Z dzikim uśmiechem Bryce oparł się o zimny granit, dający ochronę przed wrogimi pociskami. Ledwie zerknął na draśnięcie. Miał szczęście i skaveńska strzała musnęła go tylko. Szybkim spojrzeniem omiótł pole walki oceniając stan towarzyszy i liczbę pozostałych wrogów.
Jeszcze piątka.
Automatycznym ruchem sięgnął po kolejną strzałę gdy odezwał się któryś z gryzoni. Przeklęte, tchórzliwe szczury. Nie uśmiechało mu się puszczanie ich wolno. Nie tylko nie ufał im za grosz, ale też nienawidził bardziej niż jakiegokolwiek plugastwa chadzającego po świecie.
Z drugiej jednak strony widział, że niektórzy nie mieli tyle szczęścia co on i oberwali znacznie bardziej. Nie chciał podejmować za nich decyzji o dalszej walce.
Częściowo ukryty czekał z przygotowanym łukiem, mierząc do jednego z skavenów, na decyzję pozostałych. Opuścić broń zawsze zdąży. Z trudem opanowywał chęć uwolnienia trzymanej strzały. Gdy więc w powietrzu zaśpiewał bełt kusznika, niemal natychmiast wyfrunęła ona jego śladem. |