Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2014, 10:04   #36
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wpakowała ich w tę sprawę najzwyklejsza na świecie chęć odgrodzenia się rzeką od żądnych zemsty "przyjaciół", z którymi niedawno się rozstali.
No i ciekawość jednego z Chłopców.

- Herr Kacper von Steinhopper! - zawołał Bert stanowczo, ale z należytym szacunkiem. - Proszę pana aby zaniechał Herr tej agresji. Jeżeli czuje się pan urażony, a córka pańska skrzywdzoną jestem pewien, że mogę pomóc rozwiązać ten konflikt bez użycia siły! Niechże wykaże się miłościwy pan mądrością rodu godną i wykaże wstrzemięźliwość w rękoczynach!

Jost uniósł oczy ku niebu, gdy tylko z ust Berta padła godna barda tyrada. A nie stuknął przyjaciela w łeb tylko dlatego, że nie wypadało w publicznym miejscu czynić takiego gestu. A imć Kacper, von czy nie von, z ciekawego powodu awanturę wszczynał. Gdyby Schlussel czynem jakowymś, obmacywanką na przykład, dziewczę znieważył. Ale jak udowodnić podglądanie? I co tu szkiełko do roboty miało?

- A czemuż, wielce szanowny panie von Steinhopper, imć Schlussela oskarżacie o czyn takowy? Widzieliście to? No i gdzie, tudzież jak mógłby dokonać tegoż czynu? - spytał.

Ciekaw był, czy obiekt “zbrodni” wart był zachodu. Sądząc po wyglądzie rodzica... Cóż, było to nader wątpliwe.

Niewysoki szlachcic obrócił się ku Biberhofianom, lecz zanim odpowiedział upewnił się zerknięciem przez ramię, czy osiłek cały czas stoi tam gdzie stać powinien.

- Szlachecki honor panieński splamiony, to jako ojciec prawo mam żądać krwi! - krzyknął szlachcic, ze wzniesionym pomidorem gotowy do rzutu w sługi zamkniętego w wieży mężczyzny. - Szkłem powiększającym oglądał z wieży dziewicę! Dziecię me pierworodne! Schodź na dół i walcz! - Cisnął pomidorem do góry, lecz z opłakanym skutkiem, bo czerwony pocisk nie doleciał nawet do połowy wysokości zawieszonej wysoko nad placem balustrady. - I co wam do tego? Kamratami tej szui jesteście?! - Zmrużył złowrogo oczy.lustrując wzrokiem wszystkich Chłopców z Biberhof.

Jegomość na tarasie minę miał nieciekawą.

- Zapewniam, że to prawdą nie jest! - Gestykulował prawicą bijąc powietrze, jakby tłumaczył coś bardzo prostego, udowadniał oczywistość lub wskazywał drogę, która iść trzeba prosto.

Spojrzenie jednak jakim obdarzył Chłopców z Biberhof wołało wręcz: “Ratujcie mnie przed tym furiatem!.”

- Skoro to robił - Jost skinął głową - to rację macie, herr Kacprze. Przyjaciel mój - wskazał na Berta - sprawnym jest wielce w rozwiązywaniu problemów wszelakich. - Z ust Josta spłynęły słowa, które równie dobrze mogły znaczyć wszystko, jak i nic, ale wypowiedziane były z pełnym przekonaniem. - Ale warzywem w garści nic nie zdziałacie, takoż i krzykiem - dodał. - Innych sposobów trzeba się imać. A skąd wiecie, że to on? - spytał szeptem.

Starszy mężczyzna wciąż czerwony ze złości wziął głębszy oddech, poprawił poły swej szaty i strzepnął z ramienia liść sałaty. Przyjrzał się Jostowi.

- Panie kochany… - rzekł Bert zwracając na siebie uwagę szlachcica. - Mój towarzysz dobrze prawi. Proszę zostawić w spokoju warzywniak niczemu nie winnego sprzedawcy i ruszyć razem z nami aby… rozwiązać ten spór w sposób należyty. - dodał Winkel. - Jestem w stanie panu pomóc, ale musi Herr teraz zaniechać rękoczynów.

Mina szlachcica zdawała się mówić, że przekonanym nie był do słów gawędziarza.

- Przynajmniej w tej chwili - dodał Jost. - A nuż się okaże, że to nie ten astonom jest sprawcą? Pan jest tu, herr Kacprze, a pana córka sama się teraz ostała. A nuż kto inny, teraz, coś zmyślnego knuje, na astronoma waszą uwagę zwróciwszy?

- Jak tacy skorzy do mediowania między nami jesteście, to dowód niewinności mi dostarczcie, po czym plama na honorze córki mej okaże się niebyłą. Jednakże, jeżeli takowego nie będzie, to sekundantami będziecie w pojedynku, bo karę mu wymierzę mieczem! - pogroził kułakiem Schlusselowi.

- Dowód tego, że ktoś nie podglądał, trudno okazać, bo nijak w rękę wziąć się go nie da - odparł Jost. - Ale zobaczymy, co da się zrobić. Kiedy ów czyn niegodny miał miejsce? - Jost zadał kolejne pytanie. - Skąd o nim wiecie, o tym ze szkiełkiem patrzeniu, i gdzie była wówczas wasza córka? I dlaczegoście tacy pewni, że to astronoma robota? Nie wygląda on na takiego, co by... - Jost potarł brodę - na oglądanie panien, nawet najcudniejszych, czas tracił.

- Oko lunety w okno sypialni Kristiany zaglądało nad ranem, Sigmar jeden wie od jak długiego czasu! Podglądacza ukarać trzeba! - von Steinhopper podniósł głos nieugięty w swym przekonaniu słuszności i na dodatek zaczynał tracić cierpliwość do dalszej rozmowy.

Powinieneś się nazywać Stonekopf, pomyślał Jost.

- Pójdziemy z nim porozmawiać - powiedział. - Postaramy się wyciągnąć z jego całą prawdę.

Skinął szlachcicowi głową, po czym ruszył w stronę wejścia do wieży.

Słudzy rzekomego kartografa dziarsko zagrodzili drogę Chłopcom z Biberhof, choć miny chudzielców były raczej na wyrost groźne z wymalowanym brakiem przekonania.

- Wpuśćcie tych dobrych ludzi! – krzyknął Schlussel z wysokości wieży.

Słudzy przyjęli to polecenie z wyraźną ulgą, która wymalowała się na ich przejętych twarzach zastępując udawaną odwagę.
Kręte, strome schody zawiodły ich na szczyt dzwonnicy, którą mężczyzna po pięćdziesiątce zaadoptował na pracownię obserwacyjną. Wielki dzwon zawieszony nad głowami zgromadzonych zajmowałby niemal całość pomieszczenia, gdyby zerwał się z mocowań potężnych, drewnianych belek u stropu. Biurko pod ścianą pokryte papierami, mapami i dziwnymi przyrządami oraz stojące przed nim krzesło, były jedynymi meblami kamiennej komnaty. Przy balkonie znajdował się sporych rozmiarów, zapewne bardzo ciężki teleskop, osadzony na żelaznym trójnogu.

- Cieszę się, że pomóc mi zechcieliście moi drodzy – powiedział mężczyzna, podchodząc ku nim powoli.

Brodacz z bliska okazał się być co najmniej dziesięć lat młodszym niż po pierwszym wrażeniu jakie zrobił na Chłopcach z Biberhof, gdy go zobaczyli stojącego wysoko na balkonie.

– Nazywam się Wiktor Schlussel. – Ukłonił się z szacunkiem. - Kartograf. Słyszeliście całą aferę. Herr Kacper von Steinhopper słuchać mnie nie chce i słowa moje do niego nie przemawiają. – Mówiąc patrzył na Berta. - Gotów zabić mnie rękoma swego czempiona lub w lochu osadzić… - Bezradnie rozłożył ręce.

- Eryk Bauer. - Łowca skinął głową, już jednak zerkając z ciekawością na lunetę. - Problem macie, Herr Schlussel. Bo jak to - wskazał palcem teleskop - było skierowane w okna młodej damy, to się od winy wymigać wam będzie trudno. Powiedzta nam swoją wersję. Herr Steinhopper już nam cosik rzekł od siebie.

- Czy można, jak rzekł herr Steinhopper, spojrzeć z tego miejsca w tamte okna - dodał Jost - czy też jeno przywidziało się coś tamtej pannie? Może przy okazji pokażecie, jak to działa, ta rura, którą ojciec owej panny szkiełkiem zowie?
- Jost Schlachter - przedstawił się po niewczasie.

- Bert Winkel. - przedstawił się grzecznie chłopak. - Niech Pan się nie obawia. Jak rzekł Herr prawdę my jej dojdziemy, a Panu włos z głowy nie spadnie. - dodał spokojnie gawędziarz.

- Miło was poznać. - Uścisnął każdemu dłoń zakłopotany. - Tutaj się patrzy. - wskazał na okular.

Jost spojrzał przez okular i z niedowierzaniem cofnął głowę, po czym raz jeszcze spojrzał przez teleskop.

- Nie do wiary - mruknął. - Jak rękę sięgnąć. Sternika z tej barki po ramieniu można by poklepać. Na pozór - wyjaśnił.

No to pannie też się przyjrzeć, fakt, pomyślał.

- Herr Schlussel, waćpan wodę obserwujesz, czy gwiazdy? - spytał, stale patrząc przez okular. - W każdym razie nijak tu domu żadnego zoczyć nie można.
Spróbował poruszyć teleskopem w górę i w dół, po czym odstąpił miejsce kolejnemu członkowi drużyny.

- Badania swoje rzece poświęcam - odparł skwapliwie kartograf.
- Kto jeszcze tutaj ma dostęp, herr Schlussel? Na wieżę i do tej machiny? Wy tu czuwacie noc całą? Sami? - Jost zadał kolejne pytanie.

Rzucone dość obojętnym tonem pytanie miało swój powód, o którym Jost nie miał zamiaru mówić astronomowi, przynajmniej na razie - świeże rysy na kamiennej posadzce świadczyły o tym, że ciężki trójnóg, na którym stało urządzenie, był niedawno przesuwany.

- Głównie ja. Czasem są tutaj ze mną moi pomocnicy. Widzieliście ich już na dole - wyjaśnił astronom.

- Oni pomagają w ustawianiu tego urządzenia - spytał Jost - czy sami to robicie?

- Siłę oni raczej w rozumie mają a nie muskułach. Do przenoszenia teleskopu potrzeba kilku silnych rąk. Zatrudniam pracowników portowych do przenoszenia go i transportu między lokacjami.

- A gdzie byliście tej nocy, co to niby kto przez szkiełko pannę Steinhopper oglądał? - Jost próbował wyjaśnić kolejną wątpliwość. - Jeśli tu... - Nie dokończył.

- Taaak… - kartograł poczerwieniał. - Sam obserwowałem zakręty na Reiku…

Kręcisz pan coś, pomyślał Jost.

- No to kłopot pan ma, herr Schlusser. Wszak ślepy nawet zobaczy, że ktoś machinę przestawiał. - Jost pokazał ślady na kamieniu. - A skoro mówicie, żeście sami tu byli, herr Schlusser. Takie kłopoty śmiercią lub ślubem kończyć się mogą niechcianym. Ładna chociaż ta córka von Steinhoppera? - zainteresował się Jost.

Kartograf wyjął z kieszonki binokular i przystawiając do oka pochylił się ku ziemi przy trójnogu.
Wstał po chwili i wyprostował się niczym struna.

- Piękna… - szepnął wpatrzony w dal przez okno.

- To czemuście o jej rękę nie poprosili? - zdumiał się Jost.

- Herbu mi brakuje i pieniędzy. - mężczyzna powiedział godnym tonem głosu, choć mało wesołym był, co widać było z jego całej postawy.

Jost słowa nie wyrzekł, bo i co miał odrzec na taką wypowiedź.
 
Kerm jest offline