- Myśli pan, że to dostateczny dowód na istnienie Bestii? - zapytał Winkel ochroniarza szlachcica. - Sam takiej mocnej i wielkiej łuski na oczy nigdy nie widziałem przyznam… - dodał lekko oniemiały.
- Ja też nie - dorzucił Jost, chociaż jego styczność z rybami była zapewne mniejsza niż Berta i z pewnością dużo mniejsza niż przodków szlachcicowego ochroniarza. - Ta, na dodatek, jest całkiem świeża. Śluz się jeszcze trzyma.
- Co by to nie było, to kartografa słowa potwierdza. Herr Steinhopperowi o tym powiedzieć muszę - odrzekł ochroniarz po pauzie intensywnego myślenia.
Jost już dawno temu wsadził opowieści o Bestii z Reiku między inne bajeczki dla mniej czy bardziej grzecznych dzieci. Bardziej w piratów wierzył, niż w potwora, co w głębinach rzeki mieszka i na statki napada.
Oświadczenie kartografa, iż Bestię ujrzał, aż tak tej wiary w Joście nie rozbudziła. Po nocy, w świetle księżyca, wzrok człowieka mylił. Łacno można było wziąć jedną rzecz za inną, na przykład odwróconą dnem do góry, wynoszoną na brzeg, błyszczącą od wody łódź za cielsko bestii. A jeśli kto, nocą, wypił coś jeszcze dla rozgrzewki, to przeróżne rzeczy mogły mu się zwidzieć.
Tu jednak była łuska, a na dodatek sam ją widział. I nawet dotknął, gdy ją z resztek ogniska podniósł. I po raz drugi, gdy ją na chwilę zabrał z rąk ochroniarza, po czym sklepikarzowi pod nos podsunął. Im więcej wierzących, tym lepiej.
On sam niemal by był w stanie sądzić, że to Bert, który pierwszy polankę znalazł, podrzucił tak oczywisty dowód niewinności kartografa. Tylko skąd tamten miałby wziąć łuskę...
- Musiała Bestia w nocy łuskę zgubić - dodał. - Widno w rzece żeru jej mało, to się na ląd wypuściła. Trzeba będzie obozowisk nad brzegiem poniechać - dodał, kierując te słowa do swych kompanów.
Rozejrzał się dokoła, jakby wypatrując, czy czasem Bestia z krzaków na nich nie skoczy.
- Wracajmy - poparł ochroniarza. - Im szybciej, tym lepiej.
Nie tyle o bestię mu teraz chodziło, tylko o kartografa, któremu zapalczywy szlachcic mógł krzywdę zrobić, czekając tyle godzin.
Miał też nadzieję, że ochroniarzowi łuska za dowód starczy i ten nie zechce śladów Bestii po lesie szukać, które - na rozum biorąc - jakieś powinny się ostać. Pazurzaste łapy czy coś. Bestia wielka była, to i ślady głębokie być powinny. Chyba że to wąż jakowyś.
No a to, co znalazł, bardziej na mutanty mu wyglądało. Niektóre na ludzkich nogach, a niektóre na zwierzęcych, bo wszak wołu nikt do lasu nie zabiera, a dzik ognisk unika i z ludźmi się nie zadaje.
Ale o mutanty zamierzał wypytać ochroniarza, gdy już do miasteczka będą dochodzić. Albo lepiej wcale? Nie wyobrażał sobie mutanta z takimi łuskami, bo ten wielki by musiał być jak chałupa, ale kto wie, co mógł sobie Herr Wiktor ubzdurać, by prawdziwości swego zdania dowodzić, wbrew uznanym przez innych faktom.
- Dobrze - pokiwał głową gawędziarz. - Jest zatem jak mówiłem i w lesie Bestii kartograf szukał. Szlachcic nie uwierzył, ale teraz mamy dowód, że czasem niesamowite opowieści mają w sobie prawdę. Wracajmy, bo zapewne szlachcic się okropnie niecierpliwi.
Gdy ochroniarz, poprzedzany przez sklepikarza, ruszył w stronę miasteczka, Jost zatrzymał na chwilę Eryka.
- Mutanty tam były - powiedział cicho, gdy tamta dwójka znalazła się poza zasięgiem szeptu. - Jakiś tuzin sztuk, albo i więcej. Do traktu dotarli, a potem ruszyli w dół rzeki. Warto by się wywiedzieć, w miasteczku, czy ostatnio zdarzały się tu jakieś incydenty z mutantami. Byle nie przy herr Wiktorze.
- Hm, można podpytać straży. Powiemy, że po prostu roboty szukamy, i jeśli jakie kłopoty mają, albo niewyjaśnione sprawy, to może pomóc będziemy mogli. - Bauer przytaknął Jostowi, wszak zapytać nic nie szkodzi, jednak nie był pewien, czy to dobry pomysł. - A jak powiedzą, że jakie problemy mieli, to co wtedy? nawet na pół tuzina mutantów porywać się we trójkę, bo Berta nie liczę, byłoby ryzykowne. A straż też nie będzie chętna tropić ich poza miasteczkiem.
- To będziemy przynajmniej wiedzieć, że należy opuszczać miasteczko w liczniejszej kompanii - odparł Jost z nieco krzywym uśmiechem. - Może zaczepimy się do jakiejś karawany. Kupieckie. Żadnej szlachty - podkreślił.
- No dobrze, tak się zrobi - odparł krótko Eryk, klepiąc Josta po przyjacielsku.
* * *
Wyraz twarzy Steinhoppera zrekompensował Jostowi kilkugodzinne włóczenie się po lesie w poszukiwaniu śladów mitycznej Bestii.
Szlachcic dobrych kilka chwil obracał łuskę w dłoniach, pod słońce na nią spoglądał, aż dziw, że nie polizał, zanim przekazał w ręce kartografa. A ten jak w obrazek się wpatrywał w znalezisko.
Ciekawe, czy się w córkę Steinhoppera tak wpatrywał, przeszło przez myśl Jostowi, jednak nie zamierzał powiedzieć tego na głos.
Zaproszenie kartografa kolację obejmowało, a tej chwili dość dużo jeszcze czasu pozostawało. By owego niepotrzebnie nie zmarnować, Jost ze strażnikami poszedł porozmawiać. Ci, choć o znalezieniu śladów bestii słyszeli, to o mutantach dla odmiany - nic.
Jako że ślady świeże nie były, więc Jost o nich nawet nie wspomniał.
I wraz z innymi o transport poszedł się rozpytać.