Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2014, 22:31   #134
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Neth, Quinn i Eldon

Cień pełzał wśród ścian nieokiełznany, miotany z jednego krańca groty na drugą, łamiący się wpółmrocznie na krawędziach wyczarowanych światełek. Wiecznie w ruchu i wiecznie nieuchwytny, w plamistym rozmazaniu. Bezgłośny, mimo dzikiego miotania i szarpiących spojrzenie skoków. Wyglądało to, jakby rozczapierzone łapsko wymachiwało przed padającym na ścianę płomieniem latarni, ku uciesze dziecka śląc w tło miraże i kształty. Wyglądało, jak dynamiczny teatrzyk cieni.

Osłaniający się wzajemnie zwiadowcy wiedzieli, że nie uczestniczą w przedstawieniu. Że to nie iluzja, ani pokazowy straszak. Zimno, które czuli w kościach na wspomnienie ściekającej na nich ciemności nie było sztuczką, czy autosugestywnym wrażeniem. Na ciele pozostawiało czerwień odmrożeń i piekące, mokre płaty skóry. Cofali się szybko. Szybko, szybko i coraz szybciej. Eskortowani miotającym się w półmroku płatem bezszelestnej czerni.

- „No nie wiem. Neth i Quinn są ode mnie dużo więksi, a weszli…” – Usłyszeli gdzieś z tyłu. Znajomy głos. Karzełek. Rozmawiał z kimś, głosy wibrowały w melodii rozmowy, niosły się wzmocnione panującą ciszą. Ujście z tunelu było tuż, jeszcze ledwie chwila, ledwie parę chwil drogi.

Ciemność spadła na nich jak zarzucona na głowę kapa, wyłączając zmysły i rodząc konfuzję. Wiążąc w niezręcznej nieporadności i bezsile. Mróz, buchnięcie ścinającego krew mrozu nastąpiło ułamek później. Na nowo w mroku, boleśnie kłując organizm, mimowolnie wykopując na jaw skrywane pokłady paniki.

Eldon podskoczył w przestrachu, poczuł opadający na siebie ciężar, skapujące na szyję zimno, skroplony chłód. Spróbował się wyrwać. Rozpaczliwie wychylił odsłoniętą szyję w tył, byle dalej od parującego mrozu, od kapiącej spomiędzy zębisk zimy. Kłapnięcie omiotło lodowatym podmuchem, nogi zachwiały się, zbłądziły w niepewności, zadrgały tanecznie wśród porozbijanych na piachu skał.

Ale ugryzienie nie nadeszło, trupi odór odstąpił, niziołek wykupił się od szczęk ledwie rąbnięciem. Smagnięty przez twarz zsiniał, odczołgał się okrwawiony, wymacał paluchami pozostawiony na twarzy porządek. Palce miał lepkie od krwi. W oczy, osiadając na rzęsach, skapywały ciężkie krople ciepła.

Ledwie wyczuli ruch powietrza, chrzęst kamyków pod stopami, głuche uderzenie i jęk, westchnienie niziołka, odgarniającego z czoła skrwawiony kosmyk. I potem poczuli to znów. Poczuł to Quinn.

Uderzenie. Solidne, szybkie, zwierzęco brutalne. Nie tak silne, jak się spodziewał, ale dość gwałtowne, by wybić go z równowagi, zepchnąć na Neth, zmusić dziewczynę do przymusowego cofnięcia. Kłapnięcie zębisk, metaliczny posmak krwi pluskającej z rozwartej paszczy, zionące śmiercią kęsy padliny. I obietnica gaszącego życie chłodu.

Niespełniona. Ponownie. Znów chlaśnięcie. Tym razem przez szyję, bolesne, łuskowato tnące, kaleczące skórę. Ostrzegawcze. Zostawiające ofiarę skrwawioną, naciętą i posiniaczoną. Żywą.

Zaczęli cofać się jeszcze szybciej. Wciąż przodem do obcej ciemności, plecami do wlotu korytarza. Ale to już nie miało znaczenia. Eldon znów, mgnienie oka, wyczarował gwarantujące jasność płomienie. I znów mieli przed sobą znany już dobrze korytarz. Nisko sklepiony, szeroki, nierówny, żłobiony pokracznie i przywalony kawałkami kamyków. Wolny od jakichkolwiek obcych kształtów i cieni.

Poczerwieniali, obici, ścierali z twarzy krew, gdy podziemna nitka wyprowadziła ich z powrotem przed radzących się nad braterską pomocą kompanów. Na nowo do punktu wyjścia.
 
Panicz jest offline