Elitarystyczny Nowotwór | Po dłuższej chwili rozmowa o zwierzoludziach umarła śmiercią naturalną, a karczmarz przeniósł łaskawie swą uwagę na resztę gości. Zadowolona z takiego obrotu sprawy rudowłosa szybko przeszła do interesów, wyciągając z sakiewki starannie odliczone monety. Jedzenie, pokój i kąpiel - nie miała wygórowanych żądań. Zapłaciwszy za wszystko, z kluczem w dłoni, ruszyła ku jednej z wolnych ław. Z wyraźną ulgą usiadła na wysłużonych deskach, broń kładąc na kolanach, a gdy dziewka służebna postawiła przed nią talerz pełen mięsa i butelkę wina, od razu przystąpiła do ataku. Łapczywie połykała kolejne kęsy, prawie nie żując i parząc palce.
Ostatnie tygodnie dały się jej mocno we znaki, nie chłodem i głodem, lecz zwykłym, ludzkim zmęczeniem. Podróż w pojedynkę miała sporo minusów. Wszystko musiała robić sama, nie było nikogo, kto wyręczyłby ją choćby w tak błahych czynnościach jak rozpalenie ognia, czy przygotowanie posiłku. Z nikim też nie współdzieliła wart, przez co czas przeznaczony na sen kurczył się do nerwowej drzemki tuż przed świtem. W zamian za to była panią swego losu, nie musiała martwić się niczyje bezpieczeństwo i wysłuchiwać narzekania na zimno, czy niewygody. Gdy zatęskniła za ludźmi, bądź luksusami oferowanymi przez cywilizację, wędrowała do najbliższego miasteczka. Sprzedawała skóry upolowanych zwierząt, czasem zrabowane z trupów kosztowności. Wielkiej gotówki za to nie było, lecz na najpotrzebniejsze zakupy i chwilę “normalnego życia” starczało aż nadto.
Wrażenie, że ktoś ją obserwuje narastało. Z początku ignorowała je, skupiając całą uwagę na posiłku, lecz gdy miska pokazała dno, problem powrócił i z pełną premedytacją począł uwierać Zoję gdzieś w tył czaszki. Próbowała owo swędzące miejsce podrapać, bezskutecznie niestety, a im bardziej się starała, tym mocniej uczucie dyskomfortu dawało o sobie znać. Pochyliła więc głowę do przodu, przesuwając dłoń na kark. Masowała go powoli, a bladozielone oczy dyskretnie rozglądały się w tym czasie po sali, szukając źródła problemu.
Ryżego wielkoluda nie dało się nie zauważyć. Siedział parę stołów dalej i bez żadnego skrępowania obmacywał lubieżnym wzrokiem co bardziej wystające, zojowe krągłości. Robił to tak intensywnie, że prawie czuła na sobie dotyk wielgachnych łap. Odpowiedziała mu obojętnym spojrzeniem, oceniając szerokie bary i wyraźnie rysujące się pod skórą mięśnie.
Przez chwilę zastanawiała się leniwie, czy nie zaprosić go na górę i nie dać się wyłuskać z ubrania, lecz dała sobie spokój, przenosząc całą uwagę na butelkę wina. Uczyniła to z dwóch powodów. Po pierwsze była zbyt zmęczona na łóżkowe wygibasy, po drugie obawiała się o własne zdrowie. Mężczyzna wyglądał na równie wyposzczonego co ona, a biorąc pod uwagę jego gabaryty i stan upojenia, cała schadzka zakończyłaby się zapewne dość szybko. Poza tym w przypływie uniesienia mógł zrobić jej krzywdę. Niższa o dobrą głowę i dwukrotnie lżejsza, nie miałaby za bardzo możliwości obrony przed tym rozochoconym gorem. Wybrała więc towarzystwo wina, sumiennie wlewając w siebie kolejne łyki. Po alkoholu nie będzie chodziła okrakiem przez kilka następnych dni i nic sobie nie nadwyręży, a rozłożyć nogi zawsze zdąży.
Ciepłe wnętrze karczmy zapełniało się powoli. Coraz to nowe twarze pojawiały się pod krzywym dachem, skuszone wizją sytego posiłku i chwili wytchnienia od mroźnego wichru. Rudowłosa zaszczycała przelotnym spojrzeniem każdego nowo przybyłego, po czym wracała do swoich zajęć. Machnięciem ręki przywołała służkę, by ta doniosła kolejną butelkę. Zaopatrzona w nową porcję trunku, obserwowała tańczące w kominku płomienie, a ludzki gwar skutecznie odpędzał samotność. Nie musiała z nikim rozmawiać, wystarczyła jej świadomość obecności innych ludzi.
Wtem rozmowy ucichły, atmosfera zgęstniała. Kobieta zadrżała. Znów znalazła się w leśnej głuszy, na moment przed atakiem drapieżnika. Świat zamarł w nerwowym oczekiwaniu na rozwój wypadków. Z trudem, ale powstrzymała chęć sięgnięcia pod broń, wiedząc że taka reakcja nie spotkałaby się z przychylnością reszty gości. Zamiast tego spokojnie uniosła głowę, lokalizując potencjalne zagrożenie.
Zakonne psy gończe rozpoznałby nawet ślepy i głuchy. Słudzy Sigmara roztaczali wokół siebie aurę strachu, oraz wręcz namacalnej pogardy. Zoja zagryzła wargi, tłumiąc narastający wewnątrz gardła chichot. Przyzwyczaiła się do widoku i obecności drapieżników, nieważne na ilu kończynach się poruszali. Szpony, kły, ostrza, czy broń palna - wszystko mogło zabić. Siedziała więc dalej na swoim miejscu, pociągając z flaszki. Nie miała nic do ukrycia, lęk był tylko niepotrzebnym bodźcem.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |