Daniel wrócił do czekającej na peronie drużyny ekspresowo. Co prawda w tym czasie reszta musiała opędzać się od dzieciaków, próbujących im opchnąć tani bimber i jakieś błyskotki z powierzchni - przeważnie kapsle, niesprawne zegarki i płyty cd. Ale nikt nie zdążył się zmęczyć ani porządnie wkurwić na koloryt lokalny.
Zarzucili plecaki i żegnając blask żarówki wyruszyli w dalszą drogę.
Droga z
Crenshaw do
Vermonth była prosta jak drut, ale też praktycznie najdłuższa. Ponad cztery kilosy w ciemności ze zdewastowanym torowiskiem, z którego ludzie w niewiadomym celu powyciągali części szyn. Musieli, więc uważać na każdy krok - łatwo było zawadzić o wystający, drewniany podkład i skręcić albo złamać nogę. Co rusz błyskali więc latarkami na ziemie, by się nie potknąć. Pewnie dlatego za późno zobaczyli przygarbione cienie skryte w załomach tubingów i niewielkich komorach osadzonych w obłych ścianach tunelu.
Pierwszy strzał przeszył ciszę. Błysk płomienia wylotowego rozświetlił na chwilę tunel. A po sekundzie rozpoczęła się kanonada...
Pocisk sięgnął idącego na przedzie
Joe z Redondo. Kula przyczajonego snajpera uderzyła go w ramie, rozrywając ciało i przechodząc na wylot. Chłopak wrzasnął i zwalił się na ziemie.
Choć nie dostrzegli snajpera, to pozostałych dwóch napastników, którzy własnie wychylali się zza żeber tunelu było doskonale widać w blasku latarek i reflektorka
Jany.
Zanim tamci zdołali otworzyć ogień
Daniel podrzucił karabin do ramienia i wystrzelił, prawie jednocześnie wystrzeliła też
Jana. Dziewczyna, dzięki wrodzonemu instynktowi - najpierw rzuciła się na ziemie, a potem zdołała jeszcze wystrzelić w tego samego mężczyznę, którego obrał na cel
Jones. Jej latarka upadła obok niej i oświetlała przód tunelu.
Dwie kule kaliber 7.62 mm uderzyły w pierś wyskakującego z zasadzki mężczyzny, dosłownie zwalając go z nóg. Upadając zdążył jeszcze wdusić spust swojego karabinku, ale kule rozbiły się o sufit. Kilka rykoszetujących pocisków rozbiło ziemię przed ich stopami, nie czyniąc jednak nikomu krzywdy.
Drugi z czekających w korytarzu rabusi również zdążył wypalił z karabinu. Czy to w panice, czy uznając, że przeciwnicy zbyt szybko otrząsnęli się z szoku zasadzki, zacisnął mocno palec na spuście. Karabin bluznął ogniem długiej serii , która częściowo sięgnęła drugiego z idących na przedzie
Grzybiarzy. Skoszony pociskami
Mitch padł i choć zdołaj jeszcze wystrzelić, to kula z jego M4 zdołała jedynie osypać tynk z sufitu metra.
Adam - najstarszy z trójki spóźnialskich karawaniarzy, zdołał jedynie rzucić się na ziemie by uniknąć pocisków.
Więcej szczęścia mieli za to
Geoffrey z
Johnem, którzy szli z tyłu wraz z
kurierem. Chociaż młody
Vasquez po pierwszym strzele zapiszczał jak panienka i zwalił się miedzy podkłady kolejowe kryjąc głowę w rękach, jego towarzysze nie spanikowali. Rewolwerowiec zgasił latarkę i wyrwał pistolet z kabury - strzelił ułamek sekundy po tym jak asystujący mu glina kucnął na torach i oświetlił cel. Resztę dokończył
Daniel krótką serią ze swojego "Kałacha".
Na chwile wszystko zamarło.
Nie było kolejnego strzału z drugiego końca tunelu.
Jana zdążyła więc odtoczyć się na bok i przeryglować karabin i w napięciu wypatrywała jakiejkolwiek śladu pozycji snajpera. Leżący na torowisku reflektorek wcinał się ostrym słupem światła w ciemność tunelu. Nie widziała jednak nic - w uszach świszczał tylko jej własny oddech, pulsowanie krwi. Dopiero po chwili zdało sobie jeszcze sprawę z jęków rannych. Zarówno po jej jak i przeciwnej stronie. Usłyszała też jak
Rewolwerowiec powoli przesuwa się bliżej ściany,
Adam pełznie do nieprzytomnego
Mitcha, a
John przesuwa się gdzieś za nią.
Nagle błysnęła latarka gliniarza.
John zagrzmiał jej prawie nad uchem:
-
LAPD John C. Williams! Poddajcie się a gwarantujemy uczciwy proces i szybką egzekucję! - Glina nie bardzo wierzył, że to coś da ale warto było spróbować.
Coś jednak się wydarzyło...
Pojedynczy strzał był odpowiedzią wezwanie Williamsa.
Kula świsnęła nad latarką - gdyby
John stał i świecił przed siebie - prawdopodobnie dostałby w bark. Dokładnie jednak widział pojedynczy rozbłysk wystrzału - lekko po prawej, tuż przy ścianie tunelu… 150 metrów przed nim. Jego latarka już tam nie sięgała. Za to celownik
dziewczyny już tak.
Ściągnęła spust. Karabin kopnął ją w ramie...
Cisza.
Nienawidziła takich chwil.
Była pewna, że trafiła. Ale nie wiedziała czy zabiła.
Drugi snajper może wciąż się odgryźć. W końcu to nie był durny mut, albo Bit Boy, który mimo ran pędziłby prosto na nią - któremu mogła by wpakować spokojnie jeszcze kulke. To był drugi człowiek - z własnym sprytem z własnym strachem...
Geoffrey ruszył. Powoli metr za metrem skradając się do miejsca skąd padł ostatni strzał wroga. W tym samym czasie brodacz rzucił się dobijać rannych i grabić zwłoki.
-
To już?... czy to już??... zabiliście ich? zabiliście? - jęczał gdzieś z tyłu kurier.
Rezon odzyskał też
Policjant. Z bronią gotową do strzału rzucił się przeciwną stroną tunelu i pobiegł do miejsca gdzie widział snajpera. Po chwili zobaczyli jak chowa broń. Po chwili uniósł karabin i ruszył z powrotem - wroga nie było, jedynie ślady krwi prowadzące do obluzowanej kratki kanalizacyjnej.
-
Gostek spuścił się w kanał - rzucił glina.
-
Potrzebne Ci to? - mruknęła
Jana przerywając przeszukiwanie plecaka w poszukiwaniu bandaży i wskazała na karabin.
-
Nie, myślę, że Tobie się bardziej przyda, ja tam wole moją klamkę. - Dziewczyna skinęła głową i w skupieniu chwyciła odnalezioną torbę lekarską.
-
Ściągnij mu kamizelkę... - rzuciła do Adama -
a Ty mi poświeć. - mruknęła oschle do gliniarza.
Już miał ją zrugać, ale gdy zobaczył z jaką wprawą nakłada nić na igłę, a potem bierze do ręki skalpel stwierdził, że chyba nie ma sensu.
Stalkerka zdecydowanie wiedziała co robi.
Po chwili
Mitch był połatany, na ile się dało w takich warunkach. Szczęściem wzmocniona stalowymi płytkami kamizelka taktyczna uratowała go przed najgorszymi efektami postrzału. Jednak nie wszystkimi...
Było z nim źle. Chłopak był nie przytomny, a w jego ciele wciąż tkwiły dwie kule -
Janie udało się usunąć tylko jedną z ramienia, z jedną która tkwiła gdzieś na wysokości obojczyka i drugą w boku wolała się nie bawić, tu na podkład torowisku.
Chwile później, praktycznie wszyscy zebrali się nad nią patrząc jak oczyszcza ranę
Joe. Adam już robił nosze z koca i stelaża własnego plecaka
-
Młody musi wrócić - do Vermonth mamy jeszcze półtorej godziny, szybciej będzie z powrotem. Zresztą nie ma sensu tachać ich na farmy. Ci tutaj... - wskazała głową dobitych przez
Daniela i Geofrreya napastników -
śmierdzą łajnem i wódą - musieli być z Vermonth.
Założyła prowizoryczny temblak na ramie
Joe i dodała:
-
Pójdę z nimi ktoś musi nieść nosze - John spojrzał na rannych, i dla pewności zapytał
Janę:
- S
ami się nie dokulają, może więc odstawisz ich z wojakiem szwejkiem? Pójdziemy tak jak planowaliśmy w razie czego poczekamy na was ok?
- Z kim? - spytała dziewczyna, choć mało ją obchodziła odpowiedź, skoro policjant nawet nie pokwapił się pomóc, tylko powtarzał jej własny pomysł.
-
Z tamtym dupkiem- odpowiedział glina wskazując szabrującego Daniela.
-
Dam se rade - Adamowi nic się nie stało, a Joe może iść. - Spojrzała na Jonesa -
zresztą on chyba nie jest zainteresowany.
-
Wrócę z nią. Im i tak, na nic się nie przydam. - Dodał starszy z
grzybiarzy i zarzucił sobie na plecy karabin nieprzytomnego kolegi.
Daniel składał w tym momencie sprzęt niedoszłych rabusiów.
Dwa H&k UMP z zapasowymi magazynkami , dwa noże i latarka - szału nie było, ale zawsze mogło się przydać. Szczególnie rewolwerowiec miał chrapkę na jeden karabinek.
Po tej krótkiej dyskusji - zabrali swoje manatki i rozdzielili się.
Jana, Adam i Joe tachając nosze z nieprzytomnym
Mitchem ruszyli w drogę powrotną.
Resztę czekała podróż na fermy.
-
Daliśmy popalić tym wieśniakom, nie? - zauważył butnie młody
meks.