Cytat:
Dziennik Doktora Symeona Szarego
29 Trawienia roku po Wyniesieniu 1161, 33 rok panowania miłościwie nam panującego Oberiusza IV Gryfina
Gospoda "Odyniec", Vivall na granicy Altamarii i Wichrowych Pustkowii.
Ósmy dzień wyprawy
Do Vivall (powszechnie używana nazwa Sakwa nigdy nie przypadła mi do gustu) dotarliśmy późnym popołudniem - było jeszcze jasno i mogliśmy z daleka podziwiać panoramę miasta: walące się mury obronne, jakieś namioty przed nimi i niską oraz zaniedbaną zabudowę w środku. Można by pomyśleć, że miasto winno być twierdzą, broniącą przez nomadami cywilizowanych krain, ale jego mieszkańcy już dawno zorientowali się, że Azari otoczonych murem miast nie napadają - nawet takim lichym.
Niepojętym natomiast jest, dlaczego reszta miasta też wyglądała tak mizernie. Karawany zostawiają tu zawsze ładny grosz - to tu formują się karawany ruszające na południe, tu też wydają zarobiony grosz najemnicy, których pełno w tym miejscu. Miasto powinno lśnić jak perła, a jednak wygląda jak wygląda. Podobnie jej mieszkańcy - o Vivalczykach mówi się "Połatana kapota, torba pełna złota". Nauczony doświadczeniem zostawiłem w sakiewce parę denarów i garść szelągów, resztę dobrze chowając i to samo poradziłem towarzyszom. Nigdzie złodziejstwo nie jest tak rozpanoszone jak tu. Ich nieformalny cech jest tu niemal legalny i zwie się "Gildią Poszukiwaczy", oficjanie zajmujący się odnajdywaniem "zgubionych" przedmiotów.
Dotarliśmy prawie na miejsce, gdy nad miastem ni stąd, ni z owąd rozpętała się paskudna, wiosenna burza, podobno przekleństwo Morza Księżycowego, przez które mamy przepłynąć. Im bliżej Khar-Salonu, środka świata, tym częściej takie fenomeny się zdarzają.
Gdy ostatnio byłem w tym mieście, nie było jeszcze oberży, w której się zatrzymaliśmy, albo - gwoli ścisłości - była, ale nazywała się inaczej, a mianowicie "Zarzygany Kufel" i był plugawą mordownią niegodną splunięcia. Obecny właściciel, Kjarl, przejął budynek po zmarłym teściu i zupełnie odmienił jego kształt. Dziś "Odyniec" jest czystą i wygodną knajpą, zdobną w głowy stepowych guźców, upolowanych osobiście przez oberżystę lub jego syna. Chętnie zatrzymują się tu kupcy, oficerowie, a nawet i pasowani. Tutaj także mieliśmy spotkać się z kapitanem Krzywym, szyprem "Trytonicy", która została wynajęta przez Uniwersytet.
Wieści od kapitana, a także sam kapitan były tragiczne. Otóż...
|
-
Że jak?! - Symeon zawsze był uosobieniem manier i spokoju, a teraz wyglądał jakby miała go trafić apopleksja.
Kapitan Krzywy wyglądał mizernie. Był spity jak świnia i ledwo udało mu się przebełkotać kilka zdań.
-
blp.. konsifko-anyyy. Mój sztafek, moa kofffana Thytoonyca. Bleoam. bulgu.
Uniósł palec do góry i z godnością... no prawie-że-godnością rzekł: -
Ałem.
Cokolwiek to oznaczało.
-
Selyiik kfionszncy pofficiał sz konłubandeszem wossssił.
Cokolwiek miał na myśli pijany Krzywy, z pewnością oznaczało to kłopoty.
-
Mówi, że Trytonicę skonfiskował książęcy celnik za szmugiel kontrabandy - zakomunikował niski i donośny głos od wejścia. Jego właściciel, równie niski, był łysym rudobrodym krasnoludem, który właśnie wszedł do środka z burzy szumiącej na zewnątrz. Ściągnął mokry płaszcz, powiesił na kołku (bez wspinania się na taboret), oraz raźno podszedł do waszego stołu -
Tyle że to taka prawda jak to że smoki srają złotem. Hark jestem. Bosman i cieśla Trytonicy. Właściwie to Gharkurosh, ale wszyscy mówią Hark. Co tak oczy wybałuszacie, jesteście z tych co wierzą, że krasnoludy boją się wody? Nim się nie przejmujcie, wytrzeźwieje do rana. Mówią że nie ma jak pierwsze wrażenie, a on to popisowo spieprzył. Nie oceniajcie go po tym, jest dobrym kapitanem i ma dobry okręt.
Obejrzał Krzywego i stwierdził -
Ale z niego dziś pożytku nie będzie. Zamówcie mi kufelek, zaniosę go na górę, jak wrócę wszystko Wam opowiem - i nim ktokolwiek zdążył zaoferować jakąś pomoc, wrzucił go na masywne, krasnoludzie bary i wyniósł z izby.
Gdy wrócił, słuchali.
O tym że Sakwa to miejsce, gdzie złodzieje, łapówki i bezprawie to dzień powszedni wiedzieli, ale historia zajęcia "Trytonicy" wydawała się przegięta nawet jak na tutejsze standarty.
Mianowicie nijaki Czarny Bonawentura, zarządca portu zajął statek, twierdząc, że w skrzyniach załadowanych na jej pokład, a opatrzonych pieczęciami uniwersytetu jest kontrabanda. Jaka - nie chciał powiedzieć, a statku puścić się nie zgadzał aż skrzynie nie zostaną sprawdzone.
Z kolei Czarny Bonawentura - książęcy celnik, który trzymał owe skrzynie w magazynie, zakazywał dostępu do nich do czasu rozpatrzenia sprawy przez kapitanat portu. Dziwnym trafem te dwie osoby zamieszkiwały to same ciało i jakoś owych pozwoleń i zaświadczeń wydawać nie zamierzały a na ewentualne drogi urzędowe i prośby pozowstawały głuche.
-
Kpi sobie w żywe oczy - mówił Hark -
i czeka by mu łapę posmarować. Macie jakiś pomysł jak z tej kabały wyjść?