Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2014, 17:16   #5
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Cóż... Alkohol działał na mnie na trzy rodzaje. Pierwszy, najgorszy dla mnie i dla otoczenia był taki, że udowadniałem jakiemuś biednemu skurwielowi, że nie jest najtwardszy i najszybszy. Często oznaczało to konieczność szybkiej ewakuacji. Drugi, najczęstszy to było typowe uchlanie się na smutno. Zapijanie wspomnień i demonów. Tak przed chwilą miałem. Często jednak przechodził on w trzeci rodzaju, rozmyślania egzystencjalne. I tak było tym razem. Do tego na wesoło. Bo moich towarzyszy można było albo odbierać z lekkim przymrużeniem oka przez dno flaszki albo załamać ręce i dopić tę flaszkę. Problemem było to, że rzeczonej flaszki nie miałem. Stąd zrobiłem to na wesoło używając przesadnie eleganckiego języka niczym na przyjęciu u jakiegoś barona. Znaczy tej oficjalnej części, nie gdy wszyscy są nawaleni w trzy dupy i próbują się dobrać do służek, barnes, baronów oraz pomniejszych szlachcianek. W jednym znanym mi przypadku również do rogacizny i nierogacizny. Tak, kawały o "ekscentrycznych upodobaniach" moich rodaków miały w sobie ziarno prawdy. Osobiście wysłałbym ich wszystkich na parę miesięcy na Front. A szczególnie mojego kochanego, młodszego braciszka.

Wracając jednak do moich towarzyszy to byli... barwni. Tak, to dobre słowo i nie chodziło mi o niezdrowy, blady odcień skóry szczególnie gliniarza bo wtedy bym nazwał ich bezbarwnymi.
Daniel chyba został upuszczony za dziecka. Nie dość, że migał się od prostych, standardowych pytań w takich sytuacjach pytań do czasem gadał od rzeczy. Wyglądał mi na kolejnego zabijake, który zamiast pozować na twardego sukinsyna udaje grzecznego chłopczyka. Może w taki sposób chciał zrobić wrażenie na kobietach? Tylko, że... w okolicy nie było kobiet.
John był zdecydowanie bardziej niebezpieczny. Skory do gniewu, przekonany o wyższości własnej racji i pierwszy do czynów. Przypominał trochę mnie ale nie trzymał się w ryzach. Widać, że za długo patrzył w otchłań i teraz sam chętnie pokazywał rzeczoną otchłań innym. Najlepiej dziewięć milimetrów chociaż pewnie nie pogardziłby inną.

Wracając jednak do obecnej sytuacji to skupiałem się na równi i na jedzeniu i na obserwacji tłumu wygodnie oparty o ścianę. Ciężar mojego nowego rewolweru uspokajał, pozwalał poczuć się panem sytuacji. Plebs zaszemrał, zawiedziony, że nie doszło do rękoczynu. Cóż... Prości ludzie pragnął prostych rozrywek. Chętnie patrzą na cudze nieszczęście, ból, strach i śmierć. Nie można od nich oczekiwać empatii. Szczególnie gdy są w grupie. Po chwili jednak zaszemrali z nową nadzieją gdy trójka ludzi zaczęła zmierzać w naszym kierunku. Przypatrywałem się im z zaciekawieniem i szacunkiem. Nie dość, że byli jedynymi, którzy mieli jaja (w jednym przypadku czysto metaforycznie bo była wśród nich kobieta) wyjść na powierzchnie to byli na swój sposób karni. Zawsze ceniłem dyscyplinę i wbrew opinii niektórych potrafiłem się na nią zdobyć. Wracając do przybyszy to nie licząc wspomnianej stalkerki był wśród nich jeszcze młody chłopak i Taran. Szczególnie ten ostatni mnie ciekawił. Zawsze lubiłem i ceniłem żołnierzy. Po pierwsze pamiętałem skąd moi rodacy zaczerpnęli obowiązujące obecnie tradycje, po drugie sam służyłem z przyczyn ideologicznych. A że potem opuściłem szeregi armii przed rozwiązaniem kontraktu... Uznajmy, że kierowały mną wyższe i prywatne pobudki. Z Taranem wiązałem pewne nadzieje jednak o nich zaraz. Naczelnik stacji wyglądał na wkurwionego. W paru dużych krokach stanął przy nas i chwycił się pod boki. Słowa jednak najpierw skierował do młodego.
- No i gdzie ta burda? Hę?- odwrócił wzrok na zajadajacych gulasz
- Witam Panów, przede wszystkim smacznego. Jestem Taran, naczelnik stacji i Główny Stalker. A to Maurice zwany Myszą i Mała - Jana znaczy. - wskazał na towarzyszy. - Jana wyruszy z Wami do Polis i dalej… - skrzywił się - zgodnie z życzeniem Banxa będzie jedyną przedstawicielką Stalkerów w ekspedycji. - wyprężył się służbiście - jeśli nie macie do mnie pytań - zostawię Was z kociołkiem. Najedźcie się i korzystajcie z gościny tylko się nie spóźnijcie. Dwa dni to nie tak wiele by dotrzeć do Polis.
Z uwagą przypatrywałem się jego mimice jednak zaraz skupiłem się na kobiecie nazywanej Małą. Obrzuciła nas wiele mówiącym spojrzeniem i mruknęła do Tarana.
- Litości…
Wstałem i skłoniłem się krótko przed nią a mężczyznom skinąłem głową. Nie wyciągałem ręki, ten gest należał do przychodzących. Gdy stalkerzy skończyli mówić nawiązałem kontakt wzrokowy z Naczelnikie,
- Pytań osobiście nie mam drogi panie, jednak zwykła rozmowa jak mniemam by nie zawadziła, prawda?
- Na paplanie o dupie Maryni nie mam czasu; jak nie chcecie nic konkretnego ODE MNIE - dodał z przekąsem - to możecie gadać z Małą - spojrzał na dziewczynę i mruknął - sorry taka karma…
- Z karmy ja tu widzę tylko podejrzany gulasz - odmruknęła. Los to było ostatnie, czemu powierzyłaby swoje życie.
Na taką bezczelność żołnierza prawie trafił mnie szlag. Opanowałem się jednak. Najpewniej ocenił mnie przez pryzmat towarzystwa i własnych emocji.
- Powodzenie żołnierzu. Nie powiem na powierzchni. Nie powiem w ruinach. Jednak powodzenia w ruinach części - na te słowo położył szczególny nacisk. - Miasta Aniołów.
- To raczej Tobie się przyda, gdy będziesz tam na zewnątrz z chłopakami Banxa - chłoptasiu.
Ręka mi drgnęła. Prawa. Ta którą walczę. Powstrzymałem się jednak, to były tylko milimetry. Nie chodzi o to, że wymagam by się do mnie zwracano "Panie Baronie". Służyłem, pracowałem jako najemnik. Znam i potrafię się posługiwać... mało formalnym językiem. Jednak okazanie rozmówcy szacunku świadczy o nas samych. Mimo to trzymałem nerwy na wodzy. Potrzebowałem czegoś od Tarana i musiałem się przebić przez jego trepowatość. Spokojnie się odezwałem:
- Mamy stalkerkę. Zresztą to nie powierzchni się boję.
Udało się. Wyraźnie złagodniał, spojrzał mi w oczy.
- I słusznie... i słusznie.
- Porozmawiamy na osobności? Nie zajmę dużo czasu a moja wiedza może być cenna dla Twoich ludzi. Szkoda, żeby jedyni, którzy mają jaja w tym metrze zginęli.
- Ok ale muszę coś jeszcze zrobić - zapraszam do mojego kantorka w takim razie.
Skinąłem głową i rzuciłem do moich towarzyszy "zaraz wracam". Specjalnie wolno zbierałem rzeczy by przyjrzeć się ich reakcji.

Daniel spokojnie siedział. Widziałem, że wcześniej skinął przychodzącym głową ale nie wydawało się by szczególnie się nimi przejmował. Gliniarz pokazał się jednak jako prawdziwy dżentelmen...
- Pierdolnij se dziecko z niedługo ruszamy. - John wykonał zapraszający gest ręką - Jadłaś coś? - Po chwili jakby sobie coś przypomniawesz posterunkowy wstał i spojrzał na kobietę - Gdzie moje maniery? Posterunkowy John C. Williams - wyciągnął do niej rękę na przywitanie.
- Sam se pierdolnij dziecko. Albo lepiej nie; szkoda dzieciaka - Jana zmierzyła policjanta kpiącym spojrzeniem i podeszła do rekrutera, ignorując wyciągniętą rękę. - Kiedy wyruszamy?
Kurier przęłknął kęs gulaszu
- W sumie to jak tylko się ze wszystkim tu uporacie. Za dwa dni ekspedycja wyrusza z Polis. Może poczekają chwile, ale już dałem im znać, że zabieram stąd ludzi i pójdziemy na skróty - srebrną nitką więc powinniśmy się wyrobić. Niebieską linią trwało by to za długo.
- He he, kolejna z charakterkiem - John nie widział sensu w zaczynaniu sprzeczki tu i teraz. Co się odwlecze to nie uciecze. - Powiedz mi tylko jaśnie panienko jak cię wołać? Mała?
- Jana - odparła krótko.
- Daniel. - przedstawił się brodacz kiwając głową do kobiety.
Już odchodząc się odwróciłem i zobaczyłem, że stalkerka skinęła głową i podążyła spojrzeniem za mną i Taranem. No tak... Sam schamiałem i jako jedyny się nie przedstawiłem. Na grzeczności będzie jednak czas, teraz potrzebowałem informacji.

***

Pokój naczelnika mieścił się tuż przy nieczynnych ruchomych schodach. Wskazał mi krzesło i kazał czekać. Postawiłem plecak i powiesiłem kurtkę na oparcie. Naczelnik zniknął za drzwiami prowadzącymi do jakiegoś bocznego pomieszczenia. Po chwili wyszła z niego kobiecina w szarym kitlu niosąc czajniczek i dwie czarki. Postawiła je na stoliku i nalała napar. Zapachniało grzybami i suszem owocowym. Babinka bez słowa zniknęła w pomieszczeniu nim zdążyłem podziękować, z którego po chwili wyszedł starzejący się komandos. W szarych bojówkach i czarnym t-shircie przecierał włosy dziurawym ręcznikiem frote.
- Pij. Nie jest to może Earl grey ale to dobra tutejsza herbatka. - Usiadł obok i łyknął płynu - co Ci trzeba. Byle szybko nie mam wiele czasu. - zawahał się - wybacz wcześniejsze ale charakter teraz to wszystko. Jestem stary - nie dam się nikomu złapać ze spuszczonymi spodniami…
Chwilę go obserwowałem a potem upiłem łyk herbaty. Faktycznie była naprawdę dobra. Od lat takiej nie piłem. Po tym jak przeprosił postanowiłem zarzuć arogancki ton i porozmawiać z nim tak jakbym rozmawiał z Darrenem. Ta... Przypominała mi się akcja z Andersonem.
- Jasne. Ponoć byłeś żołnierzem więc odpuszczę sobie grzeczności i podchody. Sam służyłem. Krótko i po męsku. Co to za pierdzielnik? Jedna stalkerka, najemnicy z łapanki i jakiś zwiadowczy oddział. Znałem parę takich oddziałów. We wszystkich służyli popieprzone sukinsyny. Śmierdzi mi to. Chce się dowiedzieć czym dokładnie.
- Polityką chłopie - śmierdzi polityką i tchórzostwem. Żaden z tych pieprzonych patałachów z polis nie chce słać swoich ludzi na powierzchnie. Dlatego szukają ochotników. Szczególnie ludzi, którzy na zewnątrz byli … bo tak łatwiej. Stąd naprawdę mało kto sie wypuszcza na górę. Wszyscy tylko kurwa narzekają jak to ciasno, duszno i źłe jest w metrze - ale jak przyjdzie co do czego - żaden dupy nie ruszy. A bo wilki, a bo zombie - tu skażenia tam wirusy. Czaisz - mimo wszystko im tu dobrze. Boją sie. - upił kolejny łyk - Problem jest też tego typu że rządza Filozofy. Chcą wszystko przemyśłeć i załatwić na spokojnie ale w sytuacji zagrożenia Weganami nie chcą puszczać ludzi Banxa na zewnatrz. Akurat oni by mnie puścili. Ale Banx nie chce żebym stał sie jeszcze popularniejszy tu w metrze. On sie ciągle boi o swoją pozycje - szczególnie teraz na starość. I che swoich w tej imprezie. - Popatrzył na mnie - zresztą on chyba nie wierzy w Arke. On chce czegoś innego. Ja natomiast w nią wierze. Bo wiem…- zająknął się - wiem że statki pływają. Tu na zachodzie też. I wiem zę ta wiara jest ludziom potrzebna.
Zdumiał mnie ten długi wywód.
- Pływają. Jasne, że pływają. Ba! Mieliśmy nawet bitwę morską z Molochem. Znałem jednego żołnierza, który służył na jednym z okrętów. Ale nie to mnie martwi. Co innego. Ta Arka… Czymkolwiek jest może dać kupę gambli. A tym samym władzy. A mam trochę brzydszy umysł od Twego a mimo młodego wieku widziałem wiele kurestwa. Naprawdę syfnego kurestwa. Kombinuję inaczej. Biorą tych ochotników, biorą przewodnika… Wszystko cacy, logicznie. Ale martwi mnie, że wysyłają z nami oddział. Bo jak już zgarnął gamble po co mają się dzielić z Wami. A tym bardziej przybłędami. Łatwiej upozorować MIA. Albo jeszcze lepiej żeby źli i chciwi najemnicy kropnęli stalkerkę. Co o tym myślisz?
- Szeryf to cipa ale swój honor ma - do swoich strzelać nie będzie - ale na pewno jego zwiadowcy zgarną co najlepsze, a wyruchać ludzi z powierzchni i jednego stalkera będzie łatwiej. W to nie wątpię. Ale jemu chodzi o coś jeszcze… - zamyślił się - Jak byłeś na froncie to może wiesz co leży nie tak daleko od San Fran i co może interesować kogoś kto potrzebuje arsenału hm?
- Chodzi Ci o park maszyn i tę fabrykę? Bo ona też nie daje mi spokoju, szczególnie odkąd rozwaliliście łowcę.
- To trochę inna śpiewka, aczkolwiek warta sprawdzenia. I tylko sprawdzenia. Jeśli jest tam jakieś większe gówno to i tak sami nic nie zdziałacie. Ja mówię o Sierra Army Depot - słyszałeś może?
Coś tam kiedyś słyszałem. Chyba przy jednej z popijaw w strefie 51 Mike mi o tym opowiadał. Oczywiście nie przyznałem się do natury mojego źródła.
- Skład armii czy coś w tym guście. Jak tak to radzę szybko zgarnąć co macie bo jeżeli moje podejrzenia są prawdziwe to niedługo będzie tam ładny syf.
- Ja w tym momencie nic nie zgarnę. Jest za późno. Już to rozegrali za moimi plecami. A ja sam zaniosłem im klucz jak głupi jeleń. Dopiero niedawno na to wpadłem. San Fran nie dostało atomówką. Wyczyścili je bronią biologiczną i bazę też. Cokolwiek chciał Moloch czy ruskie. Sierra jest wymarła. Ale nie zniszczona. A ja wiem gdzie zakopali jednego z jej strażników. I na tym zależy Banxowi. On nie chce Arki. On chce ubić Wegan, zostać bohaterem metra i wprowadzić swój reżim. I tyle. Gówno go obchodzi zbawienie, świat ponad i cała reszta nadziei ludzi z metra.
- Czyli nas poślą po Arke a sami zgarnął sprzęt wojskowy? O ile ktoś nie zrobił tego wcześniej.
Dopiłem herbatę dwoma łykami żałując, że to już koniec.
- I moim zdaniem w zależności od tego co znajdą w bazie - to zaważy na losach Arki - jeśli jest dalej w San Fran. Jeśli będą mieli dość sprzętu by przejąc władze w LA - mogą spróbować sabotować statek. Jeśli nie - cóż zostaną bohaterami metra i drogą do zbawienia. Siak czy tak - mają przewagę.
- Rozumiem. Dziękuje za pouczającą rozmowę i pyszną herbatę. Powodzenia.
- Czekaj. Jeszcze możemy coś z tego wyciągnąć dla nas i dla ludzi. Ja wiem gdzie mogą znaleźć klucz do S.A.D, ale nie wiadomo czy im to coś da. Durand to nie najgorszy chłop - sam kręci coś na boku - załatwia leki dla ludzi. Może da się z nim jakoś dogadać. Żeby jednak najpierw sprawdzić statek, żeby dać nadzieje… szanse tym ludziom stłoczonym - uwięzionym tutaj. Ty pewnie tego nie rozumiesz, ale ja pamiętam jak to jest chodzić pod niebieskim niebem, czuć zapach skoszonego trawnika i wpierdalać pieprzone lody w upał, gdy fale rozmywają się na piaszczystej plaży. To se ne wrati jak mawiał mój znajomek - ale … jeśli jest nadzieja, na coś lepszego niż te zapchane, śmierdzące tunele - to trzeba dać to ludziom. Szczególnie że z LA już wiele nie wyciśniemy. Co się dało wyrwać z ruin już wyrwaliśmy. A na grzybkach, ślepych prosiakach i świnkach morskich daleko nie zajedziemy. Kumasz?
Byłem sceptyczny. Cholernie.
- I Arka wszystkich zbawi? A nie bierzesz pod uwagę, że to może być nowe zagrożenie?
- Jasne że może, ale nic nie tracimy sprawdzając, próbując chociaż.
- Taran. Jestem najemnikiem. Swoje zasady i honor mam ale robię to dla gambli. Jak mnie Polis wynajmnie do sprawdzenia Arki to to zrobię. Jak Ty wcześniej mnie wynajmiesz bym do spółki z Janą sprawdzili Arkę nawet gdy ci z Polis zawrócą to zrobię to. Sumiennie, pilnując swoich i jej pleców.
- Widzę, że się rozumiemy - czego chcesz za sprawdzenie arki i pomoc Małej?
O proszę... A myślałem, że obrazi się za nie podzielanie jego wiary.
- Zaliczki. Maski z pochłaniaczami i naboi .44. A po robocie… Zaufam Ci. Dogadamy dokładną cenę w zależności od misji. Będę chciał pewnie się stąd wcześniej czy później wynieść więc sprzęt. Broń, amunicja, żarcie, leki… A może informacji i polecenia.
Taran wstał i zniknął za drzwiami. Po chwili wrócił niosąc wojskową maskę z nowiutkimi pochłaniaczami. Położył ją na stole a obok niej drewniane pudełko
- 30 naboi i maska. Starczy?
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Co najwyżej zmęczenie. Nie kryłem zdziwienia jego hojnością. Powolnym ruchem wyciągnąłem colta i uzupełniłem bębenek. Resztę naboi porozkładałem po kieszeniach a maskę z pochłaniaczami schowałem do plecaka. Potem wstałem i wyciągnąłem do niego rękę. Gdy ją uścisnął wypowiedziałem formułkę.
- Starczy. Niniejszym traktuję Twój kontrakt jako ważniejszy od ewentualnych zawartych z Polis i jego przedstawicielami prawem pierwszeństwa. Sprawdzę Arkę i zadbam o bezpieczeństwo Jany zwanej Małą.
- Dzięki a teraz zmiataj. Musze odpocząć
- Uprzedź tylko stalkerkę, mi może nie uwierzyć. Do zobaczenia żołnierzu.

***

Po powrocie bez słowa usiadłem i zjadłem wystygłe już jedzenie. Czemu poszedłem do Tarana? Mimo jego słów ciągle miałem złe przeczucie. Uważałem ludzi za najgorsze kanalie zdolne dla gambli zrobić wszystko. A jeżeli były one bezpośrednio związane z kasą... Potrzebowałem informacji i sojusznika. Taran był idealny. Po pierwsze służył, po drugie pamiętał czasy przed wojną (ta kombinacja wywoływała bolesne wspomnienia) a po trzecie takiej ksywki się nie zdobywało za subtelność i zabawę w intrygi. Jeżeli moje podejrzenia były prawdziwe chociaż w części na wyprawie mogę potrzebować sojusznika. Jana nadawała się idealnie. Nie była polityczna jak glina a jako stalkerka nie mogła też być głupia. Do tego umowa była prosta i moralnie czysta. Sprawdzić Arkę i chronić tyłek Małej. Gamble mnie też zadowalały, jeżeli zaliczka była tak duża to właściwa zapłata... Na pewno mnie usatysfakcjonuje. A jeżeli Polis da więcej? Niech się pieprzą. Taran już mnie miał i byłem prawie pewien, że grał czysto.

Gdy padł rozkaz do wymarszu przetarłem szybko naczynia i z pewnym wahaniem odczepiłem od plecaka pakunek. Sprawnie odwinąłem szmaty i przypasałem szablę. Budziła jeszcze większą uwagę niż srebrny colt.


Prosta, funkcjonalna ale i elegancka. Ktoś kto ją wykonał musiał się ładnie natrudzić wykorzystując stal dobrej jakości i nadając jej nie tylko ostrość i wyważenie ale też nawiązując do wojny secesyjnej. Broń godna szlachcica. Może i o strój nie dbałem ale o swoje narzędzia wręcz fanatycznie. Bez słowa zająłem wyznaczone mi miejsce w szyku.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline