Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2014, 18:44   #19
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chodzenie po szkle dobre jest dla fakirów, ale zdecydowanie szkodzi butom, tudzież każdemu, kto chce się gdzieś cicho wślizgnąć.
Na szczęście został kawałek chodnika, gdzie szkła było mniej. Dużo mniej. Tak, że można było wejść do środka.
Artur rozejrzał się dokoła, schował rower za załomem i starannie ukrył plecak, z całym posiadanym w tej chwili majątkiem. A potem, odsuwając butem szkło na prawo i lewo, ostrożnie wszedł do środka - nie drzwiami, ale przez coś, co kiedyś było wielką oszkloną ścianą.
W środku było pusto.
A dokładniej - nie było ludzi.

Od razu było widać, że części południowej nie warto było zwiedzać. Nawet najbardziej zagorzały kinoman nie ryzykowałby swego życia, by zwiedzać zawalone kinowe sale. Oglądanie filmów można było sobie wybić z głowy, i to nie tylko z powodu braku prądu.
Jednak Kinopolis oferowało nie tylko wizualne atrakcje. Witryny sklepowe były co prawda potłuczone, ale napis na ścianie, Pizza Express, był zachęcający. Pizza to, jakby nie było, jedzenie.
Wnętrze pizzerii było mniej zachęcające, niż napis - przez powybijane szyby widać było poprzewracane stoliki i krzesła. Wyglądało to tak, jakby przez środek lokalu przeszedł huragan. Albo jakby stado przerażonych miłośników pizzy rzuciło się nagle do wyjścia.
Drzwi do kuchni były otwarte, ale panująca tam ciemność nie zniechęciła Artura. Wyciągnął latarkę, podładował nieco akumulator i zapalił.

Kuchnia jak… kuchnia.
Widać obsługa uciekała stąd w popłochu, bo na podłodze stało kilka garów, a tu i tam można było znaleźć kilka pizz w różnych stadiach gotowości.
A później, tak można było się domyślać z wyglądu, ktoś tu przyszedł i pozabierał to, co wydało mu się warte uwagi i zabrania. Szafy chłodnicze, zwykle pełne napojów, stały puste, a dla Artura zostały naczynia, trochę warzyw, ale niewiele, kilka otwartych paczek wyschniętego, drobnego sera, zepsute mięso, surowe ciasta…
Do firmowej torby Artur wpakował średnich rozmiarów patelnię, butelkę z jakimś olejem, warzywa, ser, dwie paczki ciut rozmrożonych mrożonek i parę ciast. Były surowe, ale ogień i patelnia... Warto było spróbować. Gdzieś na zewnątrz.

Nieruchome ruchome schody doprowadziły poszukiwacza jedzenia na piętro, gdzie, jak Artur pamiętał, znajdowało się (do niedawna) kilka lokali. Jakaś Stajenka, jakiś Yogoland. I cicha nadzieja, ze znajdzie się coś bardziej konkretnego.
Temperatura panująca wewnątrz Kinopolis powoli upodabniała się do panującej na zewnątrz, więc stojące w jednej z szaf chłodniczych lody i desery wyglądały niemal na zjadliwe.
Mimo wszystko Artur wolał nie ryzykować. Desery należało spożywać po daniu głównym, a nie przed.

Kolejny lokal, Cafe Cinema, zaoferował Arturowi napoczętą butelkę Pepsi, dwie napoczęte, większe butelki Coca Coli (z których Artur zrobił jedną, pełną).
Nic więcej do zabrania tam nie było, bowiem Artur nie był zainteresowany ani damską torebką, ani damskimi ciuszkami. Można by śmiało sądzić, że kelnerka (czy jak tam nazwać pracującą tu dziewczynę) uciekła stąd w fartuszku, nie pamiętając ani o swym ubraniu, ani o torebce, w której znalazła się studencka legitymacja.
- Ładna. - Artur ocenił właścicielkę torebki.

Kliknij w miniaturkę


Stajenka wbrew nazwie nie serwowała owsa i siana, tylko całkiem niezłe pizze.
Nie tym razem jednak. W ladach nie było nic ciekawego, a kasa, którą mimochodem zainteresował się Artur, już wcześniej podzieliła los swych koleżanek z poprzednich lokali.
- Jacy ci ludzie są pazerni - mruknął niechętnie Adrian. - Nic nie zostawią dla innych.
W kuchni też było i ciemno, i pusto, ale były tam drzwi, prowadzące dalej, ozdobione napisem "Dla personelu".
Krótki, pusty korytarzyk kończył się kolejnymi drzwiami. Zamkniętymi. Plama krwi na podłodze psuła nieco nastrój ciszy i spokoju.
Artur ostrożnie uchylił drzwi. Tak na wypadek, gdyby za nimi ktoś się czaił. A potem pchnął nieco mocniej i oświetlił wnętrze.
Mieszkaniec tego pomieszczenia nie mógł się na nikogo czaić. Leżał spokojnie, trzymając się za rozerwaną szyję. Kałuża krwi na posadzce świadczyła o tym, że przeciętny człowiek ma w sobie faktycznie około pięciu litrów krwi.

Kliknij w miniaturkę


Artur cofnął się i odruchowo zamknął drzwi. Po chwili jednak ponownie wszedł do środka.
Tyle trupów już widział, więc jeden mniej, jeden więcej...
Mężczyzna wyglądał na pracownika kina, na dodatek utrupionego nie tak znowu dawno. Stężenie pośmiertne dopiero się zaczęło.
Na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, iż albo ktoś się naoglądał filmów o wampirach i wilkołakach i coś mu się poprzestawiało, albo też w Kinopolis zamieszkało jakieś zwierzę.

Przeszukanie kieszeni zaowocowało znalezieniem kilkuset złotych, portfela z identyfikatorem w środku, na oko nie przypalonej mp czwórki, starego telefonu (którego Artur nie zabrał), kilku paczek żelków i kuchennego noża, który na nic się denatowi nie przydał.
No i były też kluczyki od samochodu. A to skojarzyło się Arturowi z apteczkami samochodowymi. Tyle wraków mijał po drodze i nie pomyślał...
Nic więcej do zabrania nie było - ani przy truposzu, ani w kuchni, z której jakieś dobre duszyczki wyniosły wszystko, co nadawało się do zjedzenia.
Ostał się jedynie cukier, który wysypał się z rozbitych cukierniczek i leżał na ziemi. Aż tak zdesperowany to Artur jednak nie był.

YOGOLAND oferował wystawkę z nieciekawie wyglądającymi owocami, zaś automat wydający jogurty zdecydowanie nie działał. Choć i tak, nie da się ukryć, Artur nie bardzo wierzył w jakość i świeżość ewentualnego poczęstunku.

Zza lady, co Artur zauważył dopiero po chwili, wystawały czyjeś nogi. Damskie. Dość zgrabne.
Niestety ich właścicielka nie zemdlała, słysząc ciche kroki nadchodzącego Artura. Została utrupiona jakiś czas temu. A co gorsza - nie dość, że utrupiona, to jeszcze częściowo zeżarta.
Jakiś czas temu, co wykazały bliższe oględziny i nieprzyjemny zapaszek. Zimno nie zimno, ale niektóre procesy trwały.

Artur cofnął się i oparł o ścianę, rozglądając się na wszystkie strony.
Tam zagryziony jegomość, tutaj na wpół zżarta niewiasta. Wniosek był prosty - po Kinepolis łaziło jakieś bydlę. Albo szaleniec.
Nóż w garść, kij w drugiej... Został jeszcze jeden lokal.

Miejsce za ladą było zajęte.

Kliknij w miniaturkę


Pokaźnych rozmiarów wilczur przekrzywił głowę i wpatrywał się w nadchodzącego.
Nie lew, pomyślał z ulgą Artur.
- Jaki słodki - mruknął. - Dobry pies. Pójdziemy na spacer? - spytał.
Zawsze lubił psy, ale ludojady - nieco mniej. Miał jednak nadzieję, ze ten się najadł i po prostu szuka przyjaciela. Co prawda wilczur obroży nie miał i na smycz raczej trudno by było go wziąć, ale dobrym słowem można zdziałać cuda, a w tych czasach czworonożny kompan by się przydał.

Artur cofnął się o krok i z trzaskiem złamał nogę od krzesła.
- Aport? - spytał, unosząc do góry kawałek krzesła i wykonując zachęcający gest.
Ten gest spowodował jednak nie zaplanowaną przez Artura zmianę nastawiania kundla.

Kliknij w miniaturkę


Zamiast pomerdać ogonem wstał, zjeżył się, szczeknął kilka razy i zaczął warczeć. Całkiem jakby mu się nie spodobało niszczenie mienia.
A potem wskoczył na ladę przed Arturem.
- Świnia, nie pies - mruknął Artur, cofając się o kilka kroków.
I w tym momencie zauważył ruch po prawej stronie. Pokaźny doberman zbliżał się w dość dziwny, powolny sposób.

Kliknij w miniaturkę


Żaden z psów nie miał krwi na pysku, ale ich nastawienie zdecydowanie nie było przyjazne, a doberman wprost aż się pienił.
Dwa na jednego...
Artur opanował chęć ucieczki gdzie pieprz rośnie.
- Aport! - zawołał, rzucając nogę od krzesła za plecy wilczura. Tam, gdzie znajdowało się wyjście na zaplecze.
Owczarek, zamiast zająć się kawałkiem drewna, zawarczał, zaś doberman zbliżał się powoli, acz systematycznie.

Teoretycznie Artur wiedział, jak sobie poradzić ze złym kundlem. Miał grubą kurtkę, miał broń w rękach. Ale tych umiejętności starczyłoby na jednego kejtra, a w tym czasie drugi by mu się dobrał do tyłka.
Ucieczka w stronę schodów nie wchodziła w grę. Ruszyłyby za nim, nim zrobiłby dwa kroki.
Pozostawała tylko jedna droga - zawalona kładka, po której można było zejść na parter. Z pewnym wysiłkiem, ale zawsze.
Wystarczyło ustawić na drodze kundli jeden czy dwa stoliki, a potem zjeżdżać stąd...
 
Kerm jest offline