14-03-2014, 19:07 | #401 |
Reputacja: 1 | JP dołączyła do reszty gdy ustalali sposób wydostania się z okrążenia. Nie dyskutowała, choć osobiście wolałaby jeździć samochodem, nawet po trudnym terenie niż drałować na piechotę. Tak jak wolałaby zostać w budynku, nawet w takim marnym stanie jak tartak, w którym się znajdowali, niż nocować pod gołym niebem. Marco przedstawił plan. Zawsze można go było modyfikować w trakcie. Na razie, sądząc po tym co mówił, należało zniknąć z tego miejsca. Podeszła do rozłożonej mapy i dokładnie przeanalizowała wyznaczoną trasę: - Ok, zmieniłam koło. Możemy więc jechać dalej. Kiedy znalazła się bliżej przewodnika powiedziała ciszej. - Dzwonił Alker. Dotarł do Kolumbii. Jutro ruszy w naszym kierunku. Powiedziałam mu by dał znać kiedy się zbliży do tych okolic i trzymał się z dala od San Jose. |
15-03-2014, 13:34 | #402 |
Reputacja: 1 | Skończyła z Buckiem, zaklejając niektóre z jego ranek plastrami i bandażując mu ramię. Na owinięcie całych szerokich pleców mogłoby nie wystarczyć bandaża. Rozmowa skierowała się już na tematy, na których znała się bardziej. Zerknęła na szlak wyrysowany przez Marco. - To bardzo trudna trasa, zważywszy na rannych - wskazała. - Zgadzam się z tym, że powinniśmy jak najszybciej się gdzieś ukryć. Przydałoby się suche miejsce, inaczej moje wysiłki w utrzymaniu was przy zdrowiu mogą pójść na marne w tutejszym klimacie. Jeśli ten samotnik mieszka w okolicy, skierujmy się do niego. Potrafię pokonać trudny teren, a skoro ma tu dom to musi mieć do niego też przynajmniej ścieżkę. Pewnie sami to wiedzieli, podejrzewała, że mogło nie być pomiędzy nimi miłości. Sami wybiorą czy niechęć jest tak duża, że lepiej zaryzykować spędzenie nocy na deszczu w środku lasu, bo ona na pewno nie odnajdzie domu samotnika bez w miarę dokładnych wskazówek. Ostatnio edytowane przez Lady : 16-03-2014 o 18:31. |
15-03-2014, 14:17 | #403 |
Reputacja: 1 | - Po prostu z nas wszystkich stanowię największy cel. - Buck uśmiechnął się krzywo do greczynki, zagryzając cygaro - Co zaś się tyczy ćwiczeń... Cóż, ja bym tego tak nie nazwał. Powiedział bym raczej, że intensywnie pracuje... - Podziękował Pauli za opiekę i nałożył suche ubranie. Propozycja „Bossa” zdawał się w tym momencie najsensowniejsza, więc nie widział powodu, aby jej nie przyjąć. Plan Marco wydawał się optymalny, jak na okoliczności. - Przebijanie się przez miasto odpada. Jest nas za mało. Powinniśmy schronić się w domu tego Jonasza, albo jeśli faktycznie są tu jakieś puste rezydencje, to zająć jakąś jako kryjówkę. Potem trzeba spróbować ominąć miasto. - Choć był „miastowy”, to piesze wędrówki go nie przerażały, nawet w takim klimacie. Ominą miasto, czy nie, pewnie i tak będą musieli walczyć, a wolał robić na piechotę niż z wnętrza przyciasnego samochodu. - Panie Moya, jak bardzo Fumadores będą chcieli Pana dopaść? Puszczą za nami całą armie, czy raczej zostaną „pilnować interesu” w mieście? Czy ma Pan możliwość wezwania dla nas jakiegoś wsparcia? - Co zaś się tyczy umowy, to Pana słowo wystarczy jak gwarancje, - tak, jakby mieli możliwość wzięcia jakieś innej - ...ale może powiem nam Pan, po co Fumadores zwożą ludzi, bo wygląda to na jakąś większa akcje. -
__________________ naturalne jak telekineza. |
16-03-2014, 16:17 | #404 |
Reputacja: 1 | Godzina 21:27 czasu lokalnego Środa, 12 styczeń 2049 Gdzieś w górach Na północny-wschód od San José de la Fragua, Kolumbia Goito nie namyślał się długo, zerkając na plan Ruiza. - Zastanowimy się jutro, czy jestem w stanie chodzić na takie dystanse. Zgadzam się z wami, że to miejsce musimy opuścić. Wszyscy moi się w jednym wozie nie zmieszczą, zabierzecie kogoś? Sugerował raczej Hernandeza, Enrique i tę nieprzytomną, samemu wraz z córką woląc trzymać się oczywiście ludzi mu podległych. Uwijali się szybko, prócz samych siebie rzadko ktoś z nich miał coś więcej do transportu. Deszcz ciągle padał, teraz przypominając bardziej standardowy znany im z innych miejsc opad niż tropikalną ulewę, pozostawał jednakże nieprzyjemnym dodatkiem do czarnej nocy i leśnego otoczenia, ograniczającego widoczność do najbliższej okolicy. Dalej zasłaniały drzewa. Moya czekając aż podprowadzą pojazd, odpowiadał na resztę pytań. - Nie mam pojęcia ilu ludzi rzucą do szukania mnie. Wiedzą, że mogę im zaszkodzić i domyślają się, że coś wiem. Sądzę, że łatwo nie odpuszczą. I wierz mi - uśmiechnął się do Bucka - sam chciałbym wiedzieć po co sprowadzają tych ludzi. Zamykają ich w jednym miejscu o ile się orientuję, ale tę wiedzę przypłaciłem atakiem na swoje miasto, lokum i własną osobę. Trochę zmalała moja potrzeba zdobycia tej wiedzy, muszę im pogratulować skuteczności. Wsiedli do pojazdów i skierowali wgłąb lasów, za prowadzącym wozem Goito. Jeśli droga do tartaku była trudna, to dalsze wjeżdżanie w las okazało się wręcz karkołomnym zadaniem. Ciężkie terenowe wozy co chwilę się zakopywały i ześlizgiwały z grząskiego gruntu i mokrej trawy. Tutejsi kierowali bowiem przecinką, wyciętą tutaj po to, by ciężkie maszyny drwali mogły przeprawić się do miejsca, w którym akurat prowadzono wycinkę. Nie pokuszono się nawet o zrobienie gruntowej drogi. Koleiny, które pozostawiły, były za szerokie i za głębokie dla zwykłych pojazdów. Nie poprawiał sytuacji też deszcz, ani fakt, że prawie ciągle wjeżdżali na górę. Pokonali w ten sposób mniej więcej kilometr w czasie wolniejszym od spokojnego spaceru na własnych nogach. Tylko JP kilka razy wystukiwała palcami o kierownicę, zdziwiona, że ci przed nią jadą tak wolno. Wreszcie Kolumbijczycy zatrzymali się. "Droga" w tym miejscu przechodziła w sporą polanę. Stała tu jakaś maszyna do wycinki, wokół rozstawiono prymitywne wiaty, pod większością leżały ułożone równe bale drewna, pozbawione już gałęzi, ale nie kory. Stąd pewnie transportowano je właśnie do tartaku. Były tylko dwie odnogi, jedna prowadząca bezpośrednio na południe, w dół. Druga zaś na wschód, ale podjazd był na tyle stromy, że tylko siedząca za kierownicą Chevroleta dziewczyna nie uważała tego za absolutne szaleństwo w tę pogodę. Gdy wyszli się naradzić, Goito wskazał im na północ. - Tam jest dom Jonasza. Niczym zamek, na skale. Sensownej drogi podjazdu nie ma, jeśli doszły mnie dobre plotki, to specjalnie to zrobił i ma jakiś system oczyszczania drogi, gdy jej potrzebuje. Ktoś musiałby się tam wspiąć Nie wiem gdzie prowadzą te dwie ścieżyny… - Ta na południe kończy się chyba w tym zagajniku, z którego żeśmy zwiewali - dodał Hernandez, przygładzając wąsa, jakby wcale nie był pewien swoich słów. |
16-03-2014, 18:38 | #405 |
Reputacja: 1 | Drugi raz nie popełniła tego samego błędu i tym razem zawinęła się szczelnie sztormiakiem, kurtką w pełni odporną na deszcz. Już w trakcie wchodzenia do samochodu mogły jej wyłącznie gołe nogi i buty do takich warunków przystosowane. Oparła się o siedzenie i odetchnęła. Zaczęło wychodzić zmęczenie, a przecież dzień jeszcze się nie skończył. Ciągle nie byli bezpieczni. Jazda po wertepach z JP wydawała się taka łatwa i przyjemna, że mało brakowało i Greczynka usnęłaby na dobre. Krótką drzemkę zaliczyła. Ocknęła się na postoju. Wyszła z samochodu i przyłożyła ustawioną w tryb nocnej wizji lunetę, za jej pomocą rozglądając się po okolicy. Nie przepadała brakiem wiedzy o swojej aktualnej lokalizacji. Najdłużej patrzyła w stronę wskazywaną przez przywódcę kartelu. - Mogę spróbować się tam wspiąć. Jeszcze jedna osoba do ubezpieczenia i jeśli dom nie stoi na pionowej skalnej ścianie to damy radę. Nie wiem tylko jak ich przekonać do wpuszczenia nas. Tu zostać nie możemy, nie ma gdzie ukryć samochodów. Jak się przyjrzą to ślady, które zostawiliśmy będą widoczne. |
17-03-2014, 13:10 | #406 |
Reputacja: 1 | W przeciwieństwie do jankesów, Marco wierzył Moyi na słowo. Stare rody kokainowych baronów tworzyły w tej części kraju coś na kształt dziedzicznej arystokracji. Miały swój kodeks honorowy i nigdy nie spisywały umów, bo nie było potrzeby. Dane słowo było świętością i tylko młodym, wyrodnym dziedzicom narkotykowych fortun zdarzało się je łamać. Goito jednak był człowiekiem starej daty, więc Ruiz był w kwestii jego prawdomówności dobrej myśli. Marco zaparkował Hummera, a właściwie zarył go w błocie, za autem JP i wyszedł z wozu, gdyż znów zaszła konieczność naradzenia się, co do dalszych działań. - Ja mam w bagażniku liny, haki i cały sprzęt wspinaczkowy, jakby co - oznajmił. - Jestem alpinistą, czy raczej andynistą, więc i pionową skałę pokonam, chociaż wolałbym nie, bo szwy mi mogą pójść. Przede wszystkim musi tam pójść ktoś kogo zna ten Jonasz, bo w tych czasach raczej nie przywita chlebem i solą nieznajomych - spojrzał pytająco na ludzi Moyi. |
17-03-2014, 20:28 | #407 |
Reputacja: 1 | Droga nie była najlepsza, nie była jednak także najgorszą droga po jakiej JP miała okazję jeździć. Radziła więc sobie całkiem dobrze. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie spowalniał jej wlokący się przed nią pojazd tubylców. Po przejechaniu kolejnego odcinka znowu się zatrzymali i najwyraźniej zaczęli naradzać, co robić dalej. Judy nie miała ochoty wychodzić z suchego, przynajmniej w miarę, jeśli wziąć pod uwagę dziurę załataną jej koszulą, Chevroleta. Jak na jeden dzień miała dosyć deszczu. Siedziała więc cierpliwie czekając co zdecyduje reszta. Włączyła radio. Nie rozumiała hiszpańskiego, dlatego zaczęła przelatywać kanału w poszukiwaniu jakiejś muzycznej stacji. Muzyka latynoska była całkiem znośna. Niestety jeśli nawet coś udało jej się złapać, nadmiar szumów całkowicie wykluczał przyjemność z jej słuchania. Niech żyje cywilizacja. Pomyślała tylko zaprzestając wysiłków. |
17-03-2014, 21:02 | #408 |
Reputacja: 1 | Zanim któryś z mężczyzn zdążył odpowiedzieć na słowa Ruiza, wtrąciła się Pilar, pojawiwszy się znikąd w trochę przydużej kurtce zabranej jednemu z ludzi Moyi. - Ja pójdę. Umiem się trochę wspinać, a Jonasz musi mnie pamiętać. Ma słabość do kobiet, do mnie też. Musi przez to pamiętać. Błagające dziewczyny są skuteczniejsze - błysnęła równym uśmiechem, a ojciec spiorunował ją wzrokiem. Wywołało to marny efekt, było zbyt ciemno. - Nie możesz się... - Nie jestem już małą dziewczynką! - krzyknęła, jej oblicze w jednej chwili zmieniło się. Teraz twarz zdradzała gniew. - Gdzie masz ten sprzęt? - spytała Marco, olewając ojca. Dalsze słowa bossa zagłuszył krzyk Enrique, który wychylił się z hummera, którym jechał. - Światła! Tam! Wskazał palcem, mniej więcej w kierunku, z którego przyjechali. Wyraźnie poniżej, co chwilę niknąc pomiędzy drzewami, raz za razem pojawiły się niewielkie plamki światła. Dwie lub trzy, ciężko było dokładnie stwierdzić. - Chyba dojeżdżają do tartaku - stwierdził Goito, wytężając wzrok. - Zgaście światła! - krzyknął do kierowców. - Lepiej nie ryzykować. - Tylko co zrobimy jak znajdą nasze ślady i tu podjadą? - Hernandez był raczej wykonawcą rozkazów niż pomysłodawcą, sądząc z tych słów. - Musimy gdzieś ukryć samochody, albo chociaż samych siebie - stwierdził Moya, drapiąc się po brodzie. - Nie wiemy czy Jonasz się zgodzi, ani czy one zdążą. Spojrzał na Pilar, przygotowującą się do drogi i Paulę, która skończyła przepatrywać okolicę. Nie dowiedziała się wiele - drzewa zasłaniały prawie wszystko. Pewne było tylko to, że na północ prowadziła droga wyłącznie pod górę, stroma i niebezpieczna, pokryta coraz większą ilością śliskich i ostrych skał. |
18-03-2014, 12:46 | #409 |
Reputacja: 1 | Ruiz wyjął z bagażnika sprzęt wspinaczkowy i wręczył dziewczynom, pokazując, co jak działa. - Aut tu nie ukryjemy - powiedział. - Możemy zjechać trochę w krzaki, bo dalej nie da rady, ale jak pójdą po śladach i przyświecą latarką to i tak je znajdą. Jeśli zobaczymy, że Fumadores jadą tu kupą, zdążymy ukryć się w lesie. Albo, jeśli będzie ich kilku, możemy ich załatwić. To perfecto miejsce na zasadzkę - wskazał prowadzącą przez las drogę, którą przyjechali. - Ja i JP widzimy w ciemności a trzecia osoba może dostać karabin Pauli. |
18-03-2014, 21:13 | #410 |
Reputacja: 1 | Paula nie słuchała za bardzo Ruiza, przygotowując swój własny sprzęt. Linę, karabińczyki, bloczki, czekan spakowała do mniejszego plecaka, lub zawiesiła na uprzęży, którą od razu założyła. Pokazała też Pilar jak zrobić to z tą należącą do Marco. - Ktoś jeszcze z nami idzie? - spytała. - I ani myślę oddawać karabin. Podkreśliła ten fakt zarzucając sobie go na plecy. Jeśli córka Goito miała pistolet, to ten należący do Bucka oddała właścicielowi. Swojej broni ani myślała oddawać, pozostając bezbronna w tym małym gościnnym rejonie Kolumbii. Zwłaszcza, że była to najcenniejsza z posiadanych przez nią rzeczy. Czekając chwilę czy nikt się nie zgłosi, Greczynka zapaliła latarkę i oświetlając sobie drogę skinęła na Pilar. - Idź za mną, chyba, że jesteś w tym dobra i znasz teren - uśmiechnęła się dyplomatycznie. |