Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2014, 23:00   #1
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
(D&D 3.5/GH) Syn Mojego Gniewu

Prolog

- Bębny -





- Obudź się! Hej co ty taki zapatrzony w te góry jak byś ich nie musiał codziennie oglądać? - Markus odwrócił głowę i wyrwany z zamyślenia nie od razu zrozumiał co do niego mówiono.
- Daj spokój, o domu myślę. Pogoda piękna, chmur prawie co wcale - mówiąc to spojrzał w niebo, by sprawdzić czy nadal jest jak mówił, żyjąc u podnóży gór doskonale wiedział, że to mogło zmienić się zanim wraz z kompanami zdołali, by znaleźć schronienie.
- Wiosna w najlepsze a my psia jego mać uganiamy się za duchami, w domu mi trza być, trzodą się zająć! Co to mało roboty jest po zimie? A ty Dan co się głupio śmiejesz?
- Bo tobie nie trzody, a żonki młodej się widzi co by innemu pod pierzyną nóg nie grzała. - Dan nie wytrzymał i parsknął śmiechem jak i reszta kompani. Nawet ponury Markus rozchmurzył się nieco wspominając powabne wdzięki swej wybranki.
Drobny jeździec podjechał do grupki mężczyzn zgromadzonych przy ledwo tlącym się ognisku i dopiero jego głos zdradził im jego obecność.
- Dan radzę ci uważać, bo tu o mojej córce mówisz. - wszyscy zerwali się na równe nogi nagle żałując, że nie ma ich gdzieś bardzo daleko.
- Na pogaduszki się wam zebrało kumoterki drogie? Może jeszcze miodu wam przynieść, bo wam nóżki zmarzły? Z babami mnie wysłali, bo innego wytłumaczenia nie ma, że tak się podejść daliście? Odezwie się który w końcu bo jeszcze przed chwilą trajkotaliście jak przekupki na targu. - Mężczyzna zeskoczył z konia cugle rzucając Markusowi, siwizna zaczynała już wychodzić w jego kruczo czarnych gęstych włosach, ale nadal nie brakowało mu młodzieńczego wigoru.
Dan odezwał się pierwszy przerywając ciszę.
- No my przepraszamy, tak jakoś słoneczko przygrzało i błogo się zrobiło a wiadomo że daleko jesteśmy od Tjalfów jeszcze, ze wzgórz to jakoś ile chłopaki jeszcze dwa dni może? - Czarnowąsy nie wydawał się przekonany a i zdawało się jak by bardziej nawet się skrzywił, Dan nie bardzo chciał jeszcze bardziej rozsierdzić swego dowódcy, czuł że i tak wystarczająco sobie nagrabił.
- No chłopaki przepraszamy nie? Głupio wyszło. - reszta gromady skłoniła głowy i nieśmiało przebąkiwała przeprosiny na co przywódca tylko machnął ręką.
- No Markus daj no czegoś cieplejszego do spróbowania, coście tam pod moją nieobecność upichcili co?



Rice długo nie mógł zasnąć, po tym jak dopilnował mimo narzekań co poniektórych towarzyszy, by warty, jednak były wystawione, długo jeszcze wpatrywał się w gwiazdy rozmyślając. W całej tej grupie był jedyny z jakimś przeszkoleniem wojskowy, w miarę możliwości starał się czegoś nauczyć powierzone mu stadko jako część powierzonych mu obowiązków ale jak to na wsi zawsze było coś ważniejszego niż nauka jak posługiwać się tarczą czy trzymać miecz by byle chłystek ci go nie wytrącił. A to dach był do naprawy, a to owca gdzieś zaginęła i trzeba było szukać, czy to zbliżała się pora strzyżenia owiec na co wszystkim było śpieszno z powrotem i nie do końca było wiadomo czy ze względu na to by dopilnować samemu wszystkiego czy na festyn który był nieodłączną tradycją tych wydarzeń. Markus i jego córka mieli spore gospodarstwo dzięki niemu, dobrze było osiąść w końcu po tylu latach tułaczki a i było już za co ziemię kupić bo uzbierało się trochę w sakiewce przez ten czas. Był dumny z Anny bo nie jednemu zalotnikowi potrafiła cięgi spuścić jeśli zanadto sobie pozwalał i jeśli miałby czas ją szkolić to i w szermierce pewnie by mu dorównała, a i konno jeździła przecież całkiem nieźle. Rice wiedział że Markus zaopiekuje się jego dziewczynką i może zaopiekują się nim jak kiedyś siły całkiem sił nie będzie miał i o kulach będzie chodził. Uśmiechnął się sam do siebie, zaczynał myśleć jak stary człowiek a dopiero ile to, 40 wiosen mu w tym roku wypadało czy jakoś tak. Jeszcze tylko kilka dni i znów będą w domu. Pamiętał że pierwszego roku sam nie rozumiał dokładnie przyczyn tej tradycji ale z czasem przyzwyczaił się i za akceptował. Co roku na wiosnę wyruszali w małej grupie by dotrzeć do kręgu Horwood i tam otrzymać wróżbę na nadchodzący rok oraz zasięgnąć języka od druidów którzy ostali się w tamtych wciąż jeszcze niebezpiecznych okolicach,. Z tego co Rice zdołał się dowiedzieć prawda była tak że okolice były dawno temu gęsto patrolowane przez wojsko ale z czasem wraz z malejącą aktywnością zielonoskórych i Tjalfów i patrole zaczęły robić się coraz mniejsze aż w końcu została tylko tradycja którą powtarzano co roku. Czarnowąsy przeciągnął się porządnie, nakrył kocem i wpatrzony w ledwo pełgające płomienie ogniska powoli zasnął.


Rice obudził się przy pierwszym szarpnięciu, szybko sięgając po nóż i niemalże wbijając go w gardło Dana na co ten odskoczył jak oparzony z przerażeniem obserwując następny ruch dowódcy. Żołnierz zganił się w myślach za stary nawyk.
- Co jest Dan? Co się dzieje. - nikłe światło ogniska pozwalało jako tako rozeznać się w sytuacji, wyglądało że wszyscy powoli podnoszą się z posłań nie bardzo rozumiejąc co się właściwie dzieje i dlaczego są budzeni, dwóch czy trzech tylko rozumiało że taka pobudka może tylko oznaczać kłopoty.
- Bębny panie starszy, bębny. - dopiero teraz do uszu wszystkich dotarły miarowe dźwięki bębnów niosące daleko w nocnej ciszy. Markus przerwał ciszę.
- Co to znaczy? Skąd ten dźwięk?
- Tjalfy wróciły - wyszeptał cicho Rice.


- Coś o co warto walczyć -



Nikt nie uwierzył w pierwsze ostrzeżenia które przynieśli pasterze. Jak co roku zwyczajnie szykowano się na bandyckie grupy zielonych które będą próbowały przekroczyć granice ale nic z czym żołnierze marchii nie potrafili by sobie poradzić. Zorganizowane ataki były niejako niemiłym zaskoczeniem dla wojska które przywykło do łatwych zwycięstw. Było zdecydowanie za późno gdy przywódcy państwa zdali sobie sprawę z rozmiarów inwazji. Jedynie dzięki doskonale wyszkolonym elfim i półelfim łucznikom udawało się spowolnić postęp wroga na tyle by ewakuacja południowych ziem Wielkiego Księstwa przebiegała w miarę spokojnie. Wielki Diuk Geoffu, Jego Wysoka Promienistość Król Owen I nie czekał z założonymi rękoma powołując do walki tylu ludzi ilu tylko się dało. W między czasie wszyscy uciekinierzy masowo kierowali się w stronę granic z Keolandem lub Marchią Gran tam szukając ocalenia. Przerażające historie o tym co działo się z tymi którzy zostali pojmani nie pokrzepiało serc obrońców a raczej napawało ich przerażeniem, odpowiedni dowódca może i potrafił by to wykorzystać by rozdmuchać płomień odwagi w ich sercach ale takich było niewielu. Wiadomym było że jeśli posiłki nie nadejdą szybko obrona zachodniej granicy załamie się, już teraz większość regularnych sił skupiona była wokół Gorny - stolicy państwa. To czego wojsko teraz potrzebowało to świeżej krwi i to właśnie miał zamiar zapewnić król.

Na zachód od Lasu Oyt, pomiędzy miasteczkiem Lea a rzeką Oyt powstał obóz wojskowy w którym przygotowywano nowych rekrutów do nadchodzącej walki. Pasterze, chłopi i mieszczanie stawiali się by wypełnić swój obowiązek, jedni z rozkazu swego suwerena inni z chęci zarobku a inni jeszcze kierując się głosem serca i chęcią obrony rodzinnej ziemi, przybywali do obozu ochotników. Elfy często zbyt dumne lub obce by łatwo nawiązywać nowe znajomości, krasnoludy masywne i chętne do bitki, gnomy gadatliwe o dość wesołym usposobieniu, wydawało się że tu i ówdzie dało się zauważyć kilka niziołków, nawet jeden czy dwóch pół orków omijanych szerokim łukiem zebrało się tutaj by przelewać swoją krew za Geoff.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 02-04-2014 o 20:41.
Uzuu jest offline