I gaworzyli jeszcze tak niecałą godzinkę, aż nie zmogły ich podawana z ręki do ręki okowita i wysiłek zeszłego dnia...
Spali krótko i lekkim snem, ino na tyle, by choć trochę nadwyrężone siły przed wyzwaniami następnego dnia zregenerować. W końcu, jakoś tak koło świtu z małżeńskiej izby wyjrzała zapyziała gębą właściciela domu. Chwilę po nim wytoczyła się z niej gospodyni, by przynieść ze studni trochę wody. Na zewnątrz wyraźnie słychać było jakieś zamieszanie, ludzie zbierali się i plotkowali. - Na bogów, wyście też ten harmider wśród nocy słyszeli?
- Ano, mój Zeniuś gadał, że obaczył jak się kto przy domu wśród zamieci kręcił, całą noc zasnąć nie chciał, ino przy drzwiach warował!
- Powiadam wam, to wszystko przez to, że tu trzymają tego plugawca. Źle się stało, żeśmy go im oddali.
- Jak nic po kapłanów winniśmy...
Dalszych szeptów nie słyszeli.
Powroźnik nie narzucał się, ale widać było, że wielce był zainteresowany losami pogorzelca i coraz to nieśmiało podchodził do drzwi prowadzących do izby, gdzie go złożyli.
Przynajmniej pogoda się uspokoiła i wyszło nawet nieśmiałe, bladawe słonko. |