Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2014, 22:15   #39
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan westchnął, podszedł do półorka i lekko uniósł na powitanie rondo kapelusza.

-Tim.- przywitał się krótko, unosząc lekko brwi.- Widzę że jednak znów się spotykamy. Ot, widać masz pecha.

-O tak. Mam.-
mruknął niechętnie półork i zignorował ostentacyjnie mężczyznę dalej jedząc kanapkę.

-Wybacz, Tim, ale nie zamierzam cię przepraszać że wtedy cię spławiłem, ale miałem rację. Od tamtego czasu już trzy razy miałem okazje zejść z tego świata, przy czym w trakcie jednej prawie mi to wyszło.- przewrócił z irytacją oczami, łapiąc kapelusz i strzepując z jego pomocą pył ze skrzynki naprzeciwko półorka.

Dopiero wtedy usiadł na niej.

-Szukam Amelii. To moja wieloletnia przyjaciółka, zniknęła bez słowa.

-Myślisz, że tylko dla ciebie jest życie twarde. Myślisz, że tylko ty ryzykujesz skórę? No to cię oświecę. Nie tylko ty miewasz przesrane...-
burknął gniewnie półork. I wzruszył ramionami.-Skoro cię nie wzięła ze sobą, to pani Amelia pewnie miała powód ku temu.

-Nie mam zamiaru się z tobą licytować, bo tak po prawdzie najgorsze gówno w moim życiu ściągnąłem sobie na głowę moją głupotą i zbytnim zaufaniem do niewłaściwych osób. Jeśli idzie o Amelie, jest ona jedną z dwóch osób które klasyfikuje praktycznie jako rodzinę, więc będę bardzo zobowiązany jeśli powiesz mi gdzie ją wywiało.-
coraz bardziej zniecierpliwiony przebiegł dłonią po twarzy.- Z resztą, cholera, chcesz wiedzieć dlaczego zniknąłem? Bo życie, za które uznałeś mnie za idola z dawnych lat, było największą z głupot jakie mogłem zrobić. Kojarzysz strzelaninę w Deadrock?

Cóż, o niej akurat było głośno, pisały o tym nawet gazety. Tuzin trupów w małym miasteczku będącym pozostałością po Gorączce Srebra był czymś głośnym w czasach spokoju które nastąpiły po zakończeniu wojen między hrabstwami.

-Pewnie... czytałem wszystko.- odparł z wyraźnym dziecięcym entuzjazmem Tim.- Wszystkie szczegóły.

-Czytałeś.-
mruknął Morgan, pocierając brew.- Ale nikt nie był łaskaw powiedzieć ci jak to wszystko wyglądało naprawdę. Widzisz, w wersji oficjalnej, miejscowy szeryf Path Ollinger był jednocześnie stróżem prawa, sędzią oraz dowódcą gangu "Komorników" którzy grabili górników z Deadrock z ich urobku. Oficjalnie, ja wraz z Mathiasem Scotviellem i Strażą Obywatelską powstrzymaliśmy proceder... Pamiętasz zdjęcie biura Ollingera?

Istne sito.

A w środku, rzeź...

-Jeśli uważasz że to mnie nastraszy...- machnął ręką półork dodając.- Jestem twardszy niż ci się wydaję. I... mam warunek dla ciebie.

-Nie chcę cię zastraszać i daj mi skończyć, warunków wysłucham za chwilę.- tym razem to Lockerby burknął, marszcząc brwi.- Widzisz... Nie było żadnych "Komorników". Ollinger był po prostu nieszczęsnym szeryfem który miał pecha znaleźć się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie a Straż Obywatelska była po prostu bandą rozwścieczonych górników, którzy podjudzeni przez Scotviella ruszyli na biuro szeryfa i wystrzelali jego podwładnych, myśląc że to jakoś im pomoże ze śladową ilością srebra w kopalni i wysokimi podatkami narzuconymi na nich przez rząd. Sam Ollinger zaś był przypadkową ofiarą tego, że ktoś zapłacił dwóm łowcom nagród za możliwość dołączenia Deadrock do swojego hrabstwa...

Uśmiechnął się gorzko, słysząc ciszę ze strony Tima.

-Byłem głupi, wierząc w to co mówił Mathias... A wiesz jakie były ostatnie słowa Ollingera, nim "Straż Obywatelska" powiesiła go na latarni?

-Dajcie mi konia i dwie godziny, a przywiozę wam tyle srebra że starczy wam do końca życia.
- przypomniał Tim.

-"A niech wam od tego ulży, bando skurwieli."- odparł Morgan.- To ja pilnowałem go kiedy z przestrzeloną nogą wrzucili go do celi jego własnego aresztu, i mówił wiele rzeczy, głównie podkreślając jak wielki błąd popełniliśmy, ale ani razu nie wspomniał o srebrze czy o napadach. "Komorników" nie było. A dwie z czterech osób powieszonych razem z Ollignerem, trafiły tam bo któraś zasugerowała że szeryf może być niewinny.

Ciężko spojrzał na Tima.

-I powiedz mi, jak z tego typu "bohaterskimi wyczynami" na koncie mogłem zgodzić się żeby ktokolwiek pomagał mi, uważając mnie za swojego idola. Everet Hitch, Holliday MacCoy czy John Steiner. Słyszałeś o nich? Jasne że nie, bo byli zwykłymi policjantami i szeryfami, robiącymi swoją robotę. To o nich powinni pisać w gazetach, a nie o takich ludziach jak ja i Mathias pod Deadrock... Z resztą, dziennikarz który wtedy opisał te zdarzenia też był podstawiony przez naszego pracodawcę, o którym Scotviell wspomniał dopiero pół roku później.

-Hmmm... nie robię swojej roboty, by mnie w gazetach opisywali.-
zamyślił się półork.- Aaa... w zasadzie to mój warunek. Idę z tobą po panią Amelię.

-Nafaszerują cię ołowiem, znając moje szczęście, a potem będę musiał dostarczyć twoje sponiewierane truchło rodzinie albo przyjaciołom i powiedzieć jakieś frazesy które w żaden sposób im nie ulżą.
- stwierdził zmęczony Morlock, wstając ze skrzynki.- Naprawdę po tym co ci powiedziałem dalej masz ochotę się ze mną pałętać? Rewolwerowcem i renegatem zostałem dlatego że bezmyślnie słuchałem mojego przyjaciela, który był dla mnie wtedy jak starszy brat. Deadrock, strzelanina na Tamie Lonviella i inne wyczyny zawsze miały na celu wypchać mu kabzę i za każdym razem miałem tylko więcej i więcej krwi na rękach.

-Umiem radzić sobie z bronią i znam miasto... i umiem walczyć
.- odparł w odpowiedzi Tim prężąc dumnie muskuły, przy których ręce Morgana przypominały gałązki.

-Mam znów cię odesłać żebyś się na mnie obraził?- zapytał już naprawdę bezsilnie Lockerby.- No dobra, weź broń a wcześniej powiedz mi gdzie wywiało Amelię.

-Do pirackiej zatoki.-
odpowiedział Tim, a Morlockowi zdawało się że powiało chłodem. Piracka zatoka za jego czasów, była jednym ze szlaków przemytniczych... ale korzystali z niej tylko odważni i desperaci. Ludzie tam ginęli w niejasnych okolicznościach. Opowieści o składaniu ofiar z ludzi na cześć Morskiej Suki jak zwano bezimienną boginię morze, mroziły krew w żyłach.

Ponoć w samej zatoce żyła cała społeczności rekinoludzi, którzy wychodzili się mścić na mieszkańcach, jeśli obrażono ich panią, choćby brakiem odpowiedniej ofiary przy każdej pełni. Za czasów Morgana, w pirackiej zatoce żyła dość zamknięta społeczność rybaków i ludzi morze. I zawsze... wydawali się mu nieco... dziwni.

-Cholera... Kiedy tam pojechała? I po co?- Morgan przejechał dłonią po twarzy.- Gdzie tu jest w miarę dobry rusznikarz? Potrzebna mi dodatkowa broń... I może kowal. Cholera, czy ona oszalała?!

-Ten jej krewniak... On jest nawiedzony. Nie wiem jak mu to się stało. Ale powiadają, że właśnie tam
.- wyjaśnił cicho Tim.- Jak wracałem z małej pogaduchy z gangiem Twardej Czachy o podziale ról w dokach. No... może miał Czacha twardą czachę, ale kuśka już mu zmiękła.- zaśmiał półork.

Po czym wrócił do tematu. -W każdym razie. Zaczepiłem go jak szedł w nocy z tym swoim spojrzeniem, które czasem miewa. Wiele z niego nie wytrząsnęłem, poza tym, że duchy morza go wzywają. A jak pani Summers się dowiedziała, to...pognała do pirackiej zatoki, właśnie.

-Saelrim?-
zdziwił się Lockerby.- Grajek postanowił odwiedzić cholerną Piracką Zatokę a Amelia poleciała go ratować?! Na wszystko co święte, zatłukę tego wyjca jeśli przeżyje! Jeśli mamy tam jechać, może przydać się nam wsparcie...

-Można by poprosić związki zawodowe o pomoc.-
zastanowił się półork, pocierając podbródek.

-Czyli nadal jest tam niebezpiecznie? Cholera, niedobrze... A i ze związkami wolę mieć dość minimalne stosunki... Najpierw pokaż mi tutaj jakiś dobry sklep z bronią, a potem idziemy po ciężką kawalerię...

Miał cichą nadzieję że Tinkebell będzie widziała gdzie szukać Gilian.

Ewentualnością był jeszcze Will.

-Cóż... To dziwne miejsce. Gangi tam nie zaglądają. Związki zawodowe też trzymają się z daleka, ale ogólnie jest spokojnie od czasu gdy templariusze Pana Kuźni oczyścili to miejsce ogniem i żelazem. Ale wiesz... to było kilka lat temu i nie ma już templariuszy. Ba wielu kapłanów Pana Kuźni też nie ma.- stwierdził po zastanowieniu półork i skończył jeść dodając.-[I Pogadam z brygadzistą i skoczymy do pana Smithersa.

-Niech ci będzie, Tim, ale ja nie obiecuję ani pieniędzy, ani bezpiecznej wycieczki...

- A kto powiedział, że tego się spodziewam.- [/Iodparł półork zadziornie i ruszył, by rozmówić się z brygadzistą. Przez chwilę gadali, po czym Tim wrócił dodając.-Możemy iść, tylko po drodze jeszcze gdzieś wpadnę.

-Powiedz że po przypadkowo posiadaną przez ciebie kartacznicę z obrotową lufą...-
mruknął Morgan, masując skronie.

Miał serio złe przeczucia.

-Nie... rodzinny skarb.- wyjaśnił półork. Ruszyli uliczkami miasta i wkrótce dotarli uliczkami miasta do starej kamienicy w dzielnicy robotniczej. Był to dom rodzinny Tima, a skarbem okazała się zdobiony grawerunkiem i kamieniami szlachetnymi buzdygan.

-Rodzinna pamiątka... nie jestem dobrym strzelcem. Wolę prać po gębie.- wyjaśnił półork.

-Wiesz ilu ludzi i nieludzi uzbrojonych w broń białą zastrzeliłem za nim się do mnie zbliżyli?- zapytał sceptycznie Morgan, oglądając broń.- Z resztą nie wiem jak wyobrażasz sobie skradanie się z czymś takim...

-Nie jestem głupcem. Nie będę biegł z buzdyganem na strzelających wrogów.-
obruszył się Tim i wzruszył ramionami dodając.- To lepsze niż klucz frankoński. Łatwo mi z tym zajść od tyłu i... bam, po sprawie.

-A jakąś broń palną masz? Nawet zwykły garłacz załatwiłby sprawę...-
mruknął rewolwerowiec idąc za Timem do sklepu z bronią.

-Mam to...- rzekł wyciągając z zawiniątka które przyniósł wraz buzdyganem, ciężki pistolet o dużej lufie. Jednostrzałową samoróbkę, ale o kalibrze mogącym urwał ramię człowiekowi. Za ciężką dla Morgana, ale niewątpliwie dobrą dla Tima.

-Nada się, o ile się nie zatnie lub wybuchnie ci w ręku. Daleko jeszcze?

-Nie... tuż za rogiem
.- rzekł Tim i wskazał na nieduży szary budynek. Magazyn artykułów papierniczych. Zapukał kilka razy i rzekł.- Smithers, otwórz drzwi. Dostawa specjalna.

Jakiś krasnolud otworzył owe wrota i mruknął.- Czego tu chcecie?

-Szukam broni, panie Smithers, a dokładniej strzelby z zamkiem blokowo śluzowym oraz jakiegoś dobrego ostrza.- odparł Morgan, kiwając krasnoludowi głową.- Cena umiarkowanie gra tu rolę. Zależy mi na czasie...

-Jakie ostrza preferujesz?-
zapytał krasnolud po namyśle i otworzył szerzej drzwi dodając.- Wiesz że policja będzie cię zaczepiać, jak będziesz z flintą łaził? Tego typu broń zwraca uwagę władz.

Ruszył przodem prowadząc gdzieś obu mężczyzn.

-Miecz, rapier, pałasz? Jeśli masz, nada się też jakiś lekki toporek.- odparł rewolwerowiec, kierując się za brodaczem.- Co do strzelby zaś, od razu kupiłbym do niej jakiś skórzany obok albo futerał na plecy. Masz coś takiego?

-Nie sprzedaję wykałaczek. Mamy porządne krótkie miecze o szerokich ostrzach, tasaki oraz topory ręczne wszelkiej wielkości
.- wyjaśnił krótko krasnolud. I ruszył przodem.

-Wystarczy coś lekkiego, jednoręcznego. A co ze strzelbą i kaburą na nią. Pas na amunicję do niej też się przyda. I proszę o wybaczenie, ale naprawdę nam się śpieszy...- Morgan niecierpliwie rozejrzał się po otoczeniu.

-Wszystkim się spieszy.- burknął krasnolud prowadząc dwójkę na tyły magazynu, gdzie leżały rzędem różnego rodzaju miecze krótkie, tasaki, noże o szerokich ostrzach i topory od krasnoludzki ugroshy poprzez dwuręczne toporzystka do lekkich i potęcznych toporków do rzucania. Wybór flint był mniejszy.

U Smithersa najwyraźniej solidność konkurowała nad nowoczesnością, bowiem przeważały znane już Morganowi spluwy... znane z zarówno zalet jak i wad.




-Niech będzie to.- mruknął, wyciągając z bocznego stojaka starego Springa, solidny, niezawodny karabin.

Pięć pocisków w magazynku nie wydawało się szczególnym problemem.

-Do tego dwadzieścia pięć pestek. Jeśli zaś idzie o topór...- Morlock przebiegł wzrokiem po sporek kolekcji i w ostateczności wybrał dobrze wyważony toporek na niespełna półmetrowej rączce.- Ile za to wszystko?




-Karabin po 255 dolców, dwie paczki po 20 nabojów każda to pięćdziesiąt dolców. Nie sprzedaję amunicji na wagę. Toporek 35 dolców.- podliczył krasnolud.-Trzysta czterdzieści.

-Masz jakieś lekkie pancerze czy przez ostatnią pięciolatkę wyszły one z mody?- zapytał Morgan, wyciągając z kieszeni zwitek banknotów. Dla bezpieczeństwa wziął ze sobą siedem stów, resztą ukrywając w swoim lokum, w Ostrydze.

-Nic z mithrilu. To cholerstwo jest za drogie dla mnie, a i dla moich klientów też. Do wyboru są zawsze popularne napierśniki, skórznie i kolczugi.- stwierdził w odpowiedzi krasnolud. I przyjrzał się morganowi.- Ty pewnie nic cięższego nie masz na myśli co? Mam jedną zbroję łuskową odporności na ogień, ale to bardziej dla koneserów. A i cena za nią przekracza cenę automobilu.

-Nie... Mi jak już chodziło o coś lekkiego na pierś, ale mniejsza. Oto pieniądze.- mruknął, odliczając odpowiednią sumę.

Następnie rzucił okiem na Tima.

-Dobra... Jazda do gnomki.

I oby błękitnowłosa mikruska widziała gdzie jest Gilian.

Inaczej, zmarnowaliby tylko czas.

Sklepik Margareth był otwarty. Sama właścicielka dłubała przy niedużym... mechaniźmie zegarowym. Gdyby nie pozytywka przy drzwiach, pewnie nie zauważyłaby wchodzących. Nawet słysząc jej dźwięki ledwo zwróciła uwagę na wchodzące sylwetki i to mimo że półork ocierał się czubkiem głowy o sufit.

-Hej, Tinkebell!- rzucił Morgan z przesadną wesołością, unosząc na powitanie dłoń.- To ja, Morgan! Wiesz, ten gość od Gilian! Nie wiesz może gdzie jej szukać?

Uśmiech zniknął z jego twarzy jak ręką odjął.

-Bo jeśli nie, to mam przesrane...

-Ten gość od Gilian... a po co ci ona?-
gnomka zamiast odpowiedzieć zaczęła zasypywać Morgana pytaniami. -Czy ten półork, to twój znajomy? Przyszedłeś wycenić jego maczugę? Jest wam winna pieniądze? A może ty jesteś winny jej?

-Idę do Pirackiej Zatoki ratować przyjaciółkę która najwyraźniej władowała się w kłopoty z powodu głupiego kuzyna i potrzebny mi rycerz na białym koniu jako wsparcie, czyli w tym wypadku, Gilian!- Morgan przewrócił z irytacją oczami.- Wiesz gdzie ona jest?

-No... nie wiem. Skąd mam wiedzieć.-
obruszyła się gnomka i podrapała za uchem.-Hmm... Prześlę jej wiadomość, ale...

W dłoni gnomki pojawiła się mała karteczka.- Postaraj się żeby była krótka.

Morgan westchnął.

-Idziemy bez niej.- mruknął, przyjmując od błękitnowłosej ogryzek ołówka.- "Potrzebuję pomocy... Jeśli uznasz... za stosowne... szukaj mnie i Tima (duży półork) w Pirackiej Zatoce..."

Oddał skrawek dziewczynie.

-Dzięki.

-Nie ma sprawy.-
mruknęła Margareth i krzyknęła głośno.- Pepito!

I przez okno wleciał gołąb.




Gnomka zapakowała mu wiadomość, do plecaczka, gdy ten przysiasł na starej ławie, po czym wyszeptała coś do jego główki. Gołąb zagruchał i wyleciał jakby mu się ogon palił.

Morgan odprowadził wzrokiem pierzastego posłańca po czym westchnął.

-To co, Tim? Zatoka Piratów?

-Właśnie. A ta Gilian to... ta Gilian?-
zapytał ostrożnie półork prowadząc Morgana ku ich celowi.

-Łowczyni nagród, i to dobra... Naznaczona Piętnem Śmierci, i biorąc pod uwagę to w jaki syf się pakujemy, to jej niby przypadłość to twój najmniejszy problem.

- Właśnie... ta... Jesteś pewien, że to dobry pomysł. Mówią że upiorni jeźdźcy przynoszą śmierć wszystkim, którzy się z nimi stykają.
- wyjaśnił Tim.- Że ich.. dotyk jest zabójczy, że potrafią zabijać nawet spojrzeniem.

-Ja drażnię ją przy każdej możliwej okazji i jakoś żyję...-
burknął rewolwerowiec, skinął gnomce głową i opuścił jej sklep.

-Jeszcze...- wtrąciła pół żartem Margareth, a półork zerknął na gnomkę, potem na Morgana.- A znasz w ogóle jakieś kobiety, których znajomość nie jest powiązana z jakimś zagrożeniem?

-Każda kobieta jest z nim powiązana. Prędzej czy później...

Półork zaśmiał się głośno i klepnał Morgana poufale.

- Racja, racja

Ech, Tim...
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline