Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2014, 20:17   #201
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Jeszcze przez chwilę po otwarciu drzwi wzbraniali się przed zajrzeniem do środka, nie wiedząc czego się spodziewać, Torch przemógł się pierwszy. Omiótł spojrzeniem salkę, ani żywej duszy, tylko masa elektroniki. Oleg obszedł stojący po środku stół dookoła, upewniając się, że są sami, podczas gdy reszta podziwiała zgromadzony tu sprzęt. O dziwo, wszystko wydawało się być na chodzie, nie było jednak śladów ludzkości, a to akurat mało pocieszające. Asystenci Steina, ci niezgrzybiali i przy zdrowych zmysłach, raczej tu nie urzędowali, na co po cichu, a niektórzy i głośniej, liczyła grupka. Co gorsza, drzwi zamknęły się za nimi, bez ich ingerencji. Teraz byli pewni, że ktoś ich obserwuje, a po chwili wiedzieli nawet, kto.

Najpierw kolaż jak z holohorrorów, szczątkowanie ludzi, fontanny krwi, potem zszywanie ich na nowo... Może gdyby chcieli, i mieli więcej czasu, poznaliby któreś z porzuconych kilkadziesiąt metrów dalej ciał. Taki obraz dawał do myślenia, w końcu to sprawca tych okropności miał być ich wybawieniem.

Najpierw go usłyszeli. Recytował jakąś nową wersję Biblii, ciężko powiedzieć, czy była to jego własna, obłąkańcza interpretacja, czy też może zapożyczył ją od którejś z sekt Gehenny. Pewnym było, że opowiada historię właśnie tego statku, z godnym naiwności Jonasza happy endem. Wreszcie, po tym krótkim, ale i tak zbytecznym wstępie, objawił im się. Można by powiedzieć, że zaczął mówić normalnie, porzucił bowiem charakterystyczny dla Biblii język, jednak rzeczy, które mówił uniemożliwiały takie stwierdzenie.

Pominąć można fakt, że kazał im się pozabijać - niejeden na Gehennie lubił patrzeć jak inni walczą na śmierć i życie. A że doktorek był tu na dominującej pozycji, miał coś, czego oni mogli chcieć, to mógł sobie pozwolić na takie fanaberie. Ale co on właściwie miał? Rzekomo działającą kapsułę ratunkową z niewiadomymi ilościami powietrza, wody i pożywienia, w statku dryfującym w nieznanej części kosmosu. I chciał z tym, który przeżyje, zaludnić nowy świat, przy proporcji samców do samic 3:1 (2:2 jeśli Jonasza uznał za kobietę). Może wierzył w zdolności Carli, może nawet zdołał ich przeskanować i wiedział, że nie ma ona objawów zarażenia, a może dokładnie nie przemyślał swojej propozycji. Szalony naukowiec jest przede wszystkim szalony, jego geniusz staje się nie tylko groźny, ale chwilami i bezużyteczny, ponieważ zdrowy rozsądek przestaje rozdawać karty.

Na szczęście, sprzęt który znajdował się w pokoju mógł ich uleczyć. Cudownie. Niech Stein leci zdrów, o ile wyrzutnia kapsuły jest sprawna. Nie potrzebują ani jego, ani Raztan, mają szczepionkę. Oczywiście była szansa, że Bass kłamał, nie można było lekceważyć doktorka, ale wolał zawierzyć jemu, niż Steinowi, który chciał z nim "dać nowe życie"...

Torch gotów był pierwszy położyć się na stole i przekonać się na własnej skórze o szczerości Bassa, ten jednak... wstydził się pracować przy obserwującym ich Steinie. Tłumaczył, że ciężko mu się skupić, i że to skomplikowany sprzęt, nie przyznał jednak, że przez kilkadziesiąt lat życia, z czego pewnie połowa jako jajogłowy, nie zdołał wyhodować jaj. Żelazna zasada Olega brzmiała "Jeśli masz coś do zrobienia, zrób to". Żadnych wymówek, jęczenia, usprawiedliwień od mamy, jeśli masz coś zrobić, to podwijasz rękawy i to robisz, nie ważne, że się z ciebie śmieją, ręce bolą, gardło pali, pot po dupie leci, masz to zrobić, i tyle. Oczywiście, są sprawy ważne i ważniejsze, ale, do kurwy nędzy, co jest ważniejsze od choroby, która może nawet za kilka godzin ich zabije, w międzyczasie upokarzając i pozbawiając sił do dalszej walki?

No tak, tyle że tylko on i Blady mają objawy, doktorek i Carla są, póki co, czyści.

Carla.
W porę spojrzał na nią. Nijak nie odniosła się do propozycji doktora Frankensteina, aż do teraz, kiedy to zaczęła podnosić kuszę. Oleg, wiedziony instynktem przetrwania, kucnął momentalnie, na ile umożliwiały mu to stawy, za stojącym na środku stołem. Niezgrabnie chwycił pistolet pneumatyczny, zamarł w bezruchu, próbując spowolnić bicie serca, i nasłuchując odgłosu padających na posadzkę ciał, lub choćby krzyku po wbijającym się w pierś bełcie, ewentualnie strzału z Bassowej broni. Póki co się nie wychylał, musiał poczekać na odpowiedni moment. W końcu kuszę trzeba przeładować, gdy więc pierwsza jej ofiara padnie na ziemię, wtedy będzie miał szansę.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline