Lorenzo nie uśmiechało się branie udziału w kolejnej bijatyce, wszak szczury poszarpały go całkiem nieźle. Najrozsądniej byłoby przeczekać, nie mieszać się. Były jednak pewne sprawy, które przesłaniały rozsądek. O ile nie było taką sprawą oburzenie na zbierających haraczy półgłówków, ani litość wobec lubiącego dobrze zjeść karczmarza, była nią lojalność wobec ludzi, razem z którymi rozlewał niedawno krew. Stanął za ustawiającymi się koło balustrady strzelcami z nadzieją, że sam fakt iż ktoś im się postawił i przynajmniej optyczna liczebność tych stawiających się sprawi, że grubas i koledzy zbaranieją i uciekną. |