Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2014, 23:43   #102
Lomir
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Jedyne co dzieliło niewolników od stracenia tego niechlubnego tytułu i zyskania miana wolnych to najbliższe kilka kroków. Choć mówi się, że to właśnie obecny krok jest tym najtrudniejszym, gdyż jest krokiem w nieznanie, to nie przeszkodziło to naszym bohaterom w jego wykonaniu. I kolejnego. Napięcie rosło, po raz kolejny spodziewali się, że tym razem uda im się pozbyć uciążliwych błyskotek. Tym razem byli pewni, że to jest właściwe miejsce, a zawirowania magii przed nimi są węzłem magii pierwotnej. Faerzress. Zadziwiające, jak coś tak obcego dla tej grupki osób, było jednocześnie czymś upragnionym, najbardziej wyczekiwanym.

Jednak kolejne kroki przyniosły wszystkie odpowiedzi, a pierwszy miał się przekonać o konsekwencjach wejścia do węzła Veles. Młody aasimar, pół-boska istota, władająca magią uzdrawiania, który od początku, gdy znalazł się w niewoli morcznych elfów trzymał się cały czas swego etosu i nie przedkładał własnych korzyści nad zdrowie innych towarzyszy niedoli. Zaraz za nim kroczył niewielkiego wzorstu gnom, mistrz magii iluzjonistycznej, Dinin, który mimo swego wieku i ogromnej dawki ciekawości, często wahał się i bał o swoje życie, jednak nie przydatność w walce była jego atutem (co wcale nie znaczy, że był nieprzydatny! W końcu magiczny pocisk między oczy zniechęci każdego oponenta), a jego rozległa wiedza w różnych dziedzinach. Dalej, opornie i niespiesznie, w stronę węzła magii zmierzał grupowy cwaniaczek, miglanc i kombinator. Nikt nie wie, czy Delamros faktycznie potrafi posługiwać się rapierem, czy jego jedynym orężem jest ostry jak brzytwa język i nieskazitelna uroda, której ulegnie każda panna. Za tą trójką szedł ciężko szary ork. Prawdziwy wojownik z krwi i kości, osoba nie słów a czynów, zupełne przeciwieństwo Delamrosa - Crubnash. Mimo, że z myśleniem u orka było dość ciężko, tak jak i ze współpracą, to wielokrotnie jego zamiłowanie do przelewu krwi pomogło tej osobliwej zbieraninie więźniów wydostać się z ciężkich bitew.
Na samym końcu szli ramię w ramię, drow oraz krasnolud - Shaz'zar oraz Griffin. Ten pierwszy był najbardziej tajemniczą postacią w grupie, nie dał się poznać do końca, ani nikt nie poznał jego historii, natomiast ten drugi, był typowym krasnoludem. Silnym, rozmownym i dobrodusznym.

Gdy nasi bohaterowie znaleźli się w zasięgu oddziaływania węzła magii i karwasze oraz obroże zaczęły świecić. Najpierw aktywowały się wszystkie runy, które na nich się znajdowały, choć nigdy wcześniej to się nie działo. Następnie biżuteria zaczęła świecić jeszcze mocniej, tak że nie dało się już rozróznić poszczególnych inskrypcji na ich powierzchni - obroże przypominały raczej pierścienie, które ktoś rozgrzał do białości w ogniu kuźni, jednak były dalej zimne w dotyku i nie parzyły. Po chwili magiczne przedmioty zaczęły lekko wiborwać, powoli przybierając na sile. W pewnym momencie, gdy dało się wyczuć, że był to moment krytyczny dla wytrzymałości materiału z którego zostały stworzone, zwyczajnie eksplodowały, rozsypując się na setki drobnych kawałków.

Byli... byli wolni. Nie byli już niewolnikami. Nic co sprawiało, że drowy miały nad nimi kontrolę nie zostało. Mogli odejść z kopalni, nie przejmując się magiczną barierą, która zatrzymywała ich obroże. Mimo wszystko... nie byli wolni. Mimo, że zrobili pierwszy krok do wyrwania się ze szponów morcznych elfów to dalej byli zakładnikami Podmroku, który tak łatwo im nie odpuści. Nawet jak uda im się ucieć poza kopalnie i przeżyć to czeka ich możliwe, że jeszcze cięższa walka o przetrwanie w surowych warunkach podziemnej krainy. A każdemu zależało na jej opuszczeniu, gdyż żadne z nich nie pochodziło stąd i jedyne o czym marzyli to ponownie ujrzeć niebo i słońce. Oczywiście wszyscy poza Shaz'zarem, który należał do rasy, która ich uwięziła - morcznych elfów.
Gdy euforia z pozbycia się niechcianej biżuterii powoli opadała poszukiwacze wolności rozejrzeli się w okół, a to co zobaczyli szybko sprawiło, że jej pozostałości się ulotniły. Oto dążenie do celu, jakim było odzyskanie wyzwolenia, zebrało kolejne żniwo. Wśród szczątków karwaszy i obroży leżało bezgłowe oraz pozbawione rąk ciało drowa. Korzystanie z pierwotnej magii okazało się bardziej niebezpieczne niż mogli przypuszczać. Najwidoczniej karwasze i obroża Shaz'zara były wytrzymalsze niż pozostałych i nie dały się tak łatwo zniszczyć, a gdy energia magiczna zgromadzona w nich przekroczyła pojemność maksymalną eksplodowały - z tą różnicą, że tym razem na prawdę, zabijając nieszczęsnego drowa na miejscu. Przynajmniej nie cierpiał...

Co ciekawe, węzeł magii zniknął. Przezroczysta kula rozprysła się równocześnie z obrożami, z głośnym bzykiem, pozostawiając w powietrzu zapach naelektryzowanego powietrza.

Tymczasem, nieopodal, znajdowała się zupełnie inna grupka, o równie niespotykanej kombinacji członków. Nikt nie wiedział, że przyjdzie im spotkać się z innymi niewolnikami i spleść swoje losy w jedną nić, która miała na celu jedno - uwolnić się spod smagania bata drowów. Zresztą ta grupa nie wiedziała, że ucieczka będzie możliwa. To, że zawędrowali w tą opuszczoną część kopali było czystym przypadkiem. No, może nie do końca, przecież zostali wysłani ze swojej stacji wydobywczej do innej, a szczęście chciało, że strażnik, który kazał im zmienić lokalizację pracy był zbyt leniwy żeby ich odprowadzić i puścił ich samopas. Natomiast pech chciał, (choć może w sumie szczęście?) że ta grupka niewolników zabłądziła, mniej lub bardziej umyślnie wśród identycznych korytarzy w kopalni adamantytu.
Tych niewolników los dobra chyba po wzroście. Trójka więźniów ustawiona była od najmniejszego do największego - od małego goblina, który nazywał się Toka-Toka (a było to raczej jedno z niewielu słów, które ten dziki duch używał), który na plecach miał skórę zdartą żywcem z jaskiniowego szczura. Poprzez krasnoluda, który raczej nie wyglądał na zaprawionego w boju, ale wygląd może zmylić, a każdy kto stanie naprzeciw Kreista vel'Kurtza srogo będzie mógł się o tym przekonać. Pochód zamykał ponad dwumetrowy, powściągliwy w mimice pół-giganta - Rasvana Rashka'i, zupełnie różnego od przedstawicieli swojej rasy. Nie miał bowiem masywnej budowy, był raczej smukły, co czyniło go bardziej niezwykłym.
Podczas swojej wędrówki druga grupa niewolników przypadkiem trafiła w miejsce, które pierwsza grupa chciała za wszelką cenę znaleźć. Gdy Rasvan, Kreist i Toka-Toka weszli na polanę dostrzegli stojącą tam grupę, częściowo uzbrojoną, oraz leżące, bezgłowe i bezrękie ciało drowa. Tamta grupa była uzbrojona między innymi w rapiery mrocznych elfów, a jeden z nich miał na sobie pancerz drowów, choć sam nim nie był.

Sytuacja stała się napięta, gdyż obie grupy wpatrywały się w siebie, wyczekując kto wykona pierwszy ruch, a sytuację dodatkowo skomplikowało powolne odnawianie się mocy węzła, co można było dostrzec poprzez formowanie się małej kuli energii, w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jej duża wersja. Jednak miniaturowy węzeł nie był przezroczysty, a wyglądał bardziej jak kotłujące się błyskawice.
 

Ostatnio edytowane przez Lomir : 17-03-2014 o 23:48.
Lomir jest offline