Doerner zerknął w na zewnątrz. Uparty krasnolud siedział pod drzewem i gapił się w niebo. Kobieta i blondyn szykowali się do snu. Poirytowany Sylvańczyk mamrocząc wyszedł z chaty i stanął przed krasnoludem. - słuchaj, nie chodzi o to, że nie chciałem ci pomóc. Zresztą nieważne. Widzę, że te sprawy są dla ciebie ważne. Ja naprawdę nie jestem kapłanem i przyznam się, że wyjechałem z Sylvanii po to, żeby od tej całej otoczki kruczych skrzydeł się uwolnić...czy jakoś tak...
Rudiger nieco się plątał, ale w końcu nie chciał wyjść na wygodnickiego lenia, któremu nie chciało się machać łopatą. Chłopak uśmiechnął się i wyciągnął w stronę krasnoluda dłoń. - Obiecuję, że pomogę przy grzebaniu następnych trupów, zgoda?
I już ciszej dodał. - Oby ta chwila nie nastąpiła.
Po czym wyszczerzył się w swoim najlepszym promiennym uśmiechu. |