- Rozumiecie co oni rozmawiają? - zapytał po polsku Joseph, kiedy do jego uszu dotarły niewyraźne słowa gdzieś spomiędzy bloków na południu. Jasne, angielski był dla niego wygodniejszy i szybszy, ale w końcu ciężko było wymagać, aby wszyscy nim mówili...
Echo zaczynało być coraz wyraźniejsze... "Zostańcie w domach! Pomoc nadejdzie niebawem! Zostańcie w domach..." i tak w kółko. - Zdaje się, że ktoś zorganizował jakieś auto na chodzie i megafon. Wujek Dobra Rada się znalazł… albo może mundurowi? - powiedział Yuri.
Sepp wzruszył ramionami: - Dla mnie to jest nieodpo… E… Dziwne. Co jeżeli ktoś nie ma tu domu? Ma koczować na ulicy? Co zjadać? Musimy powiedzieć tym na niżej.
- Też prawda. Zejdźmy na dół, rozdzielimy to co znaleźliśmy i ustalimy co dalej. Tutaj raczej nie zostaniemy, chyba że mamy ochotę na akcje jak ta w Żabce…
Cała trójka zeszła z powrotem do piwnicy. Marek i Marchewa zajęli się rozdzielaniem zapasów i informowaniem o sytuacji na górze. Sepp nie słuchał całego tego gwaru. Z zapasów zabrał przed rozdziałem dwie czekolady i przełożył do swojego plecaka nie pytając się specjalnie o zgodę czy pozwolenie. Zabrał też jedno opakowanie wina. Z plecaka wyjął przewodnik po Poznaniu i rozłożył mapę nachylając ją do światła. Po chwili schował przewodnik z powrotem i wyjął z plecaka koszulkę - podarł na pasy i powiedział do Marka: - Pokaż się. Trzeba coś zrobić z tymi ranami zanim się... eeee… Trzeba to przemyć. - odkręcił zamknięcie plastikowego worka i powąchał. “Eigentlich riecht wie ein Gift …” - pomyślał krzywiąc nos. |