Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2014, 23:05   #2
Uzuu
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
- Nowy dzień -



Hałas był pierwszym co uderzyło w uszy śpiącego jeszcze gnoma. Hałas jakiego nie doświadczył jeszcze na żadnym z lokalnych targów po których przecież tak lubił się włóczyć w rodzinnych stronach. Potem nadszedł zapach, zapach skór i potu, dymy z ogniska i gotującej się gdzieś w oddali owsianki. Potem nadszedł błysk światła gdy płachta którą się okrył na czas podróży przestała osłaniać mu oczy. Sari wierciła się niespokojnie sprawiając że Kilim co chwilę musiał zmieniać pozycję rozbudzając się w końcu całkowicie.
Podróż dla małego gnoma może i była ekscytująca na samym początku ale szybko przerodziła się w serię monotonnych obrazów które szybko nudziły młodego awanturnika. Woźnica również nie okazał się zajmującym kompanem kiedy to po setnym już to wywodzie podróżnika na temat tego co ten zrobi jak już będzie sławny lub bogaty lub potężny i wszystko to rozpatrując z osobna i razem kazał mu się zamknąć lub maszerować sobie samemu do celu przeznaczenia. Kilim nie wiedząc dokładnie nawet gdzie obóz się znajduje zmuszonym był usłuchać gbura woźnicy. Mimo tego drobnego incydentu gnom wesoło pożegnał się ze swoim przewodnikiem kierując się w stronę jak mu powiedziano namiotu urzędników zajmujących się rekrutacją.
Czy było to kilka minut czy godzin dla małego gnoma czekanie w kolejce wydawało się zwyczajnie wiecznością, szczególnie że strażnicy bacznie pilnowali porządku, nieposłusznych dzieląc pałką po plecach. Gdy nadszedł długo wyczekiwany moment podpisania dokumentu pierwszą reakcją urzędnika był po prostu nie okiełznany wybuch śmiechu a potem po długiej przerwie i zrozumieniu że to nie żart stwierdzenie.
- Za mały, zjeżdżaj do mamy kurduplu.
Nie wiadomo jak by to się skończyło bo i Kilim nie był z takich co łatwo ustępują i strażnicy widocznie nie raz już musieli sobie radzić z osobnikami którzy do armii zwyczajnie się nie nadawali, gdy na głowie gnoma spoczęła czyjaś dłoń. Nagłe pojawienie się postaci sprawiło dwie rzeczy. Po pierwsze strażnicy skłonili się osobnikowi i całkiem przestali interesować całym wydarzeniem a urzędnik jak by nigdy nic zwyczajnie powrócił do swoich obowiązków nawołując następnego z kolejki. Po drugie oczy gnoma rozszerzyły się do niesamowitej wielkości a usta rozdziawiły w niemym zaskoczeniu i oburzeniu jak ktoś właściwie śmiał, niczym zaczarowany dał się odprowadzić na stronę gdzie nikt nie mógł im przeszkadzać a Kilim poczuł jak by jakieś okowy wreszcie z niego spadły pozwalając oddychać i zwyczajnie się wściec. Osobnik odziany w bogate długie szaty przykląkł by móc spojrzeć gnomowi w oczy. Mężczyzna miał starą ale pogodną twarz na której często musiał gościć uśmiech, siwe włosy tylko dodawały mu powagi i godności sprawiając że Kilim zamilkł ponownie nie bardzo wiedząc jak się zachować.
- Nazywam się Sob, nie zdarza się to często ale czasem niektórzy z ludzi obdarzeni są talentem magicznym. Najłatwiejszy sposób na znalezienie tych rzadkich osób to właśnie tutaj, w czasie zapisów. Kilka sztuczek i jeden czy dwa magiczne przedmioty i możemy ich całkiem precyzyjnie zidentyfikować oraz jeśli ci się zgodzą zaproponować szkolenie w trudnej sztuce magii. Nie bierz tego do siebie ale do armii nie wstąpisz, nie utrzymasz tarczy wystarczająco wysoko i nie utrzymasz piki by razem z innymi stać w szyku. Z łuku pewnie tez nie strzelasz bo miałbyś go przy sobie, a nie tracą tu czasu na tych co tylko chcą spróbować. Więc co powiesz panie gnomie? Czy wolisz wrócić do domu?
Sob uśmiechnął się ciepło wyciągając z jednej z licznych sakiewek fajkę, nabił tytoniem z innej jeszcze sakiewki i zaciągając się mocno aromatycznym dymem. Prawda była taka że Kilim zdawał sobie sprawę że wzrost może okazać się malutkim problemem, liczył tylko że może da się to jakoś obejść, da się to jakoś przeskoczyć ale zwyczajnie się łudził. Nie miał planu co zrobić jeśli będzie musiał wrócić do domu, spojrzeć braciom w oczy i znosić ich szyderstwa, przyznać się papciowi i mamci że to była tylko następny z jego głupich pomysłów. Zdawało się że imć Sob również zdawał sobie sprawę z ograniczonych opcji gnoma.
- Szkoda tracić czas, chodźmy. Czeka nas sporo pracy chłopcze.

***

Wolność! Tak długo oczekiwana swoboda i możliwość nie ograniczonych wyborów. Świadomość tego, że nikt nie patrzy i nikt nie obserwuje, że przed nikim nie musi odpowiadać i może robić zwyczajnie to co się jej podoba kiedy tylko zapragnie. Wuj nie szczędził wydatków, by zbytnio nie tęskniła za domem zaopatrując swoją ulubienicę w solidną ilość sukien, sukienek, koszul, kożuszków i kożuchów, czapek, butów, kozaków, pantofli, szalów, szalików i wszelkich innych ubiorów na każdą okazję i na wszelki wypadek. I Herbert, jedyny służący na którego wuj zgodził się, by podróżował z młodą zaklinaczką jako człowiek od wszystkiego, mężczyzna którego Cinett poznała dopiero na kilka dni przed sama wyprawą. Na szczęście wuj Hakkar pozwolił zabrać dziewczynie trzy skrzynie obiecując, że resztę wyśle jak najszybciej wraz z kilkoma dodatkowymi służącymi. Oczywiście jak najszybciej w znaczeniu wuja mogło być od tygodnia czy dwóch do nawet miesiąca, jako kara za to co zrobiła czy może przypomnienie komu zawdzięcza swój status.
Czas mijał zbyt wolno jak dla żywej zaklinaczki, zdążyły się jej już znudzić wyprawy do śmierdzącego choć miejscami ciekawego obozu, mężczyźni wcale nie byli tu lepsi niż na dworze wuja a może i nawet gorsi, bo tam przy najmniej odnosili się do niej z szacunkiem. Obóz też choć rozległy gdy już potrafiła się po nim poruszać i nie gubić zdawał się mały i pospolity. Dokuczanie Herbertowi też nie dawało spodziewanej frajdy, mężczyzna zwyczajnie wydawał się nie zauważać jej złośliwości i je ignorował nawet gdy pięć razy kazała mu przestawiać skrzynię w swoim namiocie. Spotkania z pozostałymi magami na początku tak ekscytujące i pełne wydawało się jej tajemniczości kompletnie straciły na uroku gdy mężczyźni okazali się zgrzybiałymi staruchami bardziej zainteresowani mapami i raportami niż tym co ona miała do powiedzenia, kilka komentarzy jakoby nie miała za grosz doświadczenia też nie pomogły.
Tydzień minął jak z bicza strzelił a Cinett już zdawało się, że nie pasowała nigdzie w tym miejscu, zdawało się że żołnierze patrzą się na nią z pewną drapieżnością i gdyby nie Herbert może i nie próbowali by tylko patrzeć. Czarodzieje wymagali od niej coraz więcej zaangażowania a nie tylko biernego obserwowania spotkań, zaczęły padać pytania o jej specjalizację i umiejętności, znajomość taktyk czy teorie magii. Szlachta zgromadzona w obozie zdawała się być tylko zainteresowana zbliżającym się starciem które według nich było nieuniknione. Obiady na które bywała zapraszana często przeradzały się w zwykłe spotkania weteranów, prześcigających się w opowieściach o swych dokonaniach lub popisy młodych szlachciców próbujących zaimponować starszym. Trening któremu zaklinaczka została poddana gdy tylko dowiedziano się, że nie ma żadnego przeszkolenia wojskowego przelał czarę goryczy, codzienne zajęcia z kijem czy kuszą przy równoczesnym wykorzystywaniu magii zarówno w pojedynczym starciu jak i wspierając oddział w pełnym szyku były poniżające. Powoli do Cinett docierało, że być może jedyne co zrobiła przeciwstawiając się wujowi to zamieniła jedno więzienie na drugie, mniej przyjemne.

***

Błękit nieba był tylko od czasu do czasu przetykany białymi obłokami nadającymi mu tylko wrażenia lenistwa i spokoju. Brak zajęcia powoli działał na nerwy każdemu i choć zarówno uczniowie jak i czeladnicy nie mogli tego powiedzieć, to trzech mistrzów zwyczajnie siedziało w cieniu namiotów popijając słabe wino i zagryzając soczystą kiełbasą, jeszcze ciepłą i pachnącą dymem z wędzarni. Irgun mistrzem nie była, nikt nigdy tytułu jej nie nadał i choć też nie zarzucano jej braku umiejętności krzywo patrzono gdy pierwszy raz weszła do kuźni pośród mężczyzn, niektórzy nadal nie potrafili tego ścierpieć przypominając jej o tym od czasu do czasu. Mistrz kuźni nie ułatwił jej zadania mianując ją osobiście odpowiedzialną za zorganizowanie tymczasowej siedziby w obozie rekrutów, gdzie tak naprawdę bez porządnego paleniska mogli jedynie zajmować się prostymi naprawami zbroi, ostrzeniem broni czy podkuwaniem koni.
- Co Irgun, za wysoko już siedzisz by się do nas zniżyć i kiełbasy śmiertelników spróbować? - można było tylko odgadnąć że pod bujną brodą krasnala wykwitł uśmiech. Gurum nigdy nie należał do jej zwolenników ale nie tak jak niektórzy nigdy tego nie ukrywał, nie ukrywał też, że nie dostrzega jej talentu do obchodzenia się z metalem. Ludzka stal jak zwykł ją nazywać.
- Co Grum kiełbasa ci nie smakuje? Zawsze możesz wrócić do zamku po owsiankę. Jak ci źle, to idź do gówniarzy i pokaż im jak się powinno pocić i stękać. - Beren był wiekowym już kowalem ale każdy cenił sobie jego zdanie i doświadczenie, sam mistrz kuźni często radził się starca w ważniejszych sprawach.
- Gurum a nie jakiś zawszony Grum, dziadku. Gówno nie robota tutaj. Bo co do końca wojny mam siedzieć i pilnować by miecz był dobrze naostrzony, albo nie dajcie bogowie jeszcze mnie zaszczyt kopnie i samemu królowi konia podkuję? A ta jeszcze terminatora dostaje! No to chyba może mi trochę kiełbasa nie smakować, kiedy wygląda to jak kara a nie zaszczyt. - krasnolud widocznie się naburmuszył ale trzeba było mu przyznać rację, wszyscy czuli się po części jak zbędny element którego nikt nie zauważy gdy go zabraknie. Beren zwyczajnie zignorował sapiącego brodacza uzupełniając wszystkim kufle ze sporego dzbana.
- A ty Irgun nie tęsknisz za swoimi z oddziału? Słyszałem, że przysłali garstkę waszych by dopilnowali szkolenia. Twoi na pewno nie będą się nudzić patrząc na tą mieszankę która ściąga do obozu, na pewno przyda im się twoja pomoc. -
Zadziwiające było, że starzec zawsze był tak dobrze poinformowany o wszystkim choć wydawało się, że przez cały dzień nie rusza się z jednego miejsca.
Oddział do którego należała Irgun był dobrze opłacany z królewskiego skarbca i nie przyjmowano tam byle kogo. Dla tych ludzi nie liczyła się na pewno twoje pochodzenie czy już tym bardziej płeć ale doświadczenie wyniesione z pola walki. Odział od wielu już lat prowadzony przez Vaggo Folslanda, syna jednego z Llwyrów z północy był dumą króla i kością niezgody pośród szlachty, z których to niejednemu został odmówiony zaszczyt w nim służenia.
- Idź dziewczyno, rozerwij się trochę bo całkiem zgnuśniejesz jak i my. - Beren machnął do niej jak by wypędzał natrętną muchę ze swego towarzystwa.
- A o kuźnię się nie martw bo jeśli dziecko mogło by się nią zająć to starzec z krasnoludem na pewno sobie poradzą. Co nie Grum?
- Ogłuchłeś dziadku? GURUM! GURUM!

***

Rzadko kiedy, ktoś ma możliwość poznać swoje przeznaczenie, rzadko kiedy, ktoś ma możliwość w tak oczywisty sposób dowiedzieć się, że nasz los znajduje siew czyichś dużo potężniejszych rękach niż nasze własne. Czy to za sprawą modlitwy, czy ciężkiej pracy, czy za sprawą zwykłego przypadku, głupiej decyzji czy mądrego wyboru zdarza się, że stajemy przed wyborem który przypieczętuje nasz los na zawsze, pozostaje nam wtedy mieć tylko nadzieję, że wybraliśmy właściwie.

Ezekyle obrócił się za siebie jak by spoglądając na drogę którą przebył do tej pory. Nie pamiętał już w sumie kiedy na dłużej zatrzymał się w jednym miejscu, cały czas w ruchu, nigdy nie zostając dłużej niż było to potrzebne. Wyjątkiem było Hochoch gdzie zabawił dwa czy trzy miesiące ale z własnej głupoty musiał opuścić miasto szybciej niż zamierzał. Chłopak który na chłopaka nie wyglądał wzruszył tylko ramionami, to wszystko było już daleko za nim, ważniejsze było co szykowała dla niego przyszłość. Młody mężczyzna uśmiechnął się drapieżnie, tego akurat mógł być pewny przynajmniej w niewielkiej części.

Pierwszy dzień w obozie Ezekyle miał już za sobą, głupie wypełnianie papierków na które stracił prawie całe popołudnie było zwyczajną stratą czasu, potem szukanie właściwego miejsca gdzie miał się udać , co nie było łatwe w tym labiryncie namiotów i zdawał się, że nie wiadomo kiedy zapadł zmrok i jedynym co zostało do zrobienia do skorzystać z darmowej kuchni jaka należała się każdemu ochotnikowi. Historie same wylewały się z ust każdego ze zgromadzonego przy wspólnym ognisku, przechwałki w tym co kto potrafił nie miały końca wraz z zapadającymi ciemnościami nabierając coraz śmielszych rozmiarów. Już niedługo jak dało się wynieść z opowieści wasz oddział miał sam rozbić w puch wszelkiego wroga który stanie wam na drodze.
Cichy głos wbił się w ten rozgardiasz niczym sztylet rozdzierający materiał.
- Giganta nie powali jeden szyp, zgniecie was pod swymi stopami zanim zdążycie założyć drugi na cięciwę. Nawet was nie zauważy a jedyne co usłyszycie to jego śmiech. Jeśli będziecie mieli szczęście to zginiecie od razu, jeśli nie, wasze połamane kończyny nie pozwolą się wam ruszyć gdy będzie podnosił was z ziemi i odgryzał kawałek po kawałku, by zapełnić swój wiecznie pusty brzuch. - Sylwetka postaci dopiero gdy weszła w krąg światła okazała się być jednym z weteranów którzy od jutra mieli zajmować się waszym szkoleniem. Mężczyzna w dobrze już zaawansowanym wieku usiadł pośród zgromadzonych, nikt się nie rwał by się odezwać, nikt też nie miał nic mądrego do powiedzenia bo jak łatwo się domyśleć co innego przechwałki a co innego na prawdę walczyć z gigantem. Chrapliwy głos dowódcy znów zabrzmiał w ciszy która zapanowała.
- Jedyna wasza szansa to mierzyć w oczy, jeśli któryś z was ma na dość jaj by ustać przed pędzącym potworem i na tyle dobre oko by jeszcze trafić. - łucznik nachylił się do ognia jak by zdradzał wszystkim jakiś sekret.
- Chyba że macie przed sobą piechotę która go spowolni i da wam czas na wymierzenie. Wtedy módlcie się by chłopaki wytrzymali, módlcie się głośno i żarliwie by wasza strzała sięgła celu zanim ten wbije w was swoje wielkie zębiska. Śpijcie dobrze chłopcy, widzimy się jutro rano. -
mężczyzna wstał i rechocząc jak by właśnie opowiedział świetny dowcip ruszył w głąb obozu, kierując się do następnego ogniska.
- Stary cap, pewnie jego jaja już dawno uschły i dlatego przychodzi nas straszyć bo nawet kuśka mu nie staje. - cichy szept jakiegoś chłopaka niedużo starszego od ciebie zabrzmiał poufale przy twoim uchu.
- Strzelam dobrze, a wiem bo wuj mi mówił, że giganta jak i wszystko da się ubić, tylko czasem pół kołczanu ci może na stwora pójść jak sam jesteś. W oczy strzelaj, jak by to był czas mierzyć. Mówię ci wszystko da się zabić jak masz wystarczająco szypów.
Chłopak wstał po czym wyciągnął dłoń w stronę Ezekyle.
- Nazywają mnie Sto, chodź pokażę ci dobre miejsce gdzie się możesz rozłożyć. Blisko do kuchni i niedaleko do namiotów starszych, weteranów znaczy, ale to dobrze bo przynajmniej rano sami cię zbudzą. Już kilka dni tu jestem to wiem kilka rzeczy i znam już kilka osób. - Zdawało się, że Sto nie potrzebował rozmówcy a jedynie kogoś kto by go słuchał, nie kłamał jednak że miejsce do którego zabrał swego nowego towarzysza było całkiem praktyczne. Szybkie zapoznanie z kilkoma innymi łucznikami i wszyscy leżeli już na swych posłaniach próbując zasnąć. Tylko Ezekyle cichutko szeptał modlitwę do swego boga, dziękując mu za scenę którą dla niego przygotował.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day

Ostatnio edytowane przez Uzuu : 20-03-2014 o 13:40.
Uzuu jest offline