Szczurowaty, popieszczony rustowym bełtem, zakręcił się w miejscu i rąbnął w błocko, wypuszczając z dłoni kuszę, z której nie zdążył wypalić. Jego kompanioni jednak, kwicząc ze złością, mieli czas na wystrzał i to bardzo celny, na nieszczęście najemników. Renato, zmierzający ku osłonie, był pierwszym z nieszczęśników i syknął przeciągle, kiedy bełt przejechał mu po ramieniu. W chwilę później zaklął Francesco, wyrywając pocisk z biodra i Lorenzo, ściskając przejechany grotem bok. Jedyny powód do radości miał Marco, którego fortel zadziałał i jego kapelusz wzbogacił się właśnie o dziurę.
Najemnicy odpowiedzieli równie skuteczną, co śmiertelną salwą. Przerośnięte szczury czmychnęły między ruinami, ale niektórym nie było dane dotrzeć w bezpieczne miejsce na czas. Rust i Katerina wypalili z kusz w tym samym momencie, w tego samego futrzaka który momentalnie zginął, z jednym pociskiem w czaszce i drugim pod żebrami. Jasnowłosa najemniczka zaraz zarepetowała i strzeliła po raz kolejny, tym razem o wiele celniej. Bełt wkręcił się między nerki, wchodząc aż po lotki i dewastując niższe partie kręgosłupa. Skaven rąbnął o ziemię, wierzgnął raz, drugi i znieruchomiał. Bryce wystrzelił z łuku dwa razy, jeden po drugim i dwa razy celnie. Strzały przeszły jednak przez tkankę miękką i szczur zdołał skoczyć za zasłonę zanim elf zdołał dokończyć, co zaczął.
Niccolo skoczył ku drugiemu futrzakowi, wznosząc wysoko tarczę w nadziei, że ta ochroni go przed latającymi w powietrzu pociskami, ale widać Fortuna chwilowo odwróciła wzrok. Marrizano zaklął, czując jak krew zalewa mu lewą stronę głowy i z rykiem doskoczył do strzelca. Ciął szeroko, na odlew i uśmiechnął się, słysząc żałosny pisk bólu. Chciał poprawić cięciem z drugiej strony, ale szczurowaty mutant nie był głupi i skoczył na lewo od młodego Marrizano, tam pole widzenia przesłaniała krew. Pewnie odgryzłby się jakąś ripostą, gdyby nie Francesco, który był tuż za bratem i uderzył z bioder. Szkarłat buchnął we wszystkie strony z bezgłowego korpusu.
Ostatni ze skavenów wypalił z kuszy i bełt wszedł starszemu Marrizano pod żebra, posyłając go na resztki poczerniałej ściany. Futrzasty pokurcz widząc, że pozostał sam na placu boju, nie zamierzał bohatersko stawiać czoła przeważającym siłom i zrobił to, co zrobiłby każdy inny na jego miejscu - zrejterował. Popiskując przemykał między szkieletami budynków, za szybko jak dla najemników. Nawet Bryce, ze swoją elfią gracją i prędkością nie zdołałby go dogonić. Skaven zapiszczał tryumfalnie, będąc pewnym swego szczęścia, ale nie przewidział jednego - Marco mianowicie. Della Rovere zdołał okrążyć całe zamieszanie, klucząc alejkami i okrążył pole walki, zaszedł od flanki.
-
Buongiorno. - powitał futrzaka z uśmiechem, zastępując mu drogę.
Skaven pisnął żałośnie, zdając sobie sprawę że to już koniec i żadne siły na świecie go nie uratują. Nie próbował nawet uciekać, tylko w ostatnim geście desperacji rzucił się na Marco. Machnął łapą zwieńczoną pazurami, rozrywając materiał i skórę jednakowo, ale to było wszystko co zdołał zrobić. W chwilę później wykrwawiał się na ziemię.
* * *
-
Da się któregoś przesłuchać? - Rust słynął z pragmatyzmu.
-
W tym coś jeszcze szumi. - oznajmił Renato, pochylając się nad jednym z futrzastych trucheł -
A nie, już nie.
Najemnicy rzeczywiście byli bardzo dokładni w swych działaniach i nie ostał się ani jeden futrzak, z którym można by przeprowadzić kulturalną dyskusję i nauczyć, jak dyplomacja wygląda w cywilizowanych społecznościach. Nie, żeby mogli sobie pozwolić na łagodność. Skaveni nie należeli do najniebezpieczniejszych stworzeń pod słońcem, ale zdołali skrwawić najemniczą ekipę całkiem obficie. Co niektórzy byli o wiele bledsi niż przed początkiem starcia i poruszali się chwiejnie jak po kilku głębszych. Niektórzy wywinęli się minimalnymi uszczerbkami na zdrowiu - ot, zadrapanie tu, cięcie tam. Jeszcze inni natomiast wyszli bez szwanku, jak choćby Katerina i Monsignore.
-
I to jest ta przesyłka? - spytał nieco sceptycznie Lorenzo, wpatrując się w skrzynkę trzymaną przez Renato.
Szkatułka zrobiona była z jakiegoś ciemnego materiału, lekko lśniącego w słońcu. Mimo pokaźnych rozmiarów była zadziwiająco lekka, co mógł poświadczyć Santori. Mężczyzna potrząsnął nią eksperymentalnie, ale nie usłyszał nic, co mogłoby pomóc w identyfikacji zawartości pudełka. Brakowało również zamka lub jakiegokolwiek mechanizmu otwierającego, co było co najmniej dziwne.
-
Elfia robota. - mruknął Bryce.
-
Co? - Monsignore momentalne zastrzygł uszami, węsząc okazję -
Skąd wiesz?
-
Runy. - elf pokazał palcem ledwo co widoczne, niewiele jaśniejsze od reszty szkatuły znaki. -
Eltharin. Lub raczej jakiś stary, dziwny odłam Eltharinu, naszego języka.
-
Ciekawe.
I to bardzo. Teraz fakt, że przesyłka czekała w Fortegno z dala od nieproszonych obserwatorów, był o wiele bardziej zrozumiały. Takie szkatułki były niezwykle cenne, a kto wie czy jej zawartość nie była jeszcze cenniejsza.
* * *
Do Tracitty, w której zatrzymali się poprzedniego dnia, zajechali krótko po zachodzie słońca. Fortegno zostawili daleko za sobą i urządzili przymusowy postój dopiero kilka dobrych lig od zgliszczy, niedaleko traktu. Co niektórzy oprotestowali podróż tą samą drogą z wrodzonej paranoi i nieufności, ale przeważyły głosy za. Zatrzymali się dosłownie na chwilę, by obandażować rany i odetchnąć przed dalszą jazdą, co skutkowało w dość późnym przybyciu do Tracitty. Szczęśliwie znalazły się dla nich pokoje w tym samym zajeździe i ciepła kolacja oraz wizja noclegu w łóżkach, z dachem nad głową poprawiła morale.
Nie było im jednak dane spędzić nocy spokojnie. Sen powoli zaczął ich morzyć i zaczęli przysypiać kiedy gdzieś z dołu, od strony głównej sali, dobiegł ich huk. Wylecieli ze swoich pokojów ile sił w nogach, a Renato uprzednio upewnił się czy szkatułka dalej spoczywa bezpiecznie pod poduchą. Na balkonie biegnącym wzdłuż trzech ścian przybytku dopadli do balustrady i wychylili się, chcąc dostrzec źródła zamieszania.
W głównej sali była jedynie garstka klientów, zbyt wstawiona by przejmować się takimi błahostkami jak za głośne hałasy. W drzwiach natomiast stali sprawcy łomotu. Chociaż nie, nie w drzwiach - te leżały wyrwane z zawiasów na podłodze. Jeden z grupy momentalnie przyciągnął uwagę najemników - napompowany, wysoki i szeroki jak szafa dwudrzwiowa drab niewątpliwie wjechał do zajazdu pierwszy, razem z wejściem i kawałkiem futryny. Jego towarzysze byli o wiele od niego mniejsi i niezaznajomieni z dietą, która tak człowieka powiększała. Wszyscy bez wyjątku mieli na gębach chusty.
Najemnikom przeszło przez myśl, że to po nich tak pukano i po szkatułkę w ich pieczy, ale nie, mylili się. Grupa zbirów rzuciła się ku ochroniarzom przybytku i w ruch poszły bronie wszelkiej maści, a jeden z nich - bez wątpienia herszt - krzyknął do grubego właściciela, kulącego się za kontuarem.
-
Niespodzianka, kurwa! Nie chciałeś protekcji Grubego Rocco, jebany spaślaku, to teraz zapłacisz o wiele więcej.
Ot, najzwyczajniej w świecie chodziło o kasę i biznes. Najemnicy odetchnęli z ulgą i zastanawiali się przez chwilę, czy aby nie dołączyć do potańcówki w dole. Mogli przecież zrobić dobry uczynek i wspomóc biednego właściciela, z nadzieją na przychylność bogów i wdzięczność w postaci złotych monet. Mogli.
Mogli też obejrzeć przedstawienie, za które nie musieli nawet płacić. Mieli miejsca w pierwszym rzędzie.