.”
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 09-03-2014, 22:46   #58
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sophie Grey


Świecąc latarką Sophie rozglądała się po tym opustoszałym i olbrzymim miejscu. Mijała kolejne zasuszone zwłoki, już przywyknąwszy do ich obecności. Zabawne jak szybko można zapominać o okropnych widok, pojawiających się w świetle latarki. Sophie spieszyła się. Potrzebowała broni jak najszybciej. Nigdy nie wiadomo kiedy zostanie dogoniona przez licznych prześladowców.
Już bowiem nie tylko szaleniec z maniakalnym uśmiechem ją ścigał. Mijała więc upiorne sklepy w tym postapokaliptycznym świecie. Ze ścian odłaziła farba płatami, tynk gnił, a metal zżerała rdza. Co ułatwiało sprawę Sophie. Kopniakiem sforsowała drzwi do sklepu z bronią i amunicją w której znajdował się mały arsenał.


Począwszy od bębenkowych rewolwerów, przez pistolety i pistolety maszynowe, do śrutówek i karabinków maszynowych. No i oczywiście duży wybór strzelb myśliwskich. A nawet tak egzotyczna broń jak łuki sportowe i kusze. Było z czego wybierać, choć brak oświetlenia działającego sprawnie oświetlenia sprawiał że proces znajdowała właściwej amunicji, do wybranej przez Sophie broni był dość czasochłonny.
Ale też nie było sensu łazić z nienabitą bronią.
Nagle… wycie… wilcze wycie. W centrum handlowym? W środku miasta?
Nie zdziwiło to Sophie tak bardzo jak powinno. Była świadkiem dziwniejszych rzeczy.
Drżącymi dłońmi ładowała broń, chcą opuścić to miejsce jak najszybciej.
Odgłos biegnących bosych stóp, zbliżał się niepokojąco szybko. W drzwiach do sklepu stanął gnijący żywcem wilkołak . Sophie w panice chwyciła za wyłożoną na ladę śrutówkę i nie celując nawet strzeliła.


Z takiej bliskości nie musiała. Trafiony w bebechy i tors potwór poleciał do tyłu. A ramię Sophie przeszył ból. Broń miała mocnego kopa. Nie było sensu sprawdzać, czy ta salwa powaliła stwora. Kolejne wycia świadczyły, że pobratymcy wilkołaka zbliżają się do niej. W tym świecie nie warto było długo przebywać w jednym miejscu. Tego się już nauczyła.

Teodor Wuornoos


Serce waliło Teodorowi jak dzwon. Właściwie nie wiedział czego się spodziewać po tym telefonie. Czy Joan go jeszcze pamięta, czy miło wspomina. Jakie jej zadać pytanie.
Przygotowywał się do tej rozmowy cały dzień, co pozwoliło nieco oderwać myśli od koszmaru, który ostatnio przeżył. Joan La Sall...tyle wspomnień.
Postawiona na stoliku whiskey czekała na swą kolej. Teodor nie był pewny swego głosu, nie był pewny czy gardło nie zaciśnie mu się w najmniej stosownej chwili.
Głęboki oddech i...


… palce wystukały miarowo numer na telefonie. Przyłożył go do ucha i czekał. Włączyła się jakaś melodyjka. Grała dość długo. I połączenie zostało przerwane.
No cóż, nie należało się poddawać po pierwszym razie. Teodor wybrał numer i zadzwonił. Znowu muzyczka… znowu czas się skończył i połączenie zostało przerwane.
Kolejny raz z takim samym skutkiem.
Teodor sprawdził czy wybrał właściwy numer. Przeleciał dwa ciągi cyfr wzrokiem. Ten podany jej przez znajomą i ten wpisany do komórki. Były identyczne. Nie było mowy o pomyłce. Joan La Sall nie odebrała telefonu.
Oczywiście mogło być ku temu wiele racjonalnych powodów. Bardzo wiele. Nie było powodu do paniki.

Dłoń Teodora pochwyciła szklankę whisky. Mężczyzna upił trunku, ale nie potrafił się uwolnić od tego nieracjonalnego niepokoju.
Spojrzał na kartkę z numerem domowym. Spojrzał na adres domowy wypisany poniżej. Ocenił odległość. Niecałe pół godziny drogi od jego domu. Godzina jeśli będą korki na ulicach miasta.
Czy jednak powinien… zakłócać spokój czyjegoś domu?
Z otchłani pamięci wynurzył się jednak obraz z wczorajszego snu. Twarz Joan, zalewaną deszczem krwi.
Nie potrafił pozbyć się natrętnej myśli, że La Sall jest w niebezpieczeństwie.

Emma Durand


Przyjemność mieszała się z mrokiem. Życie Emmy nabrało nowych barw wraz ze zbliżeniem się Antona do niej. Świadomość zagrożenia czającego się, gdzieś blisko sprawiało że artystka nabrała ogromnego apetytu na życie. Chłonęła każdą chwilę całą sobą, jakby ta mogła być jej ostatnią. Bo być może była… Na razie jednak nie działo się w jej życiu nic niezwykłego.
Łatwo można więc było zapomnieć o tym co się wydarzyło w koszmarze, o śmierci Erica. Bo przecież ten który zginął teraz był całkowicie obcą jej osobą.
Obecność Susan budziła niepokój w Emmie. Świadczyła o tym, że jej przeszłość mogła być nie taka jaką pamiętała. Przyszłość budziła strach swą niepewnością, przeszłość została naznaczona śmiercią i krwią.
Nic dziwnego, że Emma kurczowo trzymała się teraźniejszości.

A na razie był koncert do którego musiała się przygotować. Ostatni koncert przed wyjazdem do Silver Ring.
Dlatego też znajdowała się wraz z Susan i Antonem w garderobie malując się przed występem.
Na załatwienie im przepustek było już za późno, więc fotograf i tłumaczka mieli pozostać właśnie w garderobie podczas przygotowań i tuż za sceną podczas występu. Emma ręczyła że się do tego dostosują.
Emma robiła się na bóstwo przy toaletce. Anton sprawdzał sprzęt którym zamierzał zrobić serię zdjęć z tego koncertu.
A Susan oglądała dla zabicia czasu telewizję, przeskakując losowo po kanałach. Aż w końcu trafiła na informacyjny.


Wydarzenia ze świata, z kraju…
- Dziś w godzinach popołudniowych para turystów znalazła w opuszczonym motelu zmasakrowane zwłoki mężczyzny. Zgodnie ze znalezionym przy nich dowodem, brutalnie zamordowaną osobą jest Jeremy Perrier, autor takich powieści jak „Pięćdziesiąt twarzy Blacka” …- słysząc te słowa Susan wyszeptała pobladłymi wargami.- O Boże…
I osunęła się nieprzytomna na podłogę.

Michael Montblanc


To było szalenie frustrujące. Michael przyspieszył. Rzucił się w kierunki Mii i.. ta zaczęła się oddalać szybciej. Gdy zwolnił i ona zwolniła. Wyglądało na to, że tempo poruszania się przez nią jest zależne od jego tempa. Im szybciej biegł, tym szybciej ona podążała w kierunku swego celu.
Im wolniej szedł, tym wolniej lewitowała. Była zawsze poza jego zasięgiem. Niczym wabik.
Niemniej gdy on próbował się oddalić, w nadziei że Mia przemieści się w jego kierunku nic takiego się wydarzało. Mia się przemieszczała ciągle wedle wytyczonej przez kogoś lub coś ścieżki… Coraz głębiej w mroczne czeluście upiornego szpitala.


Nie tylko ciemność wydawała się być coraz bardziej wszechogarniająca. Także piski były głośniejsze i liczniejsze. Powoli też wydające je stworzenia zaczęły wyłaniać z mijanych pokojów. Gryzonie… szczury...


… z braku lepszego określenia. Stwory przypominały szczury, ich pokręconą i mroczniejszą wersje. Wydłużone pyski pełne kłów, czerwone kule w miejsce oczu, ciała pokraczne i olbrzymie. Rój tych gryzoni odcinał powoli drogę ucieczki.
Mia dotarła unosząc się przed korytarz całkowicie wypełniony ciemnością. Tą ciemność nagle przebił pojedynczy punkt światła na wysokości oczu Michaela.
Ale nawet to światło nie było w stanie rozproszyć ciemności.
-Powinienem czuć się rozczarowany? Że tak łatwo dałeś się podejść. Nie za późno na sentymenty?- odezwał się męski głos z owej ciemności.- Powinienem być zawiedziony, że zamieniłeś moc na kuglarskie sztuczki?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-03-2014, 13:02   #59
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Ostatnio miewał zbyt wiele przeczuć, które ignorował. Zbyt wiele dziwacznych rzeczy działo się z jego życiem, by mógł tak po prostu zepchnąć swoje obawy gdzieś w głębiny podświadomości i powrócić do swoich zajęć: picia i pisania. W różnej kolejności. Nie tym razem. Nie w przypadku Joan.

Pierwsze, co zrobił, to wykonał telefon na Uniwersytet w Chicago i bez większego trudu otrzymał numer bezpośrednio do Joan. Zadzwonił, lecz dopiero po kilku próbach połączono Theodora z jej asystentką, a ta przekazała pisarzowi, że Jean nie ma, że wzięła niespodziewany i bezterminowy urlop zdrowotny. Niewiele, ale z głosu asystentka Joan sprawiała wrażenie komunikatywnej dopiero przy bezpośrednim poznaniu.

Theodor uśmiechnął się do swoich myśli. Wziął prysznic, ogolił, nałożył dobre ubranie i tak przygotowany podjechał an uczelnię, zahaczając po drodze do pobliskiego sklepu, gdzie zaopatrzył się w czekoladki wyjątkowo uznanej firmy i mały bukiecik kwiatów sezonowych.


* * *


Uniwersytet był uczelnią zlokalizowaną w szacownym, trącającym tradycjami budynku. Teodor znał uczelnię dość dobrze, nie na tyle, by nie zgubić się w wydziałach i ich rozmieszczeniu, lecz na tyle dobrze, by bez trudu trafić tam, gdzie powinien.

Gina – bo tak nazywała się asystentka Joan – okazała się być sympatyczną, aczkolwiek chyba przepracowaną młodą kobietą.



- Dzień dobry – Teodor zapukał do drzwi i wszedł dopiero, gdy został poproszony. – Nazywam się Theodor Wuoornos i jestem przyjacielem z dzieciństwa doktor. Wiem, że nie ma jej na uczelni, ale czy mógłbym zająć pani chwilę, panno ... ?.

Gina spojrzała na niego i przytaknęła.

- Proszę bardzo – zaprosiła go z uśmiechem - Gina. Gina Davies.

- Dużo podróżuję, taki typ pracy – Teodor uśmiechnął się przepraszająco. – Piszę. Zbierałem materiały do nowej książki, gdy natrafiłem na informację o tym, że Joan tutaj pracuje. Wiesz Gino, mogę ci mówić po imieniu.

Byli w końcu w Stanach Zjednoczonych, gdzie taka „familiarność” była niemal wpisana w tradycje narodowe.

- Proszę bardzo.

- Więc ty mów mi Theo, dobrze – wszedł na ton lekkiego flirtu, co wyraźnie spodobało się dziewczynie.

- Dobrze.

- Wiem, że Joan ma jakieś kłopoty ze zdrowiem, możesz mi powiedzieć coś więcej, Gino. Może mógłbym jakoś jej pomóc?

- Niewiele wiem – powiedziała ze szczerością w głosie. – A nawet jakbym cos wiedziała, to ni mogłabym nic powiedzieć. Rozumie pan.

- Theo. I tak, tak, jasne, rozumiem. Tylko wiesz, widzisz, dawno jej nie widziałem, wiesz jak to jest. Praca, zrywa się stare przyjaźnie, potem w człowieku narasta sentyment, chciałby się spotkać, zbiera w sobie odwagę, szuka okazji, lecz to nie wychodzi. Eh. Szkoda.

Zawahał się przez chwilę, sięgnął do torby, w której trzymał bukiecik i czekoladki.

- Chciałem dać je Joan, ale zmarnują się. Proszę, to dla ciebie, Gina. Piękne dziewczyny powinny otrzymywać prezenty. Proszę.

Podał jej upominek. Gina zarumieniła się, zawahała.

- Nie mogę tego przyjąć. To dla doktor La Salle.

- Jej tutaj, niestety nie ma. Jak się z nią spotkam za jakiś czas, wtedy przywiozę jej drugie. A tobie, Gina, w ten sposób chciałbym podziękować za pomoc. Proszę, weź je. Będę zaszczycony.

Widać było, że komplementy i kwiaty podbudowały samoocenę Giny.

- Będą pasowały do koloru twoich oczu, Gina.

Opuściła głowę, zmieszana.

- Przepraszam. Taki już jestem. Bezpośredni. Nauczyłem się tego w wojsku, wiesz. Kiedy rani cię pocisk wroga i ocierasz się o śmierć, zdajesz sobie dopiero sprawę z tego, jak wiele drobnych rzeczy cieszy się w życiu. Mam nadzieję, że ta błahostka ucieszyła ciebie, Gino.

- Mówił pan, że jest pan pisarzem – widać było, że wzmianka o wojsku trąciła strunę podejrzliwości Giny.

- Tak. Piszę pod pseudonimem.

- Jakim?

- Edgar Ricks.

- Mój eks czytał pana powieści – wyraźnie się ucieszyła. – Ja nie lubię sensacji. Ale ponoć są dobre.

- Tak mówią – Theodor wzruszył ramionami. – Może i tak jest.

Pisarz wzruszył ramionami i sięgnął do kłami.

- Joan, znaczy pani doktor, załatwiła sobie to zwolnienie od dawnego chłopaka - powiedziała niespodziewanie Gina, nim Theo wyszedł. - Studiował psychologię, więc jej pomógł. Ostatnio zaczęła zachowywać się. No nie wiem. Irracjonalnie. Jakby czegoś się bała, jakby ktoś jej groził. Nawet kupiła sobie pistolet. Pani doktor! Przecież to spokojna kobieta, nikomu nie zrobiłaby krzywdy.

Theo zatrzymał się w drodze do drzwi.

- Wiesz, co mogło tak wzburzyć Joan, Gino?

- Nie wiem. Ale wyraźnie się czegoś bała. Strasznie bała. Lub kogoś.

- Jakieś problemy z facetami?

- Nie. To raczej nie to. Pani doktor obracała się w takim kulturalnym towarzystwie. Gentlemani, naukowcy, sami porządni mężczyźni. Miała idealne życie i świetnych partnerów, chociaż chyba nie miała szczęścia w związkach.

- Różnie z tym bywa, Gino. Tacy mogą być czasami gorsi niż typki na motorach pędzący kolumną przez autostrady w swoich kurtkach ze skóry z naszywkami klubów, czy też raczej gangów.

Uśmiechnął się łagodząc lekko szorstkość swojego stwierdzenia.

- Wiesz, gdzie może być teraz Joan, Gino? - zapytał.

- Myślę, że u siebie w domu.

- Masz adres?

- Jasne. Dać panu?

- Theo, Gino, proszę. I tak, oczywiście, poproszę. Zostawię ci też mój numer telefonu, dobrze. Dzwoń, gdybyś dowiedziała czegoś o Joan. Albo po prostu chciała pogadać.

Wręczył jej wizytówkę i poczekał, aż dziewczyna zapisze adres Joan.
Potem pożegnał się z Giną i wrócił do samochodu.

Wiał wiatr, jak zawsze w Wietrznym Mieście. Chmurzyło się lekko. Zanosiło na deszcz.

Theo znał ulicę, na której mieszkała Joan. Dość niedaleko od uczelni. Stare domy, prawie rezydencje. Miejsce godne profesury nie doktorów.
Dom Joan wyglądał naprawdę godnie.




Theodor zaparkował samochód w pobliżu i ruszył powoli w stronę drzwi. Zadzwonił, czekając na reakcję.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-03-2014, 19:49   #60
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Sen ma magiczne właściwości. Potrafi przenieść w inne, lepsze miejsce. Miejsce bezpieczniejsze, spokojne i normalne. Znów była w księgarni, gdzie podpisywała książki uśmiechając się do dużego gron fanów, którzy byli tu z jej powodu – wspaniałe uczucie. Świeciło słońce, piła pyszną kawę z cynamonem a w jej życiu nie było nikogo takiego jak Laura Szczęściara. Nie było też tajemniczej karty tarota, z pojawieniem się której życie Annabell Clark uległo drastycznej zmianie. Niestety jak to zwykle bywa w momencie, gdy pojawiają się jakieś zakłócające spokojny sen czynniki zewnętrzne ów sen zaczyna się sypać. Świat przestaje być składny, dzieją się dziwne często przerażające rzeczy. W pachnącej książkami i kurzem księgarni pojawiają się zakapturzone postacie śpiewające, smutną hipnotyzującą piosenkę. Potem z nikąd zjawia się napastnik z bronią. Kula powala na ziemię najwyższego ze śpiewających mnichów, potem następnego. Pozostali śpiewają dalej, jakby w ogóle nie widzieli, że ich towarzysze pali martwi, a ich szaty nasiąkają purpurą.

Kolejny strzał wyrywa pisarkę z niespokojnego snu. Przeciera oczy i przypomina sobie, że znajduje się w sklepie z meblami w opuszczonym mieście, w którym spotkać można zombie w hitlerowskich mundurach. Annabell zrywa się na nogi z przerażaniem, gdy na zewnątrz, poza martwymi nazistami zauważa coś, co przypomina olbrzyma, w którego ciało wrosły różne rodzaje broni. Widok jest tak niespodziewany i przerażający, że nie jest w stanie uciekać. Właściwie, to nawet nie wie dokąd i którędy miałaby uciec. Jeden z zombie żołnierzy wchodzi do meblowego antykwariatu i staje z nią w twarzą w twarz.

I w tedy jakiś głos w jej głowie mówi, że to wszystko jest zbyt nierealne, by mogło być prawdziwe. To senny koszmar. Sen, choć przed chwilą się obudziła… W takim razie to musi być sen we śnie. Nie ma innej opcji.

Annabell Clark prostuje się i wychodzi na spotkanie bestii z lekkim uśmiechem. Pewnie zginie od kuli, zębów, albo zombie wyrwie jej mózg i zje go ze smakiem. Umrze, ale śmierć we śnie kończy się zawsze przebudzeniem we własnym ciepłym łóżku, a Ana bardzo chce się obudzić.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172