Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2014, 16:20   #7
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Ocknęła się, gdy światło z otworu dymnego padło na jej twarz.

Leżała, przykryta futrem, wtulona w nagiego Shinjo, z głową wspartą na jego piersi. Serce jej zabiło mocniej. Nie pamiętała prawie nic z końcówki zeszłej nocy. Czyżby znów się do niej dobrał?... Najszybciej, jak mogła, wysunęła się z objęć narzeczonego.

Na szczęście, Shinjo nadal spał. Na szczęście nikt ze służby nie był w namiocie, więc mogła dopełznąć do wiadra – na szczęście, nadal tam stało! - i powoli, miarowymi ruchami zmyć z siebie brudy wczorajszej nocy. Pomogło jej to.

A raczej pomogłoby, gdyby nie jej przodek: jednoręki Shosuro no Jitsuyoteki Ryoma. Legenda sprzed czterech wieków i założyciel jej rodziny. Prosty ashigaru, który ocalił pana Bayushi przed trutką. Rękę odcięli mu Bayushi, gdy zasłonił nią zatrutą misę z opium, aby nie dopuścić do niej Czempiona.

Był wzorem. Był lojalny jak prawdziwy Skorpion, a spostrzegawczy jak Shosuro czystej krwi. Był tym, który zdobył dla nich ich siedzibę oraz obowiązki strażników opiumowych pól. Ale był też prostym ashigaru, który do końca życia nie nauczył się mówić tak, jak przystało na prawdziwego samuraja.

Teraz stał zaraz przy niej – wymuszając na niej, żeby spuściła głowę – i piorunował ją niebieskimi śmiercią oczyma.

- Myślisz, że dobrze zrobiłaś? - zaczął. Nawet zwykła, poprawna rokugańszczyzna brzmiała w ustach zjawy jak recytacja. Nadzwyczaj piękna, ale recytacja jednak.

Skrzywiła się, gdy szybko wstała, bolało ją bardzo, a ból obudził w niej wstyd spotęgowany jeszcze bardziej przez wodę obmywającą jej zaczerwienioną, klejącą się lekko skórę. Gdy uniosła głowę napotkała spojrzenie drugiego Shosuro.

Spuściła wzrok nisko, nie chcąc podnosić się z klęczek, by nie odsłaniać swej nagości, co rozjuszyłoby i tak już niezbyt zadowolonego przodka. Trwożliwie zerknęła za siebie obawiając się, że zbudzą Shinjo.

-To mój narzeczony z woli mojego ojca, Shosuro-sama - zaczęła ostrożnie, ciesząc się, że przodek w przeciwieństwie do jej daimyo nie ma zwyczaju bawić się gunsen i składać go nagle w wyrazie niezadowolenia.
- Mą powinnością, jest dać memu narzeczonemu potomstwo. - Zakończyła i spuściła głowę jeszcze niżej.
- Narzeczony – W ustach przodka już to słowo zabrzmiało zupełnie inaczej: jakby kpił z niej. - Narzeczony. Dopóty, dopóki nie zerwie zaręczyn, bo narzeczona haniebnie i na jego oczach się przed ślubem komu oddawała... - Patrzył na nią w dół: z takim rozczarowaniem, jakby jego potomkowi nie dorastali do pięt jego ówczesnym. I skubał szkieletowymi palcami brodę.
-To narzeczony wybrany przez mojego ojca. Czy kwestionujesz honor Shinjo, Shosuro-sama? -spytała zaczepnie wciąż nie wstając z kolan.
- Nie. - Nagle wydało jej się, że w pokoju jest zimniej niż było. Zaczęła przeczuwać, dokąd to zmierza. - Jednorożec z pewnością ma choć tyle honoru - położył na to nacisk, jakby w gruncie rzeczy wątpił, czy Shinjo mogą go mieć o wiele więcej. - Żeby nie chcieć kogoś, kto się oddaje przed ślubem, otumamiony opium.
-Jakże mam nie wierzyć narzeczonemu w dobrej wierze przyjmując od niego lekarstwo na moje ataki. Czyż ktoś kto wykorzystuje bezbronnego nie naraża się na większą hańbę niźli ktoś pod wpływem opium Shosuro-sama - spytała podchwytliwie.

Nie żył już od stuleci, ale trudno było jej o tym pamiętać, gdy stał przed nią: tak rzeczywisty i tak namacalny, jak jej narzeczony.

- Bezbronny – złapał ją za słowo. - Jeśli Jitsuyoteki jest bezbronny, hańbi swe imię. Jeśli Jitsuyoteki nie umie zachować przyzwoitości przed ślubem, hańbi swoje imię. Jeśli Jitsuyoteki nie widzi, że hańbi swoje imię, hańbi siebie. – Był, a chwilę potem już go nie było.

Pozostawił nieruchomą i upokorzoną Sumiro pośrodku jurty, od dobrych dwudziestu minut trzymała w dłoniach jedwabną tkaninę w której się obmywała. Odrzuciła ją w końcu i powoli i cicho powstała, by się ubrać i nie dać Shinjo w najbliższym czasie okazji do oglądania jej nagiej. Czas był najwyższy, bo powietrze przecięło głośne, donośne rżenie rumaka. Shinjo, dotychczas leżący spokojnie, zakotłował się na posłaniu…

Sumiro skuliła się zakrywając ciało trzymanym w dłoniach kimonem. Wiedziała, że ma bardzo mało czasu, ponieważ rozpoznała rżenie swego rumaka. A tam, gdzie był Czerwony Zając zazwyczaj prędzej, czy później wydarzała się jakaś katastrofa. Poczęła się czym prędzej ubierać, mając nadzieję, że Shinjo nie ocknie się aż tak szybko. I, że do tej pory połowa obozowiska Jednorożców nie zostanie zrujnowana, a rumak...

- Nie strzelać – dobiegło ją z oddali. Aito?..., chyba on. – To koń pani... - odgłos wściekłego rżenia zagłuszył słowa samuraja.

Przerażona Sumiro narzuciła kimono na gołe ciało, i szybko i niechlujnie związała je obi. Wybiegła boso z jurty obawiając się o życie swego ukochanego zwierzęcia. Rosa prędko zmoczyła i wyziębiła jej stopy, jednakże nie zwracała na to uwagi, wiedziała, że liczy się każda chwila.

Nie było trudno zobaczyć, gdzie był jej rumak. Biegła po prostu w stronę największej kotłowaniny w obozie.

Siłowało się z wodzami, próbując powstrzymać jej konia przed wyrwaniem się i podążeniem dalej, ku miejscu, gdzie Jednorożce trzymały klacze. Na razie szło im średnio: kiedy próbowali go odciągnąć, jej koń, Akai Usagi, tylko zaparł się tylnymi nogami i prawie wszedł w którąś jurtę. Naokoło zbiegło się trochę czeladzi – w tym pewnie wszyscy z zagrożonego namiotu – i kilku bushich. W tym jeden, leżący obok konia, na piasku, bez czucia. Harmideru i wrzasku było co niemiara....

- MATTE! - wrzeszczał sporawy, niedogolony Jednorożec, godząc yari w jej konia. - JEŚLI ZWALI JURTĘ...
- NIE MOŻESZ! - Daisuke, choć darł się niesłychanie głośno, minę miał bardzo nieszczęśliwą. - NIE...
- ODCIĄGNIJCIE KLACZE! - próbował przekrzykiwać wrz awę któryś z zarządców „stadniny” panów Shinjo... - I NIECH KTOŚ WYCIĄGNIE SHINJO-SAMA..
-Akai Usagi! - przez wrzaski Jednorożców i wściekłe rżenie ryżego ogiera przedarł się władczy i potężny głos Sumiro. Koń opadł na cztery nogi i zastrzygł uszami, następnie, postawiwszy je ciekawie odwrócił się w stronę skąd dobiegł nawołujący go głos. Na widok swej pani zarżał radośnie, i rozdął szeroko chrapy wydmuchując w mroźnym powietrzy kolumnę pary. Kwiknął i wyrwał do Shosuro galopem brykając przy tym jak mały radosny, źrebak, a nie dorosły potężny ogier. Zatrzymał się tuż przed nią zarywszy kopytami o ziemię.

Pani Sumiro w bardzo nieporządnym stroju szła w stronę Czerwonego Zająca. Dół kimona miała już mokry od rosy i ubłocony, stopy bose, zmarźnięte, zaczerwienione. Włosy rozpuszczone i potargane w nocy przez namiętnego Shinjo. Wyglądała nieporządnie i pięknie zarazem tuląc do siebie łeb czerwonego konia, i szepcąc mu coś uspokajającego do ucha. Być może były to zaklęcia, ponieważ koń przymknął oczy i uspokoił się zupełnie pokornie poddając się Pani Sumiro.

-Wystraszyłeś się prawda? -Szepnęła mu do ucha. - Nie bój się, Akai Usagi, nic ci już nie grozi… - Przytuliła czoło do czoła konia drapiąc go przy tym pod grzywą, Akai stał spokojnie i zdawał się zasypiać podczas tej pieszczoty.

- Skorpion-san! – przerwał jej ten bushi, który prawie nie zakłuł jej wierzchowca yari. Marszczył się wściekle. - Ten koń pokopał szlachetnego pana Shinjo Akio! - I stuknął końcówką włóczni o ziemię, żeby to podkreślić. Zając wierzgnął i zarżał: jakby to rzeczywiście bushi Jednorożca go przestraszyli.

A dalej, nad barkami zacietrzewionego samuraja, Sumiro dostrzegła, że jej narzeczony wyszedł z namiotu i był już blisko.

Pani Sumiro zmierzyła go lodowatym spojrzeniem, a następnie założyła swą trzymaną od jakiegoś czasu w dłoni maskę. Jej niebieskie oko błysnęło w głębi lisiej maski, prawe, brązowe było niemal niewidoczne. Uśmiechnęła się szyderczo na słowa Jednorożca, po czym pogładziła Zająca po szyi.



- Zdawało mi się, że Jednorożce potrafią sobie radzić z końmi…. W szczególności z tak znamienitego klanu.

- Końmi – odszczeknął jej głucho, uciekając spojrzeniem poza jej twarz. - Ale to wściekła bestia, ja rzekę. Jak te Czarnych Moto...! - I nagle stało się zupełnie cicho. Tak, że miarowe kroki dwóch panów Shinjo i parskanie koni stały się najgłośniejszymi rzeczami.

Sumiro również zamilkła, przed swoim koniem, który trzymał nad nią głowę, oparła się o jego pierś uspokajając go jakimiś tajemnymi słowy, spuściła głowę wstydząc się swojego stroju. Akai trącił ją delikatnie nosem szukając smakołyków w jej kimonie, i próbując wywęszyć choćby kawałeczek marchewki.

- Nie stać jak kupczyki. Rozejść się – warknął jej narzeczony na zgromadzonych rozpychając czeladź uderzeniami sayi. Nie mówił głośno, ale widziała w jego postępowaniu szczerość: miotał płomienne spojrzenia i tłukł sayą z taką werwą, jakby chciał nią zatłuc heiminów, jeśli tylko nie posłuchają.

- Arata-san – zatrzymał jeszcze bushi. - Jeśli jeszcze raz usłyszę, jak wzywasz imię Czarnych – Przełknął nerwowo: najwyraźniej mimo swej famy, Jednorożec czuł nabożny strach przed Jigoku i Krainami Cienia. - Zabiję cię – powiedział. Tym razem mówił twardo, jakby tylko klarował, i głos nie drżał mu ani trochę.

Arata posłuchał. Pokłonił się w milczeniu, odszedł. Ryuunosuke przeniósł wzrok na Sumiro: i wtedy poczuła, że oczekuje się od niej, żeby dokonała jakiegoś rytuału-oczyszczenia. Że wzmianka o Moto czy Dziewiątym Kami jest dość ważka, aby później oczyścić obóz.
 
Velg jest offline