- Po prostu z nas wszystkich stanowię największy cel. - Buck uśmiechnął się krzywo do greczynki, zagryzając cygaro - Co zaś się tyczy ćwiczeń... Cóż, ja bym tego tak nie nazwał. Powiedział bym raczej, że intensywnie pracuje... -
Podziękował Pauli za opiekę i nałożył suche ubranie. Propozycja „Bossa” zdawał się w tym momencie najsensowniejsza, więc nie widział powodu, aby jej nie przyjąć. Plan Marco wydawał się optymalny, jak na okoliczności. - Przebijanie się przez miasto odpada. Jest nas za mało. Powinniśmy schronić się w domu tego Jonasza, albo jeśli faktycznie są tu jakieś puste rezydencje, to zająć jakąś jako kryjówkę. Potem trzeba spróbować ominąć miasto. -
Choć był „miastowy”, to piesze wędrówki go nie przerażały, nawet w takim klimacie. Ominą miasto, czy nie, pewnie i tak będą musieli walczyć, a wolał robić na piechotę niż z wnętrza przyciasnego samochodu. - Panie Moya, jak bardzo Fumadores będą chcieli Pana dopaść? Puszczą za nami całą armie, czy raczej zostaną „pilnować interesu” w mieście? Czy ma Pan możliwość wezwania dla nas jakiegoś wsparcia?
- Co zaś się tyczy umowy, to Pana słowo wystarczy jak gwarancje, - tak, jakby mieli możliwość wzięcia jakieś innej - ...ale może powiem nam Pan, po co Fumadores zwożą ludzi, bo wygląda to na jakąś większa akcje. -
__________________ naturalne jak telekineza. |