Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2014, 21:49   #43
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Podziękowania dla merilla za dialog...


Pierwsze wrażenie było ważne. Wayland - mimo iż chwilę wcześniej był dla Morgana przeciwnikiem - robił raczej średnie, ale to i tak o wiele lepiej niż Fray. Ten od pierwszej chwili wyglądał i zachowywał się jak chory psychicznie morderca. W sumie do chwili obecnej niewiele się na jego korzyść zmieniło. Nathan nie dbał o to pragnąc jedynie tego aby jego dzieci wyzdrowiały. Nie ważne z jakimi świrami i zabójcami będzie musiał się spoufalać. Życie jego pociech było dla niego najważniejsze. Ważniejsze niż on sam...

Pytania snajpera nie były nachalne, a nawet ex żołnierz zastanawiał się czy gość nie chce nimi podtrzymać rozmowy. Nathan odpowiadał zwyczajnie - jakby chwilę temu wcale nie polowali na siebie i nie starali się podejść jeden drugiego. Chwilę temu byli przeciwnikami, ale nie wrogami. Pierwszy raz Nathanowi udało się z kimś tak dobrze uzbrojonym i z taką siłą ognia dogadać. Może to specyfika podejścia samego Waylanda, a może... obie strony doszły do wniosku, że zbyt wiele by straciły na możliwym uszkodzeniu Kinga?


Po przypomnieniu sobie o stalowym, zielonym hełmie M1 z czerwonym krzyżem mężczyzna podał go medykowi. Ciekawe jak King wyobraził sobie - jak to Nathan nazwał - synka, który znalazł hełm. Brodacz zaśmiał się przypominając sobie zarośniętą facjatę Jeffa. Medyk zyskał na zainteresowaniu pacjentami. Przysięga Hipokratesa co prawda już nie obowiązywała - nie w tym świecie - co Morgan dobitnie zrozumiał kiedy czarnoskóry powiedział o zapłacie. Może to i przykre, ale lekarz miał rację - leki nie grzyb, na ścianach nie rosły. Nathan miał cichą nadzieję, że w Misji Ojca Gianni jego przyjaciel coś na to zaradzi. Chociaż chwilowo...

Rozmowy ewoluowały zupełnie jak sama przeprawa z wozem wypełnionym gamblami. Gadali o handlu, o głowie mutanta, którą Wayland nosił przy pasie, o froncie, o tym kto pod kim służył, a nawet o swoich planach na przyszłość. Mieli czas. Pomiędzy pchaniem, odgruzowywaniem przejazdu i kopaniem kilofami nic nie sprawdzało się tak dobrze jak zwyczajna rozmowa. Randall nawet upolował psa na spóźniony obiad...


Jeff nie przejął się gamblami tak bardzo jak jego przodek. Młodzik - mimo iż potrafił myśleć przyszłościowo - zapewne podobnie jak matka uważał, że wóz tylko ich spowolni. Morgan wiedział, że tak będzie, ale nie zapominał, że przerażająca większość ich dobytku została zniszczona... Musieli mieć coś na start. Coś za co kupią leki, za co się uzbroją, z czym poszukają miejsca, które będą mogli nazwać "domem". A to nie będzie ani tanie ani proste...

Nathan podejrzewał, że żona nie wesprze go w decyzji o zabraniu ze sobą wozu ze sprzętem. Podobnie jak w innych związkach tak u nich były sprawy, w których się zgadzali bez słów i były takie, w których nigdy do porozumienia nie dojdą. Takie życie... Morgan mógł jedynie wysłuchać żony, poprosić ją na bok i spokojnie jej wytłumaczyć:

- Kochanie... - powiedział wcale nie starając się udobruchać kobiety brodacz. - My nie mamy nic poza sobą. Ja... mam jedynie Ciebie i dzieci. To wszystko dla was. Osobiście mogę jeść nawet rozkruszony gruz, ale Tobie czy dzieciom nie dam głodować. Nie zawsze da się coś upolować, nie zawsze znajdzie się kogoś kto wymieni nam sprzęt, którego niemal nie posiadamy, na jedzenie. Musimy mieć pewien "zapas", za który kupimy sobie w Nashville i Misji życie. Tu nie chodzi o mnie. Gdybym był sam zwiększyłbym szanse zostawiając wóz, ale... dzieciom potrzebne będą leki. Cała masa leków. To okropnie męczące prowadzić ten wóz, ale nie mam wyboru. - mężczyzna chwycił kobietę pod rękę, przyciągnął delikatnie i przytulił. - Rozumiesz?

Kobieta nic nie odpowiedziała - jedynie uścisnęła go mocno. Rozumiała doskonale...


Trzy piętra, 8 zdewastowanych pokoi, kuchnia w gorszym stanie niż przedwojenny sracz, dwa zabite dechami pomieszczenia, piwnica i strych. Morgan powoli, bez pośpiechu i nerwów wszedł na piętro kondygnacji. Niegdyś śnieżnobiałe ściany, bez szyb w oknach dzisiaj były wymazane sprejami i krwią. Czujne oko mogło się dopatrzeć na suficie kilku śladów po rykoszetujących kulach.


Po przejściu się po wieży - będącej idealnym miejsce na jedną z wart - Nathan z radością wrócił na dół. Do reszty. Pies skwierczał na ogniu, a ludzie w milczeniu czekali na posiłek. Thomas i Ewa spali. Z tego co mówił Clyde wystarczy kilka dni podawania leków, pojenia dobrej jakości wodą i systematycznego karmienia i dzieciaki powinny wrócić do zdrowia. Nic tak bardzo jak to nie ucieszyłoby Morgana.


Mięso zapachniało pięknie kiedy Cly dodała ostatnie z przypraw. Czas oczekiwania - chociaż ciężko było usiedzieć czując ową woń - żołnierz poświęcił na konserwację sprzętu. Swój karabin, broń białą, ubiór doprowadził do porządku jako pierwsze. Nie zapomniał również o rodowych maskach gazowych, których filtry wymienił dopiero kiedy odszedł na bok i był pewien, że jest całkowicie sam. Dokładnie wyczyszczone, owinięte w czyste płótno maski, z nowymi wkładami powinny służyć długo - nawet w niesprzyjających warunkach.

Kiedy Shartlo podał mu miskę z gorącym mięsem ojciec złapał i poczochrał malca po głowie. Bez wątpienia mimo tego przez co musiał przejść, co musiał znieść Morgan nadał całym sercem kochał swoją rodzinę. Wiedział to nawet Randall, a może szczególnie on pamiętając jak brodacz bez mrugnięcia okiem chciał bawić się w podchody z wyszkolonym w Posterunku snajperem. Szedł na śmierć, ale godził się z tym ryzykiem - dla swojej rodziny...


Znajoma wieżyczka nocą wydawała się jeszcze mniej stabilna. Morgan uśmiechnął się widząc fortel wygodnie siedzącego na starym łóżku snajpera. Lynx za pomocą optyki przyłożonej do oka patrzał w ciemności. Bo chyba tylko tyle mógł widzieć bez źródła światła czy noktowizora? Nathan zastanowił się czy aby nie bez powodu snajper był wśród mutantów. Pierwsza myśl jaka go naszła była taka, że gość może widzieć w ciemności za sprawą mutacji, a swoją odmianę kryć pod maskałatem i taktycznym ubiorem. A może Morgan tylko niepotrzebnie panikował?

Jeff jak zawsze potrafił dbać o swoją broń - nawet bardziej niż o siebie. Jego sprzęt chwilami wyglądał jakby opuścił właśnie sklepową półkę, podczas gdy on nie golił się od dobrych kilku tygodni. Zawsze ubezpieczony młodzik miał też klamkę niby spokojnie leżącą na biurku, ale odbezpieczoną - w każdej chwili gotową do strzału. Widać było, że to jego syn chociaż Nathan podejrzewał, że Jeff jest i tak zbyt rozluźniony. Coś musiało się zmienić. Pewnie część warty gadali chociaż czy aby się zakumplowali? Mu i Randalowi chyba to nie groziło...

Krótka rozmowa z wartownikami wyjaśniła brodaczowi, że Lynx jest prawdziwym zawodowcem. Zobaczył coś czego Jeff nie widział, a to było niebywałe osiągnięcie. Nathana jednak cały czas zastanawiało czy aby Wayland nie był jednym z mutków. A co jak oni podrzucili im jednego ze swoich aby wyciął ich w nocy? Morgan chyba niepotrzebnie zaczynał popadać w paranoję. Musiał się uspokoić, bo w takim tempie za kilka dni z Randallem będzie zabijał innych wojskowych, a jedynym powodem będzie "bo tak".

Przecież gdyby snajper był nieprzyjacielem nie mówiłby im o przekradających się nocą sylwetkach, które jako jedyny wypatrzył. Morgan postanowił, że tę wiedzę zachowa dla siebie. Ruszył do piwnicy po drodze mijając Pascala Trottiera. Komórka pod schodami rzeczywiście była niewygodna więc Nathan polecił staruszkowi wannę - nieświadomie wybierając dla towarzysza miejsce śmierci...


Rano Morgan pod czaszką czuł dziwne uczucie. Zupełnie jakby zostawił na noc uchylone drzwi do domu albo zapalone gdzieś światło. Kiedy pomagał żonie pozbierać zabawki po dzieciakach cały czas nie mógł się tego uczucia pozbyć. Myślał, że chodzi o dzieci, ale zliczył cały komplet, a nawet uradował się kiedy King podał chorej dwójce leki. Ich stan się nieznacznie poprawił, a na pewno nie pogorszył. A może Nathan chciał w to tak bardzo wierzyć, że sobie to wmówił? Nie. Przecież lekarz mówił wyraźnie, że stan Thomasa jest lepszy, a u Ewy lada dzień też powinno być lepiej.

W końcu żołnierz wpadł na to skąd wziął się u niego ten dziwny niepokój. Pascal. Od wczoraj nie widział staruszka. Ojciec od razu znalazł Jeffa wspominając o dziadku, ale ten też go nie widział. Morgan zezłościł się nie na żarty kiedy naszła go myśl, że Trottier mógł sam wyruszyć. Chociaż... to do niego zupełnie nie pasowało.

Nagle usłyszał krzyk. Widząc nieopodal Marię i Cly poprosił je aby przypilnowały dzieci bawiące się z psem, a on... wyjął broń i ruszył za źródłem krzyku. Głos rozpoznał do razu. To Samantha - jego kobieta. Kiedy dotarł do łazienki byli już tam King, Jeff oraz Wayland. Kobieta była roztrzęsiona, a ucięta noga mogła należeć tylko do... Pascala Trottiera. Nathanowi zrobiło się żal staruszka, że po tylu latach walki o każdy dzień skończył w ten sposób. Był też zły na siebie, że podejrzewał go o opuszczenie reszty. Jaki był głupi. Najpierw Morgan zajął się uspokojeniem żony. Przytulił ją, mówił, że wszystko będzie dobrze, że dojdą do tego co się stało.

Kiedy Samantha udała się do dzieci w pomieszczeniu został jedynie on i Jeff. Ojciec z synem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. To mógł być ktoś z nich, ale... Kto? Randall stał z Nathanem na warcie. Wayland z Jeffem. Cly z Kingiem też siedzieli. Maria czy jednooki budzili największe zaufanie z napotkanej grupy więc nich Morgan odrzuciłby od razu...

- Chce wiedzieć kto, jak i skąd tu się dostał. - powiedział do syna brodacz. - Ustal to jak szybko się da. Jak dasz radę określ jak dawno to było. Podejrzewam wartę Cly i medyka. Mnie, Randalla, Ciebie i snajpera ciężej by zajść niż tę dwójkę.

- Dobra. - powiedział Jeff. - Powiedz reszcie aby nikt mi nie przeszkadzał i fajnie by było jakby za dużo nie biegali wokół kibla, bo zatrą ślady.

- Nie ma sprawy. Uważaj na siebie. - rzucił ojciec kładąc rękę na ramieniu syna.


- Masz chwilę? - zapytał cicho, nie chcąc zwracać niezdrowego zainteresowania innych Wayland. - Chciałem zamienić parę słów.

- Mam… - powiedział nieco zamyślony Nathan. - Chodź. Porozmawiajmy.

- Ten staruszek w wannie, a raczej to co z niego zostało. Budynek był strzeżony, mogę sobie dać rękę uciąć, że ja na swojej wachcie nikogo nie przeoczyłem. Pytałeś się syna czy sprawdził wszystkie pomieszczenia? Z dwojga złego wolałbym, by był to ktoś z zewnątrz, czyli ktoś cholernie dobry, albo znający miejscowy teren dosłownie jak własną kieszeń. Nawiasem długo znasz tego Randalla? Albo całą resztę? Wiem, że mnie znasz jeszcze krócej i nie wymagam nadmiernego zaufania. Ba, nie wymagam go w ogóle, ale chciałbym coś więcej wiedzieć o mojej nowej tymczasowej kompanii, zważywszy na to, że już trup się ściele…

- Słuchaj. Starego Pascala Trottiera znałem kupę czasu. On miał ponad 80 lat. - pokiwał głową brodacz z niedowierzaniem. - Łatwo było go nie docenić. Te ruiny znał tak samo dobrze jak mój syn, Jeff, i o wiele lepiej ode mnie. Ten kto go zabił musiał być zawodowcem, bo ja z Randallem też pilnowaliśmy porządnie. Chyba, że medyka i Cly ktoś obszedł. Nie znam ich najlepiej, ale… nie ukrywajmy do tego zadania zapewne nie trzeba było być mistrzem. - Morgan spojrzał na Waylanda. - Jeżeli chodzi o Randalla, Marię i jednookiego… Poznałem ich po ich walce z mutantami. Pomogłem. Starałem się pomóc rannym w czasie, gdy Randall Fray dobijał swoich kumpli aby nie konali przez długie godziny. Był im wierny i na swój sposób lojalny, ale… Czy mu ufam? O to chciałeś zapytać? Obawiam się, że odpowiadając zniżyłbym się do jego poziomu, bo zapewne sam już Ci tej odpowiedzi udzielił dorzucając kilka malowniczych epitetów na mój temat. Znam go 2 dni, a gość mnie chyba z 3 razy pytał czy aby na pewno nie jestem pojebany… Jestem pewien, że nie mrugnąłby okiem gdyby za własne życie mógł oddać los wszystkich pozostałych. Gówno obchodzę go ja, moja żona i dzieciaki. Nieco bardziej może jednooki, Maria czy ty, ale… uwierz, że nie jest to typ człowieka, który się potrafi do bliźniego przywiązać. Widzę, że próbujecie się zaprzyjaźnić, ale radzę Ci uważać. Może w stosunku do Ciebie będzie inny, ale ja bym w to nie wierzył… Po Twojej stronie leży siła i brak minusów, które ja, jego zdaniem, posiadam. Mam żonę i dzieci, których nie zostawię i oddam za nich życie, a ty możesz iść spokojnie naprzód i ratować wyłącznie siebie. Jak on. Z tym, że… Nie wiem czy zostając we dwójkę lepiej by Ci było iść samemu czy z nim. Zaraz polecę Jeffowi bardzo dokładnie sprawdzić teren. To dobry tropiciel. Powinien znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Nie ma ludzi tak dobrze poruszających się nocą nawet w świetle noktowizora. Chyba, że to mutki albo… ktoś miał wszczep. Z tym, że w to wątpię.

- Co do Randalla i tego, że chcę się zaprzyjaźnić z nim to trafiłeś kulą w płot. Nie mam złudzeń, że jeśli dam mu okazję, wpakuje mi kulę w plecy. To taki typ człowieka, znasz się zaskakująco dobrze na ludziach Natanie. Cieszy mnie to. Nie po to spieprzyłem z Posterunku, by od takich ludzi się odciąć. Sam kiedyś też taki byłem. Zabijałem… nie tylko maszyny, bo Posterunek nie przepuszcza nikomu jeśli realizuje swoje cele… kobiety, dzieci… z tym, że ja w przeciwieństwie do Fraya, mam z tego powodu koszmary i nie raz budzę się z krzykiem. - zapadła chwila krępującego milczenia. - Jak twój syn sprawdzi teren chciałbym wiedzieć, co udało mu się ustalić. Co do poruszania się w nocy, ja mam wszczep. - wskazał na prawe oko. - Ma funkcje noktowizji, ale spałem na dole z resztą, kiedy skończyłem wartę z twoim synem. Wątpię by Ciebie i Randalla, ktoś obszedł. A ta Cly? Znasz ją dobrze?

- Nie aż tak znowu dobrze, ale na tyle aby być pewnym, że bez problemu ja czy Jeff byśmy ją zaszli nie mówiąc o zawodowcach czy wysportowanych, wytrenowanych mutantach. - Nathan zamilkł na chwilę. - Ja może nie zabijałem ludzi na froncie, ale wiesz jak jest w dzisiejszych czasach chcąc ocalić rodzinę od złego. Musiałem robić rzeczy, których się wstydzę, ale… Dzięki temu wstydowi jeszcze nie zwariowałem. Trochę wiem co czujesz i rozumiem Cię. Im więcej wiem o Posterunku tym mniej mi się to podoba…

- Więc prawdopodobnie to sprawka kogoś z zewnątrz. Tak przynajmniej wolałbym myśleć, ale to też powód, by następnym razem lepiej dobierać ludzi do stróżowania, albo lepiej przeszukiwać pomieszczenia przed snem. Następnym razem może się to skończyć o wiele tragiczniej. A Ty co zamierzasz robić po dotarciu do misji? Masz zamiar przedostać się do Nashville? Czy będziesz wędrował gdzieś dalej? Podobno są u podnóży Gór Skalistych miejsca, gdzie jest jak na dzisiejsze czasy w miarę spokojnie.

- Musimy bardziej uważać. - pokiwał głową Morgan. - Po dotarciu do misji Gianni postaram się zadbać aby każdy z rannych i chorych otrzymał odpowiednią pomoc. Jak ludzie zostaną wyleczeni wyruszę do Nashville. Ojciec Gianni mi pomoże się tam dostać i jak tylko chcesz może pomóc i Tobie. Myślę, że ja lub Jeff poszukamy czegoś bezpieczniejszego, gdzie nie ma tak regularnych starć i takiego parcia na wojnę rasową. Jak znajdę takie miejsce postaram się tam coś dla mojej rodziny uszykować i się przeniesiemy. Nashville to tylko tymczasowe rozwiązanie. A ty co planujesz? Cały czas podróżujesz wykonując różne zlecenia? Nie chciałbyś się gdzieś zatrzymać na stałe?

- Chciałbym, ale albo brakowało gambli, albo nie brakowało kłopotów. Rozmawiałem wczoraj z Marią chwilę, opowiadała mi o Teksasie, mogłoby mi się tam spodobać. Słyszałem też plotki, że w górach Skalistych jest sporo miejsc, gdzie jest spokojnie. Byłbym wdzięczny, jak mi załatwisz przejście do Nashville u Gianniego. Odwdzięczę się odpowiednio. Swoją drogą podziwiam Cię, nie wiem jak to jest mieć rodzinę, czy przejmować się kimś więcej niż kumplem z okopu obok, a tobie w tych popapranych czasach udało się zbudować rodzinę i jakoś sprawić, że się w miarę trzymają i żyją. Może po Nashville ruszę z Wami, jeśli nie będzie to Wam wadzić. - zatrzymał się wpół słowa jakby wahał się czy następne słowa miały paść, ale po chwili powiedział. - Ta Maria? Ona była niewolnicą? Jest sama? Jeśli wiesz co mam na myśli…

- Myślę, że możesz ruszyć z nami i po dotarciu do Nashville. I wiedz, że gdyby zaproponowałby to ktokolwiek inny z tej zbieraniny, no może poza Kingiem i Marią, odmówiłbym z całą pewnością. - Nathan uśmiechnął się lekko. - Wiem, że z Teksasie jest ciekawie i nie lubią tam mutantów, które się faktycznie nie panoszą na każdym kroku. Całości pilnują Rangersi. Znam jednego i może nawet pomógłby nam się gdzieś tam osiedlić. Jak znasz jednego Rangersa to znasz ich dwudziestu. Oni chyba się wszyscy znają albo po prostu są jeszcze bardziej za sobą niż ci niebiescy z NYPD. - Morgan się chwilę zastanowił. - Maria była niewolnicą. Co robiła wcześniej nie mam pojęcia, ale to raczej wrażliwa osoba. Jak mówiłeś znam się na ludziach. Chyba coś ją łączyło z Randallem, ale nie jestem pewien. Jak ma dość oleju w głowie to nie potraktuje go inaczej jak chwilowej odskoczni od bycia samą. Raczej jest wolna i nie wygląda aby kogoś szukała czyli… jest warta uwagi. Jak kobieta sama się na Ciebie pcha od razu przechodzi Ci na nią ochota. - Morgan ściszył głos. - Dla przykłady Cly jest dobrą dziewczyną, ale chorą. Zamknięta w sobie, cicha, jedynie czasem się odzywa i ćpa. Myślę, że nadejdzie czas kiedy za działkę czy dwie będzie się sprzedawać chociaż… wolałbym tego uniknąć. To w głębi serca naprawdę dobra dziewczyna.

- Jak będziemy na miejscu w Nashville, to pogadamy o dalszej podróży, choć nie powiem, w kompanii zawsze raźniej. - potem skomentował słowa Nathana o Cly. - Nałogi to paskudztwo, na szczęście w Posterunku nie mieliśmy na nie czasu… może to i dobrze. Dobra reszta chyba się zbiera, przed nami ciężki dzień, z tego co mówił twój syn.

- Bez wątpienia będzie ciężko. - rzucił Nathan i ściszył głos. - I ja Ciebie też podziwiam. Jak na tyle lat walk świetnie się zachował twój kręgosłup moralny. W innych okolicznościach mógłbym go nawet uznać za nietknięty. To się ceni, Lynx…


Zaparte o niepewne podłoże stopy, napięte do granic plecy, ręce nacierające na wóz. Raz za razem, raz za razem... Wejść na wzgórze nie było łatwo. Nathan nie krył zmęczenia widząc, że nawet Wayland się zmachał. Fray też dyszał ciężko, ale w jego przypadku to było spowodowane bardziej mobilizacją reszty do działania. Nawet były frontowiec napierał mocniej słysząc krzyk tego psychopaty. Złapał się jednak na tym, że powoli, bardzo powoli ten psychopata stawał się "swoim psychopatą". Nie dobrze. Morgan nie mógł opuszczać gardy, bo tu gra szła o coś więcej jak jego życie...

Widok z góry zapierał dech w piersiach. Wypalone do fundamentów budynki, kikuty słupów wysokiego napięcia, megatony rdzy, stali, szkła i popiołu. W okolicy stała jedynie jedna budowla - zdawałoby się przecząca temu, że wszystko musi pójść z dymem. Morgan znał to miejsce. Paleniska. Niegdyś kilka malutkich skupisk ludzi, a dzisiaj... jedynie ostrzeżenie aby nie wchodzić mutantom w drogę. Szkoda, że to ostrzeżenie wcale nie ostudziło zapału wojaków, a jedynie dolało rozpuszczalnika do ognia.

Kiedy Jeff tłumaczył co to za miejsce i... to nie dla wszystkich jest oczywiste, że mutanty żyją w jamach? Morgan mieszkał po sąsiedzku z potworami tak długo, że taka wiedza weszła mu w krew. Była czymś tak oczywistym jak odpowiedź na 2+2.

Minęło ledwie kilka minut i byli pod znanym Jeffowi tunelem. Miejscem niebezpiecznym, niegościnnym. Miejscem, do którego ludzi powinno pchać tylko wtedy kiedy nie było innego wyjścia. Tak jak w ich przypadku. Wiadomość od syna Morgan przyjął spokojnie. W Zasranych Stanach wiele było miejsc takich jak to jednak... w niewielu musiał na szali postawić tak wiele. Życie swoje, swojej żony, swoich dzieci i wszystkich ludzi, którzy liczyli na jego pomoc. Musiał dać z siebie wszystko i... na początek uspokoić żonę.
 
Lechu jest offline