Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2014, 21:36   #38
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dialog przy współpracy z innymi graczami i MG...

Wspólnie z przyjaciółmi Bert zdecydował, że będą podróżować w kierunku Frankenstein. Aby nie iść tropem zwaśnionych członków karawany przyjaciele z Biberhof mogli albo ich wyprzedzić albo cofnąć się do Diesdorfu - na co wpadł Schlachter. Druga z możliwości niebywale przypadka Winkelowi do gustu, bo z wspomnianej mieściny wraz z kompanami mógł dostać się drogą wodną do Strassenburga - zapewne znacznie wyprzedzając pochód arystokracji... Nie pozostało im zatem nic innego jak wyruszyć w drogę. Ku przygodzie!



***

Tawerna w Diesdorfie budziła w Winkelu wiele ciekawych wspomnień. Nie należała do tych wielkich, potężnych sal, nie była też ciasną klitką. To co od wejścia rzucało się w oczy to ogromne poroże i przywiązana do nich opowieść jednego z wykidajłów. Nie w wyglądzie jednak leżała magia tego miejsca. Cały czar tkwił w kuchni. Soczyste mięsiwa, pyszne piwo, idealnie doprawione pyrki i... Bert już niemal czuł niesamowity klimat tego miejsca aż tu nagle rozległy się krzyki. Gawędziarz w umyśle dźgał widłami tego kto rozwiał jego iluzoryczną wizję przytulnej gospody...

Nieopodal źródła krzyków zebrał już się niemały tłum gapiów. Warzywo, które zza niego wyleciało nie mogło spudłować. Przeleciało nad głową uchylającego się błyskawicznie Berta aby... trafić prosto w zakuty łeb Arno. Winkel wstrzymał oddech. Eryk i Jost też wyglądali na oniemiałych niemal nie zauważając płatów kapusty, które obsypały ich ciała. Gawędziarz przez chwilę myślał, że brodacz wybuchnie, ale nie. Krasnoludy były znane ze swojego opanowania i... chwil kiedy się ono kończyło. To o nich śpiewano ballady i snuto opowieści. Krasnolud niczym dobrze naoliwiona maszyna ruszył przez tłum rozgarniając ludzi z łatwością - jakby miał do czynienia z dziećmi. Tego co lada moment miało się ukazać oczom Biberhofian nikt nie mógł przewidzieć...

***

- Od tego tutaj jesteśmy, wielmożny Panie. - powiedział Bert wcześniej wpatrujący się w oko teleskopu. - Jak dokładnie możemy Ci pomóc, mości Schlusselu? - zapytał uprzejmie Winkel patrząc w oczy jegomościa.

- Przekonać możecie ojca niewiasty, że to nieporozumienie? - zapytał niepewnie. - Które wy wyjaśniliście? - dodał z nadzieją.

- Niegdyś, może dwa lata temu, bez wątpienia mógłbym tak postąpić, ale tutaj chodzi o prawdę. - powiedział Bert patrząc w oczy uczonego. - Kiedy poznam prawdę będę wiedział czy wasza sprawa słuszną jest i czy warta jest ewentualnego kłamstwa bądź… nazwijmy to przemilczeniem. - gawędziarz się zastanowił. - Czy czujecie coś Panie do córki obwiniającego was szlachcica? Pytam poważnie…

- Coś? - kartograf zerwał się na równe nogi, jakby był z dwadzieścia lat młodszy. - To… Dama mego serca! - zapowietrzył się w uniesieniu.

Westchnął ciężko jakby kamień młyński zalegał mu na sercu.

- Jeżeli mi nie pomożecie serce jej po dwakroć złamanym będzie. Moje, to nie ważne… Ale jeśli jej ojcu ten sekret zainsynuujecie, to wyprę się i wszystkim wszem wobec ogłoszę, że jestem zboczonym zbereźnikiem, którego w dyby zakuć trzeba nawet jeśli wygram bój z czempionem von Steinhoppera! - mówił z przejęciem gestykulując. - Ja na jedną kartę stawiam wszystko wam prawde mówiąc, więc w sercach osądźcie jak postąpić, a jak nie czynić i co lepszym będzie, a co gorszym… - zamilkł przejęty.

- Tak myślałem. - powiedział Winkel cicho. - Czy dama Pana serca odwzajemnia uczucie jakim Pan ją darzy? - zapytał gawędziarz ciekawy odpowiedzi. - Jestem bardzo rad z zaufania jakie w nas Herr powierzył.

Kartograf wyglądał na takiego co jednak żałował, że wypaplał wszystko.

- Honor mój nie pozwala mi o niewieście nic więcej mówić… - rzekł wpatrzony w kamienną podłogę.

- Dobrze. - powiedział Bert powoli skinając głową. - I tak jestem z Pana dumny. Jestem w stanie pomóc Panu, wspomnianej białogłowie i waszemu uczuciu, ale na przyszłość musi mi Pan obiecać, że już nigdy nie ustawi w ten sposób teleskopu. Po wykonaniu mojego planu nie może już nigdy paść na Pana chociaż cień podejrzeń. Rozumiemy się? - zapytał chłopak spokojnie.

- Uroczyście obiecam, że zmienię lokalizację mych obserwacji jeszcze dzisiaj i z wieży nigdy już więcej korzystać nie będę. - zapewnił skwapliwie.

- Dobrze. Jestem pewien, że obejdzie się bez rozlewu krwi. Muszę jednak prosić pana o współpracę w tej kwestii. Mam już pewien plan i aby on się powiódł musimy wszyscy zgodzić się, że należy się Panu pomoc. To jak, Panowie? - Bert spojrzał po twarzach swoich towarzyszy do społu z wyczekującym na zapartym tchu ich odpowiedzi kartografem Wiktorem.

- Oczywiście. - Jost skinął głową. - Z przyjemnością pomożemy.

Obietnica obietnicą, ale on przede wszystkim ciekaw był, jakie Bert ma plany. I czy w ogóle są to plany możliwe do zrealizowania. Eryk tylko przytaknął wolno, splótłszy ręce na piersiach. Nie był tak entuzjastycznie nastawiony, głównie dlatego, iż o uczuciach rzeczonej damy nie wiedzieli dosłownie nic. Bert spojrzał spokojnie na Arno i zajął głos.

- Plan mój bliski jest temu czym się Pan zajmuje. Jak widzimy za włościami szlachetnie urodzonego rodu znajduje się las. Las, którego roślinność i zwierzynę mógłby Herr badać w ramach wpływu na nie wód rzeki Reik. Nie mylę się, mości Wiktorze Schlusselu? - zapytał gawędziarz patrząc na kartografa.

I kto uwierzy w takie bajeczki, pomyślał Jost, średnio przekonany do pomysłu. A dokładniej - do skuteczności tego ostatniego.

- Hmmm... - zamyślił się Wiktor Schlussel. - Niektórzy powiadają, że Bestia z rzeki wychodzi i na lądzie atakuje również... - myślał na głos. - Przy odrobinie łaskawego oka Randala, to się na Bogów może udać... - potrząsł z przekonaniem brodą. - Problem tylko, że nie wszyscy wierzą w to, że Bestia z Reiku na lądzie spustoszenie sieje...

- Pewnie dlatego, ze wszyscy o niej mówią, a nikt jej nie widział. - odparł Jost. - To znaczy, każdy zna kogoś, kto zna kogoś, kto zna jeszcze innego, co to niby widział Bestię.

- Ja widziałem. - odrzekł mężczyzna śmiertelnie poważnie. - Od tamtego dnia poświęciłem życie badaniom rzeki.

- Kiedy widzieliście Bestię? - zainteresował się Jost. - To był jedyny raz?

- Dwadzieścia lat temu. Raz jedyny tylko. - westchnął. - Chętnie wszystko opowiem.

Z dołu rozległy się znajome, rozzłoszczone krzyki.

- Schlussela na dół prowadźcie! Szybko! - szlachcic wyraźnie tracił cierpliwość.

- Chętnie opowiem przy obiedzie, na który w podzięce za pomoc wszystkich was, dobrych ludzi, zapraszam. - rzekł pospiesznie Wiktor, z determinacją zerkając na plac.

- Nie mamy czasu zatem… za mną Panowie. - powiedział Winkel. - Jost, Eryk, Arno… nie dajcie ochronie szlachcica tknąć naszego przyjaciela, Wiktora. - dodał po chwili. - Może rozmową zajmę się ja? - zapytał bardziej z grzeczności i ruszył przed siebie.

- To może niech on jeszcze tu zostanie, my sprawę wyjaśnić spróbujemy. Jak dobrze pójdzie, to po niego poślemy. - zaproponował Eryk.

Kartograf stanął za Bauerem, jakby się za nim na wszelki wypadek chował i poklepał po lekko po ramieniu.

- Wielce rozsądne słowa! - powiedział z prawdziwym uznaniem patrząc na łowcę.

Gdybyś był rozsądny, to byś dziewic nie podglądał, szlacheckich, pomyślał Jost. A teraz w gacie robisz. Z drugiej strony trudno się było dziwić takiej postawie, zważywszy na to, kto stał za plecami Herr Kacpra von Zakuta Pała. Choć i temu z kolei Jost aż tak się nie dziwił, bo i jego by wściekłość brała, gdyby kto jego córkę podglądał. Gdyby ją miał, oczywiście.

- Wasza obecność z pewnością dodałaby prawdziwości waszym słowom, Herr Schlussel. - Jost wtrącił się do wymiany poglądów.

- Dodałaby? - powtórzył jak echo z wyraźnym skwaszeniem i szukał odpowiedzi na twarzach reszty młodzieńców.

- Pewnie, że tak. - rzekł Bert. - Obawiam się jednak, że nie zachowa Pan zimnej krwi i nasz plan przez Pana zachowanie legnie w gruzach. Utrzyma Pan nerwy na wodzy? Jak tak idziemy razem… - dodał Winkel patrząc wyczekująco na uczonego.

Kartograf wziął kilka oddechów, kiedy poprawiał szaty, jakby zbierając się na odwagę.

- Tak. Czy jednak mój adwersarz utrzyma swoje? Któż mnie obroni? Kto czempionem mym będzie, gdy wymagać tego będzie ta konfrontacja? - zapytał poważnie.

- Nie będzie tego żadna konfrontacja wymagać. - powiedział Winkel. - Wystarczy, że skupimy się na tym, co rzec powinniśmy i odejdzie Pan uniewinniony, nie zmuszany do obrony swej nietykalności…

Jost postarał się nie okazać swego braku wiary w pomyślność planu i prawdziwość słów Berta.

- Chodźmy zatem. Niech Shalaya czuwa nade mną... - powiedział Wiktor i zaczął niezdarnie przypinać do pasa wyciągnięty spod biurka, zakurzony miecz oblepiony pajęczyną, którą zamiótł z kąta.

 
Lechu jest offline